„Wytrzeźwiałam i właśnie dotarło do mnie, co zrobiłam. Zadałam się z jakimiś gangsterami. Planuję oszustwo i kradzież”

Kobieta, która wpadła w problemy z gangsterami fot. Adobe Stock
W co ja się wpakowałam? Uświadomiłam sobie, że te bandziory mają mnie w garści. Na pewno nagrali nasze rozmowy i mogą mnie szantażować. Muszę ich sprowokować, żeby powiedzieli coś, co będzie mogło posłużyć jako dowód. Nie mogę dopuścić, by się szybko rozłączyli.
/ 02.02.2021 13:22
Kobieta, która wpadła w problemy z gangsterami fot. Adobe Stock

Gdybym miała jakieś poważne wytłumaczenie: że to na ratowanie życia matki, że wszystko straciłam w pożarze.... A ja po prostu lubiłam zakupy. Odkąd pamiętam, zawsze uważałam, że zarabiam za mało. „Gdybym tak dostała jeszcze 500 złotych, to byłoby akurat” – powtarzałam. Potem, gdy już dostałam to 500, to zawsze się okazywało, że jeszcze 500 i już byłoby idealnie…

Wszystkie pieniądze wydawałam na siebie. Zazwyczaj mi wystarczało. Karty kredytowe spłacałam w terminie, nie robiłam długów ani debetu… Na co wydawałam? Wstyd się przyznać: na ciuchy, buty, torebki, kolczyki itd.! Pewnie myślicie, że moje mieszkanie jest od podłogi po sufit wypełnione pudłami ze zbędnymi parami butów czy płaszczy?

Co to, to nie! Wymyśliłam sobie mechanizm obronny, który pozwala mi z czystym sumieniem nabywać kolejne rzeczy: kupione wcześniej rozdaję. Wmawiam sobie, że buty są za małe, żakiecik źle leży – i oddaję koleżankom, koleżankom koleżanek, sąsiadkom, koleżankom sąsiadek…

Od słowa do słowa i... jesteśmy umówieni!

Zaczęło się niewinnie. W jednym miesiącu nie spłaciłam całej karty kredytowej. W kolejnym jeszcze ją trochę zadłużyłam i spłaciłam tylko kwotę minimalną. „Ureguluję to z następnej pensji” – wmawiałam sobie.

Ale ciągle trafiała się jakaś superokazja, nowy jubiler, do którego chciałam tylko zajrzeć, torebka, której szukałam od dawna… Pół roku później osiągnęłam limit na obu kartach kredytowych, a debet na koncie niebezpiecznie zbliżał się do granicy. Miałam też już długi u przyjaciół i rodziny.

Wtedy zaczęłam rozważać sprzedaż samochodu. Sprawdzałam w internecie, ile mogłabym dostać za moją pięcioletnią hondę. Przy okazji zerknęłam na kwitek ubezpieczenia AC. „Kurczę, ten samochód jest ubezpieczony na dużo wyższą kwotę, niż mogłabym teraz za niego dostać” – przemknęło mi przez myśl.

Trzy dni później wracałam z imprezy taksówką. Trafił mi się kierowca z tych bardziej gadatliwych. A że parę kieliszków tego wieczoru wypiłam – też byłam rozmowna. I tak sobie gawędzimy, że ciężko jest, że benzyna droga, a te naprawy samochodów to już w ogóle rozpacz, aż nagle z głupia frant, chyba żeby się popisać, wygłaszam takie oto zdanie: – Ja to bym na przykład chciała, żeby ktoś mi ukradł samochód. Bo w życiu go nie sprzedam za tyle, na ile mam ubezpieczenie.

Na to taksówkarz odwraca się do mnie i poważnym tonem oświadcza: – Naprawdę? To się da załatwić… Gdy dotarło do mnie, co oznacza to zdanie – zmroziło mnie. Nigdy nie znałam nikogo, kto miał na bakier z prawem. Żadnego złodzieja, aferzysty… A teraz, ten facet… Mogłam jeszcze obrócić całą sprawę w żart, zmienić temat… A potem grzecznie zapłacić, wysiąść i iść spać.

Tymczasem ja cicho zapytałam: – Taaak? Może byłabym zainteresowana… Nie odezwaliśmy się do końca podróży. Gdy miałam wysiadać, taksówkarz przemówił: – A w tej sprawie, o której rozmawialiśmy, to się odezwę. Niech mi pani zapisze swój telefon. Zbyszek jestem, tak przy okazji.

