„Wyszło na jaw, że mąż współpracował z ubecją. Zapiera się, że donosił tylko na wyjątkowych drani, ale sama już nie wiem”

Mężczyzna na emeryturze fot. Adobe Stock, Prostock-studio
W młodości często święcie wierzymy w różne dziwne rzeczy i podejmujemy decyzje, których potem nam wstyd.
/ 25.05.2021 17:23
Mężczyzna na emeryturze fot. Adobe Stock, Prostock-studio

W porównaniu z innymi mężczyznami mój mąż był aniołem. Porządny, uczciwy, szlachetny. I zawsze mnie kochał. Tegoroczne wakacje postanowiliśmy z mężem spędzić inaczej niż zwykle.
– Chce mi się spokoju i ciszy – powiedział Grzesiek. – Mam dosyć zwiedzania zabytków, tropikalnego słońca i obcych plaż! Marzy mi się jakieś jezioro, wędka i zero towarzystwa… Co ty na to?

Doskonale go rozumiałam. Był po zawale, jeszcze nie doszedł do pełnego zdrowia, widziałam, że jest niepewny, co mu wolno, a czego nie wolno, więc nie zdziwiłam się, że zaproponował leśniczówkę, do której jeździliśmy w czasach młodości. Kiedyś było tam cudownie, więc postanowiliśmy sprawdzić, czy nic się nie zmieniło.

Dwa lata temu mój mąż przeszedł na emeryturę. Wydawało się, że tego pragnie i tylko czeka na moment, kiedy stresy związane z kierowaniem państwową firmą przestaną go dotyczyć. Że pozwoli sobie na dłuższy sen, spacery, czytanie i spotkania z przyjaciółmi. Nic bardziej mylnego!

Cieszyłam się, że zechciał wreszcie ruszyć się z domu

Właściwie od pierwszego dnia rzekomo upragnionej wolności mój Grzegorz zaczął się źle czuć. On, który potrafił zasnąć w fotelu w niewygodnej pozycji, nagle poczuł udrękę bezsenności… Przewracał się na łóżku, wstawał, chodził po domu, znowu się kładł – i tak prawie do świtu. Potem przez cały dzień był rozdrażniony i marudny, nic go nie interesowało, a oglądanie telewizji w jego wydaniu polegało na bezmyślnym skakaniu po kanałach.

Nie chciał nigdzie wychodzić. Kiedy prosiłam, żeby się wybrał na spacer do parku – zawsze odmawiał, wyszukując dziesiątki powodów. Bolała go głowa, miał kiepski nastrój, skakało mu ciśnienie, wszystko jedno… Zawsze się jakoś wymigał.

W dodatku ciągle jadł: cukierki, owoce, kanapki. Cokolwiek, byle tylko ruszać ustami i żuć. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Mocno przytył i zrobił się jeszcze bardziej nieruchawy. Martwiło mnie to. Jesteśmy małżeństwem ponad czterdzieści lat, a ja nigdy nie widziałam Grześka w tak złej formie. Dlatego jego propozycję wyjazdu do leśniczówki przyjęłam z wielkim entuzjazmem. Nareszcie czegoś chciał!

Mój mąż jest wyjątkowym człowiekiem. Wszyscy tak twierdzą, bo nie da się zliczyć ludzi, którym pomógł albo których wspierał w trudnych chwilach. Nie robił tego na pokaz i z hałasem – wręcz przeciwnie: czasami taki potrzebujący nawet nie wiedział, od kogo ma przelew albo kto mu załatwił sprawę pozornie nie do załatwienia.

Niestety, mamy nieduże grono znajomych. Mój Grzegorz niespecjalnie lubi życie towarzyskie, woli swoje książki, znaczki i krzyżówki. Jest raczej zamknięty, małomówny i spokojny. Mnie to odpowiada. Inni uważają go trochę za dziwaka, ale przyznają, że to naprawdę uczciwy, szlachetny i porządny człowiek. Przez te wszystkie lata nigdy mnie nie zawiódł. Uważam się za szczęściarę, bo tyle się słyszy o zdradach, nałogach, agresji i kłamstwach, że na takim tle mój mąż jest jak z innego świata! I co najważniejsze, przez całe życie nigdy nie usłyszałam od niego słowa pretensji, że nie mogę mieć dzieci.

To był mój wielki dramat. Gdyby jeszcze Grzegorz mi dokładał, na pewno bym tego nie uniosła… Tak czy inaczej, spakowałam potrzebne rzeczy i wyruszyliśmy w długą podróż, bo nasza znajoma leśniczówka znajdowała się aż pod wschodnią granicą, wśród przepięknych, ogromnych i starych sosen, buków i dębów.

Tak ją zapamiętaliśmy. Niewiele się zmieniło. Dawni gospodarze już nie żyli, ale pamiętały nas ich dzieci i powitały bardzo serdecznie. Okazało się, że obok starej, zabytkowej chaty stanął nowoczesny, piękny dom, w którym działa agroturystyka i zawsze jest komplet gości, więc trzeba zamawiać miejsce dużo wcześniej. Ze względu na starą znajomość i na to, że mąż jest po chorobie, dostaliśmy mały pokój w starej chacie. Byliśmy z tego bardzo zadowoleni, bo mieliśmy absolutny spokój, a z pozostałymi gośćmi spotykaliśmy się tylko w jadalni podczas posiłków.

