„Wziąłem za żonę młódkę, by czuć się jak jurny młodzik. Po 20 latach odeszła, bo nie chciała mieć męża stojącego nad grobem”

Samotny mężczyzna fot. Adobe Stock, pikselstock
„Mam ochotę walić głową w ścianę, czuję niewyobrażalny ból. Jak porzucony przez nastolatkę smarkacz, niczego nie rozumiem. Nie pomaga wiek, doświadczenie. Skoro było nam tak dobrze, dlaczego usłyszałem, że było aż tak źle?”.
/ 04.08.2022 07:15
Samotny mężczyzna fot. Adobe Stock, pikselstock

Wielu stukało się w głowę. Dziwili się głównie Emilii – taka kobieta ze starym dziadem, a fuj! I przecież żaden cynik nie posądziłby jej o interesowność. Gdy poznałem Emilię, prowadziła świetnie prosperującą firmę, w zupełnie innej dziedzinie niż moja.

Do niczego mnie nie potrzebowała, miała swoje pełne sukcesów życie, ja swoje. Nasze drogi skrzyżowały się aż na dwadzieścia lat, a teraz się rozeszły. Mam ochotę walić głową w ścianę, czuję niewyobrażalny ból. Jak porzucony przez nastolatkę smarkacz, niczego nie rozumiem. Nie pomaga wiek, doświadczenie. Skoro było nam tak dobrze, dlaczego usłyszałem, że było aż tak źle?

Z żadną przed nią długo nie wytrzymałem

„Jak udaje ci się podrywać takie laski” – przez długie lata pytali mnie różni koledzy. Ci najbardziej złośliwi wprost wytykali mi braki w wyglądzie i ogładzie. „Don Juan się znalazł. Żałosna pokraka”. Nienawidzili mnie, a ja… no cóż, to prawda: z imprez wyprowadzałem największe ślicznotki, które zwykle zostawały ze mną na dłużej.

Jeśli tylko mi się chciało, „chodziłem” z najatrakcyjniejszą dziewczyną w klasie, szkole, na roku, w pracy. Co z tego, że od młodości byłem chudy i nieforemny, i taki też pozostałem? Tyczkowaty, kostropaty, jajogłowy, pozbawiony fantazji i w sumie naprawdę mało czarujący, nie mam co do siebie złudzeń – ożeniłem się czterokrotnie.

Każda kolejna żona była młodsza, piękniejsza i bardziej interesująca od poprzedniej. A Emilia – perła w koronie. Odkąd ją poznałem, inne kobiety przestały dla mnie istnieć. Słowo honoru. Z żadną przed nią długo nie wytrzymałem. I żadna mnie nie porzuciła, to ja odchodziłem, czasami, przyznaję, w najmniej odpowiedniej chwili. I teraz, kiedy okrzepłem w miłości i wierności, mógłbym być dla Emilii ostoją aż po kres swoich dni – zostałem całkiem sam. Co za koszmar.

Niewiarygodne, żałosne i strasznie smutne

Wracając do pytania, które tak długo prześladowało moich kolegów, szczególnie tych mniej fortunnych, a jednak zadowolonych z siebie przystojniaków: na czym polegała moja moc? Na odwadze z jednej strony, a z drugiej na pewnej niezbyt skomplikowanej wiedzy psychologicznej, którą bardzo prędko posiadłem, ostatecznie nie byłem aż tak głupi, jak sądzili.

Już w szkole, obserwując dziewczyny szybko zrozumiałem, że im są ładniejsze, tym większą budzą w chłopakach nieśmiałość. Potwierdziło się to w dorosłym życiu: prawdziwe piękności większość mężczyzn absolutnie paraliżują. Pomijając zadufanych w sobie dupków, przed którymi opędzają się jak przed muchami, mało kto ma odwagę podejść do takiej i zacząć normalnie rozmawiać, jak gdyby nigdy nic.

Jakby nie miała diamentowych oczu, rysów i figury Afrodyty, burzy włosów, jakby była najzwyczajniejszą dziewczyną pod słońcem, wrażliwą, myślącą i miłą. Wykorzystałem tę swoją wiedzę. W swoich podbojach nigdy nie skupiałem się na urodzie kobiety, choć to ona oczywiście zwalała mnie z nóg.

