Wracałam tam z poczuciem porażki. Uciekłam przed laty z tego miasteczka, by pokazać, ile jestem warta. A teraz byłam wrakiem człowieka.
Wysiadłam z pociągu na zadbany peron
Po kilku minutach wyszłam na placyk przed niewielki, niedawno odnowiony dworzec. Powietrze pachniało świeżym śniegiem, którego białe poduszeczki otulały gałęzie drzew. Ulice i chodniki były odśnieżone, a białe czapy puchu pokrywające ogrodzenia, dachy domów i zaparkowane auta lśniły w promieniach słońca. Niebo było mroźnie błękitne. W oddali majaczyły szczyty zimowych gór. A ja, patrząc na całe to zachwycające piękno, czułam, jak w gardle ściska mnie gorycz porażki. To było moje rodzinne miasto, z którego wyjechałam dwadzieścia lat wcześniej, by rzucić świat do moich stóp.
Wracałam chyłkiem, z poczuciem porażki, bo to świat rzucił mnie na kolana. Nie zamierzałam tu wracać, ale nie miałam wyboru. Gdyby nie domek moich rodziców, którego przez pięć lat po ich śmierci nie mogłam sprzedać, bo zapłaciłabym podatek, teraz byłabym bezdomna. Jednak cała moja wola, siła i odwaga starczyły jedynie na podjęcie decyzji o powrocie, na dojechanie tu i opuszczenie pociągu.
Teraz czułam, że nie jestem w stanie zrobić choć jednego kroku. Żeby dostać się do domu, musiałam przejść przez całe miasteczko. Co oznaczało cofanie się w przeszłość. Przeszłość, o której starałam się zapomnieć.
Myślała, że mamy wspólne marzenie
Poczułam lekki zawrót głowy od mdlącego przypływu paniki. Obejrzałam się – dwa kroki ode mnie stała odśnieżona ławeczka. Podciągnęłam wielką walizkę – cały mój dobytek – i usiadłam. Było cicho – wszak był to niedzielny poranek i większość ludzi pewnie słuchała właśnie w kościele dobrodusznych połajanek miejscowego proboszcza, księdza Stanisława. Kiedy jeszcze tu mieszkałam, lubiłam go. Widziałam ogrodzenie kościoła, które zaczynało się tuż przed zakrętem, na końcu ulicy Dworcowej. Od kościelnej bramy szła ulica Rynkowa, która prowadziła, oczywiście, do rynku. Na Rynkowej 6 stał dom, w którym mieszkała Dorota. Moja najlepsza przyjaciółka jeszcze z piaskownicy. Byłyśmy nierozłączne od przedszkola. Razem kończyłyśmy liceum, razem planowałyśmy jechać na studia pielęgniarskie do Wrocławia. A potem miałyśmy wrócić do N. i otworzyć dom spokojnej starości dla miejscowych seniorów. To było marzenie Doroty. A ja wspierałam ją w tym i obiecywałam, że będę z nią. Aż pewnego dnia, tuż po maturze, powiedziałam jej, że wyjeżdżam do Warszawy, bo chcę zostać modelką. I że to było moje prawdziwe marzenie.
– Dlaczego nigdy mi o tym nie mówiłaś? – spytała.
Jej zranione spojrzenie strasznie mnie rozwścieczyło. Teraz wiem, że wkurzyłam się, bo czułam się winna, że tyle lat ją oszukiwałam. Ale wtedy nie chciałam tego rozumieć.
– Bo nigdy byś tego nie zrozumiała – powiedziałam.
– Bo ty jesteś taka stąd-dotąd – pokazałam dłońmi niewielką odległość. – Uporządkowana, skoncentrowana.
– To źle? – Nie widzisz większego obrazu. Świat jest wielki, ma tyle możliwości, a ty czepiłaś się tego grajdoła i rodziny. Jakby nic więcej nie istniało. Kręcisz się w kółko jak pies za własnym ogonem….
Mówiłam i mówiłam, i coraz bardziej ją obrażałam, wyrzucałam do śmieci naszą przyjaźń, to wszystko, co Dorota zrobiła dla mojej chorej mamy, dla mnie.
A na koniec dobiłam ją słowami: – A nie pomyślałaś może, że mam inne plany, gdy startowałam w konkursie na miss województwa? I wygrałam? Po co by mi to było, gdybym chciała zostać pielęgniarką w domu starców?
