„Wziąłem na siebie winę w wypadku, bo chciałem zaciągnąć dziewczynę do łóżka. Szybko zdałem sobie sprawę z mojego frajerstwa"

Wziąłem na siebie winę w wypadku fot. Adobe Stock, Paolese
„Ale skoro tak, to… – zmieniła nagle temat – zapraszam pana na kawę. Muszę trochę odetchnąć. Oczywiście, trzeba tylko najpierw poczekać na odholowanie auta do warsztatu…".
/ 04.11.2022 12:11
Wziąłem na siebie winę w wypadku fot. Adobe Stock, Paolese

Była taka młoda i zniewalająco piękna, że całkiem straciłem zdolność racjonalnego myślenia. A teraz żałuję!

Każdemu czasem zdarza się zachować inaczej niż zwykle. Z jakiegoś powodu nagle robimy coś, czego normalnie nigdy byśmy nie zrobili. I dopiero później przychodzi chwila otrzeźwienia i refleksji: „Czy ja oszalałem?”.

Poniewczasie żałujemy podjętej decyzji, ale zwykle bywa już za późno.

Niedawno sam miałem okazję się o tym przekonać…

Jechałem drogą osiedlową. Nie znałem tej okolicy, byłem tu może kilka razy w życiu. Wyjeżdżałem z niewielkiego osiedla domków jednorodzinnych, gdy nagle w prawy bok mojego auta – a więc na szczęście nie od mojej strony – uderzyła mała renówka. Mam samochód terenowy, więc to uderzenie – przy niewielkiej, na szczęście, prędkości – zniosłem bezboleśnie.

Dojrzałem tylko przerażony wzrok siedzącej za kierownicą dziewczyny i natychmiast zatrzymałem się na poboczu. Pierwsze wrażenie było niemiłe – jej samochód miał mocno wgięty przód. Natomiast drugie – bardzo pozytywne, chociaż zupełnie innego rodzaju. Mianowicie miałem przed sobą prześliczną, chociaż roztrzęsioną, na oko dwudziestokilkulatkę.

Jej uroda była – jak dla mnie – po prostu powalająca! Zapatrzyłem się na nią i dopiero po dłuższej chwili powróciłem do rzeczywistości. Jechałem drogą główną, a ona wyjechała z podporządkowanej. Zatem kolizja nie została spowodowana przeze mnie. A teraz dziewczyna stała przy samochodzie, trzymała się za głowę i rozpaczała.

– Czy coś się pani stało? – podszedłem do niej.

– Mnie? Nie. Ale samochód… Mój samochód! Niech pan tylko na niego popatrzy! Jak on wygląda! Zabiorą mi prawo jazdy! – dodała niemal z płaczem.

Spojrzałem raz jeszcze na jej auto, rzeczywiście, chłodnica musiała być uszkodzona, bo płyn wyciekał na jezdnię. Ale w gruncie rzeczy nie wyglądało to jakoś strasznie. Tyle że samochód był nowiutki – „nówka sztuka”, jak to się mówi, i w takiej sytuacji widok uszkodzeń jest wyjątkowo przykry. Jeszcze bardziej przykry był – przynajmniej dla mnie – widok tej dziewczyny, no po prostu obraz nędzy i rozpaczy.

Bez cienia wątpliwości kolizję spowodowała ona, wymuszając pierwszeństwo, jednak żal było na nią patrzeć. Zacząłem zastanawiać się, jak wybrnąć z tej sytuacji. Jak by tu jej pomóc? W tym właśnie momencie w pobliżu pojawił się radiowóz.

„Policja tutaj?!” – zdziwiłem się trochę, ponieważ okolica była spokojna, godzina stosunkowo wczesna, więc było to nieco dziwne, najprawdopodobniej całkiem przypadkowe.

Radiowóz, w którym siedziało dwóch funkcjonariuszy, zatrzymał się, jeden z nich wysiadł, podszedł do nas, przedstawił się i rutynowo zapytał, co się stało.

– Drobna kolizja, nic wielkiego. Z mojej winy… – wyrwało mi się jakoś tak odruchowo.

Było mi tak żal tej dziewczyny, że nie przyszło mi nic innego do głowy. Dziewczyna nie odezwała się, ale jej spojrzenie mówiło wszystko: była kompletnie zaskoczona.

Z wrażenia najwyraźniej ją „zamurowało”

Policjant pooglądał pojazdy, rozejrzał się, popatrzył na mnie badawczo i pokiwał głową.

– No, panie kierowco, coś się panu chyba pomyliło? Jest pan pewien, że to pana wina? Przecież pan stoi na pasie z pierwszeństwem przejazdu.

– Tak. Jestem pewien. Wymusiłem pierwszeństwo…

– Wymusił pan pierwszeństwo? – jego zdumienie było całkiem uzasadnione.

– No, tak, bo… ta pani wprawdzie wyjeżdżała z ulicy podporządkowanej, ale jednak chciałem ją wpuścić, a potem jakoś niechcący ruszyłem do przodu i… uderzyła we mnie – strasznie mętnie i pokrętnie to brzmiało, ale brnąłem do końca.

– Naprawdę? – policjant rozglądał się, jakby szukając świadków tego dziwnego zdarzenia.