Przez pierwsze trzy dni czuliśmy się jak w raju. Wprawdzie zauważyłam, że sąsiad ze stolika obok uparcie przygląda się Grzegorzowi i że są to spojrzenia raczej niechętne, ale nie chciałam męża denerwować, więc nic nie mówiłam. On chyba nawet niczego nie dostrzegł. Nigdy nie zwracał uwagi na obcych ludzi, więc zachowywał się jak zwykle: spokojnie, lecz na dystans.

Ten facet oskarżył go, po czym splunął mu w twarz!

Czwartego dnia pobytu nastąpił przełom. Jak zwykle przyszliśmy na obiad punktualnie, bo punktualność to też jedna z cech mojego męża, i od razu wpadliśmy w środek piekła. Ten niechętnie spoglądający człowiek na nasz widok wstał od swojego stolika, wyciągnął rękę i, wskazując na Grzegorza, wrzasnął na całą salę:
Przedstawiam państwu ubeckiego konfidenta! To szpicel, który kiedyś donosił na niewinnych ludzi i pomagał ich wsadzać za kraty. Zmienił się, zestarzał, ale ja bym go poznał wszędzie, bo sam kiblowałem przez niego parę lat. Nazywa się (tu wymienił imię i nazwisko mojego męża) i jest największym bydlakiem, jakiego znam. Nie zasługuje nawet na splunięcie!

Wbrew temu, co powiedział, jednak splunął… Prosto w twarz Grzegorza. A potem jeszcze raz… W jadalni panowała taka cisza, jakby była pusta. Tłum gości zamarł, wszyscy przyglądali się tym scenom. Ja kompletnie straciłam głowę. Język mi skołowaciał, serce zaczęło walić tak, jakby chciało rozsadzić mi żebra, cała się trzęsłam. Chciałam coś powiedzieć, wytłumaczyć, zaprzeczyć, wyjaśnić, ale nie mogłam się odezwać, tak mi się gardło ścisnęło.

Byłam pewna, że mamy do czynienia z człowiekiem niespełna rozumu, wariatem, który sobie coś ubzdurał i oskarża niewinnego Grzegorza. Gdybym tylko mogła się poruszyć, pewnie rzuciłabym się na faceta z pięściami. Dopiero po chwili do jadalni wbiegła wyraźnie zaniepokojona gospodyni i zaczęła coś szeptać do tego awanturnika.

Na początku się rzucał, jednak po chwili dał się wyprowadzić za drzwi. Był młodszy od nas, ale niewiele, może parę lat. Wyglądał za to na mocno schorowanego. Gospodyni wróciła i zaczęła nas przepraszać za – jak to określiła – przykre zajście. Obiecywała, że to się na pewno nie powtórzy i zapraszała do stolika. Ja powoli odzyskiwałam władzę w rękach i nogach, ale nie chciałam nic jeść. Czułam, że po tym wszystkim nie przełknę ani kęsa.

Za to Grzegorz zachowywał się tak, jakby się nic nie stało. Kompletnie mnie zaskoczył, bo nie tylko usiadł wygodnie jak zwykle, ale nawet poprosił o dolewkę zupy, twierdząc, że mu bardzo smakuje. Nie zwracał uwagi na to, że wszyscy się na nas gapią i coś szepczą. Był taki jak zwykle: daleki, obojętny, uprzejmie uśmiechnięty… Bałam się o jego serce, jednak to ja byłam bliska zawału.

Wstałam i uciekłam, bo dalsze przebywanie wśród ludzi było dla mnie niemożliwe. Grzegorz został. Wrócił do pokoju dopiero po paru minutach, kiedy już leżałam spuchnięta od płaczu. Popatrzył na mnie i powiedział:
– Pogadamy, kiedy się uspokoisz. Teraz to i tak nie miałoby sensu, więc idę na spacer. I nie szalej, kobieto… Nic się takiego nie stało. Ze zdumienia aż mnie zatkało.
– Jak to „nic się nie stało”? On cię opluł przy ludziach! Nazwał szpiclem, łajdakiem, konfidentem…
– Łajdakiem nie nazwał, bądź precyzyjna. A może powinien?
– Co ty wygadujesz? – zawołałam oburzona. – Przecież to wariat!
– Raczej nerwus, bo ja bym się tak nie zachował, ale ludzie rozmaicie reagują… – wzruszył ramionami.
– Przecież nie chodzi o to, jak on gadał, tylko co gadał…
Prawdę. Po prostu prawdę. Zawsze wiedziałem, że kiedyś do tego dojdzie, nie wiedziałem tylko jak i gdzie. No więc stało się. I wiesz, ulżyło mi!

