Wyszłam z klubu, bo już nie mogłam tego znieść. Co za miejsce! Nie jestem zwierzęciem klubowym. Z rozrywek preferuję kino, kameralne spotkania z przyjaciółmi i prace w moim małym ogródku przed blokiem. Po prostu wolę spokój. Ale tamten jeden raz zrobiłam wyjątek.
To był wieczór panieński mojej najlepszej przyjaciółki, a ja byłam druhną. Nie miałam jak się wymigać. Wiedziałam, że ona, stała bywalczyni łódzkich klubów, chciałaby spędzić ten czas na imprezie. Zarezerwowałam więc duży stolik, zaprosiłam koleżanki i założyłam jedyną krótką sukienkę, jaką miałam w szafie, chyba jeszcze z czasów studiów. „Jakoś trzeba przetrwać tę noc” – pomyślałam.
Pierwsza godzina była dla mnie prawdziwą katorgą. Dziewczyny roześmiane piły szampana i kolorowe drinki, a do naszego stolika przysiadali się podchmieleni faceci, którzy bez przerwy sugerowali, że kobiety, które przychodzą do klubów na wieczór panieński chcą tylko jednego – upić się do nieprzytomności i pójść na całość z kim popadnie.
Wyszłam na zewnątrz. Oparłam się o murek i zaczęłam gapić się na coraz większą kolejkę ludzi, głównie kobiet, ustawiającą się pod klubem. „Co to za atrakcja męczyć się w ścisku i ocierać o pijanych mężczyzn?!” – pomyślałam, patrząc na te baby z niedowierzaniem.
Naprawdę tego nie rozumiałam
Gdyby w tych klubach można było chociaż potańczyć... Ale rzeczywistość wyglądała tak, że w tłumie na parkiecie można się było jedynie kiwać, no i oczywiście obściskiwać z obcymi facetami. Wątpliwa przyjemność.
– Jeśli do kolejki, to musi pani ustawić się z drugiej strony – usłyszałam nagle męski głos za plecami.
Odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą bardzo wysokiego i ładnie umięśnionego blondyna. Wyglądał jak typowy ochroniarz.
– Akurat do kolejki mi się nie śpieszy – odburknęłam. – Niech się pan lepiej zajmie tymi wyczekującymi przed wejściem, bo ranek ich tu zastanie. W końcu za to panu płacą – nie wiem, czemu byłam niemiła.
– Nie jestem ochroniarzem – mężczyzna nadal się do mnie uśmiechał.
– A ja nie jestem z żadnej kolejki – powiedziałam i wróciłam do klubu.
Nie rozumiałam własnego zachowania. W sumie facet był bardzo miły i miał bardzo sympatyczny wyraz twarzy. Tak pogodny, że aż nie pasował do tak potężnego mężczyzny. Wyglądał jak miły spokojny wielkolud. Cóż, chyba po prostu nie chciałam wyjść na łatwą, jak te panienki z klubu.
Wróciłam do stolika, a potem z przyszłą panną młodą i mocno już podchmielonymi koleżankami ruszyłyśmy na parkiet. W końcu zaczęło się robić fajnie. Muzyka była wyjątkowo fajna i nastroiła mnie tak pozytywnie, że przestałam zwracać uwagę na ścisk, ostatnio szalałam tak chyba na studniówce.
Wtedy znów go zobaczyłam
Stał z kolegą przy barze, pił drinka, rozmawiali. Chyba przyciągnęłam go wzrokiem. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się, ja w końcu to odwzajemniłam. Ale speszyłam się i zaraz odwróciłam wzrok. Nie wiem dlaczego, ale właśnie wtedy, w tym krótkim momencie, gdy wpatrywałam się w niego przy barze, przeszła mi przez głowę absurdalna myśl, że to mój przyszły mąż.
To było takie niedorzeczne! Nie znałam człowieka, sama miałam za sobą dwa toksyczne związki i nie miałam ochoty na żadne damsko-męskie relacje. Skąd więc taki pomysł?
W końcu straciłam go z oczu. Zajęłam myśli organizowaniem kolejnych atrakcji w klubie dla przyszłej panny młodej. I w sumie tamten wieczór minął mi całkiem przyjemnie. Odszukał mnie sam już nad ranem, gdy wychodziłyśmy z klubu. Prosto z mostu zapytał, czy możemy pójść na kawę tuż obok.
– Serwują najlepszą w mieście i to przez całą dobę – powiedział z tą samą poczciwą miną, co wcześniej.
Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się pójść gdziekolwiek samej z mężczyzną, którego widziałam pierwszy raz w życiu. Ale zgodziłam się. Wszystko tej nocy było jakieś inne, trochę absurdalne i na pewno nie w moim stylu. Najpierw ten klub, później on, a na końcu te dziwne myśli, które wywoływał. Poszłam za ciosem.
Fizycznie Andrzej nie był w moim typie
Zawsze podobali mi się bruneci ze śniadą cerą. On był platynowym blondynem z jasną skórą i niebieskimi oczami. Ale nigdy nie spotkałam faceta, z którym na dzień dobry mogłam przegadać trzy godziny, bawiąc się przy tym tak wyśmienicie.
Gdy wyszliśmy z knajpy, poprosił mnie o numer telefonu. Nie miałam już oporów. Chciałam spotkać się z nim kolejny raz. I właśnie wtedy, gdy wyciągałam z portfela wizytówkę, powiedział coś, co w jednej sekundzie sprowadziło mnie na ziemię. To był koniec bajki.
– Słuchaj, wiem że to zabrzmi jak klasyczny tekst wyrachowanego podrywacza, ale nigdy nie spotkałem tak fantastycznej kobiety jak ty – zaczął. – Ale chcę, żebyś znała prawdę. Jestem z kimś związany. To już trwa wiele lat i od jakiegoś czasu mam wątpliwości, czy to odpowiednia dla mnie osoba. Nie chcę jej zdradzać, ale dziś, gdy tylko zobaczyłem cię opartą o ten murek, dosłownie ścięło mnie z nóg. Nie wiem, co to jest, i co z tego dalej będzie, ale nie chcę tracić z tobą kontaktu – wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
Dość już miałam bycia tą drugą
A ja poczułam się, jakby ktoś mnie żywcem pogrzebał. Mnie i moje złudzenia, które dopiero co zaczęły kiełkować. Mimo wszystko dałam mu ten numer. Ale wróciłam do domu smutna. Przestałam sobie robić nadzieje, chciałam jak najszybciej o nim zapomnieć. Skoro ma dziewczynę i jest to długi związek powinnam wybić go sobie z głowy.
Dość już miałam bycia tą drugą. Ostatni mój związek, z Jackiem, facetem, który przez prawie trzy lata mamił mnie obiecankami, że już za chwilę będzie się rozwodził, doprowadził mnie do załamania nerwowego. Nie chciałam znów pakować się w układ, który mnie rozczaruje. Poza tym Andrzej nie odzywał się do mnie. Mijały tygodnie, a on najwyraźniej potraktował to nasze spotkanie jako miłą odskocznię od codzienności ze swoją stałą partnerką.
Nie potrafiłam o nim zapomnieć. Wcale nie dlatego, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. Cały czas miałam w głowie to, że przecież Andrzej jest zupełnie nie w moim typie. Ale miałam dziwne przeczucie, że nie powinnam wymazywać go z pamięci, bo to człowiek, na którego czekałam przez całe życie. Tak jakby czuwało nad nami przeznaczenie, które jeszcze każe nam się spotkać.
Znów pomyślałam o Andrzeju
Nie przyszło mi jednak do głowy, żeby pójść jeszcze raz do tego klubu. Uznałam, że wyjdę na idiotkę, jeśli go tam spotkam. Jeszcze sobie pomyśli, że latam za nim i czekam. Aż pewnego wrześniowego wieczoru...
Siedziałam z koleżanką w restauracyjnym ogródku i patrzyłam na tłumy, które sunęły Piotrkowską, by za chwilę ustawić się w długie kolejki pod klubami. Znów pomyślałam o Andrzeju. Odruchowo spojrzałam na telefon. Nic nowego.
Dźwięk SMS-a, który zadźwięczał w mojej torebce trzy godziny później, miał zwiastować, że taksówka już na mnie czeka. I rzeczywiście czekała. Na telefon spojrzałam dopiero w aucie. To nie była wiadomość od taksówkarza.
„Spotkajmy się dziś przy tamtym murku pod klubem. Proszę. Nie odzywałem się tak długo, bo potrzebowałem czasu, żeby uporządkować swoje sprawy. Teraz jestem już wolny. Będę czekał choćby do świtu. Andrzej”.
Natychmiast poprosiłam kierowcę, żeby zawrócił.
Czytaj także:„Gdy dowiedziałam się, z czym zmaga się przyszła synowa, zaczęłam namawiać syna, żeby ją rzucił. Dziś potwornie mi wstyd”„Bohaterski strażak uratował moją babcię i naraził przez to swoje zdrowie. Zyskał jednak coś cenniejszego - moje serce”„Zamieszkałam na luksusowym osiedlu, a tam sama hołota! Pety na klatce, psie odchody w windach, wieczne awantury i imprezy”