„Chciałem, by ktoś docenił moją żonę, więc załatwiłem jej awans. Niewdzięcznica, zamiast się cieszyć, urządziła mi awanturę”

Kłótnia w małżeństwie fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Wyswobodziła się z mojego uścisku i mechanicznie, jakby była nakręconą lalką, podeszła do drzwi naszej klatki. Ja zaś stałem w miejscu – byłem chyba jeszcze bardziej oszołomiony niż ona. Co tu się dzieje i dlaczego ona się do cholery nadal na mnie boczy".
/ 06.08.2022 15:15
Kłótnia w małżeństwie fot. Adobe Stock, Prostock-studio

– Daj spokój, Karol, to naprawdę głupi pomysł…

– Ale Basiu, dlaczego? –  przytuliłem żonę.

– No… przecież ja nie nadaję się na prezesa spółdzielni.

– O, przepraszam cię, sprawdziłem dokładnie. Masz wszystkie kwalifikacje, jakich oczekują. Odpowiedni staż członkowski, wykształcenie wyższe, ekonomiczne i co najmniej pięcioletnie doświadczenie na stanowisku kierowniczym…

Chciałem postawić ją przed faktem dokonanym

– Ale Karol, ja kierowałem kilkuosobowym zespołem. A nasza spółdzielnia to kilka tysięcy osób!

– Za to administrację przydałoby się zredukować do kilku osób.

– Ale ja się nie nadaję do zrobienia takiej rewolucji. I nie chcę rezygnować ze swojej pracy, żeby przez dwa lata mieć tytuł „pani prezes”.

Zrozumiałem, że przekonywanie Basi nie przyniesie żadnych rezultatów. Zawsze była bardzo skromną osobą, niedążącą do awansów i zaszczytów. Kierownikiem działu zrobił ją niemal na siłę dyrektor firmy, który docenił jej ciężką pracę i sumienność. A ja uważałem, że zasługuje na dużo więcej i chciałem jej w tym pomóc.

Czasu nie miałem za wiele. Za trzy dni upływał termin składania papierów w konkursie na prezesa naszej spółdzielni. Dlatego postanowiłem zaryzykować i złożyć dokumenty bez wiedzy żony.

Kiedy wróciłem ze spółdzielni, trochę się przestraszyłem tego, co zrobiłem. W gruncie rzeczy, nie wiedziałem, jak Basia zareaguje na wieść o swoim kandydowaniu. A teraz, żeby ją przekonać, musiałbym się przyznać do tego, co zrobiłem. To by się jej prawdopodobnie nie spodobało.

Być może nie dość, że obraziłaby się na mnie, to jeszcze nie miałaby i tak zamiaru wziąć udziału w przesłuchaniach kandydatów. Mogłem mieć tylko nadzieję, że mimo wszystko nie doniosłaby na mnie na policję z powodu sfałszowania jej podpisu.

Czyli mleko się już rozlało

Chciałem nawet biec do spółdzielni i wycofać papiery. Ale przypomniałem sobie, że o ile można je złożyć za czyimś pośrednictwem, to wycofać można je tylko osobiście. Czyli mleko się już rozlało. Dlatego nie pozostało mi nic innego jak czekać na rozwój wydarzeń. A te potoczyły się błyskawicznie. Dwa dni później Basia wpadła do naszego mieszkania jak błyskawica i spojrzała na mnie wściekła:

– Bardzo się na tobie zawiodłam.

– Ale kochanie, uważałem, że po prostu powinnaś sobie dać szansę. Jeśli nie chcesz, może się przecież wycofać z kandydowania…

– Ja w ogóle nie chciałam kandydować. I co? Idę dzisiaj do domu i spotykam tego sąsiada, policjanta z bloku obok, co jest szefem rady nadzorczej naszej spółdzielni. A on mi na ucho szepcze „gratuluję, że się pani odważyła. Bałem się, że nikt się nie postawi prezesowi”. Masz szczęście, że jestem inteligentna i od razu się domyśliłam, o co mu chodzi, bo inaczej poszedłbyś siedzieć za sfałszowanie podpisu

– Właśnie chciałem, żeby ktoś docenił twoją inteligencję – plątałem się.

– Przestań, to żałosne. Nie dość, że źle zrobiłeś, to nawet nie masz wyrzutów sumienia. A ja i tak jutro po pracy idę wycofać swoje papiery!

Nie mówiłem nic więcej na temat kandydowania mojej żony na prezesa i cieszyłem się, że w gruncie rzeczy wszystko zakończyło się tylko niewielką kłótnią. A tak mi się przynajmniej wydawało. Zwłaszcza że rano, kiedy Basia wychodziła do pracy, była już tylko rozbawiona moją „partyzancką” taktyką.

Za to kiedy po południu wróciła do domu, była zła jak osa. Burczała, ochrzaniała mnie i w ogóle miała pretensję o wszystko. I tak było przez kolejne dwa tygodnie. Zupełnie nie rozumiałem, co się dzieję, a gdy chciałem ją zapytać o powód jej złości, prychała obrażona i rzucała: „jeszcze się nie domyślasz?!”.

Bałem się, nie rozumiałem jej złości

Aż któregoś dnia ze zdumieniem zobaczyłem, że Basia nie wychodzi jak zwykle rano do pracy, tylko stoi przed swoją szafą i wyjmuje coraz to nowe stroje, przymierzając je.

– Coś się stało?

– Jeszcze się nie domyślasz ?! – powtórzyła swój ulubiony tekst.