Obudziłam się o czwartej rano. Spanikowana. Wytrzeźwiałam i właśnie dotarło do mnie, co zrobiłam. Zadałam się z gangsterami. Planuję oszustwo i kradzież. Dałam im mój telefon. Nie zmrużyłam już oka. Kilka godzin analiz trochę mnie uspokoiło. „Wystarczy, jak zadzwonią, powiedzieć, że już nie jestem zainteresowana. Po co mieliby mnie zmuszać? W najgorszym razie mogę też zmienić numer telefonu” – kombinowałam.

Po kilku dniach prawie zapomniałam o panu Zbyszku. Aż nagle – w zasadzie jednego dnia – moja finansowa piramida zaczęła chwiać się w posadach. Najpierw bank zażądał natychmiastowej spłaty zadłużenia i zablokował mi karty kredytowe. Dwie godziny później zadzwonił przyjaciel – i zupełnie nieprzyjacielskim tonem – zaczął się domagać zwrotu długu. A następnego ranka odezwała się rozhisteryzowana siostra, bo jej synek zerwał więzadła i jak ma dalej grać w tenisa, to trzeba go natychmiast operować, oczywiście prywatnie, więc muszę jej oddać kasę.

Facet wstrzelił się we właściwy moment

I wtedy zadzwoniła moja komórka.
– Halo. Tu Zbyszek. Pamięta mnie pani?
Dwa dni wcześniej zrobiłabym tak, jak planowałam: wytłumaczyłabym, że tamtego wieczoru byłam pijana, że tylko żartowałam, podziękowałabym za telefon i się rozłączyła.

Ale pan Zbyszek wstrzelił się w najlepszy dla niego, a najgorszy dla mnie, moment.
– To może się spotkamy? – zaproponowałam.
Spotkaliśmy się tego samego wieczoru w barze nad Wisłą. Zamówiliśmy piwo i Zbyszek zaczął wypytywać mnie o hondę. Przebieg, spalanie, wypadki... Oraz jakie mam zabezpieczenia, gdzie parkuję, czy są tam kamery. Wszystko skrzętnie notował w zeszycie.

Zauważyłam, że wyraźnie ucieszyło go, gdy podałam nazwę ubezpieczyciela.
– Odezwiemy się – rzucił na koniec.
Teraz wszystko potoczyło się szybko. Dwa dni później spotkałam się w tym samym barze z kolegami Zbyszka. Obaj wyglądali jak karykatury samych siebie: łyse głowy, grube karki, kiepskie tatuaże.
– Jestem Artur, ale mów mi Gruby – rzucił pierwszy.
– Zdenek – warknął drugi.

Usiedliśmy i zaczęliśmy ustalać szczegóły „przejęcia” – jak określili kradzież mojego auta. Nie miałam wiele do powiedzenia. Mogłam tylko albo się zgodzić, albo nie. Miałam im oddać 15 procent sumy, którą wypłaci mi ubezpieczyciel. Jak nie oddam im kasy w ciągu trzech dni od wypłaty ubezpieczenia, suma się podwaja (oni już będą wiedzieć, czy dostałam przelew, mają swoje sposoby).
– Zrozumiano?
– Zrozumiano.

Przejęcie będzie wyglądało tak: mam zostawić otwarte auto tu i tu (podali mi dokładne miejsce na mojej ulicy, gdzie nie ma kamer i jest ciemno). Kiedy? Najlepiej, żebym zaparkowała tam od razu, by ktoś nie zajął mi tego miejsca. Zadzwonią do mnie pewnego wieczoru i dadzą sygnał – wtedy mam otworzyć auto. Jak w wyznaczonym terminie auto nie będzie stało tam, gdzie ma stać, albo będzie zamknięte – jestem im winna te 15 procent „za fatygę”.

Potem dostałam jeszcze instrukcje, kiedy mam zgłosić kradzież, co mam zeznawać na policji, co mówić ubezpieczycielowi. I panowie bandyci sobie poszli. Posłusznie zaparkowałam w wyznaczonym miejscu i poszłam do domu. I powoli zaczęło do mnie docierać, w co się wpakowałam.

„Jezu, kobieto, coś ty narobiła, chyba zwariowałaś!”. Oszukanie firmy ubezpieczeniowej to mały pikuś – z tego da się jakoś wykręcić. Znajomi by pewnie też zrozumieli – w końcu firm ubezpieczeniowych nie znosimy wszyscy tak samo jak straży miejskiej (to złodzieje, latami nas skubią, należało im się). Ale całe to „przejęcie” – to dużo więcej!

