„Mama była typową Zosią Samosią. Po wypadku jej życie zamieniło się w piekło. Musiała mnie prosić nawet o pójście do toalety”

Kobieta po wypadku fot. Adobe Stock, Syda Productions
„Tak jak się obawiałam, ta dotąd samowystarczalna kobieta źle znosiła fakt, że ktoś musi ją pielęgnować i pomagać jej praktycznie we wszystkich czynnościach. Wiedziałam, że czeka nas ciężki okres, ale nie sądziłam, że aż tak”.
/ 31.07.2022 09:15
Kobieta po wypadku fot. Adobe Stock, Syda Productions

Wizja konieczności zaopiekowania się niedołężnymi rodzicami mnie wydawała się nie dotyczyć. Tata zmarł na zawał, kiedy byłam jeszcze nastolatką. Mama podźwignęła się po tej tragedii i świetnie dawała sobie radę sama, zapewniając mnie i moim braciom wszystko, czego potrzebowaliśmy. Zawsze uważałam ją za bardzo silną, wręcz niezniszczalną. Nigdy się nie skarżyła ani nie chciała pomocy od żadnego z nas.

– Wychowałam was, żebyście poszli w świat – mówiła, gdy zdawaliśmy na studia i kolejno opuszczaliśmy dom, czując się winni, że ją zostawiamy. – Lećcie, nie oglądajcie się na starą matkę. Dam sobie radę.

I dawała. Przez wiele lat

Aż nadeszło to feralne popołudnie, które odmieniło jej życie, dotąd spokojne i toczące się wokół domu z wypielęgnowanym ogródkiem.

Tamtego dnia nie mogłam się do niej dodzwonić. Pojechałam do niej, a kiedy nie zastałam jej w domu, zaalarmowałam braci. Wszyscy troje byliśmy bardzo zdenerwowani, nie mając pojęcia, co się dzieje. Zrezygnowana wróciłam do domu. Położyłam telefon na kuchennym stole i opadłam na krzesło. W tym samym momencie aparat zawibrował. Mama!

– Halo? Mamuś? Gdzieś ty była? Czemu nie odbierałaś? Co się stało? My tu szalejmy z niepokoju!

– Córciu, przepraszam, nie mogłam odebrać, robią mi badania – usłyszałam jej zachrypnięty i jakby zmęczony głos.

Zaraz, jakie badania? Dlaczego? Mama choruje na coś?!

– Przewróciłam się na rowerze i złamałam biodro – wyjaśniła mama. – Ale bez obaw, nie martwcie się, jestem pod dobrą opieką.

– Boże, mamo! Jaki to szpital?

– Na 28 czerwca, ale…

– Poczekaj, już do ciebie jadę!

Nie czekając na jej odpowiedź, zakończyłam połączenie i zerwałam się z krzesła. W drodze zastanawiałam się, dlaczego nikt z pracowników nie poinformował kogoś z nas, że mama trafiła na SOR.

Nie mają takich procedur, nie muszą, nie chciało im się? Oczami wyobraźni ujrzałam scenę, jak mama upiera się, że mają nie dzwonić, że świetnie da sobie radę sama i że później nas zawiadomi. Tak, to było do niej podobne.

W szpitalu zdążyłam jeszcze złapać lekarza, który ją badał i właśnie kończył dyżur. Wyjaśnił, że u starszych osób nawet takie niepozorne zdarzenie jak upadek z roweru może mieć groźne konsekwencje.

– Jak w przypadku pani mamy – tłumaczył ortopeda. – Spadła niefortunnie i doznała poważnych obrażeń.

– Rozumiem – westchnęłam. – Ale wyjdzie z tego, prawda?

– Zapewne, ale rekonwalescencja może potrwać kilka miesięcy – uprzedził.

Nim zdążyłam zareagować, oddalił się, furkocząc połami fartucha.

To jasne, że ja się nią zajmę

Wszystko będzie dobrze, kilka miesięcy to nie wieczność, przekonywałam samą siebie, ale w głębi ducha bałam się o mamę. Bardziej o jej psychikę niż ciało. Mieszkała sama i jak dotąd nie potrzebowała pomocy.

Potrafiła porąbać drewno do kominka, naprawić cieknący kran albo położyć kafelki w łazience. Od śmierci taty stała się bardzo samodzielna, by nie rzec, samowystarczalna. Pechowy upadek z roweru unieruchomi ją w domu, pozbawi wolności. Zdziwiłam się więc, że mama jest tak pozytywnie nastawiona.

– Wynajmę jakąś pielęgniarkę i po kłopocie.

To akurat mnie nie zaskoczyło. Jak zawsze nie chciała być dla nas ciężarem. Póki leżała w szpitalnym łóżku, obandażowana i spuchnięta, to nie był czas na takie rozmowy. Uśmiechnęłam się tylko i pogładziłam ją po ręce. W oczach wciąż miała wesołe ogniki – dowód na to, że biodro może pękło, ale jej nic nie złamie.