– Kochanie, powiedz, o co ci chodzi

Tym razem Basia nie nakrzyczała na mnie, tylko opowiedziała o tym, co wydarzyło się przed dwoma tygodniami. Kiedy poszła wycofać swoje papiery, natknęła się na korytarzu spółdzielni na prezesa. No i ten od razu na nią „wsiadł”, zaczął jej wymyślać, że co ona sobie myśli, że kierowanie taką spółdzielnią to nie byle co i nie poradzi sobie z tym byle kto.

I niech się tak bardzo nie przyzwyczaja do chodzenia po korytarzach spółdzielni, bo i tak nie ma najmniejszych szans się tu „zadomowić”. Bo on i tak jest już dogadany z członkami rady nadzorczej i nikt mu nie podskoczy.

Jak się łatwo domyślić, bardzo zdenerwował bezczelnością i arogancją moją żonę. Zrezygnowała chwilowo z zabrania swoich papierów i przez kilka kolejnych dni biła się z myślami, czy jednak nie powinna wystartować. Choćby po to, żeby pokazać temu bucowi, że nie jest z nim bez szans.

Porozmawiała nawet z sąsiadem, chcąc od niego wyciągnąć, czy pan prezes jest rzeczywiście dogadany z członkami rady nadzorczej. Franek trochę kluczył, kręcił, nie chciał powiedzieć nic wprost. W końcu wydukał, że prezes rzeczywiście poobiecywał różne rzeczy, a to posadę dla córki, a to lokal socjalny dla brata i tym podobne…

A ludzie mu potakiwali, mówili, że zagłosują na obecnego prezesa. Zresztą dlaczego mieliby nie głosować, jak myśleli, że prezes i tak nie będzie miał żadnej konkurencji. No ale skoro Basia też będzie kandydować, to różnie może być. Bo tak w gruncie rzeczy mają go dość – facet nie zna się na zarządzaniu i nic sensownego nigdy dla spółdzielni nie zrobił.

Dlatego Basia, przy pomocy koleżanek z pracy napisała sobie szczegółowy program naprawczy sytuacji w spółdzielni. Teraz szła z nim na przesłuchanie kandydatów na prezesa, po zakończeniu którego miało się odbyć głosowanie rady nadzorczej.

Niechętnie, ale zgodziłem się zostać w domu

– Dlaczego mi nie powiedziałaś?

– A ty mi powiedziałeś, że mnie zgłaszasz? – fuknęła, a ja ze skruchą opuściłem głowę. – Zresztą i tak na pewno przegram. Ale przynajmniej pokażę temu głąbowi prezesowi, że ze mną nie ma lekko. A potem mam zamiar uczestniczyć we wszystkich zebraniach spółdzielni, żeby mu patrzeć na ręce… Po co się ubierasz?

– Pójdę z tobą…

– Ani mi się waż! Tylko byś mnie denerwował.

Oczywiście nie mogłem usiedzieć w miejscu, cały czas oczekiwania spędziłem, chodząc niespokojnie z pokoju do pokoju. Wreszcie, po prawie trzech godzinach, nie wytrzymałem i wyszedłem przez blok. Po chwili zobaczyłem wracającą Basię. Szła sztywno, jej oczy wydały mi się bardzo smutne. Zrozumiałem, co się stało. Podszedłem do niej, objąłem ją i powiedziałem pocieszająco:

– Nie martw się, to nie twoja wina. Prezes to spryciarz i łapówkarz…

Wybrali mnie – wydukała, jakby sama nie wierząc we własne słowa. –  Dostałam dwanaście głosów. A ta gnida ani jednego…

Wyswobodziła się z mojego uścisku i mechanicznie, jakby była nakręconą lalką, podeszła do drzwi naszej klatki. Ja zaś stałem w miejscu – byłem chyba jeszcze bardziej oszołomiony niż ona. Dopiero po jakiejś minucie pobiegłem za nią do domu.

Kiedy Basia otrząsnęła się już trochę, zaczęła opowiadać o wydarzeniach, które się rozegrały na posiedzeniu rady nadzorczej naszej spółdzielni. Po prezentacji programów obydwu kandydatów zaczęło się głosowanie. Gdy komisja skrutacyjna ogłosiła wyniki prezes najpierw zbaraniał, a potem wpadł we wściekłość.

W końcu ktoś ją docenił

Zaczął krzyczeć, żądając ponownego głosowania albo przynajmniej przeliczenia głosów. Był przy tym pewien, że musiała nastąpić ewidentna pomyłka. Że wynik głosowania jest z pewnością dokładnie odwrotny i że to on dostał wszystkie głosy, a moja żona żadnego. Kiedy się jednak zorientował, że nie miał racji, a członkowie rady z pewnością nie zmienią swojego zdania, zaczął się odgrażać, że on ma na nich haki, że ich powsadza do więzienia.

Tym bardzo zdenerwował Franka, który zagroził, że jeśli prezes się nie uspokoi, to zaraz wezwie swoich kolegów z policji i właśnie ustępujący ze stanowiska pan prezes spędzi najbliższą noc w areszcie za zakłócenie posiedzenia Rady Nadzorczej.

– Wiesz, cały czas nie mogę uwierzyć w to, co się stało – powiedziała Basia, kończąc swoją opowieść. – Przecież teraz kompletnie zmieni się wszystko, całe moje życie…

– Ale wreszcie będzie pani na właściwym miejscu, pani prezes.

Czytaj także:
„Szef miał romans, a ja powiedziałam o tym jego żonie. Wyczyściła mu konta bankowe i zwolniła mnie z pracy"
„Sprzedaliśmy mieszkanie, żeby mieć na dom opieki. Dzieci zadzwoniły z pretensjami, że należą im się pieniądze!”
„Gdy dla męża skończyła się nasza miłość, w odstawkę poszło też ojcostwo. Drań nie daje na syna nawet złamanego grosza”

Redakcja poleca

REKLAMA