Dorota miała łzy w oczach, gdy cicho powiedziała: – Myślałam, że dla Wojtka. Żeby nie oglądał się za Anką…
– Głupia jesteś – warknęłam.
Dorota kiwnęła głową i wyszła z domu…
I więcej jej nie widziałam. Wyjechałam trzy dni później. Wściekła na nią, że wspomniała o Wojtku. W tamtych dniach cały czas chodziłam wściekła. Nie potrafiłam opanować uczuć i wszystkich obrażałam – rodziców, którzy martwili się, że świat mnie pożre, przyjaciółkę, która wyrzucała mi, że ją oszukiwałam, chłopaka, któremu oddałam pierścionek zaręczynowy ze słowami: „Potrzebuję kogoś lepszego”. Gdy wiele lat później byłam w głębokiej depresji po kolejnym kopniaku od życia, przypominałam sobie bladą twarz Wojtka, który patrzył na leżący na jego dłoni srebrny pierścionek z drobiną brylantu, jakby nie rozumiał, co widzi.
– Mieliśmy się pobrać za dwa lata – wyszeptał.
– Nie mówiłaś, że coś jest nie tak ze mną. Z nami. Mówiłaś, że mnie kochasz.
Czułam wtedy na niego taką złość i gniew, że gdybym mogła, wydrapałabym mu oczy. Kiedy wyjeżdżałam w tamten piękny, ciepły wiosenny dzień, przepełniała mnie nienawiść do tego miasta. Miałam wrażenie, jakbym opuszczała ciężkie więzienie, a przede mną wreszcie był wolny świat.
Tak, rzeczywiście okazał się wolny
Od miłości, przyjaźni, bliskich ludzi, którym by na mnie zależało. Od dziecka marzyłam o sławie. Byłam piękna, inteligentna, ładnie śpiewałam i tańczyłam. Wyobrażałam sobie, że zostanę zauważona nie tylko przez profesjonalistów, ale też przez bogatego, wspaniałego mężczyznę i będę jak Grace Kelly, która z aktorki stała się księżną Monako.
Może i byłam inteligentna, ale na pewno nie mądra. Mądrzy ludzie słuchają rad. Kierują się nie tylko umysłem, ale i sercem. Tak jak Dorota, i ja byłam stąd-dotąd i widziałam tylko drogę swoich marzeń, ale nie widziałam, dokąd mnie ona prowadzi. Nie miałam szczęścia. Nikt mnie nie zauważył, choć naprawdę pchałam się przed oczy wszystkim, którzy mogli mi pomóc. Gdyby zechcieli.
Po kilku latach byłam jak dziwka – nie mogłam zliczyć mężczyzn, przez których łóżka przeszłam, by dostać angaż, sesję, głupie zlecenie, małą rólkę, pokaz. Reżyserzy, producenci, fotografowie. Była i scenografka.
Wreszcie po dziesięciu latach zrozumiałam, że nie jestem jedną z tych nielicznych, którym pisany jest sukces. Rodzice namawiali mnie do powrotu, ale ja już zrozumiałam, co zrobiłam w swoim miasteczku ludziom, którym na mnie zależało, i nie byłam w stanie pokonać wstydu. Jak miałam pokazać się na oczy Dorocie, która właśnie spełniała swoje marzenie i otwierała Dom Pogodnej Jesieni? Beze mnie.
Rodzicom, którym mówiłam, że są ograniczeni, sąsiadom, że są prowincjonalni i nie rozumieją wielkiego świata. Mojemu narzeczonemu, któremu zarzuciłam, że nie jest mnie wart.
Chciałam udowodnić, że dam sobie radę
Czułam, że muszę odnieść sukces. Jakikolwiek. Wyszłam więc za mąż za bogatego biznesmena, który potrzebował reprezentacyjnej żony. Myślałam, że życie z nim będzie bajką, a okazało się horrorem.
Jerzy traktował mnie jak przedmiot, bywało, że uderzył. Chciałam odejść, ale wtedy okazało się, że ten biznesmen to tak naprawdę bandzior. Zagroził mi, że napuści na mnie tych, którzy z chęcią obleją mi twarz kwasem. I jeśli nadal chcę być taka ładna, mam się go słuchać. Nie byłam na tyle odważna, by odejść.
