Mieszkam w Kalifornii, w pięknym domu, według polskich standardów niemal pałacu. Jestem szanowaną projektantką mody. Mam kochającego męża, który nazywa mnie swoją księżniczką. Mnie, dziewczynę z Polski, wyśmiewaną przez rówieśników z powodu wyglądu, ojca pijaka i matki wariatki. Tu jestem damą, tam byłam przerażoną i bardzo samotną dziewczynką.
Piszę to po to, żeby przekonać wszystkie „brzydkie kaczątka”, że mimo złych początków można być szczęśliwym. Trzeba tylko wierzyć i powtarzać sobie, że każdy kolejny dzień jest lepszy od poprzedniego. Tę mądrość dała mi Ameryka. Jako dziecko szybko urosłam i już połowie podstawówki mierzyłam ponad 180 centymetrów. Byłam najwyższa w klasie i najchudsza – kuliłam się więc w sobie, ze wstydu chcąc odjąć sobie centymetrów.
Byłam też bardzo znerwicowana
Ojciec pił, a po wódce stawał się agresywny. Zwłaszcza wobec mamy. Z dzieciństwa pamiętam ciągły strach o to, w jakim stanie wróci do domu. Mnie zawsze ojciec przepraszał następnego dnia, jej nigdy.
– Wiesz, że nie chciałem cię skrzywdzić – mówił, czekając, żebym mu wybaczyła, ale ja nie umiałam tego zrobić.
Wzruszałam więc tylko ramionami i odchodziłam bez słowa. Czasem zastanawiam się, dlaczego mama od niego nie odeszła. Czemu pozwalała się bić i szalała z zazdrości o ojca? Ojciec nieustannie ją zdradzał. Ciągle wydzwaniały do nas jakieś jego znajome z knajp, w których się upijał. Matka jak w amoku oglądała jego koszule, spodziewając się znaleźć ślady po szmince; przeszukiwała notesy i kieszenie marynarek, chcąc natrafić na jakikolwiek ślad. Zdarzało się, że nie wytrzymywała i chodziła za nim po restauracjach. Kiedyś nawet obudziła mnie w środku nocy, każąc towarzyszyć sobie w poszukiwaniu jego kochanki na drugim końcu miasta. Kilka godzin zmarznięte błąkałyśmy się po blokowisku. Przez cały czas płakałam i błagałam ją, abyśmy wracały.
Ona jednak pozostała nieugięta. W końcu wypatrzyła jakieś drzwi i zaczęła się do nich dobijać. Po chwili pojawiła się w nich przerażona twarz kobiety.
– On tu jest! Ja to wiem! Wychodź, łajdaku! – krzyczała mama.
– Kim pani jest? – zapytała zaskoczona kobieta. – Pani męża tu nie ma.
Kiedy drzwi otworzyły się szerzej, wyskoczył zza nich niekompletnie ubrany facet i pomknął do bocznej klatki schodowej. Wówczas przerwałyśmy schadzkę całkiem obcym ludziom. Pamiętam, jak bardzo wstydziłam się tego zachowania mamy, lecz wszystkiemu winny był ojciec. Gdyby nie jego wyskoki, nie musiałaby go śledzić i szukać po mieście. Przynajmniej tak wtedy myślałam.
Dzisiaj sądzę, że mama źle robiła, nie trzymając mnie z daleka od swoich problemów małżeńskich. Byłam tylko bezbronną nastolatką, którą należało chronić, a nie czynić z niej swojej stronniczki.Jako dziecko często wyobrażałam sobie, że rodzice się rozwodzą, a my z mamą wyjeżdżamy do babci i w ten sposób ojciec znika raz na zawsze z naszego życia. Niestety, te marzenia nigdy się nie spełniły.
Od codzienności uciekałam w świat książek i wyobraźni. Raz byłam księżniczką, innym razem podróżniczką odkrywającą obce lądy. W swoich marzeniach przechadzałam się po rozgrzanych słońcem plażach, słuchając szumu lazurowych fal, i wreszcie czułam się szczęśliwa.
Dużo rysowałam, malowałam, robiłam z tektury własne wykroje, a potem ze starych prześcieradeł szyłam sobie kreacje, w których nikt nigdy nie miał mnie oglądać.
Już nie filigranowa dziewczyneczka
Byłam przeraźliwie samotnym dzieckiem. Nie miałam przyjaciółek, a chłopcy mnie omijali szerokim łukiem. Ale nie tęskniłam za ludźmi. W pewnym sensie cieszyłam się z tej izolacji, bo co by było, gdyby ktoś zobaczył mojego ojca pijanego? Z biegiem lat ojciec przestał się tyle awanturować. Dzisiaj myślę, że już wtedy zaczął chorować. Jednak nawet jeśli skarżył się na złe samopoczucie, to nie mnie. Bo praktycznie z nim nie rozmawiałam. Przy pierwszej okazji uciekłam z rodzinnego piekła. Zamieszkałam w Poznaniu u kuzynki, która wyszła za Amerykanina.