To wprowadzenie w błąd organów ścigania, fałszywe zawiadomienie o przestępstwie… Do tego jeszcze zlecenie kradzieży. Jak wpadnę – to na grzywnie i pogrożeniu palcem się nie skończy. „Kobieto! Pójdziesz siedzieć” – dotarło nagle do mnie. Do tego kompromitacja towarzyska (no bo z przestępcami to moi znajomi zadawać się nie będą), strata pracy (księgowa z kartoteką? Następnym razem okradnie nas).

Uświadomiłam też sobie, że te bandziory mają mnie w garści. Na pewno nagrywali nasze rozmowy i mogą mnie szantażować. Wystarczy, że zagrożą wysłaniem anonimu do mojej pracy albo do wszystkich znajomych z Facebooka. Mogą chcieć pieniędzy, a może współpracy? Mam się za bystrą osobę, ale teraz dałam ciała na całej linii…

Dobrze mieć wśród znajomych prawnika

Wychyliłam dwa kieliszki koniaku i zaczęłam zastanawiać się, czy z tego pasztetu da się jeszcze wykaraskać. „Pewnie powinnam zgłosić się na policję albo od razu do prokuratury. Może za pomoc w ujęciu prawdziwych bandytów darują mi – w końcu bardziej kretynce niż przestępcy. Tylko muszę to zrobić jak najszybciej, bo przecież Gruby albo Zdenek mogą zadzwonić w każdej chwili… Adwokat. Potrzebuję adwokata!”.

Spojrzałam na zegarek, była 22.30. Do kolegi prawnika można jeszcze dzwonić, z niego raczej nie jest ranny ptaszek. Piotr długo nie odbierał... Gdy już straciłam nadzieję, usłyszałam w słuchawce: – Aneczka! Kopę lat! Może wpadniesz, jestem na całkiem przyjemnym bankiecie – Piotr lekko seplenił, widać, że impreza trwała już od dłuższego czasu.

Zaczęłam mówić. Trajkotałam ponad minutę. Piotr musiał wyczuć desperację w moim głosie. Gdy zamilkłam, zapytał tylko, zupełnie już poważnie.
– Zabiłaś kogoś?
– Nie – wybąkałam.
– To okej. Cokolwiek zrobiłaś, wyciągnę cię z tego, nic się nie martw. Jak tylko będę się mógł stąd wyrwać, przyjadę. Wszystko mi opowiesz i coś wymyślimy.

W ciągu dwóch następnych godzin próbowałam sama siebie przekonać, że będzie dobrze. W końcu zadzwonił domofon. Piotr. Poprosił o kawę i kazał opowiadać. Powiedziałam mu wszystko. O zakupach, o taksówkarzu, o umowie z Grubym i Zdenkiem. Gdy skończyłam, długo milczał. A ja czekałam na wyrok.

– Z twojej opowieści wynika, że Gruby i Zdenek działają w jakimś gangu. To dobrze – w końcu przemówił Piotr. Widząc moje zdziwienie, wyjaśnił: – Jest szansa, że znajdzie się prokurator zainteresowany rozbiciem grupy przestępczej. I że zgodzi się na jakąś ugodę z nami. Gdyby chodziło o jednorazowy wyskok pana Miecia z podwórka, byłoby ciężko.
– Z nami? – łapię Piotra za słówko. – Czy to znaczy, że mi pomożesz?
– No przecież obiecałem. Wiesz, ja mam wiele wad, ale akurat słowa zawsze dotrzymuję – po raz pierwszy od wejścia do mieszkania Piotr się uśmiechnął. – Nie obiecuję, że wyjdziesz z tego czysta jak aniołek. Jakąś cenę zapewne będziesz musiała zapłacić. Ale jak wszystko pójdzie po naszej myśli, do więzienia nie trafisz. A to chyba najważniejsze.

Piotr kazał mi się wyspać (łatwo powiedzieć) i obiecał, że rano zacznie działać. Następnego dnia w pracy siedziałam jak na szpilkach. Jedyne, na czym mogłam się skupić, to ekran komórki. Czyj numer wyświetli się pierwszy – Piotra czy bandytów?

