„Z dnia na dzień straciłem ukochaną pracę. Ciepła posadka zmieniła się w targanie paczek na czwarte piętro bez windy”

załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, HockleyMedia/peopleimages.com
„Zapoznałem się z wypowiedziami ekspertów z dziedziny medycyny oraz ekonomii, którzy przepowiadali nadejście trudnych czasów dla branży turystycznej. Mowa tu nie o miesiącach, a nawet o latach. Perspektywa ta napawała mnie niepokojem i stresem, przez co nie mogłem spać w spokoju”.
/ 19.06.2024 20:00
załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, HockleyMedia/peopleimages.com

Pracowałem jako przewodnik turystyczny po Wrocławiu, oprowadzając przede wszystkim grupy z zagranicy. Jestem absolwentem historii, biegle władam trzema językami obcymi i mam dar ciekawego snucia opowieści, więc nie narzekałem na brak zleceń. W sezonie letnim udawało mi się zarobić nawet do 12 tysięcy złotych miesięcznie na rękę.

Zimą też nie próżnowałem

Kiedy moja ukochana Agata została mamą naszej córeczki, a potem synka, wspólnie doszliśmy do wniosku, że na razie zrezygnuje z pracy zawodowej. Zależało nam, żeby nasze pociechy miały przynajmniej jedno z nas dostępne na co dzień, a nie tylko od wielkiego dzwonu.

Przyznam szczerze, że nigdy nie przyszło mi do głowy, że moja świetna kariera może pewnego dnia dobiec końca. Takie myśli nie istniały nawet w najgorszych koszmarach. Byłem przekonany, że czeka mnie jedynie wspaniała przyszłość. Z każdym kolejnym rokiem liczba turystów odwiedzających Wrocław rosła w zastraszającym tempie. Wszyscy marzyli o świetnym przewodniku. A ja nim właśnie byłem…

Bałem się

A później nadeszła pandemia i mój poukładany świat runął niczym wieża z klocków. Niemalże z godziny na godzinę straciłem robotę, gdyż kolejne biura turystyczne, z którymi współdziałałem, anulowały wycieczki. Mój kalendarz, jeszcze w lutym wypełniony po same brzegi niemal do schyłku wakacji, w marcu ział pustką. Z przerażającą jasnością uświadomiłem sobie, że za parę tygodni wyczerpią się oszczędności i zabraknie mi pieniędzy, by wyżywić bliskich oraz zapłacić za rachunki.

Faktycznie, władze coś tam wspominały o wsparciu, ale przede wszystkim dla firm z zatrudnionymi pracownikami. A ja miałem firmę, w której pracowałem sam. Jedyna rzecz, na którą mogłem liczyć, to nieopłacanie ZUS-u… Przez jakieś 90 dni. Jak to do mnie dotarło, to aż cicho przeklnąłem. Na co mi taka niby pomoc? Przecież to nie napełni mojej lodówki jedzeniem.

Przez całe życie myślałem o sobie, że jestem twardym gościem. Trudne sytuacje nigdy nie wpędzały mnie w depresję. Tym razem było inaczej - szczerze mówiąc, ogarnął mnie strach. Martwiłem się, co przyniesie przyszłość dla moich najbliższych. W końcu to na moich barkach spoczywała odpowiedzialność za nich! Kumple z pracy pocieszali mnie, że pandemia niedługo się skończy i wszyscy wrócimy do pracy. Ja jednak miałem przeczucie, że tak kolorowo to nie będzie...

Zapoznałem się z wypowiedziami ekspertów z dziedziny medycyny oraz ekonomii, którzy przepowiadali nadejście trudnych czasów dla branży turystycznej. Mowa tu nie o miesiącach, a nawet o latach. Perspektywa ta napawała mnie niepokojem i stresem, przez co nie mogłem spać w spokoju. Dawniej wystarczyło, że przytuliłem policzek do poduszki i już chrapałem w najlepsze.

A tamtej nocy? Długo wiercąc się na posłaniu, próbowałem wymyślić jakieś rozwiązanie. A kiedy wreszcie udało mi się zdrzemnąć, budziłem się cały spocony, prześladowany przez koszmary.

