„Wyszłam za tyrana i alkoholika, nie zaznałam szczęścia w miłości. Odnalazłam je po 25 latach u boku… dawnego przyjaciela”

zakochana para fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„Chodząc wrocławskimi uliczkami, przypominałam sobie moje studenckie życie sprzed ćwierć wieku. Któregoś dnia wsiadłam do tramwaju i mimochodem spojrzałam na siedzącego przede mną chłopaka z bujną czupryną. Aż dech mi zaparło w piersiach, a świat zawirował wokół mnie. On wyglądał zupełnie jak Leon! Ta sama sylwetka, orli nos, głośny śmiech…”.
/ 12.09.2022 16:30
zakochana para fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

„Leon ma na pewno żonę, trójkę dzieci i psa – rozmyślałam, jadąc tramwajem przez Wrocław. – Nie widzieliśmy się od ćwierć wieku. Czy on mnie pamięta? Kim jest dzisiaj? Alkoholikiem, jak mój były mąż? A może pracuje na uniwersytecie? Nie, Hania, po co tam jedziesz, to bez sensu? Przecież czasu nie da się cofnąć!”

Los zetknął nas ze sobą w 1980 roku. Byłam wtedy świeżo upieczoną żoną Władka, magistra politologii. Mieszkaliśmy w akademiku we Wrocławiu i wiedliśmy studenckie życie – kino, prywatki, chodzenie po górach. W naszej paczce był Leon, wysoki chłopak o niezwykle bujnej czuprynie i gołębim sercu. Często odwiedzaliśmy się w swoich domach, znaliśmy swoje rodziny.

– Hania, wy z Leonem jesteście sobie przeznaczeni. On, a nie Władek, byłby dla ciebie cudownym mężem. Ja ci to mówię – szeptała jego mama, gdy parzyłyśmy w kuchni herbatę dla zgrai hippisów.

– Basiu, przecież jestem rok po ślubie, spodziewam się dziecka! Co ci przyszło do głowy?! – odpowiadałam ze śmiechem tej wspaniałej kobiecie.

„Czyżby mama Leona miała dar przewidywania?” – myślałam po latach, udręczona małżeńskim życiem. 

Gdy zbliżał się poród, u Władka wykryto żółtaczkę. Trafił na kilkutygodniowe leczenie do szpitala. Zostałam sama we Wrocławiu, bez rodziny.

– Pomogę ci, o nic się nie martw! – zapewnił mnie wtedy Leon. Faktycznie, nie zawiódł. Był przy mnie tuż po urodzeniu Asi. Kupił i na swoich plecach (tak, dosłownie na plecach) przyniósł wanienkę, jeździł po pieluchy i mleko. Jego mama uczyła mnie kąpać i przewijać maleństwo. Razem spędziliśmy sylwestra 1980 roku. Na te kilkadziesiąt dni staliśmy się prawie rodziną. Ani przez chwilę jednak nie pomyślałam o Leonie inaczej jak o przyjacielu.

Postanowiłam go odwiedzić

Dwa lata później straciliśmy ze sobą kontakt. Wyjechaliśmy z Władkiem i Asią do małej wsi pod Poznaniem. Dostałam tam pracę nauczycielki i niewielkie mieszkanko z kaflowym piecem. Mój mąż szukał w okolicy zajęcia i coraz częściej zaglądał do kieliszka. Po alkoholu stawał się nieobliczalny.

– Zabiję ciebie i dziecko! – wrzeszczał i niemal co wieczór demolował dom.

Bywały jednak dni, gdy zmieniał się w cudownego męża. Ciągle więc dawałam mu kolejną szansę…

– Proszę bilet do kontroli! – z rozmyślań wyrwał mnie szorstki głos kontrolera.

– Dobrze, tylko gdzie ja go mam? – zaczęłam nerwowo przeszukiwać torebkę. – O, jest – podałam wygnieciony bilet i myślami wróciłam do przeszłości.

Gdy na świat przyszły Beata i Marysia, byłam już pewna, że muszę rozstać się z Władkiem. Nie chciałam skazywać dzieci na życie z oprawcą i alkoholikiem. Sama byłam na skraju załamania nerwowego.

– Dlaczego los skazał mnie na takiego mężczyznę?! – płakałam nocami w poduszkę, za to w dzień udawałam silną i dzielną kobietę. Przybierałam tę maskę dla moich dzieci, dla sąsiadów, koleżanek w pracy…

Od Władka uwolniłam się dopiero w 2000 roku. Po sądowej walce uzyskałam rozwód z jego winy i alimenty na dzieci. By uciec od złych wspomnień, zamieszkałam z córkami w Lubaniu Śląskim. Krótko potem zaczęłam we Wrocławiu wymarzone studia psychologiczne.

– Znów żyję pełną piersią – patrzyłam z radością w lustro, nie zauważając zmarszczek niemal pięćdziesięcioletniej kobiety.

Do Wrocławia jeździłam co drugi weekend. Od rana do wieczora byłam na uczelni, w wirze wykładów i spotkań, ale wieczory spędzałam samotnie. Chodząc wrocławskimi uliczkami, przypominałam sobie moje studenckie życie sprzed ćwierć wieku. W sobotę, 11 czerwca 2005 roku, zajęcia na uczelni skończyliśmy dwie godziny wcześniej. Wsiadłam do tramwaju i mimochodem spojrzałam na siedzącego przede mną chłopaka z bujną czupryną. Aż dech mi zaparło w piersiach, a świat zawirował wokół mnie. On wyglądał zupełnie jak Leon! Ta sama sylwetka, orli nos, głośny śmiech… Oczywiście to nie mógł być on…

Muszę odwiedzić Leona! – wpadłam na szalony pomysł. – Może mieszka jeszcze na poddaszu tej starej kamienicy? Jego mama, przedwojenny rocznik, już pewnie nie żyje, ale on, hm… Przecież nie ma jeszcze pięćdziesiątki! Jadę!”.

