„Moja koleżanka była manipulantką. Krytykowała i obrażała, zasłaniając się tym, że to wszystko w dobrej wierze..."

Toksyczna koleżanka fot. Adobe Stock, fizkes
„Krew wypije, dziury nie zrobi”... Tak się mówi o kimś niby życzliwym, a jednak w jakiś sposób toksycznym. Niestety, ktoś taki stanął mi na drodze. Dopiero siostra uświadomiła mi, że muszę się bronić przed Zofią. Inaczej ona zepsuje mi radość życia.
/ 12.07.2021 15:54
Toksyczna koleżanka fot. Adobe Stock, fizkes

Od dawna miałam zamiar przeprowadzić się na emeryturze do małego domku za miastem. Odziedziczyłam taki po rodzicach wiele lat temu i stopniowo szykowałam go do zamieszkania. A to ogrzewanie założyłam, a to ogród uporządkowałam. Kiedy dwa lata temu postanowiłam się przeprowadzić, dom był całkowicie gotowy na moje przyjęcie.

Patrzyłam właśnie z dumą na swoje dzieło, gdy zobaczyłam nadchodzącą od strony furtki kobietę, mniej więcej w moim wieku.

– Dzień dobry, sąsiadko – rozpłynęła się na mój widok w uśmiechach nieznajoma. – Bo będziemy teraz sąsiadkami, prawda? Jakże to wspaniale!

– Dokładnie tak – odpowiedziałam uśmiechem, bo nie powiem, miło mi się zrobiło, że w nowym miejscu od razu ktoś tak serdecznie mnie wita.

– Mam na imię Zofia – wyciągnęła rękę kobieta.

– A ja jestem Maryla – odpowiedziałam niepewnie.

Kobieta na chwilę zmarszczyła brwi:

– Znałam kiedyś jedną Marylę – powiedziała z wahaniem. – Nie wiodło się kobiecinie. Na raka jej się zmarło… Takie imię nietypowe. Imię powinno przynosić szczęście, prawda? Na przykład moje imię, Zofia, znaczy „mądrość”. Staram się w życiu kierować mądrością. Ale co będę cię zanudzać, Martusiu… pozwól, że jednak tak cię będę nazywała, bo ta Maryla jakoś źle mi się kojarzy… Tak cierpiała przed śmiercią, biedaczka…

Do tej pory raczej lubiłam swoje imię. Było oryginalne i wiele osób na mój widok wykrzykiwało: O, to rodzice musieli lubić poezję Mickiewicza! Pierwszy raz słyszałam, żeby ktoś uważał, że to imię przynosi pecha. Ale skoro sąsiadka wolała Martę…

Musimy uczcić to spotkanie. Co byś powiedziała na ciasto dziś wieczorem? – zaproponowała z entuzjazmem moja nowa znajoma.

– Nie zdążyłam się nawet dobrze rozpakować – próbowałam się nieudolnie bronić, ale sąsiadka była nieugięta.

– Ja przecież nie jestem z Sanepidu, kochana – powiedziała pobłażliwym tonem. – Przyjdę zobaczyć, jak się urządziłaś. Pomogę, jak w czymś będzie trzeba. To co, o siódmej?

O siódmej oglądałam ulubiony serial. Ale jak miałam to powiedzieć nowej znajomej? Że telewizja jest ważniejsza od niej? Westchnęłam zrezygnowana.

– Dobrze, niech będzie o siódmej.

Bardzo starałam się, żeby uprzątnąć dom na przyjęcie niespodziewanego gościa

Byłam jednak zmęczona po przeprowadzce i zwyczajnie nie miałam czasu, żeby wypakować choćby większość popakowanych w pudła przedmiotów. Nie uszło to uwadze Zosi, która przyszła punktualnie co do minuty na nasze spotkanie.

Nie cierpię ludzi, którzy się spóźniają – oznajmiła od drzwi, wręczając mi blachę ciasta. – Własnej roboty. Trochę nie wyszło, ale na początek ujdzie.

Westchnęłam z zazdrością. Niestety nie byłam urodzoną kucharką, a już słodkości szczególnie mi się nie udawały. Tymczasem ciasto sąsiadki wyglądało imponująco.

Jeśli ten wypiek „trochę nie wyszedł”, to jak wyglądały te, które idealnie się udały? – pomyślałam.

Zosia usiadła na owiniętej jeszcze folią kanapie, ostentacyjnie wyszukując sobie rożek bez folii.

– Jak ja się sprowadzałam, to ze wszystkim uwinęłam się w jeden dzień – pochwaliła się. – Wszystkie meble szybko oczyściłam, odkurzyłam, bo na popołudnie zaprosiłam teściów. Wiesz, tak wypada. A ty kiedy zapraszasz swoich?

– Mieszkają daleko stąd – powiedziałam niepewnie, bo zrobiło mi się głupio. Może rzeczywiście zachowałam się niekulturalnie, nie zaczynając od zaproszenia rodziców Jarka? Szczerze mówiąc, coś podobnego nie przyszło mi nawet do głowy. Planowałam na emeryturze odpocząć, a nie spraszać do domu tabuny gości.

– Oj, to odważna decyzja – Zosia spojrzała na mnie jakoś dziwnie. – Wiesz, wyprowadzić się tyle kilometrów od rodziny. Bo przecież to już na pewno są starsi ludzie i lada chwila będą potrzebowali waszej pomocy. I co wtedy? Sprowadzicie ich tutaj? Ciężko będzie, oj ciężko… Ale pewnie wszystko się jakoś ułoży – rozchmurzyła się po chwili. – Macie swoje sposoby. A te ściany ładnie pomalowałaś – spojrzała w stronę ścian nad kominkiem.

– Tak… nowocześnie… Podążyłam za jej spojrzeniem i też się rozchmurzyłam, bo byłam dumna z jasnoszarej farby, na którą namówiła mnie córka.

Tym większym szokiem były dla mnie kolejne słowa Zosi:

– Ja raczej bym takiej farby nie wybrała. Jak w trumnie – zniżyła konspiracyjnie głos. – Ale młodzi mają różne gusta.

„Jestem w twoim wieku!” – miałam ochotę krzyknąć, ale nic nie powiedziałam. Zosia była przecież taka miła, taka uczynna. Wszystko, co robiła albo mówiła, robiła w dobrej wierze… Mimo to odetchnęłam, kiedy po godzinie wyszła, wymawiając się pracami w ogrodzie.

Nie każdy lubi robić w ogrodzie, ale trzeba – powiedziała na pożegnanie, z wyraźną dezaprobatą omiatając wzrokiem moje zaniedbane grządki.

Myślałam, że się pod ziemię zapadnę ze wstydu. No tak, nie miałam czasu się nimi zająć…

Przez kolejne dni unikałam Zosi, jak mogłam

Ale sąsiadka była niezmordowana. A to zatrzymała się, żeby zamienić kilka słów i przy okazji podzielić się ze mną najnowszymi ploteczkami („Nie lubię plotkować, ale to, co wyczynia ten człowiek z posesji pod lasem przechodzi ludzkie pojęcie. Wyobraź sobie, że…), a to pożalić na swoje zdrowie („Ale dla siebie tego nie robię, wiadomo. Chodzi o najbliższych”).

Po każdym spotkaniu z nią czułam się jak ostatni leń, bo ja leżałam na hamaku w ogrodzie, podczas gdy ona niestrudzenie zbierała owoce, robiła przetwory, szukała najtańszego mięsa w sklepach po całej okolicy.

Ale to przecież nie jest jej wina – tłumaczyłam sobie, gdy w duszy słyszałam podszept: „Miałaś odpocząć na emeryturze. Odetnij się od tej całej Zosi!”. 

To ze mną jest coś nie tak. Ona to wszystko robi z serdeczności. Chce, żeby ludziom żyło się lepiej.

Z tego wszystkiego byłam tak rozżalona, że opowiedziałam o swojej nowej sąsiadce siostrze. O dziwo, Łucja wybuchnęła śmiechem, jakbym naprawdę powiedziała coś zabawnego.

