Zawsze żyliśmy skromnie i oszczędnie. Nie zarabiamy kokosów, a wydatków jest coraz więcej. Zakupowe szaleństwa nigdy nie były dla mnie, chociaż zawsze marzyłam o eleganckim płaszczu. Ale był drogi...
Stałam przed wystawą i nie mogłam oderwać oczu. Na skórze czułam drobną mżawkę, co chwila mnie ktoś potrącał i popychał, a ja stałam i gapiłam się. Boże, jakie to cudo. Płaszcz, jaki sobie wyśniłam. Wełniany, w tę niepowtarzalną kratkę, z paskiem, tu dopasowany, tu szeroki… Jednym słowem — klasyczny. W pewnym momencie odrętwienie mi przeszło i rozejrzałam się w poszukiwaniu ceny. Na wystawie jej nie znalazłam, co tylko usprawiedliwiło – w moim przekonaniu – wejście do sklepu.
Śmiałym krokiem podeszłam do płaszcza, a koło mnie zmaterializowała się ekspedientka, gotowa mi nadskakiwać na każdym kroku. No cóż – tu byle kto i z pustym portfelem nie przychodzi.
– Interesuje mnie ten płaszcz z wystawy, szaro-kremowy – postanowiłam grać, przecież nie mam wypisane na twarzy, że jestem gołodupcem.
– Ależ oczywiście, już podaję – panienka słodko się uśmiechnęła. – To jedna z naszych klasycznych propozycji. Ale może chciałaby pani coś bardziej ekstrawaganckiego, z najnowszej kolekcji?
Nie byłam w stanie jej odmówić
Fakt, płaszczyk niczego sobie – w żywych kolorach, krótki, nieco inny niż pozostałe. I tylko za jedyne… 5700 zł!
– To chyba mimo wszystko dla mnie zbyt odważne – starałam się zachować zimną krew i nie pokazać, że prawie zemdlałam na widok tych cen. – Lepiej się będę czuła w tym tradycyjnym.
Po chwili wybrany przeze mnie model został mi podany. Włożyłam swoje wymarzone cudo i stanęłam przed lustrem. Boże… Tak, to jest to! Ile ja bym dała, żeby to mieć… Ale zaraz, zaraz, ta laska mówiła, że to klasyk, może przeceniony? Dyskretnie zerknęłam na metkę i aż jęknęłam. 2600 zł!
– Śliczny, prawda – ekspedientka opacznie zrozumiała moje jęknięcie. – Klasyka zawsze jest w modzie. No i cena jest atrakcyjna.
Spojrzałam na nią nieprzytomnym wzrokiem, a potem rozejrzałam się po sklepie. Rzeczywiście atrakcyjna – najnowsze modele potrafią kosztować kilkanaście tysięcy, więc te, które dziś przymierzałam, wcale nie są drogie.
– I w dodatku tak pięknie na pani leży. Bierze pani? – uśmiechnęła się do mnie.
– Muszę jeszcze przemyśleć, to był taki impuls – gdy zdjęłam z siebie ekskluzywne cudo, odzyskałam zdolność mówienia i myślenia. – Nie mogę kupować sobie ciągle nowych rzeczy, bo wreszcie nie nadążę z ich noszeniem.
Płaszcz „na kreskę”
Ekspedientka roześmiała się, doceniając dowcip, a ja wyszłam na ulicę. Zaczęłam iść w kierunku domu. Po drodze raz jeszcze spojrzałam na płaszcz, a moje myśli już galopowały:
„Drogi… Ale to jest rzecz praktycznie na zawsze. No i jak na tę firmę, to wyjątkowo tanio. I w dodatku klasyka, ponadczasowa. Będę miała z głowy przez wiele sezonów. Ale nie masz tyle pieniędzy, idiotko” – wyzywałam samą siebie w myślach i nagle zorientowałam się, że przechodzę koło swojego banku.
Gdy zakładałam tu konto, kobieta proponowała otworzenie linii debetowej… Bez zastanowienia skręciłam w kierunku szklanych drzwi. Po chwili sympatyczny facet tłumaczył, że maksymalna kwota, jaką mogłam wziąć to było 8 tysięcy i jakie to będą obciążenia. Płaszcz, zimowe buty, ten sweter z angory. No i nowa lampa do kuchni – wyliczałam w myślach, podpisując papiery. Ten ostatni zakup miał uspokoić moje sumienie. Bo decyzję już podjęłam.
W tajemnicy przed mężem
Przed wyjściem upewniłam się jeszcze, czy mój mąż nie dowie się o kredycie.
– To jest debet, dotyczy tylko pani konta – wyjaśnił bankowiec. – Przy wyższych kwotach albo właśnie kredytach wymagana jest oczywiście zgoda współmałżonka. Ale w pani wypadku nie ma takiej konieczności.
Debet mnie nie martwił, wyliczyłam, że gdy będę oszczędzać po 100–160 złotych miesięcznie, to dam radę. A może wpadną jakieś dodatkowe pieniądze? Naprawdę byłam dobrej myśli, ale nie wzięłam pod uwagę jednej rzeczy. Człowiek szybko się przyzwyczaja do dobrego. Zawsze lubiłam zakupy, a jeszcze takie… Dlatego tak zabrnęłam. Bo potem wzięłam jeszcze kredyt.
Drobny, taki, żeby mąż nie musiał się podpisywać. I sprzęt na raty… W pewnym momencie te długi mnie przerosły. Zaczęłam kombinować. Tu zwlekałam ze spłatą, tu nie opłaciłam rachunków. Marek zauważył dziury w domowym budżecie i ostatnio sam płaci rachunki. A ja jestem kłębkiem nerwów. Bo boję się wyznać mu prawdę, a dobrze wiem, że prędzej czy później moje kombinacje pewnie wreszcie wyjdą na jaw. I co ja wtedy zrobię?
Czytaj także:
„Mój mąż zmusił mnie do intercyzy, a potem zdradzał na każdym kroku. Za bardzo kochałam jego kasę, żeby się rozwieść”
„Już na weselu zniszczyłam małżeństwo przyjaciółki. Zasłużyła na to. Dobrze wiedziała, za co się mszczę”
„Mąż wszędzie widział moich potencjalnych kochanków. Z zazdrości nawet zaczął mnie śledzić”