– Jak wyjedziemy do Stanów, ciebie też tam też ściągnę – obiecywała.
Nie brałam jej słów na poważnie. Bo co niby miałabym robić w wielkim świecie? Potem jednak zaczęłam marzyć o życiu za oceanem. Uwierzyłam, że tam mogłabym zacząć wszystko od nowa. Z czystą kartą. Te myśli pchały do przodu. Czułam, że jeszcze się w moim życiu wydarzy coś dobrego. I tak się stało.
Kiedyś przypadkowo spotkałam kolegę z liceum. Nadal sięgał mi do ramienia, ale już się ze mnie nie śmiał. Patrzył na mnie długo, aż w końcu zaprosił mnie jako modelkę na pokaz mody, który organizował.
– Świetnie się do tego nadajesz – ocenił.
Wcześniej bym od razu odmówiła, uznając, że gdzie mi tam do tych wszystkich zjawiskowych dziewczyn, ale wtedy zgodziłam się bez wahania. Podczas pokazu szłam wolno po wybiegu, potykając się co drugi krok. Okazało się, że właśnie przez to zwrócili na mnie uwagę fachowcy. Posypały się propozycje, także z zagranicy. Mogłam wyjechać do każdego miejsca na świecie… Wybrałam Amerykę.
Już po kilku tygodniach wzięłam udział w prestiżowym pokazie znanego domu mody. Po trzech miesiącach moja twarz zdobiła jeden z najsłynniejszych luksusowych miesięczników. Modelki z dawnych krajów socjalistycznych miały wtedy ogromne wzięcie na rynku mody. Gdy zaczęłam zarabiać, wyprowadziłam się od Polki, u której zamieszkałam po przylocie do Nowego Jorku.
Mieszkanko było małe, ale bardzo przytulne. Żyjąc tam, czułam się jak na wakacjach, tym bardziej że nie miałam zielonego pojęcia, co będę robić dalej. Gdy dzwoniłam do mamy, w słuchawce słyszałam tylko jej szloch i prośby, żebym wróciła. Choć bardzo za nią tęskniłam – czułam, że w kraju nie będę szczęśliwa.
Długo myślałam, co teraz zrobię ze sobą i swoją przyszłością. Owszem, fascynował mnie świat mody, ale nie czułam się dobrze, stojąc półnaga za kulisami pokazów czy przechadzając się w kusych sukienkach na nocnych bankietach. „Nie będę modelką wiecznie…” – myślałam. Od pracy modelki bardziej interesowały mnie same kreacje. Marzyłam o projektowaniu. Pewnego dnia postanowiłam, że złożę papiery do jednej z wyższych szkół dla projektantów. Z kompletem dokumentów pewnego dnia ruszyłam do tłumacza przysięgłego. Już miałam wypatrzoną szkołę, w której chciałam zacząć studia artystyczne.
Kiedy jednak wychodziłam z metra, ktoś wyrwał mi torebkę. Kiedy się obróciłam, zobaczyłam tylko plecy uciekającego mężczyzny. Rzuciłam się za nim, głośno krzycząc. Biegłam jak szalona, do utraty tchu, aż znalazłam się w jakimś zaułku. Wtedy złodziej zatrzymał się i odwrócił. Patrząc mi chłodno w oczy sięgnął po broń. Pomyślałam, że to koniec, ale nie poddałam się.
– Oddaj mój paszport i mój dyplom – krzyknęłam siląc się na spokój.
Gdzieś zawyła syrena, łobuz zawahał się, opuścił broń, rzucił moją torbę i uciekł. Odetchnęłam dopiero na komisariacie. Tam policjanci uświadomili mi, że przez swoją brawurę mogłam stracić życie, i pouczyli, żeby nigdy nie gonić napastnika. Niby przyznałam im rację, ale w głębi duszy uważałam, że postąpiłam słusznie.
Złożyłam mój odzyskany dyplom na wymarzonej uczelni, dali mi nawet niewielkie stypendium jako biednej studentce z byłego bloku wschodniego. Lecz przez cały czas i tak dorabiałam jako modelka. Szkołę skończyłam z wyróżnieniem. Zaczęłam szukać miejsca na pracownię krawiecką oraz hurtowni z dobrymi materiałami. W jednej z nich poznałam Carlosa. Hiszpańskiego malarza i kucharza zarazem, od lat mieszkającego w Stanach. Utrzymywał się głównie ze swojej drugiej pasji, czyli gotowania. Malował jedynie dla siebie, licząc, że kiedyś zostanie doceniony.
Miłość od pierwszego spojrzenia
Zamieszkaliśmy w jego marnie ogrzewanej pracowni, ale byliśmy szczęśliwi. Carlos pracował i malował, ja wciąż dorabiałam jako modelka, a jednocześnie przygotowywałam swoją pierwszą zimową kolekcję. Nigdy jej nie dokończyłam. Zaszłam w ciążę i z powodu komplikacji musiałam leżeć w łóżku. Po urodzeniu córki moje życie całkowicie się zmieniło. Jako modelka byłam skończona, jako projektantka zupełnie nieznana, jeszcze surowa. Galerie nie chciały kupować prac Carlosa, więc mój ukochany zaczął topić smutki w alkoholu. Wracał nad ranem, chwiejąc się nogach i bełkocząc, i wszczynał karczemne awantury. Chociaż nie znałam hiszpańskiego, domyślałam się, jakimi epitetami mnie obrzucał.
