„Wzięłam ogromny kredyt, żeby spłacić długi ukochanego. Po zrobieniu przelewu, Marek dosłownie zapadł się pod ziemię”

Ukochany mnie okradł fot. Adobe Stock, Maksym Povozniuk
„Szybko zorientowałam się, że Marek żyje ponad stan. Nigdy nie byłam u niego w mieszkaniu. Jeździł dużym, terenowym samochodem, ale często skarżył mi się, że brakuje mu na paliwo do niego. Pewnego dnia zapytałam, jak to możliwe".
/ 04.01.2023 15:35
Ukochany mnie okradł fot. Adobe Stock, Maksym Povozniuk

Nie sądziłam, że kiedyś powiem o sobie: jestem rozwódką. A jednak. Wydawało mi się, że jesteśmy zgodnym i szczęśliwym małżeństwem. Ale, jak to mówią, najgorzej jak się komuś coś wydaje. Ja za swoje złudzenia musiałam słono zapłacić.

Poznaliśmy się na studiach

Ja byłam na medycynie. Marzyłam, żeby zostać pediatrą. Piotr nie dostał się na ten sam wydział co ja. Został ratownikiem, jeździł w karetce pogotowia. Z czasem przyzwyczaiłam się, że to ja więcej zarabiałam i podejmowałam większość decyzji w naszym domu.

W zasadzie Piotr nawet mi się nie oświadczył. To ja pewnego dnia stwierdziłam, że może warto byłoby wziąć ślub. Piotr nie oponował. Powoli dorobiliśmy się segmentu na kredyt i jakieś stabilizacji. Rzadko się kłóciliśmy. Nie mieliśmy wprawdzie dzieci, ale wierzyłam, że w końcu się pojawią.

Wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwi. Do tamtego strasznego dnia. To wtedy wszystko się zaczęło.

Poszliśmy na ognisko do znajomych

Piękny wieczór, swobodna atmosfera, alkohol. Po północy Piotr gdzieś znikł. Zaczęłam go szukać.

– Nie widziałaś gdzieś mojego męża? – spytałam Krysię, koleżankę ze studiów. – Gdzieś mi się zawieruszył…

– Zawieruszył? – Krystyna spojrzała na mnie jakoś dziwnie. – Zawsze zastanawiamy się, czy ty naprawdę nic nie wiesz, czy tylko udajesz… Jak to jest?

– Ale o czym nie wiem? – wtedy naprawdę nic nie rozumiałam.

Byłam pewna, że Krystyna trochę za dużo wypiła. Ale ona patrzyła na mnie już jawnie kpiąco.

– Doszliśmy do wniosku, że tobie to nie przeszkadza. –

Ale co mi nie przeszkadza? – dalej niewiele rozumiałam.

– Wiem, gdzie jest Piotr.. Wszyscy chyba wiedzą… – Krysia patrzyła teraz na mnie już inaczej, jakby ze współczuciem. – Myśleliśmy, że też wiesz… Jest z Judytą.

– Tą pielęgniarką? – zamrugałam ze zdziwienia rzęsami. – Ale co on niby ma z nią wspólnego?

– Ja nie wiem, jak ci to powiedzieć… Nigdy nie sądziłam, że to ja będę tą, która otworzy ci oczy… Ale chyba powinnaś wiedzieć. Oni mają romans. I to nie jest nic przelotnego. Są ze sobą od trzech lat.

– Gdzie on teraz jest? – wydusiłam przez ściśnięte gardło.

W tamtym momencie od razu uwierzyłam Krysi. Wszystko jak w kalejdoskopie zaczęło mi się układać w całość. Dodatkowe dyżury Piotra, które pojawiały się w najdziwniejsze dni i w nietypowych godzinach… Jego nagłe wyjazdy. Chłód między nami. I to, że to on nie chciał mieć dziecka.

Zobaczyłam ich kilka minut później

Całowali się na pomoście. Ale nawet nie to było najgorsze. W oczach Piotra widziałam taką czułość, takie oddanie, jakich nie widziałam u niego nigdy wcześniej, gdy był ze mną.

– Dlaczego? – szeptałam później, gdy byliśmy już w domu, tylko we dwoje. – Co ona ma takiego, czego nie mam ja?

Liczyłam podświadomie na to, że Piotr powie, że ma bardziej miękkie włosy albo zgrabniejsze ciało. Ale na słowa, które usłyszałam, chyba żadna kobieta nie jest przygotowana.

