Pociąg był prawie pusty, co mnie specjalnie nie zdziwiło. Kto, jak nie musi, wybiera się w podróż o piątej rano?! Ucieszyłam się, że będę miała cały przedział dla siebie. Rzuciłam plecak na bagażnik i rozłożyłam się wygodnie, zajmując cały rząd siedzeń. Zamknęłam oczy w nadziei, że miarowy stukot kół ukołysze mnie do snu.
Pomimo okropnego zmęczenia nie mogłam jednak zasnąć. Przez głowę przelatywały mi wspomnienia ostatnich godzin. Były jak natrętnie bzyczące muchy, które – odganiane – przysiadają na chwilę, chcąc zmylić ofiarę, a gdy ta oddycha z ulgą przekonana, że w końcu dały jej spokój, znów zaczynają swój irytujący koncert.
Co ja bym dała za to, żeby cofnąć czas!
Gdyby to było możliwe, wymazałabym z pamięci cały ten wyjazd, który miał być odskocznią od codzienności, zasłużonym wakacyjnym odpoczynkiem, a stał się egzaminem mojej dojrzałości, a zwłaszcza odpowiedzialności… Świadomość, że go oblałam, gryzła mnie teraz boleśnie i nie pozwalała schronić się w kojącej krainie sennych marzeń.
W końcu chyba usnęłam, bo gdy otworzyłam oczy, słońce było już wysoko. Przypomniał mi się dzień, kiedy poznałam Maćka. Wtedy też było tak słonecznie, choć kończył się wrzesień i w powietrzu czuć już było nadchodzącą jesień. Siedziałam w kafejce, popijałam mrożoną kawę i rozwiązywałam testy na prawo jazdy. Kątem oka zauważyłam, że chłopak, który siedział obok i czytał coś na tablecie, co chwila zerka mi przez ramię, wyraźnie zainteresowany tym, co robię. W końcu nie wytrzymał.
– Tu nie ty masz pierwszeństwo, tylko ten z lewej – odezwał się. – On już jest na rondzie, a ty dopiero zamierzasz na nie wjechać – wyjaśnił.
„To ja rozwiązuję test, a nie ty” – miałam ochotę odpowiedzieć, ale w porę ugryzłam się w język. Bo kiedy spojrzałam na intruza, okazało się, że ma oczy jak niebo w pogodny letni dzień.
– Jesteś pewien? – spytałam, uśmiechając się zalotnie.
– Tak, jeżdżę od lat, a poza tym pamiętam to pytanie z egzaminu – odparł, a potem zaproponował: – Jak chcesz, to ci pomogę w tych testach.
I tak się zaczęła nasza znajomość, która – choć egzamin ostatecznie oblałam i rozgoryczona zrezygnowałam z kolejnych prób zdobycia uprawnień kierowcy – szybko przerodziła się w coś więcej.
Mój pociąg zatrzymał się w Krakowie. Zanim znów ruszył, drzwi przedziału się otworzyły i zobaczyłam w nich jakąś babkę w średnim wieku.
– Dzień dobry, mogę się dosiąść? – spytała i nie czekając na odpowiedź, wpakowała się do środka.
Niechętnie zmieniłam pozycję na siedzącą, ale była to jedyna grzeczność, na jaką było mnie stać. Chociaż kobieta uśmiechała się do mnie i kilka razy próbowała zagadywać, nie dałam się wciągnąć w rozmowę. W końcu zrezygnowała i zajęła się czytaniem książki. A ja, patrząc niewidzącym wzrokiem za okno, znów pogrążyłam się we wspomnieniach.
Wspólne wakacje planowaliśmy z Maćkiem od dawna. Mieliśmy wyjechać nad morze i przez dwa tygodnie cieszyć się sobą i słońcem. Zależało nam na wyjeździe tym bardziej, że na co dzień nie mięliśmy okazji spędzać we dwoje zbyt dużo czasu. Ja mieszkałam z rodzicami w Łomiankach, on wspólnie z dwoma kolegami wynajmował niewielkie mieszkanko w Piasecznie.
Niby obie miejscowości znajdują się na obrzeżach Warszawy, ale po przeciwnych jej stronach. Poza tym ja pisałam pracę magisterską, co zajmowało sporo czasu, a on całymi dniami pracował.
Początkowo mieliśmy wyjechać w sierpniu, ale Maćkowi coś wypadło w pracy i przełożyliśmy wyjazd na wrzesień. Trzy dni przed wyjazdem, gdy już niemal pakowałam walizkę, okazało się, że znowu nic z tego. Tłumaczył mi:
– Mój szef podpadł prezesowi i tylko dlatego jeszcze nie wyleciał, że poszedł na zwolnienie. Ja mam go zastępować. Zrozum, to dla mnie ogromna szansa. Jak się sprawdzę, mam szansę na awans.
Niby go rozumiałam, ale nie na tyle, żeby zrezygnować z wakacji. Tym bardziej że znajomi ze studiów całą paczką właśnie wybierali się w góry.
– Jeżeli ty ze mną nie pojedziesz, pojadę z nimi – oznajmiłam mu.
Maciek nie miał nic przeciwko temu
Zresztą, nawet gdyby miał, i tak by mnie to nie powstrzymało. Dwa dni później siedziałam w pociągu i jechałam na wymarzone wakacje. Nie tam, gdzie chciałam, i nie w wymarzonym towarzystwie, ale, jak to mówią, gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Moje wspomnienia przerwał sygnał telefonu. Sięgnęłam po komórkę i zerknęłam na wyświetlacz. To był Maciek. Nie odebrałam. Nie miałam siły z nim rozmawiać. Co bym mu powiedziała?
Chwilę potem przysłał SMS-a: Czemu nie odbierasz? Czy wszystko u ciebie w porządku? Martwię się. Tęsknię. Kocham – przeczytałam. I nagle poczułam, że dłużej nie jestem w stanie trzymać w sobie żalu, który od kilku godzin boleśnie ranił moje serce. Wypłynął teraz razem ze łzami.
– Wszystko w porządku? – zaniepokoiła się współpasażerka.
W odpowiedzi pociągnęłam nosem i tylko wzruszyłam ramionami.
– Co się stało? – nie odpuszczała.
– Zrobiłam coś bardzo złego – wykrztusiłam i rozszlochałam się na dobre.
Zaskoczona tym niespodziewanym wybuchem przez chwilę przyglądała mi się w milczeniu, jakby zastanawiała się, co robić. A potem przysiadła się do mnie, objęła mnie ramieniem i zaczęła głaskać po głowie.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – mówiła uspokajająco. – Każdemu czasem wydaje się, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia, po czym okazuje się, że wyjście było w zasięgu wzroku, tylko trzeba się uważniej rozglądać, żeby je zobaczyć.
– Z mojej sytuacji nie ma dobrego wyjścia… – zaszlochałam.
- Na pewno jest.
Zirytowała mnie ta jej pewność siebie.
Co ona może wiedzieć?
– Tak?! – spytałam bojowo. – To może mi pani poradzi, co mam zrobić? Mam chłopaka, którego kocham. I wiem, że on też mnie kocha. Ale tak się stało, że… – tu zamilkłam, bo wyznanie mojej winy nie mogło mi przejść przez gardło.
– Śmiało, powiedz otwarcie, co się stało – zachęciła mnie.
I wtedy wszystko jej opowiedziałam. O wycieczce w góry, podczas której obtarłam piętę aż do krwi. I o tym, że następnego dnia, gdy wszyscy poszli na szlak, ja musiałam zostać, bo rana wciąż krwawiła. Tomek, jeden z kolegów, zaoferował się, że zostanie ze mną, żebym się nie nudziła. Przyznałam, że było mi przyjemnie, bo on się bardzo o mnie troszczył, zmieniał mi opatrunek, poprawiał poduszki pod głową. A potem zaczął się bawić moimi włosami i…
– … sama nie wiem, jak to się stało…
– że poszłaś z nim do łóżka – dopowiedziała kobieta. – Co było potem?