Wtedy po raz drugi w ciągu jednej godziny świat mi się zwalił na głowę. Tego już było za dużo. Zemdlałam… Kiedy się ocknęłam, był przy mnie. Jak zwykle opanowany, czuły, pomocny i wiedzący, co robić. Jak zwykle.
– Jeśli chcesz, zaraz stąd wyjedziemy – powiedział. – Ale myślę, że to niedobre rozwiązanie. Jesteś za bardzo wzburzona, powinnaś się przespać i trochę odpocząć. Przed nami daleka droga.
– Uważasz, że mogłabym spać?!
– A niby czemu nie? Czy zadręczanie się coś zmieni, w czymś pomoże? Dam ci proszek i zaśniesz jak dziecko. To najrozsądniejsze wyjście.

Dopiero po godzinie jazdy zaczęliśmy tę rozmowę

Panował nad sytuacją, wiedział, co jest słuszne, więc połknęłam tę pastylkę i faktycznie obudziłam się dopiero następnego ranka. Miałam ciężką głowę, ale byłam wypoczęta i przytomna. Grzegorz też już był na nogach i kończył pakowanie naszych rzeczy.
– Przyniosę ci kawę – powiedział z uśmiechem. – Śniadanie zjemy po drodze. Chyba że wolisz poczekać?
– Nie! – zaprotestowałam – Jedźmy!

Zamknęliśmy drzwi i powiesiliśmy klucz w umówionym miejscu. Nikt nas nie żegnał, chociaż jestem pewna, że wiele osób wyglądało zza zasłonek. Przez podwórko i leśny dukt przejechaliśmy bardzo wolno, Grzegorz przyspieszył dopiero na szutrowej drodze dochodzącej do szosy. Milczeliśmy przez cały czas… Dopiero po godzinie się odezwał.

– No, pytaj – westchnął. – Wyśpiewam wszystko. Ja nie kłamię…
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Nie pytałaś, więc po co?
– Pytam teraz: kiedy i dlaczego?
Pod koniec lat sześćdziesiątych i przez połowę siedemdziesiątych pracowałem dla nich regularnie. Potem już od przypadku do przypadku. Znaleźli innych, lepszych. Miałem spokój.
– Dlaczego? – wykrztusiłam.
– Na początku z głupoty – odparł. – Byłem ideowcem, wierzyłem w socjalizm, chciałem służyć państwu. Potem z przyzwyczajenia, a jeszcze później ze strachu, że się wyda, że mnie podkablują, że ty się dowiesz… Tego się bałem najbardziej i może dlatego tak się ułożyło, że właśnie przy tobie mnie tamten zdemaskował. Poznałem go już pierwszego dnia, kiedy tylko weszliśmy do jadalni… To była niezła kanalia. Teraz udaje bohatera, a był złodziejem i draniem jakich mało. Uwierz mi, w pełni zasługiwał na wyrok, jaki mu zasądzili. Ja tylko pomogłem wyrwać ten chwast!
– Nie musiałeś! – prawie płakałam.
– Zgoda, nie musiałem. Dziś bym tego nie zrobił. Trudno, mam ten grzech na sumieniu, i inne też, ale zawsze nienawidziłem oszustw i mataczenia. Takim podkładałam świnię. Nigdy za politykę… Wierzysz mi?
– A jakie to ma teraz znaczenie? – pokręciłam głową zrezygnowana.
– Dla mnie ma, i to duże. Skoro już wiesz, to poznaj całą prawdę, nie tylko część, i wtedy mnie osądź.
– Myślisz, że donoszenie ze szlachetniejszych pobudek jest do usprawiedliwienia? – spytałam.
– A nie jest?
– Dla mnie nie!
– Więc się różnimy. Tylko kiedy jedziemy na działkę, to jesteś pierwsza do plewienia i wyrywasz perz i inne zielsko bez litości. Nie jest tak?
– Porównujesz to do ludzi?
– Owszem. Ja tak widzę świat. Porządnym, słabym, bezradnym, chorym pomagam… Drani nie uznaję. Uważam, że trzeba ich usuwać. A tamten facet naprawdę był draniem. Wyjątkową mendą był… Uwierz mi!
– Ale to on dzisiaj triumfuje. A ty musisz uciekać… – zauważyłam.
– Ja bym tam na pewno został – wzruszył ramionami. – Chodziło mi tylko o ciebie i twoje zdrowie. I o to, że nie zniosłabyś tego gadania, a ja musiałbym patrzeć, jak się martwisz i męczysz. Gdyby o mnie chodziło, szybko bym go uciszył. Zapewniam cię, że mam argumenty. Położyłby uszy po sobie i ucichł jak szarak w rowie. Tylko po co miałem narażać ciebie?
– Dajesz słowo, że to był drań? – musiałam się upewnić.
– Daję słowo.
– Wiesz co? Jeśli tak, to zawracaj…Dlaczego mamy uciekać? Chcę popatrzeć na tego bohatera, chcę mu spojrzeć prosto w oczy. Zobaczymy, czy nadal będzie taki chojrak. Zawracaj, mówię… Chce innych kamienować? Bardzo proszę. Ja też potrafię. Zobaczymy, kto rzuca celniej!
No i zawróciliśmy.

Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii

Redakcja poleca

REKLAMA