Znam ten typ. Jak to mówią? Krew wypije, a dziury nie zrobi tą swoją życzliwością. Że też dałaś jej się tak zmanipulować!

– Ale ona to przecież wszystko robi z dobrej woli – wyjąkałam, zaskoczona reakcją siostry.

– Ostatnio przyszła do mnie ze słoikami. Przyniosła mi dziesięć pysznych dżemów domowej roboty. To źle?

– Nie, to dobrze – spoważniała Łucja. – Ale pewnie ty wcale nie poczułaś się od tych jej dżemów lepiej? Poczułaś się jak leń i naciągacz?

– W sumie to tak – powiedziałam cicho, bo rzeczywiście, po wyjściu Zosi miałam ochotę się rozpłakać. Jak ona to robiła, że wszystko jej wychodziło? Miała całą spiżarnię przetworów, a ja co?

– Oni tak właśnie działają. Manipulatorzy – ciągnęła już poważnie Łucja. – Ta kobieta zniszczy ci całą przyjemność mieszkania na tej wsi, jeśli jej na to pozwolisz. Czas zacząć działać…

A później Łucja zdradziła mi swój plan

Początkowo wydał mi się absurdalny. Ale kiedy pomyślałam o nim dłużej… Cóż, nie miałam w końcu nic do stracenia. Okazja do wypróbowania taktyki Łucji nadarzyła się kilka dni później, kiedy Zosia niespodziewanie do mnie zadzwoniła.

Mam jeszcze kilka tych dżemów, które ostatnio ci tak smakowały – zaświergotała do słuchawki. – Przyjdę o siódmej, to ci je przyniosę. I może pomogę ci pomalować furtkę. Widziałam, że trochę odchodzi farba…

Normalnie stuliłabym uszy po sobie, pomyślała, że marna ze mnie gospodyni, skoro nie umiem nawet zadbać o wygląd siatki i przyjęła niechciane kolejne dżemy. Ale nie po tym, co uświadomiła mi Łucja.

Przykro mi – powiedziałam spokojnie. – Ale mam już plany na wieczór. I za dżemy też dziękuję. Jeszcze tamtych nie zjadłam. A furtki na razie nie planowałam malować.

– Ale ona… farba odchodzi… – wyjąkała Zosia, zdziwiona moim niespodziewanym oporem. – Zresztą, jak chcesz. A kto do ciebie przychodzi wieczorem?

– Nikt – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Będę oglądać serial.

Wypowiadając te słowa, poczułam, jak uchodzi ze mnie powietrze, jakbym wyjawiała długo skrywaną tajemnicę.

– Serial? – Zosię aż zatkało. – Ale to przecież strata czasu! Moja mama zawsze mówiła, że tylko leniwi ludzie oglądają telewizję, gdy w tym czasie mogą…

– Na pewno dla ciebie ważne jest, co mówiła twoja mama – przerwałam bezceremonialnie. – Ale dla mnie ważny jest serial. Aha, i lubię swoje imię, Maryla. Nie Marta. Maryla. Nawet jeśli ci się źle kojarzy. A teraz przepraszam, nie mogę dłużej rozmawiać. Chcę poczytać na hamaku.

Zosia coś tam jeszcze mruczała o tym, że nie wie, czym mnie uraziła, bo przecież ona to wszystko z dobrego serca… Ale ja już nie słuchałam. Poczułam, jakbym zdjęła z piersi wielki ciężar. To nie ja musiałam się zmienić.

To Zosia powinna przemyśleć swoje zachowanie, jeśli naprawdę mamy się zaprzyjaźnić. Bez wyrzutów sumienia położyłam się na hamaku, łapiąc ostatnie promienie zachodzącego słońca.

Czytaj także: 
„Moja córka poszła na nocowanie do koleżanki. A tam... upiła je matka Gośki. Kobieta alkoholizuje 16-latki!”
„Myślałam, że Bogdan to mój najlepszy kumpel z dzieciństwa. A on patrzył na mnie jak... na chodzący bankomat”
„Na emeryturze harowałam ciężej, niż w pracy. Byłam nianią, kucharką i sprzątaczką”

Redakcja poleca

REKLAMA