Kilkanaście dni stresu

Dotarło do mnie, że samo oczekiwanie na poprawę sytuacji to za mało. Bez szybkiego znalezienia nowego zajęcia, zarówno ja, jak i moi najbliżsi, znajdziemy się w poważnych tarapatach finansowych. Nie wyobrażałem sobie dopuścić do takiego scenariusza. Składając przysięgę małżeńską mojej ukochanej Agacie, złożyłem uroczystą deklarację, że niezależnie od okoliczności, zapewnię byt naszej rodzinie. I zamierzałem dotrzymać danego słowa.

Usiadłem i dokonałem gruntownej autoanalizy, zastanawiając się, czym mógłbym się zająć w obecnej sytuacji. Przypomniałem sobie, że dawniej, jeszcze jako student, dorabiałem sobie udzielając korepetycji. Rozwieszone przeze mnie ogłoszenia w różnych miejscach nie przyniosły jednak żadnego rezultatu - nikt najwyraźniej nie był zainteresowany w tym momencie wydawaniem pieniędzy na naukę języków obcych. Pomyślałem, że może uda mi się znaleźć posadę w szkole, w końcu ukończyłem historię. Niestety, dyrektorzy byli tak pochłonięci organizacją zdalnego nauczania, że nie mieli nawet chwili na przeglądanie CV potencjalnych nauczycieli.

Usłyszałem tylko: "Wrócimy do tematu, gdy sytuacja się unormuje". Problem w tym, że ja nie miałem czasu czekać, przecież to na moich barkach spoczywało utrzymanie całej rodziny.

Postanowiłem odnowić kontakty z kolegami, z którymi kiedyś się przyjaźniłem. Liczyłem na to, że ktoś z nich podsunie mi jakiś sposób na podreperowanie budżetu. Dziewięciu z nich tylko mruknęło przecząco i zakończyło rozmowę, ale ostatni, Maciek, pozostał na linii.

– Hmm, może faktycznie coś by się dla ciebie znalazło - dotarło do moich uszu.

– Serio? O co chodzi? - podniosłem się na duchu.

– O pracę dostawcy. Masz prawko?

– Jasne, że mam.

– W takim razie zajrzyj do naszej firmy. Mam dobre układy z kierownikiem działu HR, także mogę cię zarekomendować. Przydzielą ci dostawczaka i będziesz jeździł z paczkami po mieście. Kasa może nie powala, ale przynajmniej regularnie wpływa na konto.

Rany, nie jestem przekonany, czy dam radę… Potrzebuję chwili do namysłu…

– Jasne, zastanów się. Tylko rzeczywiście szybciutko, bo kolejka chętnych jest długa. W obecnych czasach szefowie raczej redukują etaty, a nie szukają nowych pracowników. Jak chcesz wziąć tę robotę, musisz błyskawicznie podejmować decyzje – stwierdził.

Powiem wprost – początkowo nie byłem specjalnie podekscytowany tym pomysłem na zarabianie. Wręcz przeciwnie, mówiąc oględnie. Pomyślałem sobie: "Czy po to wkuwałem i zgłębiałem języki, żeby teraz tyrać jako pakowacz? Toż to upokarzające". Ale zaraz potem przyszło mi na myśl jeden wyjątkowy wykład z czasów studenckich. Chyba z piątego semestru, o ile mnie pamięć nie myli.

"Nie ma takiej roboty, której trzeba by się wstydzić, a zawsze wpadnie dzięki niej parę groszy" - przypomniałem sobie. W sumie racja, kasa to kasa. Może i taka fucha nie jest szczytem moich marzeń po latach nauki, ale przynajmniej pozwoli mi związać koniec z końcem. Poza tym, jak to mówią - od czegoś trzeba zacząć.

Kto wie, może ta praca będzie dla mnie tylko przystankiem w drodze do czegoś lepszego? Tak czy inaczej, postanowiłem spróbować. W końcu nic nie tracę, a zawsze mogę zyskać cenne doświadczenie i parę złotych w portfelu.