Zostawił nas na chwilę samych i poszedł do radiowozu, pewnie naradzić się z kolegą, co robić w takiej niewątpliwie idiotycznej sytuacji. Ja szybko zbliżyłem się do dziewczyny.

– Słyszała pani? Niech się pani tego trzyma: zasygnalizowałem, że chcę panią wpuścić, a potem nagle ruszyłem do przodu i nie zdążyła pani zahamować! Jasne?

– Jasne, ale niech mi pan powie, dlaczego pan to robi? Przecież…

– Sza! Trzymajmy się tej wersji, a wszystko będzie dobrze. Nie będzie pani miała żadnych kłopotów, a ja sobie jakoś poradzę. Nie mogę pani tak z tym zostawić. Pani po prostu… za bardzo mi się podoba.

– No, wie pan…? – zdumiała się, w pierwszej chwili, jakby nieco oburzona tymi słowami, ale zaraz przesłała mi promienny uśmiech.

Tymczasem policjant powrócił do nas zaopatrzony w jakieś akcesoria. Jednym z nich był alkomat. Oczywiście, nie obawiałem się badania, ponieważ z zasady nie piłem w godzinach pracy, a tym bardziej jeżdżąc samochodem.

– No, dobrze, skoro pan podtrzymuje swoje zeznanie, to muszę ukarać pana mandatem za spowodowanie kolizji, no i… paroma punktami – stwierdził.

– Niech będzie – odparłem spokojnie. – Mam czyste konto.

W czasie kiedy spisywane były moje zaznania, a także wypisywany był mandat, dziewczyna rozmawiała z kimś przez komórkę. Od czasu do czasu dochodziły do mnie strzępy jej rozmowy. Słyszałem wykrzykiwane słowa: „Oczywiście, jasne” i „Pewnie, że uważałam…”.

Policjant jeszcze raz z powątpiewaniem wyraził się o mojej wersji przebiegu zdarzenia, ale spisał ją, a ja się pod tym podpisałem. Następnie dziewczyna również opisała, jak wyglądała ta sytuacja, przy czym często się zacinała i wahała, ale jakoś zdołała dobrnąć do końca. Teraz pozostało tylko wezwać lawetę, bo jej renault nie nadawało się do jazdy.

Policja niebawem się zmyła, a ja stałem na poboczu, międląc w ręku mandat. Po kolejnych rozmowach telefonicznych dziewczyna robiła wrażenie już dużo spokojniejszej.

Podeszła do mnie uśmiechnięta

– Naprawdę nie wiem, jak mogłabym się panu zrewanżować? Jestem uratowana! Gdyby mąż się dowiedział, że to ja spowodowałam ten wypadek, to nie wiem…

Mąż? Jak to: mąż? – zapytałem trochę głupio, bo jej słowa zupełnie mnie zaskoczyły.

– No, mój mąż – odpowiedziała zdziwiona. – Całkiem niedawno kupił mi to autko i nie wiem, jak zareagowałby na wieść, że je rozbiłam. On ma hopla na punkcie samochodów. Ale skoro tak, to… – zmieniła nagle temat – zapraszam pana na kawę. Muszę trochę odetchnąć. Oczywiście, trzeba tylko najpierw poczekać na odholowanie auta do warsztatu…

A ja w tym momencie zupełnie straciłem ochotę na cokolwiek. I nieco ochłonąłem.

„Więc ona ma męża?”. Właściwie nie wiem, dlaczego założyłem, że może być inaczej? W pierwszej chwili wydała mi się biedną, bezradną „singielką”, czyli księżniczką, którą ja – książę na białym koniu – ratuję z opresji. A tu nagle pojawia się mąż!

Już widziałem – oczyma wyobraźni – jakiś płomienny romansik, a tu co? Nagle ta kobieta przestała być w moich oczach aż tak atrakcyjna, jak mi się zdawało na początku. Teraz patrzyłem na nią z większym krytycyzmem. No i zdałem sobie sprawę z mojego frajerstwa!

„Po co się w to wpakowałem?! Nie dość, że zapłacę mandat i zarobię parę punktów karnych, to jeszcze sam będę musiał przejechać się do warsztatu. Mój terenowiec miał też lekkie wgniecenie i coś należało z tym zrobić… W dodatku wyszedłem na głupka! Dlaczego tak się zachowałem?” – teraz stawało się to dla mnie coraz bardziej niezrozumiałe.

A tymczasem dziewczyna stała wpatrzona we mnie i czekała na odpowiedź.

– No więc jak? – nie opuszczał jej dobry humor. – Kawa?

– Nie… Bardzo pani dziękuję, ale… ja też muszę podjechać do warsztatu.

– No trudno… Jeszcze raz bardzo panu dziękuję. Zachował się pan naprawdę wyjątkowo. Gdybym mogła się jakoś odwdzięczyć, to proszę się nie krępować…

Po tych słowach podała mi swoją wizytówkę. Nawet na nią nie spojrzałem. Przyjechał „laweciak”, którego kierowca sprawnie załadował renówkę. Do jego szoferki wsiadła też dziewczyna i… odjechali. A ja zostałem sam, plując sobie w brodę – jak mogłem tak się zachować? Podarłem wizytówkę i wyrzuciłem do kosza. I po co mi to było? Litościwy Samarytanin! 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA