Wracałem do domu rozczarowany i zły. Szybkim krokiem przemierzałem chodnik, na którym po niedawnej ulewie wykwitło mnóstwo kałuż. Jedne dało się ominąć, inne przeskoczyć, niektóre przypominały miniaturowe jeziora i musiałem przejść na drugą stronę ulicy, by móc kontynuować swoją wędrówkę.
Kląłem pod nosem jak szewc. Zwykle staram się nie używać wulgaryzmów, bo uważam, że wykształconemu człowiekowi nie przystoi rzucać mięsem, i to z byle powodu, ale dziś byłem w tak podłym nastroju, że denerwowało mnie dosłownie wszystko. Ledwie powstrzymałem się przed zruganiem dziewczyny pchającej wózek z wrzeszczącym niemowlakiem, która przechodząc obok, trąciła mnie łokciem i nawet nie raczyła bąknąć „przepraszam”.
Chmury rozpełzły się na boki i teraz słońce przypiekało jak na Saharze. Otarłem pot z czoła i zdjąłem marynarkę. Wtedy zorientowałem się, że na prawym ramieniu mam coś białego. Jakaś plama. Przyjrzałem się jej bliżej… No nie! Ptasie łajno! Z pewnością sprawka jednego z obsiadających wszystko wokół gołębi. No tak, dlatego tak chichotka, jak jej tam było, Marysia, cały czas się podśmiechiwała. A myślałem, że to moje żarciki tak ją bawią. Jak widać konkurs na bawidamka przegrałem z latającą fabryką guana. Szlag!
Jestem dobrą partią, ale kolejki chętnych brak
Upał stawał się nie do zniesienia. Wprawnym ruchem rozpiąłem kilka guzików w starannie wyprasowanej białej koszuli i skręciłem do parku. W cieniu rzucanym przez korony drzew schroniłem się przed skwarem. Usiadłem na ławeczce, żeby nieco odsapnąć. Rozejrzałem się. Wszędzie widziałem spacerujące pary. Młodsze, starsze… Trzymali się za ręce, rozmawiali, całowali się. W nerwach z całej siły kopnąłem leżący u moich stóp spory kamień. Z brzdękiem uderzył o latarnię, a ja jęknąłem z bólu. Miałem kolejny powód do biadolenia i wyrzekania na swój podły los.
Na moim spoconym karku wisiało już trzydzieści wiosen, a nadal byłem sam. Cholera, nie rozumiem, przecież niczego mi nie brakowało. Miałem dobre wykształcenie, zarabiałem niezłe pieniądze, może urodą daleko mi było do Brada Pitta, ale dbałem o siebie, nie hodowałem brzuszka, regularnie bywałem na siłowni, używałem perfum z górnej półki i ubierałem się w markowych sklepach.
No i przede wszystkim byłem samowystarczalny, co oznacza mniej więcej tyle, że nie mieszkałem z mamusią. Umiałem sobie ugotować, obsługa pralki nie stanowiła dla mnie tajemnicy, nie bałem się chwycić za odkurzacz czy mop. Nie spędzałem całych dni przed telewizorem czy komputerem, za to dużo czytałem. Partia jak marzenie, można by powiedzieć. Więc gdzie tak kolejka chętnych? Gdzie swatki, wyrywające mnie sobie z rąk?
Owszem, kręciło się wokół mnie sporo kobiet, ale wszystkie traktowały mnie co najwyżej jak dobrego kolegę. Żadna ani razu nie wyszła z jakąkolwiek inicjatywą męsko-damską. A może to ja byłem tak ślepy, że nie dostrzegałem sygnałów, jakie mi wysyłały? Spojrzeń, gestów, aluzji, które powinienem wychwytywać między wierszami? Co też fatalnie by o mnie świadczyło, czyli szach i mat.