Wykładowca przybliżał nam historie polskich herosów z czasów wojny, którzy po rozwiązaniu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie pozostali poza granicami kraju i musieli zmierzyć się z problemem, jak zarobić na swoje utrzymanie. Generał Stanisław Maczek pracował za barem w jednym z lokali w Edynburgu, generał Stanisław Sosabowski znalazł zatrudnienie jako pracownik linii produkcyjnej w jednej z londyńskich fabryk, natomiast generał Marian Przewłocki zarabiał na życie jako pracownik magazynu w przedsiębiorstwie branży spożywczej.

Nagle poczułem się strasznie niezręcznie

W głowie pojawiła się myśl: „Inni tyrali jak woły, nie bacząc na swoje wykształcenie, a tobie odbija? Aż taki z ciebie karierowicz?". Zbeształem sam siebie. Bez namysłu chwyciłem za telefon i wykręciłem numer do Maćka.

– Postanowiłem! Od kiedy mogę zacząć robotę? – rzuciłem do słuchawki.

– Serio? Po twoim głosie sądziłem, że raczej nie skorzystasz z tej oferty… W końcu skończyłeś studia, byłeś szychą. A takie osoby często uważają, że stworzone są do większych rzeczy – parsknął śmiechem.

– Niech sobie tak sądzą. Moim zdaniem żadne zajęcie nie przynosi wstydu. Trzeba umieć się dostosować do okoliczności według reguły: kiedy nie masz tego, co kochasz, pokochaj to, co masz i to doceniaj – odparłem lekko. Nie chciałem, aby odkrył, że jego przypuszczenia przez moment były trafne.

Początek mojej pracy w nowym miejscu nie należał do najłatwiejszych. Zdarzało mi się błądzić, usiłując dotrzeć pod wskazany adres, a znalezienie wolnej przestrzeni do zostawienia auta potrafiło zająć mi nawet piętnaście minut. No i przede wszystkim nie byłem przyzwyczajony do noszenia tak sporego obciążenia. Dzięki długim spacerom podczas wycieczek, nogi miałem w dobrej kondycji. Ale kręgosłup, a już w szczególności ręce? Totalna mizeria! A tutaj bywało, że musiałem dźwigać nawet 25 kilogramów po schodach aż na trzecie piętro I to nie jednorazowo, a przykładowo ze dwadzieścia razy w ciągu dnia.

Z powodu nieustannego bólu pleców musiałem co chwilę robić przerwy, żeby złapać oddech i rozciągnąć obolałe mięśnie. A na dokładkę ci wszyscy zrzędliwi klienci... Od dawna zdawałem sobie sprawę, że Polacy raczej nie należą do wesołków. Ale odkąd zaczęła się pandemia, stali się jeszcze bardziej opryskliwi. Mało kto raczył powiedzieć choćby zwykłe "dzięki". Przeważnie od razu zamykali mi drzwi tuż przed nosem albo zasypywali mnie wyrzutami.

Że niby dotarłem za późno, że przesyłka jest pognieciona, że następnym razem na bank złożą zażalenie. Momentami czułem się traktowany gorzej niż ostatnie zero.

Wielokrotnie korciło mnie, żeby powiedzieć "dość" i porzucić tę fuchę albo przynajmniej odgryźć się tym typom, ale wiadomo - nie odważyłem się na to. W takiej sytuacji moje wcześniejsze doświadczenie okazało się na wagę złota. Kiedy pracowałem jako przewodnik wycieczek, również spotykałem ludzi o trudnych osobowościach, którym np. nie pasował harmonogram zwiedzania. Może nie aż tak regularnie jak w obecnej pracy, ale od czasu do czasu musiałem się z tym mierzyć. Potrafili dać w kość, oj, jak bardzo potrafili! No i co wtedy? Nie było wyjścia - zaciskałem zęby i próbowałem jakoś załagodzić sprawę.

Podczas dostarczania przesyłek zdarzało mi się trafić na wyjątkowo gburowatych klientów. W takich sytuacjach, zamiast dać się wciągnąć w utarczkę słowną, po prostu uśmiechałem się – na szczęście maseczka zakrywała sporą część mojej twarzy. Mówiłem "przepraszam" i życzyłem udanego dnia, po czym odchodziłem.

