„Uciekłem ze wsi, bo nie chciałem ciągle tyrać w polu jak rodzice. Woleli kopać ziemniaki niż przyjechać na mój ślub”

facet fot. iStock by Getty Images, Daniel de la Hoz
„Ala marzyła o wyprowadzce z akademika, dlatego kiedy przyznano mi kawalerkę – pobraliśmy się. Akurat było lato i trwał okres żniw. Rodzice ani rodzeństwo nie przyjechali”.
/ 07.10.2024 11:15
facet fot. iStock by Getty Images, Daniel de la Hoz

Dorastałem na wsi z rodzicami i trojgiem starszego rodzeństwa – braćmi i siostrą. Już jako mały chłopiec zdawałem sobie sprawę z tego, że moja przyszłość nie wiąże się z tym miejscem. Po podzieleniu majątku między braci nie pozostałoby dla mnie nic. Poza tym od zawsze ciągnęło mnie do życia w mieście.

Nie chciałem tam żyć

Do szkoły poligraficznej trafiłem zupełnie przypadkowo – po prostu była w pobliskim mieście. Kiedyś, to praca szukała ludzi, a nie na odwrót. Udało mi się załapać na etat w sporym zakładzie poligraficznym.

Dobrze, że niedługo potem na imprezie u ziomka poznałem Alę. Gdyby nie to, chyba stałbym się nałogowym pijakiem. W branży drukarskiej wtedy chlali na umór – mówili, że najlepszym sposobem na te wszystkie opary z ołowiu, które człowiek łykał przez calutki dzień, jest najmocniejszy trunek.

Ala chodziła do szkoły pielęgniarskiej i mieszkała w bursie. Wcześnie została sierotą, opiekowała się nią ciocia. Obie wywodziły się z małej miejscowości, więc szybko się dogadaliśmy. Ala marzyła o wyprowadzce z akademika, dlatego kiedy przyznano mi kawalerkę – pobraliśmy się. Akurat było lato i trwał okres żniw. Rodzice ani rodzeństwo nie przyjechali.

Na ślub, poza świadkami, przyszło też paru moich ziomków z pracy oraz znajomych Ali z liceum. Wesele odbyło się w naszej kawalerce. Zajadaliśmy się bigosem prosto z gara, bo nie mieliśmy kasy na kupno talerzy. Po upływie roku Alicja obroniła pracę dyplomową i rozpoczęła pracę w pobliskim szpitalu. Ja z kolei awansowałem w firmie, co wiązało się też z podniesieniem pensji.

Pewnego razu Ala zapytała:

– Mirek, zastanawiam się… Czy ty w ogóle chciałbyś zostać ojcem?

Nie mogłem w to uwierzyć

Trudno przewidzieć, jaki obrót przybrałyby wydarzenia, gdybym zareagował inaczej. Wyszło na jaw, że Ala spodziewa się dziecka. Jurek przyszedł na świat w aucie. Pewnej styczniowej nocy, gdy jechaliśmy do szpitala, nasz samochód wpadł w poślizg i utknął w zaspie śnieżnej. Całe szczęście, że Ala pracuje jako pielęgniarka. Nie straciła głowy w tej sytuacji. Nim karetka dotarła na miejsce, Jurek zdążył się już urodzić.

Opatuliłem syna swoją kurtką i dotarło do mnie, że od tej chwili moje życie diametralnie się zmieni. Gdy minęło pół roku, Ala była zmuszona powrócić do swojej pracy, a Jurek trafił do żłobka. Pod koniec lat osiemdziesiątych takie miejsca nie należały do najprzyjemniejszych. Ala ze łzami w oczach zostawiała synka.

Nie mieliśmy jednak innego wyjścia. W pobliżu nie mieszkała żadna babcia, a na opiekunkę zwyczajnie nas nie było stać. Raz na jakiś czas Ali jakoś się udawało namówić którąś z koleżanek, żeby zaopiekowała się Jurkiem. Wtedy mogliśmy wyskoczyć do kina albo po prostu przejść się na spacer.

Kiedy niecałe dwa lata po narodzinach naszego pierwszego dziecka okazało się, że Ala spodziewa się kolejnego – totalnie mnie zamurowało. Ledwo dawaliśmy radę z jednym, a co dopiero z dwójką? Marta przyszła na świat w czerwcu 1989 roku. Rówieśniczka wolnej Polski, no kto by pomyślał!