Wychodząc ze szpitala, czułam ciężar w żołądku. Okropnie się o nią martwiłam, właśnie dlatego, że całe życie była taka samodzielna. Nie miałam pojęcia, jak zniesie własną niepełnosprawność i zależność od innych. Ale zgodzi się czy nie, musimy się nią zająć.

Zatelefonowałam do braci, żeby wyjaśnić im sytuację. Przejęli się, oczywiście, ale wiedziałam, że to na mnie w głównej mierze spadnie obowiązek opieki nad mamą. Mieszkałam najbliżej, więc to logiczne.

Adam mieszkał osiemdziesiąt kilometrów stąd. Miał własną firmę, której musiał doglądać, a w domu czekały na niego żona i dwie córeczki. Michał również był zapracowany. Dopiero co zatrudnił się w dużej korporacji i nie mógł tak po prostu wszystkiego rzucić, żeby przyjechać na kilka miesięcy do mamy. Ja też nie próżnowałam, miałam męża, mieszkanie, no i pracę od ósmej do szesnastej. Ale mimo wszystko zamierzałam zatroszczyć się o mamę.

– Tyle nam poświęciła. Tyle pracowała, żeby niczego nam nie brakowało, a jako samotnej matce nie było jej lekko – tłumaczyłam mężowi, w obawie, że może mieć jakieś obiekcje.

Tomek podszedł i położył mi dłoń na ramieniu. Oparłam o nią policzek, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy. 

– Kochanie, ja naprawdę doskonale cię rozumiem. Zrobisz… zrobimy, co będzie trzeba.

– Dzięki – szepnęłam.

Powtarzałam sobie, że to tylko kilka miesięcy rekonwalescencji. Adam i Michał z pewnością wesprą mnie finansowo, żebym mogła opłacić mamie rehabilitację. Ciągle dręczyły mnie jednak złe przeczucia. Jakby coś po drodze mogło pójść nie tak. Byłam jakaś rozedrgana, wciąż wyczekująca niemiłych niespodzianek.

Znalazłam u niej numer do domu opieki

Mama została wypisana ze szpitala. Pierwszego dnia po jej powrocie w domu zjawili się moi bracia.

– Naprawdę przesadzacie… Po co taki kłopot? Czemu ich tu ściągałaś? – burczała niezadowolona mama, choć gołym okiem było widać, jak bardzo podupadła na zdrowiu.

– Zuzka, jak będziesz czegoś potrzebowała, to dzwoń – szepnął mi do ucha Adam, szykując się do wyjścia.

– Dasz radę? – upewniał się Michał, spoglądając ze smutkiem na leżącą w łóżku mamę.

– Tak, załatwiłam opiekunkę na czas, gdy będę w pracy – uspokoiłam go.

– No tak, ale… Jak będzie trzeba, to pogadam z szefem. Może pozwoli mi przejść czasowo na pół etatu.

Z trudem przystawiałam się na zupełnie inny rozkład dnia. Doszło mi też wiele nowych obowiązków, związanych z opieką nad mamą.

Tak jak się obawiałam, ta dotąd samowystarczalna kobieta źle znosiła fakt, że ktoś musi ją pielęgnować i pomagać jej praktycznie we wszystkich czynnościach, nawet tych toaletowych.

Pierwsze dni były ciężkie

Wstydziła się, krępowała, złościła się, ale na siebie, na swoją nieporadność, nie na mnie. Byłam cierpliwa, wspomagałam się humorem i wystarczyło kilka tygodni, żebyśmy obie przywykły do nowej rutyny. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Niestety, stan zdrowia mamy nie poprawiał się. Jedna z powypadkowych ran opornie się goiła. Z czasem okazało się, że wdała się jakaś bakteria. Mama musiała znowu pójść do szpitala. Nie było jej raptem tydzień, a miałam wrażenie, że wróciła jakaś odmieniona. Oczywiście była osłabiona, ale chodziło o coś więcej.

Prawdę odkryłam po kilku dniach, kiedy podczas porządków niechcący strąciłam na podłogę notes mamy. Wypadła z niego kartka, którą zamierzałam od razu włożyć z powrotem, nie chcąc grzebać w osobistych rzeczach mamy.

Miała prawo, by zachować choć taką namiastkę prywatności, którą tak bardzo sobie ceniła. Chcąc nie chcąc, zobaczyłam jednak, że mama zapisała sobie jakiś numer telefonu. Coś mi mówiło, że powinnam to sprawdzić. Wyjęłam komórkę z tylnej kieszeni dżinsów i nim schowałam kartkę, zrobiłam zdjęcie.

Po powrocie do domu usiadłam przy komputerze i wpisałam numer w wyszukiwarkę. To było pierwsze, co przyszło mi na myśl.

