„Całe życie byłam uwiązana w domu. Po 60. uznałam, że życie jest za krótkie, by kisić się w kuchni jak ogórek w słoiku”

emerytka fot. iStock by Getty Images, SilviaJansen
„W całym swoim życiu ani jednego dnia nie spędziłam w pracy na etacie. Nie mam własnych oszczędności, a nawet własnego rachunku bankowego! Żadna emerytura mi nie przysługuje, bo jak, skoro nigdy nie pracowałam? Brak mi jakiegokolwiek hobby”.
/ 07.10.2024 08:30
emerytka fot. iStock by Getty Images, SilviaJansen

Gdy Stefan wyszedł i usłyszałam trzask zamykanych drzwi, sięgnęłam po kieliszek i napełniłam go winem. Postanowiłam chwycić za długopis i kartkę, żeby wypisać sobie zadania na najbliższy czas. Na samym początku zapisałam kurs na prawo jazdy.

Całe życie harowałam

W wieku dwudziestu lat wzięłam ślub ze Stefanem. Mąż był prawie o dziesięć lat starszy ode mnie i miał już poukładane życie.

– Kochana, u boku takiego faceta to nie będziesz miała żadnych trosk na głowie – cieszyła się moja matka.

Faktycznie, nie miałam. Moim zadaniem było tylko pilnować, aby nasze cztery kąty były zawsze posprzątane, posiłki zawsze były przygotowane na czas, a dzieciaki odrabiały zadania domowe i zachowywały ciszę. No i musiałam się dobrze prezentować, kiedy wpadali do nas znajomi męża z pracy wraz z małżonkami. Żyliśmy sobie wygodnie – własny dom z przydomowym ogródkiem, luksusowy samochód w garażu, urlopy spędzane poza granicami kraju.

Przez wiele lat byłam tak zajęta obowiązkami domowymi i opieką nad dziećmi, że nie zdawałam sobie sprawy, że żyję w luksusowym więzieniu. Byłam jedynie małżonką Stefana i matką naszych dzieci.
Nadszedł jednak moment, gdy pociechy stały się samodzielne. Marek otworzył własny biznes, a Ela przeprowadziła się do Anglii. Ja z kolei spędzałam całe dnie w mieszkaniu, zagłębiając się w lekturze czasopism i oglądając TV. Pewnego razu postanowiłam zrobić mentalny remanent swoich życiowych dokonań…

Nikt się ze mną nie liczył

W całym swoim życiu ani jednego dnia nie spędziłam w pracy na etacie. Nie mam własnych oszczędności, a nawet własnego rachunku bankowego! Żadna emerytura mi nie przysługuje, bo jak, skoro nigdy nie pracowałam? Brak mi jakiegokolwiek hobby. Nie uprawiam żadnej dyscypliny sportowej – nawet pływać nie potrafię. Podczas pobytu nad morzem zawsze byłam tą mamą, która stała na plaży i przyglądała się dzieciom oraz mężowi w wodzie. Nigdy nie zrobiłam prawa jazdy. Stefan zawsze powtarzał, że to nie dla mnie.

– Przecież ja kieruję samochodem. A jak będzie potrzeba, zamów taksówkę. Chyba nie chcielibyśmy, żebyś zrobiła sobie lub komuś krzywdę…

Każdą rozmowę na ten temat mój mąż ucinał stwierdzeniem „nie chcemy”. Im więcej czasu mijało, tym bardziej to jego „nie chcemy” nie pozwalało mi spać po nocach. Pewnego poranka, gdy tylko się przebudziłam, zerwałam się z łóżka i wrzasnęłam prosto w lustro wiszące na drzwiach szafy:

– A właśnie że tego chcę!

Od znajomej, która w zeszłym roku zakończyła swoje małżeństwo, dostałam namiary na dobrą prawniczkę.

– Muszę wiedzieć, na co mogłabym liczyć, gdybym zdecydowała się zakończyć związek z mężem. Nie posiadam żadnych informacji na temat jego ewentualnej niewierności – wyznałam.

Okazało się, że bez dowodów zdrady będzie trudno wyciągnąć od męża jakieś konkretne pieniądze.

– Nie zamierzam pozbawić Stefana wszystkiego, co posiada. Po prostu chcę w końcu zacząć żyć po swojemu. Zależy mi na własnym mieszkaniu i alimentach, bo nie mogę liczyć na emeryturę. Wydaje mi się, że po tylu wspólnych latach należy mi się chociaż tyle, prawda?

Chciałam się rozwieść

Opuściwszy kancelarię, doszłam do wniosku, że korzystniej będzie osobiście przedyskutować sprawę z małżonkiem. Być może uda mi się do niego dotrzeć. Zaskoczyła mnie jego reakcja – przyjął moje słowa z zaskakującym opanowaniem. Aż nazbyt spokojnie… Przez moment odniosłam nawet wrażenie, że poczuł ulgę!

– Stefan, popatrz na mnie. Jesteśmy razem od czterdziestu lat. Bądź ze mną szczery.