Telefon zaczyna wibrować. Uff, Piotr.
– Jest dobrze – słyszę w słuchawce i wreszcie mogę głęboko odetchnąć. – Rozmawiałem z kumplem z prokuratury i okazało się, że jego koleżanka od kilku miesięcy zajmuje się gangiem kradnącym auta na zlecenie właścicieli. Mam nadzieję, że okaże się, że twoi „znajomi” są właśnie z tej grupy. W najgorszym razie pani prokurator rozszerzy postępowanie. Prawda jest taka, że masz wielkie szczęście. Na taką okazję prokuratura i policja czeka od dawna. Bo na razie brakuje im dowodów. Przyjeżdżaj jak najszybciej. Trzeba wszystko omówić, podpisać papiery, i jak najszybciej założyć podsłuch na twoim telefonie. Możesz wyjść z pracy?

Czy mogę? Nawet przez chwilę nie zastanowiłam się, jakie będą tego konsekwencje. Złapałam torebkę i rzuciłam przez ramię: – Muszę wyjść, będę jutro, nagła sytuacja – i już mnie nie było. Prokurator Zdanecka jest mniej więcej w moim wieku. Ale gdy patrzy na mnie znad drucianych okularów, czuję się, jakbym znowu wylądowała na dywaniku dyrektorki liceum.

– Pani Anno... Pani Anno. No nieźle się pani wpakowała… – mówiąc to, świdruje mnie wzrokiem i stuka czerwonym paznokciem w biurko. – Ale mnie to bardzo cieszy! Spadła mi pani ze swoją niefrasobliwością, a raczej, nie bójmy się tego słowa, głupotą, z nieba! – pani prokurator w końcu się uśmiecha, a ja wreszcie przestaję się trząść. Najpierw pokazuje mi zdjęcia „żołnierzy” gangu, który rozpracowuje.

Ku jej i mojej uldze – wśród kilkunastu twarzy rozpoznaję i Grubego i Zdenka. Potem Piotr zostaje na miejscu przygotować papiery, które uczynią ze mnie „informatora” i zwolnią z odpowiedzialności karnej. Ja z panią prokurator jadę do policyjnego laboratorium założyć na moim telefonie podsłuch. Zostaję poinstruowana, że ponieważ nie wiadomo, z jakich numerów zadzwonią złodzieje, będą nagrywać każdą moją rozmowę.
– No sorry, na jakiś czas zero świntuszenia przez telefon – rubaszny pan aspirant widać bawi się doskonale moim kosztem.

Gdy zobaczę nieznany numer na wyświetlaczu – mam odczekać 20 sekund i dopiero odebrać. I najważniejsze. Muszę ich sprowokować, żeby powiedzieli coś, co będzie mogło posłużyć jako dowód. Więc nie mogę dopuścić, żeby rozłączyli się, jak tylko powiedzą „dziś”. Mam udać, że mam słaby zasięg i się dopytywać, czy to oni w sprawie samochodu.

Trzymałam się sztywno instrukcji i czekałam…

Kiedy zgodnie z zaleceniami od bandziorów pójdę otworzyć samochód – mam w nim umieścić nadajnik GPS. Policjanci będą mieć ulicę na oku, ale nie chcą zgarniać złodziei od razu. GPS ma ich naprowadzić na dziuplę gangu.
A teraz proszę iść do domu i zachowywać się normalnie. Robić codziennie dokładnie to, co do tej pory – pouczył mnie na odchodne aspirant.

Do domu poszłam pieszo. Musiałam ochłonąć. Kończący się dzień był chyba najbardziej niezwykłym i intensywnym dniem mojego życia. Zadzwonił Piotr.
– Uważaj, służby słuchają – upomniałam go od razu, bo wiem, że ma dość specyficzne poczucie humoru. Nie zamierzałam zapewniać policjantom darmowej rozrywki.
– Wszystko załatwione. Wyjaśnię, jak się spotkamy. Pozdrowienia dla dzielnych stróżów prawa! Czuwaj! – zakończył i się rozłączył.

Tej nocy spałam jak zabita. Zaczęłam wierzyć, że jakoś się z tego ambarasu wykaraskam. Piotr wpadł na kawę i dopowiedział mi to, czego nie chciał mówić przez telefon. Naprawdę, miałam więcej szczęścia niż rozumu. Pani prokurator bardzo poszła mi na rękę. Oficjalna wersja zdarzeń, jaką przedstawiła przełożonym, wyglądała tak: zgłosiłam się do niej już po pierwszej rozmowie z taksówkarzem Zbyszkiem. I to za jej namową umówiłam się z nim na spotkanie. Od początku razem zastawiałyśmy pułapkę na bandziorów.

Gangsterzy zadzwonili po tygodniu. Już się trochę zaczęłam martwić, że ich spłoszyłam. Było już dobrze po godzinie 23. Zrobiłam wszystko według wytycznych policji i bandziorów. Wróciłam do domu, pokręciłam się jeszcze chwilę i zgasiłam wszystkie światła. Z mojego okna widać koniec ulicy, na którym zaparkowałam. Usiadłam w fotelu, wyjęłam lornetkę i czekałam.