Z drugiej strony, jako mężczyzna, czy to nie ja powinienem coś zaproponować? Emancypacja emancypacją, ale babeczki pewnie nadal wolą być adorowane, niż ryzykować rekuzę. Też mi nie było do tego śpieszno. Bałem się ośmieszenia. Bałem się odrzucenia. Panicznie bałem się plotek. Wszelki pikantne wieści roznoszą się szybko, a nie chciałbym, żeby moje towarzystwo miało bekę z tego, że startowałam do Jadźki czy Ilony i dostałem kosza. Nie mówiąc już o tym, że później przed kumpelą, którą nie chciała wejść ze mną na wyższy poziom, jakoś głupio bym się czuł. Trudno przejść nad taką akcją do porządku dziennego, zapomnieć o porażce, wrócić na tylko koleżeński tor… Chyba bym nie potrafił.
Co mi szkodzi spróbować?
Na szukanie miłości w internecie namówił mnie Michał, mój najlepszy i najbardziej zwariowany kumpel. Popiliśmy ostro na jego urodzinach i zebrało mi się na zwierzenia. Z pół nocy wylewałem z siebie żale, a on słuchał cierpliwie, kiwał głową, a gdy skończyłem, poklepał mnie po ramieniu.
– A próbowałeś na portalach randkowych? Bo wiesz, Bartuś, czasami szczęściu trzeba trochę pomóc. Znam kupę ziomków, którzy w ten sposób odnaleźli swoją drugą połówkę gruszki. To żaden wstyd. Wrzucisz kilka fajnych fotek, napiszesz parę słów o sobie, zobaczysz, laski będą się o ciebie zabijać.
– Ta, jasne – burknąłem, ale ziarno zostało zasiane.
Na trzeźwo przemyślałem sprawę i doszedłem do wniosku, że w sumie czemu nie, co mi szkodzi. Po pierwsze, mniej więcej będę wiedział, z kim mam do czynienia. Po drugie, istniało naprawdę małe prawdopodobieństwo, bym trafił na kogoś znajomego, a co za tym idzie, nikła szansa, że ktokolwiek dowie się o moich schadzkach umawianych przez internetową swatkę.
Nie miałem żadnych wielkich oczekiwań ani wyobrażeń, ale już po pierwszym spotkaniu mało nie zrezygnowałem. Dziewczyna była naprawdę ładna, zdjęcia nie koloryzowały rzeczywistości, i miała cudowny uśmiech. Wypiliśmy kawę, zjedliśmy po ciastku. No, rewelacja. Czar prysł, kiedy dała mi wizytówkę pewnego hotelu i usłyszałem, ile mnie będzie kosztować niewątpliwa przyjemność spędzenia nocy w jej towarzystwie.
Szczęka opadła mi do samej ziemi. Najpierw pewnie zbladłem, a potem na bank poczerwieniałem. Czułem, jak palą mnie policzki. Musiałem wyglądać komicznie, bo na ustach mojej towarzyszki zagościł pobłażliwy uśmieszek. Uregulowałem rachunek, pożegnałem się i odszedłem pospiesznym krokiem.
– Aj tam, stary, nie zrażaj się, tak się czasami zdarza – pocieszał mnie Misiek. – Próbuj dalej.
No to próbowałem. Zaliczyłem tych spotkań chyba ze trzydzieści. Mniej lub bardziej udanych. W każdym razie z żadnego nic konkretnego nie wyniknęło. Dzisiejsze miało być ostatnie, tak sobie postanowiłem. Nie widziałem się u boku Marysi chichotki, więc koniec z umawianiem się przez internet.
Zdjąłem but i rozmasowałem pulsujący palec. Ból nieco zelżał. Poczułem, że moje powieki stają się ciężkie. Organizm domagał się kawy. Nie znałem zbyt dobrze tego osiedla, więc licząc na łut szczęścia, udałem się w losowym kierunku w poszukiwaniu jakiegoś lokalu, gdzie mógłbym zaspokoić głód kofeiny.
Zdumiewająco szybko – może wewnętrzny radar zadziałał – znalazłem niewielką kawiarenkę wkomponowaną w ścianę zabytkowej kamienicy. Pchnąłem oszklone drzwi i wszedłem do środka. Gwarno. Rozejrzałem się za wolnym stolikiem. Zauważyłem jeden, w samym rogu salki. Zająłem miejsce i cierpliwie czekałem na kelnerkę. Mój zły nastrój gdzieś się ulotnił. Nie wiem, czy to spacer tak na mnie podziałał, czy atmosfera tego miejsca.
