„Rodzina mojego byłego wmawia mi, że jego śmierć to moja wina. Mówią, że powiesił się, bo go zostawiłam”

Para pogrążona w żałobie fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
"Czuję się jak osaczona. Każde wyjście na ulicę to udręka, te kłujące, potępiające spojrzenia sąsiadów. Choć od tragedii minęły już dwa miesiące – cały wolny czas spędzamy w czterech ścianach. Wszyscy na osiedlu są przeciwko nam!… Jak mamy z tym żyć?"
/ 20.07.2021 15:25
Para pogrążona w żałobie fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Mieszkam w małym mieście na południu Polski, mam 25 lat, pracuję i studiuję… Nie wiem dokładnie, od czego zacząć, bo chciałabym wyrzucić z siebie to, co mnie boli, co przeszkadza, a jest tego sporo.

Od dzieciństwa mieszkam w typowym blokowisku. Tutaj każdy każdego zna, a dzieciaki wychowują się właściwie same, na podwórku. Moja rodzina od lat przyjaźni się z Koniecznymi – ich córka, Sylwia jest w moim wieku, syn Janusz o dwa lata starszy.

Kiedy Janusz poszedł na studia, jego rodzice byli szczęśliwi i dumni, tym bardziej że Sylwia skończyła tylko zawodówkę i nie chciała się dalej uczyć. Niestety, po trzech latach chłopak został relegowany z uczelni za brak postępów w nauce i dużą absencję. Wrócił do domu i wtedy wyszło na jaw, że nadużywa alkoholu.

Jako wieloletnia przyjaciółka próbowałam mu pomóc.

– Janusz, nie możesz czymś się zająć, zrobić czegoś pożytecznego? – pytałam. – Przecież pamiętam, że fotografowałeś, grałeś na gitarze, śpiewałeś, lubiłeś malować. Wróć do swoich pasji. Może w klubie osiedlowym znajdziesz coś dla siebie, spróbuj.

– Renata, daj spokój – tylko wzruszał ramionami. – Ze studiami mi nie wyszło, roboty nigdzie nie ma, gitara się rozleciała. Do pracy w klubie trzeba mieć konkretne wykształcenie, czyli to też nie dla mnie. A w domu mi się nie chce grzecznie siedzieć, więc trzeba się trochę rozerwać, nie? Koledzy mają kasę, to się bawimy.

Mijały miesiące, a on nadal był bez pracy i coraz częściej wracał do domu pijany. W końcu pani Konieczna zaczęła mnie prosić, żebym się nim bliżej zajęła.

– Renusiu, jesteś taka mądra i spokojna, zaproś go do kina, na dyskotekę. Może go odciągniesz od tych łachudrów, co go poją wódą i piwskiem – mówiła z nadzieją. – Przecież jesteście jak rodzeństwo, znasz go od dziecka.

Po prostu chciałam pomóc koledze

– Pani Zosiu, próbowałam już, ale z nim się nie da poważnie pogadać – westchnęłam. – On nie widzi dla siebie żadnej szansy. On nie chce jej widzieć…

Wtedy matka Janusza rozpłakała się i wymogła na mnie, żebym spróbowała jeszcze raz. Obiecałam, bo żal mi jej było, choć sama nie bardzo wierzyłam w swoją moc.

Zaczęliśmy się częściej spotykać z Januszem. Kino, wypady za miasto, dyskoteki – wszystko to zbliżyło nas do siebie, a i on zdecydowanie rzadziej się upijał.

Pani Konieczna nie mogła się mnie nachwalić. I zdarzyło się parę razy, że w rozmowie nazwała mnie synową, co ja od razu prostowałam, powtarzając, że z Januszem jesteśmy tylko przyjaciółmi. Ona tylko kiwała głową i uśmiechała się pobłażliwie.

Po jakimś czasie Janusz niespodziewanie wyznał mi miłość. Byłam zaskoczona, bo traktowałam go właściwie jak brata; tymczasem on powiedział, że kocha mnie już od średniej szkoły.

– Janusz, ja ciebie tylko lubię i nic z tego nie będzie – próbowałam ostudzić jego zapał. – Nie myślę o małżeństwie, o stałym związku, bo przede mną jeszcze rok studiów, a poza tym… Janusz, wybacz, ale ja po prostu chciałam ci pomóc. Nic więcej. 

Odszedł bez słowa, jednak jego zacięta mina nie wróżyła niczego dobrego. No i kilka godzin później stanął pod moim blokiem pijany w sztok i zaczął wywrzaskiwać miłosne wyznania na przemian z groźbami.

Renata, ja cię koocham! Szaleję za tobą! Jak mnie odrzucisz, to się zabiję. Raaatuj mnie!

Boże, jak ja się wtedy wstydziłam! We wszystkich oknach byli ludzie, a on, nie zważając na nic, dalej się wydzierał. Ktoś wezwał straż miejską i dopiero wtedy nieszczęsny pijaczyna dał spokój.

Minęło kilka tygodni. O dziwo, Janusz zawsze był trzeźwy. Jego matka przysięgała przed moją, że to dla mnie zerwał z nałogiem, by zasłużyć na moją miłość.

Myślałam, że Janusz zerwał z nałogiem

– Reniu, Janusz to taki przystojny chłopak, byłaby z was ładna para – rzuciła kiedyś mama.

Roześmiałam się tylko, lecz musiałam przyznać, że nawet ja zaczęłam inaczej na niego patrzeć. Na trzeźwo znowu był tym fajnym Januszem, wesołym, miłym kumplem, godnym zaufania.