Nie miałam dokąd uciec. Tak sądziłam. Powoli Jerzy wpędził mnie w picie i czasami podsuwał swoim co ważniejszym kontrahentom jako zachętę. Kiedy wymiar sprawiedliwości wreszcie się za niego wziął, stracił wszystko. Byłam wtedy niemal wrakiem – kolejne pięć lat siedziałam w prywatnym ośrodku odwykowym, oddając im za wyleczenie wszystko to, co zdołałam ukryć przed byłym mężem i prokuraturą
Leczyłam tam i ciało, i duszę
Próbowałam odnaleźć samą siebie. To właśnie tam dotarło do mnie, że wściekłość i nienawiść, z którymi opuszczałam rodzinne miasteczko, to był mój sposób, by stłumić w sobie poczucie winy za własne zachowanie. Albo że tylko tak mogłam przeciąć pępowinę. Zatęskniłam. Za rodzicami, którzy zmarli w odstępie roku, a ja nie byłam na ich pogrzebie, bo mój mąż mnie nie puścił.
Za Dorotą i jej marzeniem, które mogło stać się także moim. I na którego spełnieniu zdecydowanie lepiej bym wyszła. Ale żeby to zrozumieć, musiałam przeżyć to, co przeżyłam. Jedynie o Wojtku nie mogłam myśleć – widziałam tylko tę jego pobladłą twarz, kiedy patrzył na pierścionek, i słyszałam jego ciche słowa, gdy odchodziłam z dumnie uniesioną głową: „Ale ja będę cię kochał przez całe moje życie”.
I płakałam. Kiedy wreszcie wyszłam z ośrodka, nie miałam nic. Czterdziestka na karku i nic. Tylko ten dom w N. W przeszłości. Ktoś jest w tym domu? Siedziałam na ławce w zimny niedzielny poranek, czując, jak mróz wciska się pod płaszcz i gryzie w stopy. Czas było wstać i wypić to piwo, którego sobie nawarzyłam. Pociągnęłam walizkę i poszłam w stronę domu, mając nadzieję, że dojdę tam, zanim ludzie wysypią się z kościoła.
Z niechęcią myślałam o zimnych pokojach, pełnych kurzu, ponurych, samotnych. Nie lubiłam samotności. Ale czyż przez ostatnie dwadzieścia lat nie byłam tak naprawdę samotna? Wreszcie dotarłam. Niewielki ogródek przed domem był pokryty czapami śniegu. Otworzyłam kluczem drzwi… i poczułam ciepło. I zapach… ciasta?
– Mamo? – wyszeptałam, a serce ścisnęło mi się gwałtowną tęsknotą. I bolesnym żalem, bo przecież mamy już nie było.
Łzy napłynęły mi do oczu i kiedy z kuchni wysunęła się czyjaś sylwetka, nie wiedziałam, kto to. Tylko że to kobieta.
– No co tak stoisz w otwartych drzwiach? – usłyszałam znajomy głos.
– Wyziębiasz dom. Wiesz, ile czasu trzeba było go ogrzewać? Trzy dni! Jak tylko dowiedzieliśmy się od mecenasa, że wracasz, włączyliśmy piece. Ledwie się udało. Było tu jak w psiarni. Otarłam oczy i spojrzałam w roześmianą twarz kobiety.
– Dorota? – wyjąkałam.
Była starsza, bardziej kobieca w kształtach, a jednocześnie tak boleśnie znajoma. – A kogo oczekiwałaś? Księżnej Diany? Witaj w domu, marnotrawna córko – objęła mnie i przytuliła. Poczułam miękkie, matczyne ciało, zapach konwalii i wanilii do ciasta. Zalało mnie uczucie błogości i bezpieczeństwa. I nie dałam rady – poryczałam się tak strasznie, jakbym chciała wylać z siebie te wszystkie łzy, które zbierały się we mnie przez dwadzieścia lat tułaczki. Kiedy odzyskałam panowanie nad sobą, siedziałam na kanapie w saloniku, rozebrana z płaszcza i butów, otulona miękkim kocem. Dorota wciąż mnie przytulała. Od drzwi usłyszałam chrząknięcie.
– Dorota, tam się twoja zapiekanka zaczyna przypalać.
– Jasne – Dorota puściła mnie, wstała i poszła w kierunku Wojtka.
– Zmiana warty. Pamiętaj, że w takich sytuacjach przytulanie to kuracja antystresowa, a nie… no wiesz – klepnęła go w ramię i znikła.