Nic się nie działo przez prawie trzy godziny. Już prawie przysnęłam, ale obudził mnie warkot silnika. Wszystko rozegrało się w kilkadziesiąt sekund. Z auta wyskoczyła postać, wsiadła do mojego samochodu i po chwili oba auta odjechały. Chwilę później w tym samym kierunku ruszył zaparkowany kilka metrów dalej szary samochód.

Z bloku po drugiej stronie wybiegło trzech mężczyzn, wsiedli do innego auta i też odjechali. Na ulicy zapanował kompletny spokój. Zadzwoniłam do Piotra. Wiedziałam, że nie śpi.
– Po wszystkim – sama nie wiem czemu, ale mówiłam szeptem. – W sumie to jestem rozczarowana, w ogóle nie było to widowiskowe. W kinie takie akcje wyglądają dużo lepiej!
– Uważaj, bo się koledzy policjanci obrażą (pozdrowienia, chłopaki!) – Piotr nie mógł sobie darować kolejny raz tego żartu. Potem dodał: – Idź spać. Twoja rola na dziś się skończyła. I o nic się nie martw. Wszystko będzie dobrze, pewnie nawet odzyskasz za jakiś czas samochód!

Następnego dnia dostałam sygnał, że operacja prokuratury i policji się nie skończyła – więc żeby nie spłoszyć gangsterów, mam odegrać całą szopkę ze zgłoszeniem kradzieży na policję i do ubezpieczyciela. Przez następnych dziesięć dni nie działo się nic.

Już zaczęłam się bać, że ubezpieczyciel będzie szybszy niż wymiar sprawiedliwości i wypłaci mi kasę, zanim operacja się zakończy. I będę musiała znowu skontaktować się z Grubym i Zdenkiem. Na szczęście tak się nie stało.
Teraz już naprawdę po wszystkim – zakomunikował mi Piotr pewnego poranka. – Cały gang pod kluczem. Pewnie cię nie zdziwi, że w sprawę zamieszany był też ważny dyrektor z twojej firmy ubezpieczeniowej. Dzięki niemu gang wiedział, że klient dostał odszkodowanie. Wtyczki mieli jeszcze w kilku firmach.

A jednak poniosłam pewne konsekwencje

Tego wieczoru upiłam się z Piotrem prawie do nieprzytomności. Gdyby nie wyciągnął mnie z klubu i nie odwiózł do domu, pewnie królowałabym na parkiecie do rana. No, ale sami przyznacie – było co świętować. Zgodnie z umową, nie poniosłam żadnej odpowiedzialności karnej. Ale sprawa zrobiła się głośna, zainteresowały się nią media.

Mój szef wziął mnie na poważną rozmowę. Usłyszałam, że dla niego jest ważne tylko to, że miałam kontakt z gangsterami, że nie może ryzykować, żeby ktoś taki dbał o finanse jego firmy. Podpisałam porozumienie stron. Zebrałam się też na odwagę i opowiedziałam wszystko przyjaciołom.

Wyobraźcie sobie – zrozumieli! Co więcej, zrzucili się i pożyczyli mi kasę na spłatę najpilniejszych długów. Miałam im oddać, jak w końcu odzyskam samochód (był ciągle dowodem w sprawie) i go sprzedam.
– Ja się tym zajmę – zadeklarował mąż przyjaciółki. – Zanim znowu postanowisz zrobić interes życia.

Koleżanka zapisała mnie na terapię dla zakupoholików. Strasznie się tam męczę, ale obiecałam przyjaciołom, że odbębnię cały półroczny cykl spotkań. Słowa zamierzam dotrzymać. Nie znalazłam na razie nowej stałej pracy, ale na szczęście popyt na usługi księgowe jest dość duży. Zaczynam myśleć o założeniu własnej firmy. Wtedy nowy samochód będę mogła wziąć w leasing!

Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Zakochałam się w Januszu od razu. Gdybym wiedziała, że zamorduje mojego męża, dalej bym go kochała”
„Obrobiłem dom bandziora działającego w gangu porywaczy dla okupu. Tak odkryłem, gdzie jest moja siostra”
„Matka chciała mnie tylko dla siebie. Skłamała, że mój ojciec nie żyje. Nie zasłużyła na życie po tym, co zrobiła”

Redakcja poleca

REKLAMA