Podchodziłem i rozmawiałem – jak człowiek z człowiekiem, spragniony kontaktu, ciekawy, otwarty. Żadne tam głupie umizgi, komplementy, pochwały, nie, zwyczajna szczera rozmowa. I nagle, po kilku chwilach niepewności, ostrożności, wycofania, smukłe białe palce zaciskały się na moim ramieniu i już go nie puszczały.

Raczej sam musiałem się uwalniać

Mechanizm nie zawsze działał bez zarzutu, ale prawie zawsze. Dokładnie tak poznałem, oswoiłem i zdobyłem każdą z żon. Tyle że w Emilii, piekielnym połączeniu urody i inteligencji, wdzięku i talentu – zakochałem się jak wariat. Pierwszy raz w życiu aż tak.

To nie było granie na nosach zawistnych kumpli, to nie był triumfalny pokaz przed światem, na ile jeszcze mnie stać, to była wielka miłość od pierwszego wejrzenia. Że Emilia okazała się niewiele starsza od mojej córki, uznałem za drobiazg bez znaczenia. Czym jest wiek wobec potęgi uczucia?

Pewnie, że skóra bardzo napięta, gładka i porcelanowo biała, ciało zaś absolutnie harmonijnie ukształtowane – to nie jest gratka bez znaczenia. Tak jak niespożyta energia i wieczny entuzjazm do wszystkiego, z seksem włącznie. Emilia należała do tych dziewczyn, którym nieznane jest pojęcie zmęczenia czy zniechęcenia, napędzała ją radość życia i wieczna gotowość do podejmowania wyzwań.

Ale zasadniczo metryka urodzenia nie miała dla mnie znaczenia. I słusznie, dziś mając siedemdziesiąt lat moja czwarta była żona wciąż tak samo mnie zachwyca, tak samo na mnie działa.

Wcale nie kocham jej mniej, kocham ją jeszcze bardziej. Nigdy nie przestanę. Myślę, że jeśli uda mi się dożyć setki i spotkania z nią wówczas, osiemdziesięcioletnia Emilia będzie dla mnie równie piękna jak wtedy, gdy ją ujrzałem pierwszy raz. Atrakcyjna i pociągająca. Zachwycająca. 

Sęk w tym, że to wszystko nie jest takie proste, jak myślałem. Dużej różnicy wieku nie zasypie naiwne pięknoduchostwo. No bo byłem naiwniakiem wierząc, że musi nam się udać, że łączy nas miłość nie znająca barier. Znajdowałem tę miłość patrząc w wielkie błyszczące oczy Emilii. Byłem jej za nią bardzo wdzięczny i starałem się to na każdym kroku okazywać. Żeby czuła się tak kochana, jak ja się czułem. I tak samo szczęśliwa.

Udawałem. Okazało się, że na darmo

Nigdy niczego się nie czepiałem, nie dawałem po sobie poznać żadnej irytacji, choć przecież nieraz ją czułem, jak to w małżeństwie bywa. Emilia kocha muzykę, ale czy to, czym zalewała nasz dom od samego rana po późny wieczór, można w ogóle określić takim mianem?

Dla mnie to były zgiełkliwe i prymitywne dźwięki, udręka dla uszu. Ale – proszę bardzo, mogła sobie słuchać, udawałem, że nie przeszkadza mi to ani trochę. Przez tyle lat udawałem! I co? Na darmo? Kolejny przykład – przekleństwa.

Kulturalna kobieta nie powinna używać grubych słów, jestem o tym przekonany. No ale trudno, taka idiotyczna moda. Wszystkie te głupie przyjaciółki Emilii, niepotrzebnie zabierające jej czas i odciągające ją ode mnie, mówiły tak samo. Uszy mi więdły, ale machałem ręką. Tylko czasami wstydziłem się przed swoimi znajomymi, przyjaciółmi z dawnych lat, których ona oczywiście uważała za nudziarzy.