Patrzyliśmy sobie w oczy. Byłam zdumiona, jak bardzo korzystnie Wojtek wygląda po dwudziestu latach. Zawsze był wysoki i chudy, a teraz jego ciało zmężniało. Był męski i seksowny. Ciemne włosy nieco posrebrzone na skroniach, ostre rysy twarzy i usta, których dotyk wciąż pamiętałam. Serce zabiło mi szybko, tęsknie.
Chodziliśmy ze sobą cztery lata
Zgodziłam się wyjść za niego za mąż, choć nigdy tak naprawdę nie miałam zamiaru słowa dotrzymać. Jemu swojego dziewictwa nie oddałam, jakbym chowała je dla Tego Jedynego. Kto je zabrał? Producent, który obiecał mi rolę w filmie. Owszem, dostałam ją – siedziałam na kolanach jakiegoś gangstera i śmiałam się głośno, gdy wsadzał mi dłoń pod spódnicę. Rola mojego życia. Odwróciłam wzrok, bo nie byłam w stanie patrzeć na Wojtka. Zżerał mnie wstyd. Teraz już umiałam nazwać to uczucie.
– Pamiętasz grę, w którą graliśmy w liceum? – spytał.
– Grę w początek świata?
Pamiętałam. Odsuwało się to wszystko, co się wiedziało o świecie, i tworzyło się wszystko od nowa. Jakbyśmy byli Stworzycielem, od którego zależy wygląd nowego wszechświata. Wojtek podszedł bliżej i kucnął naprzeciwko mnie. Nie chciałam na niego patrzeć – czułam napuchnięte od płaczu oczy, pewnie były czerwone. Rozmazany makijaż… nie tak chciałam dla niego wyglądać. Poczułam silne, ciepłe palce, którymi ujął mnie za brodę i odwrócił moją twarz ku sobie.
– Oto mój świat – powiedział cicho.
– Czekałem na ciebie, budując dom, firmę, bezpieczną przystań. I przybyłaś, jak zawsze piękna i godna miłości. I zostaniesz, a ja spróbuję sprawić, byś chciała ze mną przeżyć swoje życie. Życie, które zaczyna się tu i teraz.
– Przeszłości nie da się wykreślić… – wyszeptałam.
– O jakiej przeszłości mówisz? – spytał.
– Jest tylko jedna, ta, dzięki której tu wróciłaś. Rozumiesz?
Patrzył w moje oczy z napięciem i ja rzeczywiście zaczęłam rozumieć. Mówił mi swoim spojrzeniem, że nieważne, jak wyglądało nasze rozstanie. Tej przeszłości nie ma. I że nowy świat, nowe życie zaczyna się tu i teraz.
– Przypuszczam, że było ci ciężko – powiedział.
– Kiedy będziesz chciała, kiedy będziesz gotowa, powiesz mi, jak bardzo. A może wcale nie będziesz miała ochoty rozdrapywać ran?
Stwórz swój świat na nowo. A jeśli zechcesz tworzyć go wraz ze mną, powiedz tylko słowo. Wiedziałam, że przeszłość nigdy nie znika i czasami powraca w najmniej oczekiwanych momentach. Ale w tamtym momencie nie istniała – miałam znów siedemnaście lat i patrzyłam w oczy chłopaka, którego kochałam, choć się do tego sama przed sobą nie przyznawałam. Ale czterdziestoletnia „siedemnastolatka” już nie bała się do tego przyznać, i poszła za odruchem serca: ujęłam twarz Wojtka i pocałowałam go, a on mnie objął.
Mocno. – No przecież mówiłam, że to ma być tylko terapeutyczne przytulanie, a nie takie – usłyszeliśmy zrzędliwy głos Doroty. Ale kiedy, spłoszona, spojrzałam na nią znad ramienia mężczyzny, zobaczyłam jej szczęśliwy uśmiech. Wróciłam do domu. I poczułam, że nareszcie osiągnęłam cel swojego życia.
Czytaj także:
„Marzyłem o miłości, ale internetowe randki były porażką. Gdy uznałem, że nie ma dla mnie nadziei, los mi to wynagrodził”
„Zakochałam się w facecie młodszym o 13 lat. Jego wiedźmowata matka wyzywa mnie na ulicach. W rodzinnym mieście jestem skończona”
„Kobietom to bym nieba przychylił. A te żałosne, głupie istoty nie chcą brać. Doceniały moje pieniądze, ale uczuć już nie”