Tak się jakoś złożyło, że wszystkie najważniejsze kobiety w moim życiu miały na imię Ania. Pierwszą z nich spotkałem na studiach. Tak jak ja pochodziła z małej miejscowości i mieszkała w akademiku. Poznaliśmy się w kuchni. Ja próbowałem ratować rozgotowany makaron, którego połowa przywarła do dna garnka. Poczułem czyjś wzrok na plecach. Za mną stała wysoka blondynka i przyglądała mi się z kpiącym uśmieszkiem.
– Mamusia zawsze wszystko podała, co?
Mruknąłem coś pod nosem wściekły.
Dziewczyna miała rację
Zrezygnowany wyrzuciłem zawartość garnka do śmietnika. Sięgnąłem po chleb i zacząłem robić kanapki. Dziewczyna wyjęła coś z lodówki i zaczęła odgrzewać, a po kuchni rozszedł się smakowity zapach bigosu. Poczułem, jak żołądek skręca mi się z głodu.
– Masz ochotę? – spytała w końcu, a ja skwapliwie pokiwałem głową.
Przez chwilę jedliśmy w milczeniu.
– Pycha – odezwałem się w końcu.
– Dziękuję. Ale wiesz, to robota mojej babci. Tak naprawdę to też żadna ze mnie kucharka.
Pogroziłem jej palcem i zaczęliśmy się śmiać. Tak zaczęła się nasza znajomość. Przez miesiąc spotykaliśmy się tylko przypadkiem. Za każdym razem gawędziliśmy chwilę dłużej. Aż w końcu odważyłem się ją zaprosić na piwo no i zostaliśmy parą. Nasz pierwszy raz był dość nieporadny, ale w końcu praktyka czyni mistrza… Staraliśmy się uważać, ale czasem namiętność brała górę nad rozumem.
– Arek, ja chyba jestem w ciąży. Nie wiem, co ty na to, ale ja nie usunę. Nie mogę. Ale byłoby fajnie, gdybyś się ze mną ożenił. Bo inaczej nie mam po co się w domu pokazywać – Ania wyrzuciła wszystkie te zdania na jednym oddechu.
Chwilę mi zajęło zrozumienie ich sensu. A jak w końcu do mnie dotarł, to aż usiadłem z wrażenia.
– Jezu, Anka. Jesteś pewna? – tyle zdołałem z siebie wydobyć.
Zalała się łzami i wybiegła z pokoju. Znalazłem ją skuloną na podłodze w kuchni.
– Co ja teraz zrobię, no co? – powtarzała.
Wtedy zrozumiałem, jakie jest jedyne wyjście z tej sytuacji.
– Ania, nie martw się, będzie dobrze. Jasne, że weźmiemy ślub. Przecież się kochamy. Damy sobie radę. Przeniosę się na studia zaoczne, pójdę do pracy. Wszystko się ułoży – zapewniałem, ale tak naprawdę liczyłem na to, że ta ciąża to fałszywy alarm.
Tydzień później pojechaliśmy do rodziców Ani. Poprosiłem o jej rękę. O nic nie zapytali. Chyba się domyślili. Moja mama płakała cały weekend.
– Mówiłam ci, synku, uważaj na dziewczyny. Miałeś być inżynierem, a teraz przez tę dziewuchę zmarnujesz sobie życie…
Owszem, zostałem inżynierem
Za to Ania po urodzeniu Marty już nie wróciła na studia. Ciągle powtarzałem, że jak się obronię, to przyjdzie kolej na nią, ale wyszło, jak wyszło. Zanim skończyłem studia, nie byliśmy już razem. Dlaczego nam się nie udało? Łatwo powiedzieć, że byliśmy po prostu za młodzi, ale sam znam pary, które zaczynały równie wcześnie i dziś ciągle są razem. Może po prostu nie kochaliśmy się wystarczająco? Pół roku po mojej wyprowadzce Ania zaczęła się spotykać ze swoim szefem. Starszy o 12 lat, poważny, dobrze sytuowany. Mają razem dwóch synów.
Początki mojej znajomości z Mariuszem były trudne, ale w końcu się polubiliśmy. Ja do ojcostwa tak naprawdę dorosłem dopiero wtedy, gdy Marta miała dziesięć lat. Wcześniej to Mariusz był dla niej bardziej ojcem niż ja. Na szczęście opamiętałem się, zanim było za późno. Dziś mam z córką świetny kontakt. Drugą Annę mojego życia poznałem zaraz po trzydziestce. To jej zawdzięczam, że nie oddaliłem się od córki na dobre.
– Wychowałam się bez ojca. Wierz mi, to nie jest fajne. I nie wmawiaj sobie, że ojczym jest dla twojej córki lepszy. Ona potrzebuje ciebie.
Posłuchałem jej. I postanowiłem, że nie będę miał kolejnego potomstwa. Nie chcę, żeby Marcie było przykro, że jakieś inne dzieci mają mnie na co dzień. Anna szanowała moją decyzję, ale sama bardzo chciała mieć dzieci. Dlatego musieliśmy się rozstać.
