– Komuś jeszcze sernika? Sama piekłam! Częstujcie się, kochani! – Danusia wirowała wokół gości z uśmiechem, a jej blask wypełniał cały pokój socjalny. – A ten kawałek mam specjalnie dla ciebie – nim się spostrzegłam Danka już kładła na moim talerzyku kolejne ciasto.
– Energia cię rozpiera, zupełnie jakbyś tę pracę zaczynała, a nie kończyła – puściłam oko do przyjaciółki.
– Bo dopiero teraz czuję, że zaczynam żyć. I obiecuję ci, że będę takie serniczki piec przynajmniej raz w tygodniu. W końcu będę miała na to czas – Danusia nie przestawała się cieszyć.
Nic z tego wszystkiego nie rozumiałam
Znałyśmy się z Danką od trzydziestu dziewięciu lat. Poznałyśmy się pierwszego września u progu zasadniczej szkoły kolejarskiej. Ja zaczynałam pierwszą klasę, Danka była w drugiej. Od razu się polubiłyśmy. Spędzałyśmy ze sobą każdą przerwę i tak kombinowałyśmy, by każde praktyki zawodowe mieć w tych samych miejscach. Kiedy po szkole Danusia dostała pracę jako ekspedytor Polskich Kolei Państwowych, od razu mi zakomunikowała, że za rok i jak muszę do niej dołączyć.
– Już ci tu grzeję miejsce w moim magazynie – żartowała.
I po roku faktycznie i ja zostałam ekspedytorem. Przepracowałyśmy razem kilkadziesiąt lat. Kiedy ja przechodziłam na stanowisko kasjera towarowego, Danka poszła ze mną. Kiedy ona złożyła papiery na taksatora, i ja szybko je wypełniłam. „Papużki nierozłączki” – żartowali z nas koledzy. A dziś moja „papużka” przechodzi na wcześniejszą emeryturę.
– Będę za tobą tęsknić – wyszeptałam, ściskając Dankę na pożegnanie.
– Za rok ty też przejdziesz! W maju kończysz pięćdziesiąt pięć lat, to już w kwietniu składaj dokumenty na emeryturę – radziła na swoim przykładzie przyjaciółka.
Czas szybko płynął, więc kiedy nastał kwiecień, złożyłam do miejscowego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych wszystkie niezbędne dokumenty. I odliczałam dni do przejścia w stan spoczynku. Danka nie mogła się doczekać, kiedy razem z nią będę wieść życie emerytki. Była pewna, że lada dzień dostanę decyzję. Ja, jak to ja, wolałam poczekać z radością, aż będę trzymać dokument w ręku.
– Masz identyczną historię pracy jak ja, tyle że ja zaczęłam szkołę w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym szóstym, a ty siódmym. Te same stanowiska, te same okresy składkowe. Więc zamiast się denerwować, lepiej się zastanów, jakie ciasto upieczesz na pożegnanie, bo mój sernik rok temu wysoko zawiesił poprzeczkę – żartowała.
Kiedy kilka dni później listonosz zakomunikował „Polecony z ZUS-u do pani”, serce waliło mi jak oszalałe. Uśmiechnęłam się do koperty, otworzyłam i… posmutniałam.
– „Odmowa przyznania świadczenia emerytalnego” – przeczytałam na głos. – Nie, to musi być jakaś pomyłka. Może to nie moja decyzja? – nerwowo przebiegałam wzrokiem po dokumencie.
Ale nie było żadnej pomyłki. ZUS uznał, że nie spełniam wymaganych ustawą kryteriów. Wiek i lata pracy miałam ich zdaniem w porządku, jednak według wyliczeń organu nie przepracowałam koniecznych piętnastu lat w warunkach szczególnych. Natychmiast zadzwoniłam po Dankę. Pół godziny później razem usiłowałyśmy zrozumieć, o co chodzi ZUS-owi.