Wyczuwałem ich zdziwienie, a nawet zgorszenie sposobem wypowiadania się mojej żony. Miałem wtedy ochotę schować się pod stołem. Zamiast tego, sztorcowałem ją wzrokiem. Ale czy kiedyś coś złego powiedziałem? Nigdy!

Jestem człowiekiem tolerancyjnym i wyrozumiałym, to też jeden z filarów powodzenia u kobiet. Z niesmakiem patrzyłem na facetów, którzy swoim żonom mają wszystko za złe. A to za dużo ciuchów i w ogóle szastanie pieniędzmi, a to za dużo rozmów przez telefon, dzieci nazbyt rozpieszczane albo teściowe za bardzo kochane.

Nigdy nie miałem o to pretensji do Emilii.  Z pierwszego małżeństwa został jej syn, Kostek gdy się poznaliśmy, liczył sobie lat pięć. Tolerowałem go bez zazdrości o jej przesadną matczyną miłość. Fakt, że moja córka była już dawno odchowana i zdążyłem zapomnieć, co to znaczy mieć pod dachem dziecko.

Fakt, że trudno powiedzieć, bym był chłopakiem zachwycony. No ale nie wymagajmy zbyt wiele, miał własnego ojca, żeby go kochał i się nim zachwycał, czego zresztą nie robił. Nie rozbiłem małżeństwa Emilii, gdy ją poznałem, była już po rozwodzie. Nie mam poczucia winy wobec dzieciaka. Żyliśmy w stanie względnego rozejmu, jeśli nie liczyć paru scysji, z których ostatnia skończyła się wyprowadzką smarkacza. Ale na przestrzeni parunastu lat… Kto byłby  zdolny do takiego poświęcenia? Ze świecą szukać drugiego.

Matkę Emilii, która z racji wieku sama mogłaby być moją żoną, uważałem za przyjaciółkę. Dopóki nie okazało się, że knuje przeciwko mnie. Zazdrosna stara jędza z niej wylazła, zapewne nie potrafiła pogodzić się z faktem, że przyszło jej dokończyć życie w samotności.

Prawdopodobnie wolałaby mieć przy boku jedyną córeczkę, a tu napatoczyłem się ja i ją sobie zabrałem. Musiała mnie znienawidzić przez to, ale żeby to chociaż wprost okazała. Nie, wolała jątrzyć poza moimi plecami, wymyślać intrygi, mieszać. Może zresztą zazdrosna była o córkę w innym sensie?

Chyba uważała, że to z nią powinienem się ożenić

Śmieszne. Ale czy kiedykolwiek zwróciłem Emilii uwagę, że za często do niej jeździ? Czy miałem pretensje, że z wizyt u niej wraca późno, często smutna i zamyślona? Że funduje jej prywatnych lekarzy, jakieś zabiegi kosztujące krocie w klinikach pełnych skórzanych foteli i marmurowych podłóg? Nie!

Moja żona miała swoje pieniądze, przez siebie zarobione i według swoich potrzeb wydawane. Jeśli spodobały jej się kolczyki, nieprzyzwoicie droga torebka albo buty – to je kupowała, nie czekając, aż ja to zrobię. Mogłem, oczywiście, cóż by to dla mnie znaczyło, jestem naprawdę zamożny.

Ale nigdy nie chciałem mieć poczucia, że jest ze mną dla pieniędzy. Nie robiłem jej prezentów z założenia, z reguły. Tak samo jak nie wtrącałem się w jej finansowe inwestycje. Nie protestowałem przeciw tyleż przystojnym, co niedoświadczonym „doradcom finansowym”, nie podsuwałem, o wiele bardziej doświadczonych, swoich. Chciała radzić sobie sama, radziła, chociaż bardzo różnie. To była jej sprawa.

Przecież jej to odpowiadało. Opowiadała nieraz, wielce oburzona, jak uzależnione są od mężów jej koleżanki. Nie dziwiłem się, bo, jak już wspomniałem, uważałem je za idiotki.

– To oczywiste – mruczałem – przecież ci faceci nie mogą dobytku swego życia oddać w takie ręce. Śliczne, wypielęgnowane, ale… sama rozumiesz.