Szczęście nam sprzyjało

Raptem dwa miesiące po wyborach nasza drukarnia przeobraziła się w spółdzielnię pracowniczą. Ja i moi współpracownicy staliśmy się sami dla siebie szefami. Podczas pierwszego spotkania ktoś z załogi zaproponował moją kandydaturę na stanowisko prezesa.

Wszyscy zagłosowali jednogłośnie! Nie miałem zielonego pojęcia, że aż tak mnie doceniali. Gdy wieczorem oznajmiłem tę nowinę Ali, spojrzała na mnie z takim zaskoczeniem, jakbym z księżyca spadł, a potem zapytała:

– Czy mam rozumieć, że od teraz będziemy zarabiać więcej?

– Dokładnie – potwierdziłem. – Sądzę, że wystarczy nam pieniędzy, żeby zatrudnić nianię do dziecka.

Pani Stasia, przyjaciółka taty Tomka, z którym pracuję, do końca swoich dni pełniła rolę przyszywanej babuni dla moich pociech. Jurek oszalał z radości, kiedy dowiedział się, że nie musi chodzić do przedszkola. Latał jak szalony po całym domu. Nasza firma poligraficzna zdobywała coraz więcej klientów. Zainwestowaliśmy w nowy sprzęt i weszliśmy na rynek druku kolorowych periodyków. Po dwóch latach wypłaciliśmy sobie pierwsze zyski.

Przeprowadziliśmy się do większego lokum. Nareszcie nasze pociechy miały własny pokoik, a my sypialnię. Kiedy Juruś chodził do trzeciej klasy, okazało się, że mamy pod dachem prawdziwego matematycznego geniusza.

– Wasz syn nie jest zainteresowany zajęciami, myślimy o przeniesieniu go do wyższej klasy.

Nasz syn był geniuszem!

Kiedy wychowawczyni nam to oznajmiła, ja i Ala wymieniliśmy zaskoczone spojrzenia. Geniusz? W matematyce? Właśnie wtedy dotarło do mnie, że Jurek faktycznie nigdy nie potrzebował pomocy przy odrabianiu lekcji. Do tej pory jakoś nie zwracałem na to uwagi.

– Ciekawe po kim on to odziedziczył? – zastanawialiśmy się wspólnie.

Zaczęło mnie niepokoić, że za parę lat trudno mi będzie prowadzić dialog z własnym dzieckiem, bo jego inteligencja mnie przerośnie. Jerzyk chodził na fakultatywne lekcje z matematyki. Przez następne lata rzadko widywało się go bez zeszytu i ołówka w ręku. Ciągle coś kalkulował i główkował nad rozwiązaniami. Ja i moja żona dokładaliśmy wszelkich starań, by mu w tym nie zawadzać.

Marta kompletnie różniła się od swojego starszego brata. Emanowała niesamowitą energią. Wspinała się na każde drzewo w sąsiedztwie i regularnie z nich spadała, przeskakiwała przez wszystkie okoliczne murki i zwisała z każdego trzepaka.

Zapewne dziś zdiagnozowano by u niej zespół nadpobudliwości psychoruchowej. Żeby jakoś okiełznać jej wigor, posyłaliśmy ją na przeróżne treningi sportowe. Nigdzie nie zagrzała miejsca na dłużej, ale kiedy już w liceum pojechała ze szkolną ekipą na zawody, nagle okazało się, że może brać udział właściwie w każdej konkurencji. Podczas gdy co do Jurka od dawna nie mieliśmy wątpliwości, że zostanie naukowcem, los Marty nieco nas niepokoił.

Bez potrzeby się martwiłam. Jej ponadprzeciętna energia i talent do zdobywania sympatii innych okazały się zaletami, dzięki którym mogła rozpocząć karierę w biznesie. Aktualnie prowadzi własne przedsiębiorstwo zajmujące się doradztwem.

Jesteśmy bardzo zżyci

Jurek to prawdziwy obieżyświat. Zdążył już zaliczyć naukę na prestiżowej uczelni w Anglii, a potem robił doktorat aż za oceanem, w Kanadzie. Teraz jest wykładowcą akademickim i korzystając z grantów unijnych, prowadzi różne projekty badawcze. Regularnie jeździ po świecie, wygłaszając referaty na konferencjach naukowych.

Jestem niesamowicie dumny z tego, co osiągnął, choć przyznam szczerze, że nie do końca ogarniam, czym dokładnie się zajmuje. Ja z kolei przed dekadą sprzedałem kumplom swoją część naszej wspólnej drukarni, a obecnie pracuję tylko na pół etatu. Razem z Alą kupiliśmy niewielki domek pod miastem. Moja żona nareszcie dorobiła się własnego ogródka, w którym spędzam większość czasu.

Nasze dzieci, mimo wielu różnic, przez cały czas są ze sobą bardzo zżyte. Nie było to dla nas wielkim zaskoczeniem, gdy poinformowali nas o planach wzięcia ślubu w tym samym czasie i zorganizowania wspólnej, za to naprawdę szałowej imprezy weselnej.

Iza była pierwszą dziewczyną naszego syna, z którą związał na poważnie. No i jak się później okazało – tą jedyną. Marta z kolei zmieniała facetów częściej niż rękawiczki. Co chwilę do naszego domu przychodził jakiś nowy dryblas, aż w pewnym momencie zaczęliśmy mieć problem z zapamiętaniem, który jest który. Dopiero gdy Adam odwiedził nas po raz piąty dotarło do mnie, że chyba już kiedyś go widziałem. Różnił się od tych, których Marta przyprowadzała wcześniej. Zupełnie do niej nie pasował. Był tłumaczem, zarabiającym na życie przekładami utworów literackich.

To był ten jedyny

Okazał się być wymarzonym facetem dla córki. Uwielbia przesiadywać w mieszkaniu i gotować, podczas gdy ona może bez przeszkód rozwijać swój biznes. Pierwsze maluchy Marty i Jurka przyszły na świat praktycznie w tym samym momencie – był to zbieg okoliczności.

Ten koncept tak bardzo przypadł im do gustu, że następne pociechy już świadomie zaplanowali. Co więcej, za pierwszym podejściem zarówno Marcie, jak i Jurkowi urodzili się synkowie, a za drugim córeczki.  Ala przeszła na zasłużoną emeryturę, gdy tylko pojawiły się wnuczęta.

– Wykluczone, aby opiekowały się nimi jakieś nianie czy żeby miały chodzić do żłobków – oznajmiła stanowczo. – Nie mam pojęcia jak inne babki, ale ja jestem zawsze gotowa do pomocy.

Całe szczęście, że taki podział obowiązków przypadł do gustu wszystkim. Od czasu tej decyzji dzieciaki są u nas stałymi bywalcami.

Dopiero gdy zostałem dziadkiem, totalnie mi odbiło. Teraz obie wnusie mają po sześć lat i doskonale zdają sobie sprawę, że wystarczy jeden promienny uśmiech, a ich dziadek zrobi dla nich dosłownie wszystko. Choćby miał na czworaka biegać po całym podwórku albo dwie godziny bez przerwy je huśtać.

– Zaraz zaczną cię przebierać w kolorowe fatałaszki jak jakąś lalkę. Tylko musisz sobie jeszcze perukę sprawić, bo na tej twojej łysej głowie to loków nie nakręcą – nabija się ze mnie Jurek.

Jasne, że od czasu do czasu to szczęście mnie przytłacza. Kiedy pojawiają się w robocie, chociaż mam akurat dzień wolny, kumple porozumiewawczo kiwają łbami.

– No co, Mirek, rodzinka cię wykończyła? Potrzebujesz chwili wytchnienia?

Przytakuję i po dwóch godzinach, stęskniony, lecę do moich najbliższych.

Mirosław, 62 lata

Czytaj także:
„W prezencie od męża dostałam kosz na grzyby. Nie mam zamiaru łazić po lesie i szukać borowików, bo to nuda”
„Narzeczony smsem poinformował mnie, że nie wpadnie na imprezę. To był nasz ślub, a ja czekałam przed ołtarzem”
„Michał był o mnie chorobliwie zazdrosny. To co zrobił w moim biurze było absolutnym przegięciem”

Redakcja poleca

REKLAMA