– Dom opieki społecznej… – przeczytałam na głos pierwszy wynik, jaki pojawił się w wyszukiwarce. Po co mamie numer do jakiegoś domu opieki?

– Chyba zwariowała – mruknęłam, gdy do mnie dotarło, co to znaczy. Mama, nie chcąc sprawiać nam kłopotu, postanowiła się przenieść się do domu opieki.

Żołądek ścisnął mi się z nerwów

– Przecież to jakiś absurd! – gwałtownie gestykulowałam, opowiadając o moim odkryciu mężowi.

– Wiesz, jaka ona jest – uspokajał mnie. – Zawsze była samodzielna, więc teraz czuje się niekomfortowo z tym, że wymaga pielęgnacji jak małe dziecko. Zadzwoń do Adama i Michała i zapytaj, co o tym sądzą.

– Po co mam pytać? – obruszyłam się. – Nieważne, co sądzą, nie pozwolę, żeby mama trafiła do domu starców!

– Zuza, po prostu zadzwoń, okej? To także ich mama.

Musiałam przyznać mężowi rację. Zresztą czekała mnie trudna rozmowa z mamą i nie chciałam stawiać jej czoła sama. Serce waliło mi jak młotem, gdy mocno przyciskałam telefon do ucha. Skórki przy paznokciach miałam obgryzione do krwi. Cała ta sytuacja kosztowała mnie mnóstwo nerwów.

– Chciała to zrobić za naszymi plecami, rozumiesz? – żaliłam się bratu, czując pieczenie pod powiekami. Z trudem powstrzymywałam się przed tym, żeby nie wybuchnąć płaczem.

– Posłuchaj, rozmawialiśmy o tym ostatnio z Adamem – odpowiedział spokojnie.

– Z Adamem? – zdziwiłam się. – A mnie nie powinno być przy tej rozmowie? Czy to nie ja się nią zajmuję każdego dnia?

– I właśnie o to chodzi – kontynuował Michał.

Oddychałam głęboko, żeby się uspokoić i dokończyć rozmowę z bratem bez rzucania słowami, których moglibyśmy potem żałować. Moi bracia ustalili, że powinnam przeprowadzić się do mamy. Trzeba się bowiem opiekować nią w trybie ciągłym, a przynajmniej być zawsze gdzieś obok, na wszelki wypadek. Oni oferują pełne wsparcie finansowe. Pokryją wszystkie koszty, jakie się pojawią, a ja mam tam tylko zamieszkać i zająć się mamą.

Wiem, że to najlepsze rozwiązanie

W pierwszym odruchu poczułam jakiś wewnętrzny sprzeciw. Co oni sobie myślą? Czemu ukartowali to za moimi plecami? Jednak po krótkim namyśle przyznałam im rację. Zaproponowane przez nich rozwiązanie było najlepsze. Teraz trzeba przekonać mamę.

– Nasze mieszkanie możemy komuś wynająć i jeszcze będą z tego pieniądze – tłumaczyłam jej nazajutrz. – O to się nie martw.

– Zuzanko, ale ty masz męża, to nim powinnaś się zajmować, tak by dzieci z tego były… – figlarnie puściła do mnie oko, chociaż widziałam czające się w jej spojrzeniu smutek i zakłopotanie.

– Och, daj spokój, mamo. Tomek popiera ten pomysł. Urządzimy mu gabinet w dawnym pokoju taty. Już zdecydowałam.

– Wolałabym, żebyście nie musieli patrzeć na mnie taką… taką… – mama spuściła wzrok.
Podeszłam i chwyciłam jej spracowane dłonie.

– Nie wygrasz z nami. Jesteśmy tak samo uparci jak ty. Zostajesz w domu i już. A my wprowadzamy się od jutra. Umowa stoi? – starałam się zgrywać opanowaną, pewną siebie, ale głos mi drżał.

Kiwnęła głową, a potem obie zaczęłyśmy płakać. Wiedziałam, że nie będzie lekko. To był zaledwie początek kłopotów ze zdrowiem mamy. Jednak nie mogłam postąpić inaczej.

Przy wsparciu braci i męża otoczę mamę opieką i miłością, na jakie zasługuje. Serce ściskało mi się ze wzruszenia, kiedy patrzyłam, jak siedzi w wózku inwalidzkim, opatulona kocem, pośrodku ogrodu, który całe życie pielęgnowała. Tu jest jej miejsce. Na zawsze.

Czytaj także:
„Koleżanka pod niebiosa wychwalała swoją synową. Ciekawe, czy naiwniaczka wie, że ma pod dachem striptizerkę”
„Mój mąż szczyci się tym, że wiecznie pracuje. Uważa, że odpoczynek to lenistwo, a urlop – zmarnowany czas i pieniądze”
„Syn z synową wyjechali za chlebem, a mnie zostawili wnuka. Nie dawałam rady, przez nerwy i stres trafiłam do szpitala”

Redakcja poleca

REKLAMA