– Uciekłam stamtąd, gdy dotarło do mnie, co się stało. Na dworcu poczekałam na pierwszy pociąg do Warszawy.
Skinęła głową, jakby chciała powiedzieć, że dobrze zrobiłam.
– I co teraz? Mam o wszystkim powiedzieć swojemu chłopakowi? – spytałam głosem zbolałym ze wstydu i rozpaczy.
– W żadnym razie! – zaprotestowała stanowczo. – Co ci to da? Może pozbędziesz się poczucia winy, ale przerzucisz swoje cierpienie na barki Bogu ducha winnego chłopaka.
– Czyli co? Mam udawać, że nic się nie stało? – spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
Teraz, gdy siedziała tak blisko, dostrzegłam, że jest starsza niż wcześniej myślałam. Mogła mieć pięćdziesiątkę, choć trzeba przyznać, że świetnie się trzymała. Wcześniej wydała mi się młodsza. Zerknęłam na jej prawą dłoń: miała obrączkę. A więc była mężatką. „Ciekawe, czy jej rada wynika z doświadczenia” – przemknęło mi przez głowę.
– Tak, nic się nie stało – powiedziała, uśmiechając się do mnie znacząco. – Byłaś na wakacjach, wróciłaś wcześniej, bo stęskniłaś się za swoim chłopakiem i teraz będziesz dla niego tak dobra, jak nigdy wcześniej. Może nawet zostaniesz jego żoną i matką jego dzieci. Nie warto wszystkiego przekreślać z powodu jednego błędu. Zgadzasz się ze mną?
Bez przekonania skinęłam głową. Miała rację, wszystko na pewno się ułoży Po powrocie do domu długo myślałam o tym, co powiedziała mi kobieta z pociągu, i doszłam do wniosku, że miała rację. Nie było sensu rozwalać życia sobie i Maćkowi. Przecież się kochaliśmy.
Z każdym naszym spotkaniem utwierdzałam się w tym coraz bardziej. Wkrótce zaczęliśmy rozmawiać o wspólnej przyszłości. Niedługo po mojej obronie wynajęliśmy kawalerkę i zamieszkaliśmy razem.
Maciek zdążył już poznać moich rodziców i powoli przygotowywał swoich do naszego spotkania. Nie było to łatwe, bo mieszkali w Krakowie i prowadzili firmę, która wymagała od nich częstych wyjazdów. Zanim więc udało się ustalić termin, gdy oboje byli w domu, gotowi nas przyjąć, upłynęło kilka miesięcy.
Denerwowałam się przed tym spotkaniem
Tym bardziej że Maciek zamierzał od razu powiedzieć rodzicom o naszych planach. W święta chcieliśmy się zaręczyć. Bałam się, jak na to zareagują. Wprawdzie Maciek od dawna był samodzielny, bo wyjechał do Warszawy tuż po maturze i w czasie studiów sam się utrzymywał, ale zależało mi, żeby dobrze wypaść przed przyszłymi teściami.
Do Krakowa pojechaliśmy samochodem. Zaparkowaliśmy przed blokiem, który wyglądał jak przeniesiony z czasów PRL-u, a potem śmierdzącą moczem windą wjechaliśmy na siódme piętro. „Nic dziwnego, że Maciek wcześniej mnie tu nie zapraszał” – pomyślałam, patrząc na niego z czułością. Drzwi otworzył nam ojciec Maćka. Nawet gdybym spotkała go na ulicy, wiedziałabym, że są spokrewnieni. Byli do siebie podobni jak dwie krople wody.
– Teraz wiem, po kim Maciek ma te piękne, niebieskie oczy – powiedziałam z uśmiechem, kiedy starszy pan uściskał mnie na powitanie.