Załamałam się. Przecież nie tak miało być! Nie zamierzałam powielać życia rodziców i fundować mojej córeczce takiego dzieciństwa… Jednak nie wiedziałam, jak wybrnąć z tej sytuacji. Odpowiedź przyszła sama, gdy pewnej nocy Carlos obudził mnie przekleństwami i nie czekając, aż się odezwę, wymierzył mi kilka siarczystych policzków. Wtedy coś we mnie pękło. Poczekałam, aż zaśnie. Spakowałam rzeczy i z córeczką na ręku wyszłam z domu, by już nigdy do niego nie wrócić.
Pierwszą noc spędziłam w hotelu, potem zadzwoniłam do dawnej koleżanki z wybiegu. Choć w tamtym czasie cieszyła się już międzynarodową sławą, woda sodowa nie uderzyła jej do głowy. I gdy poprosiłam ją o pomoc, pozwoliła mi zamieszkać w swoim wspaniałym apartamencie, dopóki nie znajdę czegoś własnego.
– Dobrze zrobiłaś. Wiem, jak to jest. Wódka to trucizna, w mężczyźnie zabija człowieka. Szkoda gadać – machnęła ręką Nadia. – Lepiej rób jak Amerykanie. Skupiaj się na dobrych rzeczach, wyobrażaj sobie, co chcesz osiągnąć, a samo do ciebie przyjdzie.
Przed wylotem na sesję fotograficzną do Paryża pożyczyła ode mnie pelerynę, którą uszyłam sobie podczas ciąży.
– Jakie to cudne! Masz talent, zobaczysz, wybijesz się – powiedziała z przekonaniem.
Jej słowa okazały się prorocze. Moja peleryna zrobiła w Paryżu furorę i od niej zaczęła się moja droga do sukcesu i pieniędzy. Minęło zaledwie kilka lat, a zamieszkałam w pięknym domu z basenem, córka poszła do prywatnej szkoły. Moje stroje kupowały bogate kobiety, czasem nawet gwiazdy kina. Tyle że wciąż byłam sama. Trafiały mi się miłostki, ale niczego nie traktowałam poważnie. Bałam się porażki.
Lecieć na pogrzeb? Nie lecieć?
Pewnej niedzieli zadzwonił telefon. Mama poinformowała mnie, że zmarł ojciec. Zmagał się z nowotworem gardła i płuc, cierpiał z powodu wątroby, trzustki. Alkohol i papierosy zrobiły swoje. Mama rozpaczała po jego śmierci, jakby był najlepszym mężem i ojcem na ziemi. Nie mogłam tego pojąć. Tak nas skrzywdził, a ona o tym tak jakby zapomniała!
– Mamo, bardzo bym chciała, żebyś przyjechała do mnie. Bo ja na pogrzeb ojca nie zamierzam przylatywać – rzuciłam.
Zapadła cisza. W końcu mama odezwała się:
– Jak chcesz. Pogrzeb odbędzie się i bez ciebie, ale przemyśl to sobie.
Zrobiło mi się jej żal… To dla niej kupiłam bilet i poleciałam do Polski. Teraz wiem, że postąpiłam słusznie. Wracając do rodzinnego miasta, mogłam zmierzyć się
z demonami przeszłości i wrócić odmieniona. Uspokojona, silniejsza. Już nie byłam tamtą biedną, zahukaną dziewczynką.
W drodze powrotnej poznałam Johna, biznesmena. Zaczęliśmy rozmawiać i od razu umówiliśmy się na spotkanie. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Wzajemne zauroczenie, zaręczyny, ślub, a potem nasze wspólne, spokojne życie. Takie, o jakim zawsze marzyłam.
Żałuję tylko, że mama nigdy nie zdecydowała się mnie odwiedzić i nie poznała mojej córki. Zmarła dwa lata temu w otoczeniu naszej dalszej rodziny. Teraz mieszkam w pięknej willi, którą pewien bogacz zbudował na początku XX wieku dla jednej z gwiazd kina. Lubię sobie wyobrażać, że bywała tu Pola Negri, inna Polka, która także spełniła swoje marzenia.
Czytaj także:
„Rodzice na wędkowaniu zamiast szczupaka, złowili dla mnie dorodnego męża. Rybka połknęła haczyk i wpadła w me ramiona”
„Babka upozorowała chorobę, by wymusić rozejm z mamą. Obie są tak krnąbrne, że nie widziały się od 26 lat, a poszło o banał”
„Gdy wygrałam na loterii, mama kazała mi podzielić się z siostrą. Odmówiłam, więc wzięła sprawy w swoje ręce”