W końcu musiałem myśleć o Agacie

Nie mogłem ich rozczarować. Moja żona okazywała mi ogromne wsparcie w tych niełatwych momentach. Kiedy docierałem do domu zmęczony i obolały po całym dniu pracy, podawała mi ciepły obiad, robiła masaż i wcierała lecznicze maści. Pewnego razu powiedziała mi, że jest ze mnie ogromnie dumna.

– Serio? W końcu jestem jedynie posłańcem – nie kryłem zaskoczenia.

– I co w związku z tym? Grunt, że dostajesz wypłatę, a nie roztrząsasz swoje problemy. Mężowie paru moich koleżanek wyłącznie biadolą i mają pretensje do całego świata. Biedaki w pojedynkę muszą zabiegać o utrzymanie, bo oni nie potrafią przystosować się do nowych okoliczności. A ty nie siedzisz bezczynnie!

– Przekonamy się, czy nadal będziesz mną tak zachwycona po otrzymaniu przeze mnie pierwszej wypłaty. Kiedy uregulujemy opłaty, pozostanie nam niewielka kwota. Zastanawiam się, jak damy sobie radę – wypuściłem powietrze z ust.

– Nie ma w tym nic trudnego. Zastosujemy zasady gospodarności. Mam to szczęście, że nie wychowywałam się w zamożnym domu i wciąż mam w pamięci, jak to jest, gdy ledwo starcza od pierwszego do pierwszego i trzeba liczyć każdy grosz. Kluczowe jest przetrwanie tego okresu. Co będzie dalej, czas pokaże… – na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech.

Czułem ogromną wdzięczność za jej wsparcie, ponieważ dodało mi to energii i nadziei.

Po upływie miesiąca, praca jako kurier przestała wydawać mi się tak męcząca, jak było to początkowo. Dobrze poznałem swój obszar doręczeń, dzięki czemu nie miałem już problemów ze znalezieniem właściwego adresu. Nabrałem też więcej siły fizycznej.

Nie musiałem już robić częstych przerw na klatce schodowej, żeby złapać oddech, a i ręce bolały mnie jakby trochę mniej. Mimo to nie mówiłem o tym mojej żonie, bo jej masaże były naprawdę bardzo przyjemne…

Również mieszkańcy przeszli przemianę

Regularnie dostarczałem przesyłki w tych samych rejonach, zatem do części z nich zaglądałem nawet parę razy w ciągu miesiąca. Z początku byli opryskliwi i niemiło nastawieni, ale z czasem znów nauczyli się uprzejmości. Przestali straszyć reklamacjami i wyrażać niezadowolenie z powodu opóźnień. Zaczęli wręcz witać mnie z radością. Zdarzało się, że pojedyncze osoby wymieniały ze mną parę zdań.

Kiedy zaczynałem tę robotę, Maciek coś tam gadał, że szczególnie osoby, które płacą za przesyłkę przy doręczeniu, dorzucają parę groszy ekstra, ale nie sądziłem, że da się zarobić n napiwkach aż tak dużo kasy. Pewnego razu miałem w portfelu prawie stówę. Myślałem, że to jednorazowa akcja, ale gdzie tam. Codziennie kapało mi coś dodatkowego. Może to przez moje "roześmiane oczy" albo życzenia udanego dnia? Nie mam pojęcia...

Tak czy inaczej, druga wypłata pozwoliła nam uregulować wszelkie zaległe należności, a utrzymywaliśmy się z drobnych gratyfikacji od gości. Nie można powiedzieć, że wiedliśmy życie takie jak kiedyś, ale przynajmniej nie dręczyła nas obawa o to, czy będziemy mieli co do garnka włożyć. Poza tym, znów zacząłem zasypiać bez problemu, gdy tylko moja głowa dotykała poduszki… Nie zawiodłem Agaty ani naszych dzieci. To się liczyło najbardziej!

Adam, 41 lat

Czytaj także:
„Od początku mąż nie chciał grać ze mną do jednej bramki. Tolerowałam zdrady, bo bałam się samotności”
„Mama długo trzymała mnie pod spódnicą i próbowała wżenić w rodzinę sąsiadów. Swoją drogę odnalazłam w słonecznej Italii"
„Żona miała umysł zniszczony przez funty. Ukradła mi pieniądze i uciekła ze swoim gachem. Nie miałem do czego wracać”

Redakcja poleca

REKLAMA