– Gust też ma, jak widzę, po mnie, czyli doskonały! – roześmiał się.
W tym momencie cały mój niepokój się ulotnił. Poczułam, że w tej rodzinie mogę się czuć bezpieczna.
– Helenko! – krzyknął mój przyszły teść w głąb mieszkania.
– Już, już idę – usłyszałam.
Odwróciłam się w stronę, skąd dobiegał głos i… zamarłam. W drzwiach kuchni stała kobieta z pociągu. Mogłabym powiedzieć, że to był wspaniały wieczór. Rodzice Maćka zachowywali się tak, jak mogłam sobie tylko wymarzyć – z życzliwością i ciepłem. Nastrój psuła mi tylko myśl, że przecież gospodyni, jeśli nie była ślepa ani nie miała sklerozy, musiała mnie skojarzyć. „Jeśli nie teraz, to w końcu sobie przypomni tę podróż sprzed kilku miesięcy. I co wtedy?” – zastanawiałam się przerażona.
– Zostaniecie na noc? – spytał ojciec Maćka po obiedzie, który przeciągnął się do kolacji.
Zanim Maciek zdążył odpowiedzieć, odezwała się jego mama.
– Rysiu, przecież u nas nie ma miejsca.
Zapanowało niezręczne milczenie. Przerwał je dopiero Maciek, którego kopnęłam znacząco w łydkę.
– Musimy wracać do Warszawy – oświadczył, zerkając na mnie pytająco.
– Jutro rano mam rozmowę w sprawie pracy – wyjaśniłam, czerwieniąc się z powodu kłamstwa.
– W niedzielę? – zdumiał się gospodarz.
– Przecież wiesz, jakie są czasy – pouczyła go żona. – Trzeba się dostosować do wymogów pracodawców. Zejdźcie już na dół, a ja z Martusią zamienię jeszcze kilka słów i zaraz was dogonimy.
Zmiesza mnie z błotem?
Zrobiło mi się gorąco. A więc mnie poznała, tylko udawała, że jest inaczej! Zaraz mi powie, co o mnie myśli. Wyobraziłam sobie, jak obrzuca mnie wyzwiskami, wysyła do diabła i grozi ogniem piekielnym za to, co zrobiłam. Myliłam się.
Mama Maćka należała do kobiet konkretnych i zdecydowanych. Nie rozwodziła się nad moją moralnością, tylko postawiła ultimatum: albo pod byle pretekstem zerwę z Maćkiem, albo opowie mu o naszej wspólnej podróży.
– Przecież mówiła pani, że lepiej, aby mężczyzna nie poznał prawdy – przypomniałam.
– I nadal tak uważam – przyznała. – Ale ta zasada nie dotyczy mojego syna. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek go oszukiwał. Innych mężczyzn możesz, proszę bardzo.
Jej tupet niemal odebrał mi mowę. Udało mi się jedynie wykrztusić błaganie:
– Proszę Maćkowi nic nie mówić. On mnie kocha!
– Dlatego lepiej będzie, jeżeli to ty od niego odejdziesz. Wtedy jego cierpienie będzie mniejsze, niż gdyby poznał prawdę. Wybór należy do ciebie.
A potem zmieniła ton i jakby nigdy nic spytała, czy zapakować nam szarlotkę, bo zostało jeszcze pół blachy. Wtedy zrozumiałam, że z tą kobietą nie mam szans wygrać.
Czytaj także:
„Jestem niemal pewna, że mąż gził się z naszą wspólną przyjaciółką tuż pod moim nosem. Brakuje mi tylko dowodów”
„Przystojniak poznany zakpił ze mnie koncertowo. Byłam w szoku, gdy odkryłam, jak bezczelnie mnie oszukał”
„Zawsze byłem odludkiem, więc po śmierci żony nie sądziłem, że jeszcze znajdę jakąś kobietę. Tymczasem to ona znalazła mnie”