– Drań z ciebie – krzyczała na mnie – łotr, jak w ogóle możesz tak lekceważąco mówić o moich przyjaciółkach, bliskich mi osobach? A poza tym jest to dobytek ich wspólnego życia. I ja też mam ręce wypielęgnowane…

– Ty jesteś od nich wszystkich bez porównania lepsza, mądrzejsza.

– Ja?

– Tak, ty.

– Nie sądzę.

Uśmiechnęła się bezbronnie. Dzisiaj też już nie jestem tego taki pewien. Im dłużej o tym wszystkim myślę, tym więcej wątpliwości mnie nachodzi. Może trochę ją jednak przeceniałem? Jej umysłowe zdolności? Jej dobry charakter? Jej wierność? Jak to zakochany facet. Była piękna, niewątpliwie zdolna, ale jeśli idzie o tak zwaną życiową mądrość, to jednak jej nie miała.

Teraz to widać jak na dłoni. Bo gdyby ją miała, czy by odeszła od takiego gościa jak ja? I zostawiła długoletniego męża samego, praktycznie nad grobem? Co za brak już nawet zwykłej empatii!

Czy tak zachowuje się dobry, przyzwoity człowiek, nawet będący kobietą? Moje poprzednie żony by tak nie zrobiły. Ja sam bym nigdy tak nie postąpił. Gdyby na przykład okazało się, że Emilia jest chora, nie zostawiłbym jej, nawet jeśli zakochałbym się w innej. Na mur beton, nie zostawiłbym.

A przecież ona w nikim się tak naprawdę nie zakochała. Podobno, bo sama tego nie przyznała, odeszła do jednego z tych mydłków, co ją nieustannie w firmie adorowali. Nie wierzę, że zrobiła to z miłości. Niemożliwe. Przecież kochała tylko mnie.

Co ona wie o prawdziwej opresji! 

Nie wykluczam, ze zwyczajnie zrobiła mi na złość. Czułem od pewnego czasu, że ją wkurzam. Zestarzałem się trochę, jasne. Nie zdziwiłbym się, gdyby jej koleżaneczki nazywały mnie „zrzędą”. Albo jej cholerna mamusia. Podsłuchałem kiedyś, jak powiedziała o mnie „ten staruch”. To musiał być ich wpływ. Wszystkich razem. Siła złego na jednego. Raczej na jedną – biedną małą Emilkę, już nie tak młodą, nie tak śliczną i wcale nie tak mądrą, jak zawsze myślałem. Głupek ze mnie.

– To zwykła opresja, twoje zachowania są opresyjne.

Co ona wie o prawdziwej opresji? Nasłuchała się głupot, naoglądała. Nawet nie chciało mi się z tym dyskutować. Zamknąłem jej drzwi przed nosem. Zaczęła się wydzierać, histeryczka. Wybiegła z domu. I o co ten hałas? Nigdy nie byłem dla niej naprawdę zły.

– Ludzie mieli rację, kiedy mnie ostrzegali. Nie czynili tego ze złej woli. I nie ostrzegali mnie przed tobą konkretnie, przynajmniej nie wszyscy. Po prostu, lepiej się wiązać z rówieśnikami. Starszy facet, dużo starszy – on zawsze wszystko wie najlepiej. Jest najmądrzejszy na świecie, nikt mu nie powie. Podcina skrzydła. Temperuje. Zamyka w klatce. Wszystkie te lata razem w jakiś sposób są dla mnie stracone. Żałuję ich teraz. Więc stop. Dosyć tego.

Tak powiedziała przy rozstaniu, idiotka. Nie uwierzyłem jej. Co ona wie!

Czytaj także:
„Mama była typową Zosią Samosią. Po wypadku jej życie zamieniło się w piekło. Musiała mnie prosić nawet o pójście do toalety”
„Moi rodzice mówią tylko o śmierci, spadkach i pogrzebach znajomych. Przecież jeszcze żyją, po co sobie psuć nastrój?”
„Dla rodziny byłam czarną owcą, która skończy jako stara panna. To fakt, przez 40 lat nie miałam nawet przyjaciółki”

Redakcja poleca

REKLAMA