Mąż głośno odetchnął i unikając mojego wzroku, odrzekł:

– Masz słuszność. Jest pewna rzecz, o której powinnaś usłyszeć. A właściwie pewna osoba. Znamy się od dwóch lat. To koleżanka z pracy.

Parsknęłam śmiechem. Mój mąż popatrzył na mnie, jakbym postradała zmysły. Gdyby taka sytuacja miała miejsce parę miesięcy wcześniej, przed tym, jak zdecydowałam, że pora z tym skończyć – wpadłabym w furię, poczułabym się dotknięta, darłabym się wniebogłosy i ryczałabym z całych sił. A teraz oświadczenie Stefana ułatwiło mi teraz wszystko.

Zarówno pod względem finansowym – byłam pewna, że zrealizuje to, czego od niego oczekuję – jak i uczuciowym – jeśli miałam jeszcze jakiekolwiek obiekcje, to właśnie się ulotniły. Szybko doszliśmy do porozumienia. Na początek Stefan wyniesie się z domu, a my postaramy się go sprzedać. Jeżeli nam się powiedzie, za uzyskaną kwotę kupię sobie przytulne mieszkanko.

Małżonek przepisał na mnie część oszczędności i zobligował się do płacenia mi alimentów. Jednak żeby je otrzymywać, musiałam udać się do banku i założyć własny rachunek.

Zapisałam się na kurs

Gdy stałam w urzędzie i mówiłam pani za szybą, że jestem tu po raz pierwszy, spojrzała na mnie jakoś inaczej. Dostałam do ręki kartę bankomatową oraz kartę kredytową. Nagle poczułam, że jestem… dorosła! Mając sześćdziesiąt lat na karku wreszcie miałam poczucie, że naprawdę dorosłam!

Po dwóch tygodniach Stefan ostatecznie się wyniósł. Rozsiadłam się wygodnie na sofie z kieliszkiem wina i zaczęłam myśleć o tym, co chcę robić dalej w życiu.

Kurs na prawo jazdy – mój priorytet numer jeden. Kiedy tylko zdam prawko, kupię sobie samochód i wyruszę w podróż po kraju. Zastanawiałam się jednak, czy któraś ze szkół nauki jazdy zechce przyjąć pod swoje skrzydła kobietę w tak zaawansowanym wieku.

Zaczęłam się rozglądać. Trafiłam na ośrodek szkoleniowy przeznaczony specjalnie dla pań. Ku mojemu zaskoczeniu, wcale nie należę do wyjątków.

– Sporo naszych kursantek, po wielu latach bycia wożonymi przez swoich mężów, w końcu decyduje się na samodzielność za kółkiem! Proszę się absolutnie niczym nie przejmować! – usłyszałam od pracownika szkoły.

Uśmiech pani Ilony był tak uroczy, że zniknęły wszystkie moje obawy. Muszę przyznać, że nauka prowadzenia auta nie szła mi najlepiej. Instruktorka wykazywała się ogromną cierpliwością w stosunku do mnie, ja sama byłam dla siebie o wiele bardziej surowa. Jednak po pół roku usłyszałam wreszcie:

– Może pani przystąpić do egzaminu.

Byłam z siebie dumna

Teoria była dla mnie największym wyzwaniem. Ostatni sprawdzian wiedzy, do jakiego przystąpiłam w swoim życiu, to egzamin dojrzałości. Ku mojemu zaskoczeniu, po tak długim czasie nieustannego czytania tych samych opowiastek dla dzieci i pomagania im w zadaniach z matematyki oraz fizyki, mój intelekt nadal dział znakomicie.

Pytania teoretyczne zaliczyłam za pierwszym razem, a część praktyczną dopiero przy drugiej próbie. W końcu mogłam z dumą dzierżyć plastikową kartę z wygrawerowanym napisem „prawo jazdy”.

– Serio chcesz kupić samochód?! – mój syn wytrzeszczył gały, kiedy poprosiłam go o pomoc w wyborze samochodu.

Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w mój dokument, sprawdzając go dokładnie pod lampą. Najwyraźniej podejrzewał, że sobie z niego żartuję. W końcu spojrzał mi prosto w oczy i stwierdził:

– Darujmy sobie te wszystkie gadki-szmatki. Doskonale widzę, że postanowiłaś i nie dam rady cię od tego odwieść. W ostatnim czasie robisz dokładnie to, co postanowisz – zasugerował, mając na myśli moją przeprowadzkę i rozstanie. – Chyba lepiej będzie, jak ci pomogę. Żeby cię jakiś cwaniak nie oszukał i nie wcisnął jakiegoś grata – zadecydował ostatecznie.

Marzyłam o aucie

Dokładnie trzy tygodnie po tamtym wydarzeniu na moim podwórku zaparkowała dwuletnia toyota yaris w zielonym kolorze. Zrobiłam znak krzyża i ruszyłam na swoją pierwszą całkowicie samodzielną przejażdżkę samochodem. Na początek postanowiłam nie stawiać sobie poprzeczki zbyt wysoko – moim celem był pobliski supermarket, położony ledwie dwie ulice dalej.