Bolało długo
– Jak masz na imię? – nie byłem pewien, czy się nie przesłyszałem.
– Anka – dziewczyna tym razem krzyknęła mi prosto do ucha.
– No, a jakżeby inaczej – mruknąłem.
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Dziewczyna była niewiele starsza od Marty, ale mi to nie przeszkadzało. Wcale nie żadna piękność, ale biła z niej taka radość życia, że nie mogłem od niej oderwać oczu. Udało mi się ją zdobyć, ale wiedziałem, że to nie może trwać długo. Zostawiła mnie po dwóch latach. Została muzą młodego, obiecującego fotografa i wyjechała z nim do Paryża. Po niej obiecałem sobie, że już nigdy się nie zwiążę z żadną kobietą o imieniu Anna. Traktowałem to zobowiązanie bardzo poważnie.
Gdy tylko jakaś kobieta wydawała mi się interesująca, od razu pytałem, jak ma na imię. Gdy okazywało się że Anna (albo nawet Hanna, lepiej dmuchać na zimne), od razu znikałem. Marię poznałem na ściance wspinaczkowej, gdzie pracowała jako instruktorka. Przez miesiąc nasza znajomość ograniczała się do rozmów w czasie treningu. Z każdym dniem podobała mi się bardziej. Ale parę razy wspomniała coś o córce, a na palcu miała obrączkę. Miała rację – obrączka na palcu skutecznie odstrasza mężczyzn!
– Arek, masz tu auto? – usłyszałem krzyk Marii, gdy szedłem przez parking.
Stała przy swoim oplu i z wściekłością waliła pięściami w dach.
– Ten gruchot znowu nie zapala. A ja muszę zawieźć Kasię na lotnisko. Leci z ojcem na wakacje, nie widzieli się pół roku. Krzysiek mieszka w Londynie. Pomożesz?
Jasne, że pomogłem
Byłem w siódmym niebie. Po drodze jeszcze zapytałem, czemu nosi obrączkę.
– Sama nie wiem. Trochę z przyzwyczajenia, a trochę żeby powstrzymywać zapędy facetów. Choć nie wiem, czy to działa.
„Owszem” – pomyślałem. – „Działa doskonale”.
Podjechaliśmy pod dom Marii. Pobiegła na górę i po chwili pojawiła się z córką. Pognaliśmy na lotnisko. Zdążyliśmy.
– Nie wiem, czy masz czas, ale jak tak, to może wpadniesz na kolację? Mówią, że całkiem nieźle gotuję.
Rzeczywiście, makaron i sernik były doskonałe. A potem przy winie gadaliśmy prawie do rana. Opowiedziałem jej o córce, żonie i pozostałych Annach. I o moim postanowieniu, że z żadną się już nie zwiążę. Nie dokończyłem wynurzeń, bo Maria zakrztusiła się orzeszkiem. Udało mi się ją uratować. Zaczęliśmy się spotykać. Niedawno Maria spytała, czy jestem gotowy, żeby poznać jej rodziców.
– Mama mówi, że nie mogę cię dłużej ukrywać i muszę cię przyprowadzić na obiad. Ale jak nie chcesz, to coś wymyślę.
– Mam uczciwe zamiary, więc mogę stawić czoła twoim rodzicom – zażartowałem.
Pani Teresa i pan Andrzej byli uroczymi ludźmi. Świetnie się nam rozmawiało. Gdy Maria i jej mama poszły szykować deser, pan domu zaproponował kieliszeczek brandy. Podszedłem z nim do barku i na ścianie zobaczyłem fotografię. Pamiątka pierwszej komunii. Dziewczynka w białej sukience podpisana była „Ania”.
– Myślałem, że Maria jest jedynaczką – wypaliłem i ugryzłem się w język.
Może dziewczynka ze zdjęcia nie żyje… Musiał być jakiś powód, dla którego Maria o niej nie mówiła.
– No przecież to ona, nasza Ania. Czy też Maria, jak każe na siebie mówić od kilkunastu lat. Na chrzcie dostała Anna Maria, i całe dzieciństwo była Anią. Ale potem jej się przestało podobać.
Zrobiło mi się gorąco. Wtedy zobaczyłem kątem oka stojącą w drzwiach salonu Marię. Znaczy Annę. Minę miała niewyraźną.
– Ups, wydało się. Chciałam ci powiedzieć, ale myślałam, że poczekam. Bo ja uważam, że mamy szansę, że do siebie pasujemy. Dlaczego przez jakieś głupie imię, którego nigdy nie lubiłam, mam zrezygnować z takiej szansy?
Myślałem, że zemdleję. Nagle zdałem sobie sprawę, jak głupie jest to moje postanowienie. Ale z drugiej strony czułem się oszukany.
– Rany, kobieto. Mam mętlik w głowie. Muszę pomyśleć. Przepraszam państwa, obiad był pyszny, ale muszę już iść.
Spacerowałem kilka godzin. Sam nie wiem, kiedy doszedłem pod dom Marii. Stoję tu od kwadransa i zastanawiam się, czy wcisnąć domofon. Bardzo chcę. I bardzo się boję…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”