„Wytknęłam koleżance błędy, a ona wpadła w histerię. Jak spartoliła robotę, to niech poprawi, a nie jojczy jak małe dziecko”

kobieta, która wytyka koleżance błedy fot. Adobe Stock, Mangostar
„– Domyślam się, do czego to wszystko prowadzi! Chcecie mi zniszczyć nazwisko – oświadczyła. – Wiem, że moje artykuły są dobre, przecież piszę je od wielu lat. A teraz co? Nagle przestały pasować? Za każdym razem coś w nich dłubiecie i tylko psujecie! Chyba naprawdę robicie to specjalnie...”.
/ 08.02.2023 09:15
kobieta, która wytyka koleżance błedy fot. Adobe Stock, Mangostar

– Jestem w kropce… Zredukowali mnie razem z połową redakcji. Za chwilę nie będę miała co do ust włożyć – jęknęła Danka.

Poznałam ją jeszcze w mojej poprzedniej pracy. Współpracowała z nami na stałe. Pisała specjalistyczne teksty i trzeba przyznać, że robiła to dobrze. Była sympatyczna, uśmiechnięta i życzliwa, więc ją polubiłam. Minęły ze trzy lata i musiałam przenieść się do innego wydawnictwa. Pracy miałam mnóstwo, poza tym obowiązki domowe, zatem na życie towarzyskie nie wystarczało już czasu. Straciłam kontakt z Danką, ale gdy niespodziewanie zadzwoniła z prośbą o spotkanie, chętnie wygospodarowałam wolną godzinkę.

Obraziła się na mnie śmiertelnie

Starym zwyczajem usiadłyśmy przy kawie. Opowiedziałyśmy sobie, co wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy. Wtedy doszła do najważniejszego tematu. Nie miała żadnej roboty: ani etatu, ani zleceń. Dosłownie nic!

– Dobrze się składa, bo w mojej nowej redakcji ciągle brakuje  ludzi do pisania – powiedziałam. – Co prawda, nie chodzi tylko o twoją dziedzinę. Poza prawem i finansami będą jeszcze potrzebne krótkie informacje dla emerytów i rencistów, ale na pewno poradzisz sobie doskonale.

Początkowo rzeczywiście tak było. Wszystko, co napisała Danka, natychmiast trafiało do publikacji. Jednak z czasem teksty, które od niej dostawaliśmy, wymagały coraz poważniejszych korekt. Dostawała je z powrotem do poprawki – tak jak każdy inny autor, jeśli sknoci artykuł.

Za trzecim razem Danka zadzwoniła do mnie z pretensjami.

– Przecież dobrze napisałam! Co wam się tutaj nie podoba?! – spytała zaczepnie.

Gdy wytłumaczyłam, jakie są w tekście braki i wytknęłam błędy, stwierdziła, że się czepiamy.

Jej ostatnie dwa teksty zostały odrzucone przez redakcję. Ani tematy, ani sposób ich przedstawienia nie zyskały uznania zastępcy naczelnej. Przeczytałam je jeszcze raz, żeby upewnić się, czy nie zostały ocenione zbyt surowo. Niestety, dziewczyny w redakcji miały rację. Musiałam powiedzieć to Dance wprost. Obraziła się na mnie śmiertelnie.

– Domyślam się, do czego to wszystko prowadzi! Chcecie mi zniszczyć nazwisko – oświadczyła. – Wiem, że moje artykuły są dobre, przecież piszę je od wielu lat. A teraz co? Nagle przestały pasować? Za każdym razem coś w nich dłubiecie i tylko psujecie! Chyba naprawdę robicie to specjalnie...

– Słuchaj, pracujesz w redakcjach od lat. Każdemu zdarzają się lepsze i gorsze teksty. Jeśli artykuł wymaga poprawek, to trzeba się z tym pogodzić i poprawić, a nie wpadać w histerię jak mała dziewczynka. Nie muszę ci tego mówić. Chcesz, to pisz; nie chcesz – nie pisz. Sama musisz zdecydować – stwierdziłam.

„Ależ ta dziewczyna ma trudny charakter! – pomyślałam zaskoczona. – Wcześniej zupełnie jej z tej strony nie znałam…”.

Poleciłam ją i teraz tego żałuję

Od tamtego dnia Danka przestała mnie poznawać, gdy mijałyśmy się na korytarzu. Niestety, zanim jeszcze doszło do tamtej rozmowy, poleciłam ją Karolinie, mojej dobrej znajomej, która w tym samym wydawnictwie kieruje redakcją specjalistycznego pisma. Od dłuższego czasu potrzebowała współpracownika znającego się na prawie… Danka dosłownie spadła jej z nieba. Dawniej specjalizowała się w poradnictwie z tej dziedziny i wyjaśnianie prawnych zawiłości bardzo jej odpowiadało.

Doszło do spotkania. Karolinie Danka przypadła do gustu, zatrudniła ją więc bez wahania. Na szczęście tylko na próbne trzy miesiące. Szybko okazało się bowiem, że dziewczyna nie wyciągnęła żadnych wniosków z niefortunnej współpracy ze mną. Nadal uważała, że wszystko, co pisze, jest doskonałe i nie wymaga poprawek. Szczerze mówiąc, nie życzyła sobie, by redakcja zmieniła choć jedno zdanie.

Wkrótce doszło do kilku ostrych konfliktów, a dalsza współpraca z nowym pracodawcą nie zapowiadała się dobrze. Poczułam się winna, bo przecież to ja przyczyniłam się do takiej sytuacji. Przeprosiłam Karolinę, że poleciłam jej Dankę.

– Nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo się zmieniła – tłumaczyłam koleżance. – Chciałam jej pomóc, nie miała z czego żyć, ale to chyba nie jest osoba, jakiej szukałaś… Przepraszam.

– Nie twoja wina – stwierdziła pocieszającym tonem Karolina. – Nawiasem mówiąc, musisz wiedzieć, że twoja protegowana nie jest już na bieżąco z przepisami prawnymi. Dobrze, że zanim ostatni tekst Danki trafił do drukarni, moja zastępczyni zauważyła nieaktualne informacje.

Jęknęłam w duchu…

Upór Danki, trudny charakter i przekonanie o własnej nieomylności to poważna wada, ale mimo wszystko nie przekreśla jeszcze możliwości współpracy. Jednak brak kompetencji to dużo poważniejszy problem.

– Niestety, Danka zostanie u nas tylko do końca miesiąca – podsumowała Karolina.

No cóż, zrobiłam, co mogłam, żeby pomóc Dance. Ręczyłam za nią, przysięgałam, że się sprawdzi. Teraz tego żałuję. Tym bardziej że nawet jednego „dziękuję” od niej nie usłyszałam.

Czytaj także:
„Tygodniami pozwalałam wykorzystywać się sąsiadce. Kiedy powiedziałam, co myślę o jej zachowaniu, obraziła się”
„Chciałem, by ktoś docenił moją żonę, więc załatwiłem jej awans. Niewdzięcznica, zamiast się cieszyć, urządziła mi awanturę”
„Koleżanki z pracy zrobiły ze mnie kozła ofiarnego. No tak, co samotna rycząca czterdziestka ma do roboty wieczorami”

Redakcja poleca

REKLAMA