Kiedy dotarłam na miejsce, byłam cała czerwona na twarzy, moje plecy były kompletnie przepocone, a dłonie, którymi kurczowo ściskałam kierownicę, całe mokre od potu. Ale dałam radę! Nikomu nie wjechałam pod koła, samochód też wyszedł z tej przygody bez szwanku.

Przyszła pora, aby zrealizować drugą pozycję z mojego wykazu: opanowanie sztuki pływania. Gdy dotarłam na pływalnię, pani w recepcji rzuciła na mnie okiem i od razu zapytała:

– Przyszła pani na zajęcia aqua aerobiku dla osób starszych – i nie czekając na moją reakcję, zaczęła wprowadzać informacje do systemu. Dopiero kiedy usłyszała, co jej odpowiedziałam, przerwała pisanie:

– Nic z tych rzeczy. Jestem tu, żeby nauczyć się pływać.

Dowiedziałam się, że aktualnie szkoła pływania organizuje zajęcia wyłącznie dla najmłodszych. Pani instruktorka zaoferowała mi jednak indywidualny tok nauczania. Właściwie nawet mnie to uradowało – przy mniejszej liczbie gapiów zmaleje również poziom mojego stresu.

Mój trener był studentem Akademii Wychowania Fizycznego i prezentował się niczym prawdziwy atleta. Stojąc obok niego w moim kostiumie w kwiatki i niemodnym czepku, czułam się nieswojo. Na szczęście Rafał okazał się profesjonalistą w każdym calu.

– Pani Kaziu, najważniejsze to pogratulować pani tego, że się pani zdecydowała. Wie pani, na naukę pływania w każdym wieku jest odpowiedni moment! – powiedział na początek.

Byłam szczęśliwa

Od razu, bez zbędnych wstępów, dał mi deskę i ruszyliśmy z kopyta z moimi pierwszymi zajęciami. Po upływie miesiąca, kiedy żabką udało mi się trzy razy tam i z powrotem pokonać basen pod dachem, Rafał stwierdził:

– No, teraz jest pani już wystarczająco przygotowana, żeby wejść do grupy. Będzie pani mogła szlifować swoje pływackie talenty! Gratuluję!

Od tamtej pory dwa razy w tygodniu uczestniczę w kursie pływania dla dorosłych. Nie należę tam do najstarszych osób. Doskonalimy technikę żabki i kraula. Kilka dni temu odbyły się zawody – na sześć pływaczek uplasowałam się na czwartym miejscu! Żałuję, że zmarnowałam tyle czasu siedząc na plażach nad morzem i jeziorami.

Kwestia numer trzy dotyczyła pracy. Fundusze nie stanowiły problemu, miałam ich pod dostatkiem. Jednak doszłam do wniosku, że aby w pełni poczuć się dorosłą osobą i zyskać szacunek do samej siebie, powinnam zająć się czymś użytecznym społecznie. Nie chodziło o działanie na rzecz własnej osoby, partnera życiowego czy dzieci, ale o pomoc innym ludziom.

Na początek zaangażowałam się w wydawanie posiłków w jadłodajni dla osób bezdomnych. W tym miejscu nawiązałam znajomość z Kamilą, która pracowała tam jako wolontariuszka. Wspomniała mi o prowadzonej przez nią wraz z kilkorgiem znajomych świetlicy dla dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, mieszczącej się na pobliskim osiedlu.

Totalnie przepadłam

Okazało się, że wieloletnie doświadczenie, zdobyte przy wychowywaniu własnych pociech, bardzo się przydało. Z dzieciakami odrabiałam zadania domowe, czytaliśmy razem książki i wspólnie się bawiliśmy. Kiedy okazało się, że prawie żadne z nich nie potrafi pływać, wpadłam na pomysł zorganizowania kursów pływackich.

Poprosiłam instruktora Rafała, aby poprowadził zajęcia dla moich podopiecznych. Nie zastanawiał się ani chwili i od razu przystał na moją propozycję. Dwaj znajomi mojego byłego męża zgodzili się sponsorować wynajem pływalni (w zamian obiecałam im artykuł w lokalnej prasie, nad którym jeszcze pracuję).

Od miesiąca co tydzień zabieram całą ekipę na basen. Obecnie tak bardzo pochłania mnie prowadzenie świetlicy, że nie znajduję czasu na zrealizowanie dwóch kolejnych marzeń z mojej listy: kursu tanga argentyńskiego i lekcji z historii sztuki. Ale przecież jeszcze niejedna okazja przede mną, wszystko w swoim czasie!

Kazimiera, 62 lata

Czytaj także:
„Michał był o mnie chorobliwie zazdrosny. To co zrobił w moim biurze było absolutnym przegięciem”
„Teść obiecał nam pomoc finansową, ale miał swoje warunki. Myślał, że będę mu dziękować w łóżku”
„Dostałam wysoką emeryturę, a dzieci od razu chciały mnie wycyckać. Nie dam im już ani złotówki”

Redakcja poleca

REKLAMA