– Pokaż to świadectwo, bo zaraz mnie szlag trafi – moje zdenerwowanie udzieliło się Danusi. – No, przecież tu jest napisane: „Wykonywał pracę w szczególnych warunkach” i pierwsza pozycja uczeń, 1977 – 1980, a potem kolejne stanowiska. To ci daje łącznie ponad siedemnaście lat, tak jak i mnie, więc co im się nie zgadza?! – na twarz mojej przyjaciółki wystąpiły rumieńce.
Ja za to byłam blada jak ściana. Nerwowo przełykałam ślinę i nie umiałam zebrać najprostszych myśli.
– Nie wiem, Danusia, nie wiem. Wiem tylko, że nie przejdę na emeryturę – dukałam.
– Guzik prawda! Musisz iść i to wyjaśnić! Coś źle policzyli i tyle! Przecież nasza zawodowa historia jest identyczna! Więc jakim cudem ja lata mam, a ty nie? – zżymała się Danka. – Jutro jedziemy do ZUS-u! – zadecydowała.
Nienawidziłam takich gmachów, więc wchodziłam do wielkiego budynku Zakładu Ubezpieczeń Społecznych ze ściśniętym żołądkiem. Danka przekonywała, że nie ma się czego bać i zaraz wyjdę z poczuciem ulgi.
Przecież miałyśmy identyczną sytuację...
Nie mogłam jej zabrać do środka, więc przyjaciółka obiecała poczekać na mnie przed budynkiem. Kiedy młoda urzędniczka wklepywała w komputer moje dane, nieomal słyszałam bicie własnego serca.
– Przepracowała pani w warunkach szczególnych dokładnie czternaście lat i trzysta trzydzieści pięć dni – głos dziewczyny brzmiał mimo wszystko dość sympatycznie. – Do wymaganego prawem stażu zabrakło więc pani trzydziestu dni – urzędniczka wzruszyła ramionami.
– Ale ja w tych szczególnych warunkach pracowałam od pierwszego września tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego, kiedy… – zaczęłam nieśmiało, ale dziewczyna szybko mi przerwała.
– …nie, nie. Pierwszego września siedemdziesiątego siódmego poszła pani do szkoły kolejarskiej – weszła mi w słowo.
– I miałam tam praktyki, na których robiłam dokładnie to samo, co potem w pracy przez prawie czterdzieści lat. W tych samych warunkach szkodliwych od początku pracowałam. Na świadectwie pracy mam napisane, że wykonywałam pracę w warunkach szczególnych od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego – stukałam palcem w dokumenty od pracodawcy.
– Ale my nie zaliczamy szkoły do stażu pracy. Bo szkoła to szkoła. A ja na pani świadectwie widzę tylko, że od tego wspomnianego dnia była pani uczniem.
– Ale Polskie Koleje Państwowe zaliczają szkołę z praktykami – próbowałam się bronić, machając świadectwem pracy, które było dla mnie świętością.
– Ale my nie. Każdą sprawę rozpatrujemy indywidualnie i w naszej ocenie ma pani czternaście lat i trzysta trzydzieści pięć dni. I tyle – ucięła urzędniczka.
Wyszłam z jej pokoju jak zbity pies. Całą drogę do domu usiłowałam się nie rozpłakać. Danka za to ciskała się wokół mnie jak rażona prądem.
– No nie, to jest chore! Tak nie może być! Idź tam jeszcze raz i powiedz tej biurwie, że ja mam taki sam staż, taki sam wiek i szkołę mi zaliczyli – krzyczała, nie patrząc na spojrzenia mijających nas ludzi.
– Po co? Żeby i tobie jednak nie policzyli szkoły i zabrali emeryturę? Przestań. To bez sensu. Wszystko jest bez sensu.
– Przecież nie tylko mnie to zaliczyli! Miesiąc po mnie odeszła Zośka, teraz Renata odchodzi. Przecież ona jest z tego roku co i ty! Niemożliwym jest, by miała inny staż pracy, skoro razem do szkoły chodziłyście! Jesteś pierwszą, której tych lat nie uznano! Nie zostawiaj tak tego! – próbowała zagrzać mnie do walki. – To się musi dać odkręcić. Przecież od decyzji ZUS-u zawsze się można odwołać do sądu. Sami małymi literami na końcu tak piszą. To się odwołamy!