Haneczka, to naprawdę ty?!

Choć minęło tyle czasu, doskonale pamiętałam adres. Zachodziło słońce, gdy stanęłam przed wejściem do kamienicy. „Jest, jest!” – serce zabiło mi mocno, gdy na domofonie zobaczyłam wypisane imię i nazwisko mojego przyjaciela. Zadzwoniłam raz i drugi, ale nikt się nie odezwał. „Jest lato, pewnie wyjechał na wakacje” – pomyślałam.

– A kogo paniusia szuka? – z okna na pierwszym piętrze wychyliła się głowa starszej kobiety.

– Leona… Znam go z dawnych lat… Mieszkał tu na poddaszu – jąkałam jak dziecko przyłapane na podjadaniu cukru.

– On wraca z pracy późnym wieczorem. Niech pani przyjdzie po godzinie dwudziestej – doradziła i z trzaskiem zamknęła okno.

„Skoro już go odnalazłam, to chyba znak od losu!” – pomyślałam, gdy o dwudziestej pierwszej znów znalazłam się w tym samym miejscu. Tymczasem przy drzwiach wejściowych stanął wysoki, łysy mężczyzna o wydatnym nosie…

– Leon? – spytałam drżącym głosem.

– Tak, a pani? – nie dokończył zdania i wpatrywał się we mnie, szukając w pamięci mojej twarzy. – Zapomniał mnie, zapomniał – pomyślałam, i pożałowałam tych szalonych odwiedzin.

– To ja, Hania… Pamiętasz, niosłeś na plecach wanienkę dla mojej córeczki… – to było jedyne, co mi wtedy przyszło do głowy. Wystarczyło.

– Haneczka, to naprawdę ty! – wykrzyknął, i w jednej sekundzie znalazłam się w jego silnych ramionach. Bezpieczna i szczęśliwa. Miałam wrażenie, jakbyśmy nigdy się nie rozstawali z Leonem.

– Nie będziemy przecież tak stać. Dopiero wracam z pracy. Chodźmy na górę, zaparzę herbatę – Leon pierwszy wrócił do rzeczywistości.

Wszystko to było po coś...

Przegadaliśmy pół nocy. Opowiedziałam Leonowi o moim tragicznym małżeństwie, o wspaniałych córkach i spełnionych marzeniach. On też miał za sobą trudne przeżycia. Ćwierć wieku temu ożenił się z koleżanką ze studiów, potem urodzili się ich dwaj synowie. To małżeństwo od początku było pomyłką. Żona Leona twardo stąpała po ziemi i chciała robić karierę w banku. Spokojny mąż, pracujący w szkolnej bibliotece, przestał pasować do jej planu na życie. Rozeszli się pięć lat po ślubie. Ona wyprowadziła się z chłopcami, krótko potem założyła nową rodzinę. A Leon?

– Gdy straciłem pracę w bibliotece, kolega namówił mnie na wspólną firmę. Handlowaliśmy płytami, filmami, potem komputerami. Mieliśmy pieniądze, samochody, pełno znajomych – mówił z dziwną goryczą w głosie, popijając lipową herbatę z dużego kubka. – On po roku znikł, a ja zostałem z jego długami i zrujnowaną firmą… Do dziś spłacam komorników…

„To cały Leon – pomyślałam. – Głowa w chmurach, serce na dłoni i niezachwiana wiara w ludzi”.

Gdy o drugiej rano Leon odprowadzał mnie do mieszkania, wiedzieliśmy już, że spędzimy razem resztę życia. Przeprowadzka, zmiana pracy, urządzanie wszystkiego od nowa – nic nas nie przerażało. Kładliśmy się spać każde w swoim łóżku, ale ze wspólnymi planami. Mnie śniła się Basia, mama Leona. Stała przy kuchennym oknie i uśmiechała się: – A nie mówiłam?!

Od tego czasu minęło kilkanaście lat. Mieszkam z Leonem we Wrocławiu, pracuję w szkole podstawowej, a moje córki założyły tu swoje rodziny. W każdą niedzielę one z mężami, a jego synowie z żonami przychodzą do nas na obiad. Rozstawiam talerze dla dwunastu osób, Leon przynosi wazę z dymiącym rosołem. Śmiejemy się, słuchamy muzyki, gawędzimy. Zła przeszłość nie istnieje. To, co zdarzyło się w moim i Leona życiu, było po to, byśmy teraz mogli być razem. Szczęśliwi, spełnieni, zakochani.

Czytaj także:
„Chłopak wymagał ode mnie, żebym codziennie wyglądała jak gwiazda filmowa. Robiłam perfekcyjny makijaż nawet do kiosku”
„Kobiety o pewnym imieniu zrujnowały mi życie. Jedna złapała na ciążę, druga złamała serce. Skreślam, jak tylko się przedstawią”
„Zakochałam się w facecie, który mnie… prześladował! Namierzył, gdzie pracuję i wyczekiwał pod drzwiami cały dzień”

Redakcja poleca

REKLAMA