– Przy niej czuję się jak prawdziwy mężczyzna. Przy tobie zawsze czuję się jak dodatek do ciebie. Wielka pani doktor i zwykły ratownik… Jesteś jak królowa śniegu, która nie potrafi brać miłości ani nikomu jej dać.

Zabolało? Bardzo. Bolało jeszcze wiele miesięcy później, kiedy sędzia ogłosiła, że nie jesteśmy już mężem i żoną. I kolejne miesiące później, kiedy Piotr zabierał swoje rzeczy i przeprowadzał się do swojej nowej wielkiej miłości. Nie potrafiłam się pozbierać po rozwodzie. Straciłam sens życia. Rano szłam do pracy, wracałam i do późnej nocy gapiłam się w telewizor. Koleżanki, widząc, co się ze mną dzieje, postanowiły przywrócić mnie do życia.

– Jesteś atrakcyjną, jeszcze młodą kobietą – usłyszałam pewnego dnia od Uli, anestezjolożki z oddziału. – Założyłyśmy ci konto na portalu internetowym. Teraz tam właśnie ludzie się poznają.

– Co? – nie mogłam uwierzyć własnym uszom.

To aż tak było po mnie widać desperację, że koleżanki postanowiły mnie zeswatać z jakimś pierwszym lepszym człowiekiem z internetu?!

– Przecież to może być niebezpieczne! Czy ty wiesz, kto w ten sposób szuka miłości? Więźniowie, różnego rodzaju zboczeńcy…

– Głupie mity – machnęła ręką Ula, najwyraźniej przygotowana na moje obiekcje. – A zresztą nic na siłę. Jeśli nie będziesz chciała, nawet nie musisz się logować i sprawdzać swojego profilu.

Cóż, to brzmiało sensownie. Tyle tylko, że wytrzymałam… kilka godzin. Niedługo po tym, jak przyszłam z pracy, ciekawość zwyciężyła i zalogowałam się na założone przez koleżanki konto.

Liczba odpowiedzi dosłownie zbiła mnie z nóg

Pisali młodzi i starsi mężczyźni, po rozwodzie, ale też samotni.

Niektórzy rozpisywali się o sobie na wiele stron, inni ograniczali się do wysłania jednego czy dwóch zdjęć, najwyraźniej wychodząc z założenia, że to, jak wyglądają, przypieczętuje moją decyzję, żeby wybrać właśnie ich. Ale tak naprawdę moją uwagę zwrócił tylko jeden list. Wiadomość nie była długa.

Mężczyzna o imieniu Marek pisał, że jest inżynierem, dużo podróżuje, ma syna z poprzedniego małżeństwa i chętnie się spotka. Ujął mnie szczególnie tym ostatnim. Skoro nie ma nic przeciwko spotkaniu, to pewnie nie ma też nic do ukrycia...

Zaproponowałam spotkanie w popularnej kawiarni w centrum miasta. Muszę przyznać, że Marek od pierwszej chwili zrobił na mnie oszałamiające wrażenie. Na żywo wyglądał jeszcze lepiej niż w internecie. Był szarmancki, doskonale ubrany… Po raz pierwszy od rozwodu poczułam przyjemny dreszczyk emocji w obecności mężczyzny. Do tego mojej uwadze nie umknął fakt, że Marek przyjechał dużym, luksusowym samochodem.

Jak to dżentelmen, nie poruszał przy mnie tematu pieniędzy, ale mogłam z tego wnioskować, że nie jest „łowcą mieszkań”. Po kawie poszliśmy na wino. Gdy wracaliśmy wieczorem w doskonałych nastrojach, po kilku kieliszkach, sama nie wiem dlaczego, zaproponowałam nagle i niespodziewanie, żeby wstąpił na górę.

– To nie byłoby dobre – odpowiedział wtedy poważnie. – Dopiero się poznaliśmy, trochę wypiliśmy. Jeszcze będzie czas się lepiej poznać. Jesteś tak atrakcyjną kobietą, że będę zaszczycony, jeśli zgodzisz się ze mną spotkać jeszcze raz.

Byłam oczarowana. Powściągliwością Marka, jego słowami… Od tak dawna nikt nie mówił do mnie w ten sposób! Umówiliśmy się na kolejny dzień, później na jeszcze kolejny. Miałam wrażenie, jakbym Pana Boga za nogi złapała.