Jak widać są równi i równiejsi
Długo biłam się z myślami, ale ostatecznie złożyłam odwołanie do sądu. Sąd pierwszej instancji przyznał mi rację! Do końca życia będę pamiętać słowa sędziego, który w uzasadnieniu wyroku nie zostawił na ZUS-ie suchej nitki.
– Zdaniem sądu bezsprzecznie do stażu pracy należy zaliczyć czas szkoły zawodowej. Zakład Ubezpieczeń Społecznych wcześniej tak właśnie czynił wobec osób w analogicznej co powódka sytuacji. Przepisy odnośnie tej materii pozwalają na dokonanie takiej właśnie interpretacji, więc nie można dzielić pracowników na równych i równiejszych – wyjaśnił sędzia.
Po wyjściu z sali rozpraw Danka klaskała w dłonie, powtarzając jak katarynka: „A nie mówiłam? A nie mówiłam?!”. A ja odzyskałam wiarę w sprawiedliwość. Tyle że moja radość nie trwała długo. Zakład Ubezpieczeń Społecznych odwołał się od wyroku, a sąd apelacyjny nie był już dla mnie taki ludzki.
– Nauka w szkole, nawet z praktykami w warunkach szczególnych, pozostaje nauką, a nie pracą. Po odliczeniu szkoły zawodowej powódce zabrakło do wymaganego stażu trzydziestu dni, słusznie więc Zakład Ubezpieczeń Społecznych odmawia przyznania świadczenia. Bo nawet gdyby zabrakło jednego dnia, kryterium nie zostaje spełnione – perorował sędzia.
Prawnik ZUS-u prężył się dumnie, a ja siedziałam jak sparaliżowana.
– Z nas wszystkich, które odeszły z kolei, tylko Romie uznać tych lat szkoły nie chcecie! To nie jest sprawiedliwy wyrok! – Danka nie wytrzymała i wydarła się z całych sił; szarpnęłam ją za rękę, a sędzia zgromił ją spojrzeniem.
– Proszę się uspokoić, bo za chwilę każę panią wyprowadzić i nałożę grzywnę! – sędzia spojrzał na Danusię gniewnie. – Już?
Danka kiwnęła głową zawstydzona.
– Ten wyrok jest sprawiedliwy, bo jest zgodny z prawem. Sąd kieruje się przepisami, a nie swoim widzimisię. Chyba że uznamy, że prawo jest niesprawiedliwe, ale to już nie sądowi oceniać. Wszelkie zażalenia w tym zakresie do ustawodawcy. Zamykam rozprawę – zakończył sucho.
Razem z rozprawą sąd zakończył moją walkę z ZUS-em. Zamiast na emeryturze jestem na świadczeniu przedemerytalnym, czyli odrobinę ponad tysiąc złotych na rękę. Daleko tej kwocie do emerytury, którą powinnam otrzymywać. Niezaliczonych dni już dopracować w warunkach szczególnych nie zdołam. Moje koleżanki z pracy nadal odchodzą na wcześniejsze emerytury, bo inny ZUS zalicza im szkołę, chociaż słyszałam już o dwóch, którym tak jak i mnie nie uznano szkolnych lat.
Pierwszy sędzia nie miał racji. Jak widać można dzielić ludzi na równych i równiejszych, a interpretacje tego samego prawa i przez ZUS, i przez sąd bywają zupełnie odmienne. Zasada „Entliczek pętliczek… dziś szkoły nie uznamy tobie!” ma się dobrze. Szkoda, że w tej wyliczance padło jakimś cudem na mnie.
Czytaj także:
„Poprosiłam swoją siostrę bliźniaczkę, żeby poszła za mnie na randkę, bo wygląda dużo lepiej niż ja. Tylko co dalej?”
„Syn wymusił, żebyśmy zameldowali w domu jego dziewczynę. Spraszała gości i kochanków, a my nie mogliśmy się jej pozbyć”
„Z dziadka był kawał drania. Za życia napsuł wszystkim krwi, a kiedy już stał nad grobem, jeszcze nam zagrał na nosie”