Byłem przewodnikiem wycieczek po Wrocławiu, głównie zagranicznych. Skończyłem historię, znam świetnie trzy języki obce, potrafię ciekawie opowiadać, więc zleceń mi nie brakowało. W szczycie sezonu wyciągałem miesięcznie nawet 12 tysięcy złotych. Na czysto. A i w zimie nie siedziałem bezczynnie. Kiedy więc moja żona Agata urodziła córeczkę, a potem synka, ustaliliśmy, że na razie nie wróci do pracy. Chcieliśmy, żeby nasze dzieci miały przynajmniej jednego z rodziców na co dzień, a nie tylko od święta.
Czy spodziewałem się, że moja dobra zawodowa passa może się kiedyś skończyć? Nigdy! Nie myślałem o tym nawet w najczarniejszych scenariuszach. Byłem pewien, że będzie tylko lepiej. Liczba turystów odwiedzających Wrocław rosła z roku na rok w lawinowym tempie. I wszyscy chcieli dobrego przewodnika. A ja byłem dobry…
Bałem się, że nie utrzymam rodziny
No a potem przyszła pandemia i mój spokojny świat zawalił się jak domek z kart! Praktycznie z dnia na dzień zostałem bez pracy, bo kolejne biura podróży, z którymi współpracowałem, odwoływały wycieczki. Mój terminarz, jeszcze w lutym zapełniony po brzegi prawie do końca lata, w marcu zaświecił pustkami. Z przeraźliwą jasnością dotarło do mnie, że za kilka tygodni oszczędności się skończą i nie będę miał z czego wykarmić rodziny i zapłacić rachunków.
Co prawda rządzący obiecywali jakąś pomoc, ale głównie dla przedsiębiorców zatrudniających pracowników. A ja prowadziłem jednoosobową działalność gospodarczą. Jedyne, na co mogłem liczyć, to zwolnienie z opłacania składek ZUS… Przez trzy miesiące. Gdy to usłyszałem, to aż zakląłem pod nosem. Po cholerę mi taka pomoc? Lodówki się przecież tym nie napełni.
Zawsze uważałem, że jestem silnym facetem. Nawet w trudnych chwilach nie miewałem depresyjnych myśli. Ale wtedy, nie ukrywam, wpadłem w przerażenie. Bałem się o przyszłość rodziny. Byłem przecież za nią odpowiedzialny! Koledzy z branży pocieszali, że pandemia szybko minie i wrócimy do pracy. Ale ja przez skórę czułem, że nie będzie tak pięknie…
Czytałem opinie lekarzy i speców od gospodarki wróżących ciężkie czasy dla turystyki. I to liczone nie w miesiącach, ale w latach. Ze zdenerwowania i obaw o przyszłość nie mogłem spokojnie zasnąć. Kiedyś wystarczyło, że przyłożyłem głowę do poduszki i już chrapałem. A wtedy? Przez pół nocy przewracałem się z boku na bok i zastanawiałem się, co zrobić. A gdy w końcu zasypiałem, budziłem się zlany potem, bo dręczyły mnie złe sny.
Po dwóch tygodniach takiej męczarni miałem dość. Zrozumiałem, że czekanie na lepsze jutro nic nie da, że jeśli szybko nie znajdę innej pracy, to polegnę… A moi bliscy razem ze mną. Nie mogłem na to pozwolić. Kiedy przed laty oświadczyłem się Agacie, obiecałem jej, że choćby się waliło i paliło, zarobię na utrzymanie rodziny. I zamierzałem dotrzymać słowa.
Na początek zrobiłem rachunek sumienia. Zastanawiałem się, co mógłbym ewentualnie robić. Kiedyś, gdy byłem jeszcze na studiach, udzielałem korepetycji. Dałem ogłoszenia wszędzie, gdzie się dało… I cisza! Okazało się, że nikt nie myślał o tym, żeby wydawać pieniądze na uczenie się języków obcych. Próbowałem zaczepić się w szkole, bo przecież skończyłem historię, ale też nie wyszło. Dyrektorzy byli zajęci organizowaniem nauki zdalnej i nie mieli czasu na czytanie CV kandydatów na nauczycieli. „Porozmawiamy, kiedy to wszystko się skończy” – słyszałem. Sęk w tym, że nie mogłem czekać. Byłem przecież jedynym żywicielem rodziny.
Zacząłem dzwonić po kumplach z dawnych lat. Miałem nadzieję, że może któryś z nich będzie miał pomysł, jak tu zarobić choć parę groszy. Dziewięciu tylko burknęło, że nie, i odłożyło słuchawki, ale dziesiąty, Maciek, się nie rozłączył.
– Ja wiem… Może i miałbym dla ciebie zajęcie – usłyszałem.
– Poważnie? Co to za praca? – ucieszyłem się.
– Kuriera. Masz prawo jazdy?
– Mam.
– No to przychodź do nas. Znam dobrze szefa rekrutacji, więc cię polecę. Dostaniesz busa i będziesz rozwoził przesyłki. Pensja nie jest za wysoka, ale pewna i płatna na czas.
– O kurczę, nie wiem, czy się nadaję… Muszę chwilę pomyśleć…
– To myśl. Byle naprawdę szybko, bo chętnych nie brakuje. Dziś pracodawcy raczej zwalniają, a nie zatrudniają. Kto chce przetrwać, musi szybko podejmować decyzje – odparł.
Żadna praca nie hańbi, a zawsze to jakiś grosz
Przyznam szczerze, że w pierwszej chwili nie byłem zachwycony taką propozycją pracy. I to delikatnie mówiąc. „To po to studiowałem i uczyłem się języków obcych, żeby teraz dźwigać paczki? Przecież to poniżające” – przemknęło mi przez głowę. Ale zaraz potem przypomniał mi się jeden szczególny wykład ze studiów. To było chyba na trzecim roku.
Profesor opowiadał o losach naszych bohaterów wojennych, którzy po demobilizacji Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie zostali na obczyźnie i stanęli przed dylematem, jak związać koniec z końcem. Generał Stanisław Maczek był barmanem w Edynburgu, generał Stanisław Sosabowski pracował na taśmie w londyńskiej fabryce, a generał Marian Przewłocki – jako magazynier w firmie spożywczej.
Zrobiło mi się nagle potwornie głupio i wstyd. „To oni mogli zasuwać fizycznie, grubo poniżej swoich kwalifikacji, i czapki im z głów nie pospadały, a ty nie możesz? Taki delikatny jesteś?” – zbeształem się w myślach. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, zadzwoniłem do Maćka.
– Zdecydowałem się! Kiedy mogę się zgłosić do pracy? – zapytałem.
– Naprawdę? Jak zacząłeś nosem kręcić, myślałem, że jednak nie zadzwonisz… Masz przecież wyższe wykształcenie, byłeś kimś. A tacy ludzie często myślą, że są stworzeni do wyższych celów – zachichotał.
– To niech tak sobie myślą. Ja tam uważam, że żadna praca nie hańbi. Poza tym trzeba się dostosować do sytuacji zgodnie z zasadą: jak się nie ma, co się lubi, to trzeba polubić i docenić, co się ma – rzuciłem od niechcenia. Nie chciałem, żeby się zorientował, że przez chwilę jego podejrzenia były słuszne.
Pierwszy miesiąc w nowej pracy nie był łatwy. Nie potrafiłem szybko odnaleźć adresu, czasem kwadrans szukałem miejsca do zaparkowania. I przede wszystkim, nie byłem przyzwyczajony do dźwigania takich ciężarów. Nogi, z racji kilometrów, które przeszedłem z wycieczkami, miałem silne. Ale kręgosłup, a zwłaszcza ręce? Słabizna! A tu trzeba było targać nawet po 25 kilogramów po schodach na trzecie piętro. I to nie raz, ale na przykład dwadzieścia razy dziennie.
Co chwila przystawałem, żeby zaczerpnąć tchu i rozprostować bolące kości. I jeszcze ci ludzie… Zawsze wiedziałem, że Polacy to raczej ponuracy. Ale przez pandemię stali się jeszcze bardziej nieprzyjemni. Rzadko kiedy ktoś powiedział choćby „dziękuję”. Zwykle od razu zatrzaskiwali mi drzwi przed nosem lub częstowali pretensjami. Że za późno przyjechałem, że paczka jest uszkodzona, że następnym razem napiszą skargę. Chwilami czułem się jak robak.
Nieraz miałem ochotę rzucić tę robotę albo chociaż im odpysknąć, ale oczywiście tego nie robiłem. Tym razem przydało się doświadczenie z dawnej pracy. Gdy byłem przewodnikiem, też trafiałam na ludzi z trudnym charakterem, którym na przykład nie podobał się plan wycieczki. Może nie tak często, jak w tej robocie, ale zdarzało się. Dawali popalić, oj, dawali! I co? Trzeba było zacisnąć zęby i starać się załagodzić sytuację.
Kiedy więc trafiałem na wyjątkowo nieprzyjemnego odbiorcę paczki, zamiast wdawać się w kłótnie, uśmiechałem się oczami, bo pół twarzy przesłaniała mi maska, przepraszałem, życzyłem miłego dnia… Przecież były dzieci i Agata. Nie mogłem ich zawieść. Żona zresztą bardzo wspierała mnie w tych trudnych chwilach. Gdy wracałem wykończony i obolały po pracy, podsuwała mi obiad pod nos, robiła masaż, smarowała maściami. A któregoś dnia powiedziała, że jest ze mnie bardzo dumna.
Nie zawiodłem swojej rodziny
– Naprawdę? Przecież jestem tylko zwykłym kurierem – zdziwiłem się.
– No i co z tego? Ale przynajmniej zarabiasz, a nie użalasz się nad sobą. Mężowie niektórych moich przyjaciółek tylko narzekają i obrażają się na cały świat. Bidulki same muszą walczyć o byt, bo oni nie są w stanie odnaleźć się w nowej sytuacji. A ty działasz!
– Zobaczymy, czy będziesz ze mnie taka dumna, jak ci przyniosę pierwszą pensję. Gdy zapłacimy rachunki, niewiele zostanie. Nie wiem, jak sobie poradzimy – westchnąłem.
– To proste. Nauczymy się żyć oszczędnie. Na szczęście nie wychowałam się w bogatej rodzinie i jeszcze pamiętam, co znaczy ledwie wiązać koniec z końcem i żyć z ołówkiem w ręku. Najważniejsze, żebyśmy przetrwali. A potem zobaczymy… – uśmiechnęła się.
Byłem jej bardzo wdzięczny za te słowa, bo dodały mi siły i otuchy.
Po miesiącu praca kuriera nie wydawała mi się już tak ciężka, jak na początku. Poznałem dobrze swój rejon, więc się nie gubiłem w poszukiwaniu adresu, nabrałem krzepy. Nie przystawałem już co chwilę na schodach, by zaczerpnąć tchu, ręce też bolały jakby mniej. Nie przyznawałem się jednak do tego żonie, bo te jej masaże były naprawdę przyjemne…
Ludzie też się zmienili. Obsługiwałem ciągle te same dzielnice, więc do niektórych pukałem nawet kilka razy w miesiącu. Początkowo niegrzeczni i nieprzyjemni, powoli przypominali sobie, co to życzliwość. Już nie straszyli skargami, nie narzekali na spóźnienie. Wręcz przeciwnie, witali mnie z uśmiechem. Niektórzy nawet zamieniali ze mną kilka słów.
Pojawiły się też napiwki. Jak zaczynałem pracę, to Marek wspominał, że zwłaszcza ci płacący za paczkę przy odbiorze dorzucają kilka groszy więcej, ale nie spodziewałem się, że można uzbierać całkiem pokaźną sumę. Któregoś dnia miałem w kieszeni prawie 100 złotych. Byłem przekonany, że to wyjątek, ale nie. Każdego dnia wpadało mi coś ekstra. Może zadziałał mój „uśmiech oczami”, a może życzenia miłego dnia? Nie wiem…
W każdym razie z drugiej pensji opłaciliśmy wszystkie rachunki, a żyliśmy z tych napiwków. Nie było to oczywiście takie życie jak dawniej, ale nie martwiliśmy się o to, że nie będziemy mieć co do garnka włożyć. A ja znowu zacząłem zasypiać spokojnie tuż po tym, jak przyłożyłem głowę do poduszki… Nie zawiodłem Agaty i dzieci. To było najważniejsze!
Czytaj także:
„Przyjaciółka ma świetnego męża, a zdradza go z byle kim. Żal mi faceta, ale milczę jak grób, bo muszę trzymać jej stronę”
„Babcia i mama całe życie uśmiechały się i udawały, że nic nie wiedzą o zdradach. Nie chciałam żyć jak one”
„Koleżanki z pracy poszły na emeryturę, a mój wniosek ZUS odrzucił. Żyję za 1000 zł, bo w tym kraju są równi i równiejsi”