Zaczęliśmy się spotykać, tym razem jako para. Muszę przyznać, że Janusz szanował mnie, nie nalegał na zbliżenia, tylko czasem kradł buziaka.

Powiedzieliśmy o nas rodzicom. Dużo czasu spędzaliśmy razem, bo bardzo mi zależało, aby Janusz nie miał okazji do kontaktu z dawną ferajną. Pilnowałam go, tłumaczyłam, że musi się pilnować, jeśli zależy mu „na nas”.

Po pewnym czasie okazało się, że Janusz ma ogromne długi. Byłam przerażona jego niefrasobliwością, dlatego powiedziałam mu, że dopiero gdy je spłaci, pomyślimy o wspólnej przyszłości.

Niestety, on znów wybrał towarzystwo kolegów… Staczał się, a ja już nie dawałam sobie rady z jego problemem. W końcu definitywnie się rozstaliśmy.

Od tej chwili matka Janusza omijała mnie szerokim łukiem, przestała odwiedzać moją matkę, a on sam gdzieś się ulotnił.

I wtedy zakochałam się w dalszym kuzynie Janusza. Znaliśmy się z Wojtkiem wcześniej, ale nigdy nie zwracaliśmy na siebie uwagi. Dopiero kiedy przestałam spotykać się z Januszem, coś między nami zaiskrzyło… 

Wojtek jest cudownym chłopakiem, ma mnóstwo zainteresowań, dobrą pracę, studiuje, jest bardzo troskliwy i opiekuńczy. Początkowo zdecydowaliśmy ukrywać się przed Januszem. Obawialiśmy się jego reakcji, choć w sumie nie powinniśmy – przecież dawno z nim zerwałam, a on zdawał się zupełnie nie interesować moim życiem.

Minął rok, ja i Wojtek byliśmy bardzo szczęśliwi, w naszych rozmowach coraz częściej pojawiał się temat ślubu. I nagle, któregoś dnia, pojawił się u mnie Janusz. Lekko zalatywał alkoholem, mimo to upierał się, że od dawna alkoholu nie bierze do ust.

Powtarzał, że mnie kocha i chce do mnie wrócić...

To był ten moment – musiałam powiedzieć Januszowi o Wojtku. Ciężko mu było to przyjąć. Płakał. Krzyczał, że Wojtek odebrał mu kobietę.

– To nieprawda, przecież wiesz – tłumaczyłam. – My z Wojtkiem związaliśmy się dużo później, już po naszym rozstaniu. 

– Co z tego? Myślisz, że łatwo mi się z tym pogodzić? – jęknął Janusz. – Wybrałaś innego, nie kochasz mnie… To boli.

Z czasem dał sobie spokój, przestał nas nachodzić. Tyle że pił – coraz więcej i więcej… Codziennie wracał do domu pijany, co gorsza, pan Konieczny też dołączał do syna. Coś złego zaczęło się dziać w tej rodzinie.

W któryś sobotni ranek przyszedł do mnie Wojtek z zaskakującą wiadomością:

– Reniu, rozmawiałem z Januszem i jestem przerażony, bo dawno nie widziałem go tak roztrzęsionego. Powiedział, że w domu była karczemna awantura i matka kazała mu się wynosić z domu. Pocieszałem go, jak mogłem, nawet umówiłem się z nim pod blokiem na fajkę. Trochę się uspokoił, a potem powiedział, że skoro nikt go w domu nie chce, to on zabiera manele i znika.

– Może wreszcie gdzieś się urządzi – odpowiedziałam. – Dopóki ojciec nie popijał, to w domu był spokój, ale teraz tam jest melina. Życzę mu jak najlepiej.

Po obiedzie poszliśmy z Wojtkiem na spacer i do kawiarni. Ledwo wróciłam do domu, z impetem wpadła Sabina.

– Janusz się powiesił! – wykrzyczała przez łzy.

Pobiegłam za nią. W dużym pokoju na podłodze leżał Janusz, obok klęczał pan Konieczny – roztrzęsiony, łkający. Próbował reanimować syna, ale bez skutku. Janusz zmarł…

Nasze mieszkanie stało się więzieniem

Teraz jego rodzina ma do mnie żal. Matka, ojciec, siostra, ciotki – wszyscy powtarzają, że to moja wina; że gdybym z nim nie zerwała, Janusz nie targnąłby się na swoje życie.

Na pogrzeb nie poszłam, bo rodzina Janusza mi tego zabroniła. Wojtka wyrzucono z cmentarza, wrócił rozgoryczony.
Jest listopad, a my – choć od tragedii minęły już dwa miesiące – cały wolny czas spędzamy w czterech ścianach. Wszyscy na osiedlu są przeciwko nam!

Czuję się jak osaczona. Każde wyjście na ulicę to udręka, te kłujące, potępiające spojrzenia sąsiadów… Jak z tym żyć?

Czytaj także:
„Matka wyrzuciła mnie z domu, bo... poszłam na studniówkę. Odezwała się dopiero 12 lat później, kiedy dostała wylewu”
„Moja koleżanka była manipulantką. Krytykowała i obrażała, zasłaniając się tym, że to wszystko w dobrej wierze..."
„Drżę przed własną żoną. W jej oczach każdy drobiazg urasta do rangi kataklizmu. Mam dosyć tej wariatki”.
 

Redakcja poleca

REKLAMA