– Wyglądasz kwitnąco – słyszałam od obcych ludzi.

– Moje marzenia się spełniły – powtarzałam w odpowiedzi na to.

Dokładnie tak to odbierałam. Jakby Marek był spełnieniem moich najskrytszych marzeń. Był czuły i troskliwy. Kiedy wiedział, że mam ciężki dzień w pracy, dzwonił po kilka razy dziennie. Doskonale gotował. I uwielbiał dzieci. Kiedy pokazał mi zdjęcie swojego syna i ze łzami w oczach opowiedział, że jego była żona utrudnia mu kontakty, całkowicie wyzbyłam się resztek podejrzliwości.

– Jesteś kobietą, na jaką czekałem całe życie. Moim marzeniem byłoby, żeby Maks miał rodzeństwo. Przyrodnie – powiedział, patrząc na mnie wymownie.

Dobrze wiedział, że posiadanie dzieci jest moim marzeniem – i właśnie na tej strunie zagrał. Z oczu popłynęły mi łzy. W tamtym momencie byłam najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Choć już wtedy gromadziły się nade mną czarne chmury.

Szybko zorientowałam się, że Marek żyje ponad stan. Nigdy nie byłam u niego w mieszkaniu. Jeździł dużym, terenowym samochodem, ale często skarżył mi się, że brakuje mu na paliwo do niego. Pewnego dnia zapytałam, jak to możliwe.

– Nie chciałem cię martwić – wyznał, zwieszając głowę. – Dla mężczyzny to nic przyjemnego przyznać się, że ma kłopoty.

– Przecież to normalne – pospieszyłam z pocieszeniem.

Byliśmy już wówczas na etapie wspólnego planowania przyszłości. Rozmawialiśmy o ślubie, ja wpłaciłam zadatek na wspólne wakacje. Można powiedzieć, że byłam zakochana po uszy. Całkowicie zapomniałam o Piotrze.

Liczył się tylko Marek

– Moja firma od dawna cienko przędzie. Kilka tygodni temu przyszło do nas kilku smutnych panów w kominiarkach… Sama wiesz, jak to jest. Nie chcę ci nawet opowiadać, jak to wszystko wyglądało. Zbyt bardzo się wstydzę, że nie umiałem im się wtedy przeciwstawić. Ale oni mieli broń, grozili, że wiedzą, gdzie Maks mieszka ze swoją mamą… Udało mi się zebrać pieniądze na pierwszą ratę dla tych ludzi, ale na kolejną już znikąd nie wytrzasnę. Więc gdybym któregoś dnia przez kilka dni się nie odzywał… – Marek spojrzał na mnie poważnie, a ja poczułam ciarki przechodzące po całym ciele.

– Ale przecież tak nie można – wyszeptałam. – Ja mam jakieś oszczędności, pomogę ci. Przejdziemy przez to razem, zobaczysz.

– Nigdy nie wybaczyłbym sobie, gdybym od ukochanej kobiety brał pieniądze – uśmiechnął się wtedy smutno Marek, biorąc mnie za rękę. – Przez pewne sprawy mężczyzna musi przejść sam.

Bardzo mi wtedy zaimponował swoją postawą i nabrałam jeszcze większego przekonania, że jest mężczyzną moich marzeń i że zrobię wszystko, żeby zatrzymać go przy sobie. I przy życiu.

Okazja nadarzyła się wkrótce

Przez kilka dni Marek się nie odzywał. Gdy do niego dzwoniłam, słyszałam, że „abonent jest czasowo niedostępny”. Od razu przypomniały mi się groźby, które otrzymywał. Byłam gotowa iść na policję i nawet podzieliłam się swoim zamiarem z przyjaciółką, gdy Marek niespodziewanie się pojawił. Wyglądał strasznie. Miał podbite oko, poszarzałą twarz i rozbiegany wzrok.

– Co się stało? – wyszeptałam. – To oni, tak? Ci, o których mówiłeś?

– Czas chyba, żebyśmy się pożegnali, Agata – powiedział cicho. – Usłyszałem, że jeśli nie zapłacę, wykończą mnie. Muszę chronić ukochanych. A ciebie kocham najbardziej na świecie.

– Ile kosztuje spokój? – spytałam. Marek zwiesił głowę.