– Espresso poproszę – powiedziałem, gdy wyrosła przede mną ładna blondynka w szarym podkoszulku i jeansach, ściskająca w ręce menu. Dziwny ubiór jak na kelnerkę, pomyślałem, ale przecież każdy lokal ma swoje zasady. Tutaj widać podchodzą na luzie do kwestii garderoby pracowników.
Dziewczyna roześmiała się, co zbiło mnie z tropu. To już było raczej niestosowne zachowanie w stosunku do klienta.
– Pani wybaczy… – zacząłem.
– Zajął pan mój stolik – weszła mi w słowo.
Te randki do czegoś mi się przydały
Zgłupiałem. Spojrzałem w jej przyozdobioną wesołym uśmiechem twarz, mrugając nerwowo. Zerknąłem na to, co ściskała w dłoni. To nie było menu, tylko książka. „Rozmyślania” Marka Aureliusza. Czytałem ją niedawno. No ale ja byłem „nerdem i freakiem”, jeśli chodzi o lektury, przynajmniej zdaniem Miśka.
– Jeżeli pan nie wierzy, proszę spytać obsługi, potwierdzą. Wyszłam tylko do łazienki – kontynuowała, a do mnie wreszcie dotarł sens jej słów.
Zerwałem się jak oparzony, nieudolnie usiłując założyć ubabraną ptasim łajnem marynarkę. Sam nie wiem po co, skoro na dworze panowała temperatura zbliżona do tej w piecu.
– Przepraszam, to był jedyny wolny stolik… Ja tylko kawy się chciałem napić… Ale już uciekam, przepraszam jeszcze raz za kłopot… – dukałem gorączkowo, a ona przyglądała mi się z zainteresowaniem.
– Jejciu, strasznie pan nerwowy – stwierdziła w końcu. – Przecież bez problemu zmieścimy się tu oboje. Drugie krzesło też jest. Z tego, co widzę, innego wolnego miejsca nadal brak, a ja nie mam sumienia przegonić kogoś spragnionego kawy. Niestety, moja uprzejmość będzie pana kosztować. Kawałek szarlotki na początek, a potem zobaczymy.
– Tak, tak, oczywiście – odparłem, choć przyznaję, jej propozycja mnie mocno zaskoczyła.
– Mirka – wyciągnęła rękę.
– Bartek – odparłem, nieporadnie ściskając jej szczupłą dłoń, a potem schylając się i całując. Te zabiegi ewidentnie rozbawiły moją nową znajomą. Ja płoniłem się i bladłem na zmianę.
Potem było lepiej. Na pogaduchach minęło nam całe popołudnie. Po pierwszych dwóch gafach ogarnąłem się i miło nam się rozmawiało, co z wesołą, gadatliwą i otwartą Mirką nie było trudne. Odkryliśmy mnóstwo wspólnych tematów, a na koniec wymieniliśmy się numerami telefonów. Coś mi się wydaje, że wpadłem Mirce w oko. Z wzajemnością.
Jeszcze dziś mam zamiar napisać do niej z propozycją kolejnego spotkania i wierzę, że się zgodzi. Czuję to. Z panną chichotką nie czułem niczego, poza ulgą, gdy mogliśmy się wreszcie pożegnać. A co do randek internetowych, cóż, do czegoś ostatecznie mi się przydały. Mojej drugiej połówki gruszki, jabłka czy pomarańczy na nich nie znalazłem. Ale to one przywiodły mnie do kawiarenki, gdzie spotkałem Mirkę. Trzymajcie kciuki.
Czytaj także:
„20 lat służyłem pomocną ręką pewnej staruszce i los mi to wynagrodził. Kobieta obdarowała mnie czymś, o czym nawet nie śniłem”
„Gdy ujrzałem Kasię, wiedziałem, że muszę ją wziąć za żonę. Zrobiłem z siebie największego idiotę, by ją zdobyć i nie żałuję”
„Harowałam jak wół, by uwieść szefa, lecz on zawsze wycofywał się rakiem. W końcu znalazłam sposób, by zrobić z niego kochanka”