– Nie masz takich pieniędzy. Mówimy o dwustu tysiącach – powiedział cicho, nie patrząc na mnie.

Przeszły mnie lodowate dreszcze. Rzeczywiście, nie miałam takich pieniędzy. Ale przecież nie mogłam pozwolić, żeby gangsterzy zabili mojego ukochanego!

– Kupiłam mieszkanie za gotówkę, nieźle zarabiam, mam zdolność kredytową – powiedziałam szybko – Pomogę ci. Wezmę pożyczkę.

– Nie mógłbym się na to zgodzić! – krzyknął Marek. – Byłbym wtedy jak twój były mąż, który przez wiele lat wykorzystywał finansowo taką wspaniałą kobietę.

– Nie jesteś nawet w jednym procencie podobny do mojego byłego męża – odpowiedziałam wówczas poważnie. – Jesteś spełnieniem moich marzeń. Dopiero przy tobie poczułam się szczęśliwa. Nie powinieneś mieć żadnych skrupułów. Koniec i kropka.

Następnego dnia zaczęłam formalności kredytowe. Tak jak się spodziewałam, pożyczenie pieniędzy nie było trudne. Tego samego dnia przelałam je na konto wskazane przez Marka. Wieczorem umówiliśmy się na kolację, żeby świętować sukces. Ale niestety, Marek się nie pojawił. Czekałam kilka godzin, lecz jego telefon był wyłączony.

Następnego dnia od rana znowu usiłowałam się do niego dodzwonić, też bez skutku. Zaczęłam się poważnie martwić. Wtedy jeszcze przez myśl mi nie przeszło, że padłam ofiarą oszustwa. Wyobraźnia podsuwała mi scenariusze Marka zastrzelonego przez mafię, potrąconego przez samochód…

Tydzień po tym, jak urwał się mój kontakt z ukochanym, zawiadomiłam policję.

– Mafia, gangsterzy, mówi pani – starszy posterunkowy spojrzał na mnie z uwagą, gdy skończyłam swoją rozgorączkowaną opowieść. – I mówi pani, że narzeczony jeździ takim dużym czarnym, terenowym samochodem?

– Tak, on… – zaczęłam. – On jest w niebezpieczeństwie. Szukajcie go!

– Czy to ten mężczyzna? – przerwał mi bezpardonowo policjant, podsuwając pod oczy jakieś zdjęcie.

Był na nim rzeczywiście Marek, ale wyglądał inaczej. Miał jasne włosy, nosił okulary… wyglądał jak przebrany!

– To on – wyjąkałam. – Ale jak to? Ja nic z tego nie rozumiem…

– Przykro mi, ale jest pani czwartą osobą poszkodowaną przez tego mężczyznę. Najprawdopodobniej jest to seryjny oszust matrymonialny.

Tak oto dowiedziałam się, że „mężczyzna moich marzeń” tak naprawdę nazywa się Ignacy, pochodzi z Pomorza, nie jest inżynierem, tylko zawodowym oszustem. W tym momencie świat zawalił mi się na głowę. Nie wierzyłam, że jeszcze się z tego podniosę.

– Ja dla tego człowieka wzięłam kredyt na dwieście tysięcy – szepnęłam, czując, że za chwilę zemdleję.

– Mogę pani tylko szczerze współczuć – odpowiedział spokojnie policjant. – Jak to mówią, będzie pani do końca życia płaciła raty za swoje marzenia.

Niestety, ten mężczyzna miał rację

Bank odrzucił moją reklamację, że padłam ofiarą oszustwa. Marzenia o mężczyźnie idealnym drogo mnie kosztowały. Raty rzeczywiście będę spłacała prawdopodobnie do końca życia. Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest, niestety, to, że ja dalej Marka kocham.

Wiem, że gdyby przyszedł do mnie w środku nocy, błagając o wybaczenie, przyjęłabym go z powrotem. Dlatego może to i lepiej, że on już nigdy nie przyjdzie. A jeśli, to pewnie nawet bym go nie poznała. Policjanci powiedzieli mi, że tacy jak on potrafią zmienić nie tylko imię i nazwisko, ale także wygląd.

– Są jak kameleony. Upodabniają się do swoich ofiar – usłyszałam..

Dlatego czytające to kobiety, bądźcie czujne! Bo nieraz przychodzi nam bardzo drogo zapłacić za marzenia. O czym przekonałam się na własnej skórze. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA