Do rachunkowego biura wpadłem z rana tylko na chwileczkę, by umówić się na rozliczenie podatków. I natychmiast straciłem ochotę, by w ogóle z niego wyjść. Na przeciwko mnie kroczyła, z odkurzaczem w ręku i słuchawkach w uszach, skupiona jedynie na brudnej podłodze i muzyce we własnej głowie współczesna bogini. Tak właśnie: nie szła, lecz kroczyła, wysoka, postawna, prosta jak struna i dumna jak królowa Anglii. Poza słuchawkami miała na sobie takie coś mocno obcisłe i rajstopy bez stóp, wyglądała, jakby nagle ktoś przerwał jej ubieranie i wyciągnął z domu, nim włożyła spódnicę i bluzkę. Błogosławić wyimaginowanego intruza, skoro zawdzięczałem mu ten widok.
Wyglądała zjawiskowo
Prawie że negliż, mimo że najseksowniejszy na świecie, nie przyciągnął mojej uwagi (no, powiedzmy, nie jedynie negliż), lecz twarz – młoda, ale blada i poważna, bez makijażu, który nieodmiennie łączę ze zbrojnym ramieniem kokieterii. Próbowałem ściągnąć na siebie to ciemne, chmurne, surowe spojrzenie uparcie utkwione w sprzątaną podłogę, ale nie udało mi się ani razu. Równie dobrze mogło nas tam nie być, moglibyśmy w ogóle nie istnieć – moja skromna osoba wespół z całym zespołem księgowych, coś około dziesięciu pań i dwóch panów. Jeśli wykonywane zajęcie nie pochłaniało całej uwagi sprzątaczki, resztę poświęcała muzyce. Po jej ruchach dał się odgadnąć rytm melodii, można by pomyśleć, że tańczy ze swym odkurzaczem jak z najlepszym partnerem. W końcu opamiętałem się i umówiłem spotkanie podatkowe, mając w zapasie tyle zdolności trzeźwego myślenia, by wypadło ono równo za tydzień o tej samej porze.
Coś mi mówiło, że tym sposobem jeszcze się spotkamy. Nie myślałem rzecz jasna w tym momencie o księgowych. Nie myślałem już o nikim ani też o niczym innym, jedynie o posągowo zbudowanej ciemnowłosej piękności z odkurzaczem. Kim jest? Dorabiającą sobie sprzątaniem studentką? Z pewnością. Sprzątanie nie mogło być jej podstawowym zajęciem, oczywiście, jedynie dodatkiem, jakąś tymczasową formą zarobkowania.
Mądra dziewczyna, przyzwoita i na pewno nie próżna – rozmyślałem. Nie dla niej współczesny sponsoring, czyli wiadomo co, a nawet jako kelnerka musiałaby opędzać się od namolnych facetów albo nawet miło się do nich uśmiechać, by dostać napiwek; znosić wulgarne zaczepki, obleśne uśmiechy, niechciane zaloty jakichś podstarzałych oblechów. Z odkurzaczem jest całkowicie bezpieczna, a panom księgowym nie wypada nawet jej zaczepić. Jakie imię pasowałoby do niej – chodziło mi po głowie.
Natalia? Zuzanna? Karolina?
Byle nie Joanna, z tymi już dosyć. Może po prostu Kasia albo Gosia? Ania? Byłoby najlepiej, bo zwyczajnie. No i żeby przypadkiem nie miała chłopaka, żeby obyło się bez komplikacji. Nawet przez moment nie wątpiłem w to, że się uda, że Kasia bądź też Natalia będzie moja. Jak się czegoś bardzo pragnie, to się to otrzymuje w prezencie od losu. A ja nie mogłem już sobie wyobrazić dalszego życia bez niej. Zero szans. Dotychczas nie miałem szczęścia do kobiet, ale może to właśnie przez te głupie Aśki, na które ciągle się natykałem, potwory bez serca, sumienia, zasad.
Ja sam mam stosunek do płci pięknej poważny i opiekuńczy. Jak już się zakocham, to wsiąkam na amen, inne dla mnie nie istnieją. Solidna ze mnie firma, pod każdym względem. Przy mnie Karolina czy też Ania nie musiałaby sprzątać ani w ogóle pracować. Niechby sobie studiowała, proszę bardzo, lubię inteligentne, ambitne dziewczyny. Niechby uczyła się obcych języków, przydadzą się w podróżach. Niechby sobie słuchała muzyki i tańczyła, najlepiej nago albo w samej bieliźnie, tylko że oczywiście nie w biurze, lecz w moim mieszkaniu i jedynie na moich zakochanych oczach.
Nie mówiąc o wzajemności
Dlaczego każda, której przedstawiałem swoje wcale niewygórowane warunki, prędzej czy później ode mnie uciekała? Żeby tylko. Zanim to zrobiła, musiała wszystko do końca zniszczyć wiecznym niezadowoleniem, gderaniem, pyskowaniem jak na bazarze. W najlepszym razie. W najgorszym – sprzedajnością i zdradą. Kobiety umiały docenić moje pieniądze, przynajmniej dopóki nie dostrzegły większych gdzieś na horyzoncie, ale nie – moje uczucia.
Hodowały w sobie te swoje pretensje i urazy, poddawały się im jak nowotworowej chorobie, która przecież w ostateczności niszczyła nie mnie, tylko je same. Co wstąpiło w te nieszczęsne baby, że tak się pobuntowały? Cokolwiek powiesz – źle. Cokolwiek zrobisz – źle. Albo jesteś godnym nienawiści i pogardy seksistą, męskim szowinistą, albo godnym pożałowania safandułą, albo masz „stosunek roszczeniowy”, albo olewasz i niewystarczająco doceniasz. Jeśli określasz się jako „feminista”, budzisz podejrzenia. Jeśli feminizm jest ci wstrętny – lepiej nie mówić.
Takie niby samodzielne, niezależne w myśleniu, wyzwolone z „durnych” konwencji, w istocie łatwo się gubią i stają głęboko nieszczęśliwe, tylko nie wypada im się do tego przyznać. Żałosne, głupie istoty. Coraz częściej dochodziłem do wniosku, że dam już sobie z nimi spokój i oddam się radosnej kontemplacji świata w pojedynkę. Przynajmniej nikt nie będzie mi w tym przeszkadzał. Przekładał płyty w pudełkach albo nawet w ogóle ich nie chował, żeby walały się po kątach zakurzone. Albo nazywał mnie pijakiem. Ale ta dziewczyna… Ta dziewczyna nie dawała mi spokoju, była jak widmo, które gdy człowieka opanuje, to już koniec. Umarł w butach.
Byłem gotów raz jeszcze spróbować
Raz jeszcze zaryzykować, wóz albo przewóz. Ciekawe, jakiej muzyki słucha, zastanawiałem się jadąc tydzień później do biura rachunkowego samochodem (dobre auto zawsze zrobi na kobiecie wrażenie). Pewnie nawet nie mam pojęcia, że taka istnieje – uśmiechnąłem się pod nosem, jest taka młoda, dużo ode mnie młodsza. Z piętnaście lat? Na wszelki wypadek, by nie wyjść na jakiegoś dziada, ubrałem się w dżinsy z dziurami i trampki, które nabyłem dzień wcześniej. Czułem się cool, nawet mój chód się zmienił, był lekki, zawadiacki, nieco wyzywający.
Przez szklane drzwi biura próbowałem dojrzeć, czy moja nowa wybranka tam jest, ale nic nie widziałem oprócz odbicia siebie samego, no cóż, całkiem nieźle. Pan Sławek, z którym załatwiam te sprawy co roku, spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale nic nie powiedział. Usiadłem przy pachnącym czystością biurku i zacząłem rozglądać się nerwowo.
Wszystko wskazywało na to, że sprzątanie się już odbyło – świeży zapach, błyszczące meble. Z rozpaczą wpatrywałem się w szarą wykładzinę podłogową – ani okrucha, ani jednego najdrobniejszego śmietka. Zerwałem się i ruszyłem w stronę toalety. Może tam jeszcze ją złapię, desperacko szorującą muszle klozetowe? A wtedy chwycę ją za smukłą dłoń w gumowej rękawicy, nie, nie będzie mi to przeszkadzać, i wyciągnę dziewczynę z szamba. Wybiegniemy razem na dwór, a potem wskoczymy do auta i odjedziemy na oczach zdumionych księgowych. Tak bardzo tęsknię za tą odrobiną romantyzmu w życiu. I tak, poddaję się, ręce do góry: uważam, że jest możliwa tylko wespół z kobietą. Niech sobie będą nawet i najgorsze: niewdzięczne, nerwowe, kłótliwe, mściwe, ale bez nich jesteśmy tacy pospolici, ordynarni i w dodatku nieszczerzy. Prymitywne samce.
W toalecie też ładnie pachniało, miałem nawet wrażenie, że jakby nią. Posunąłem się do tego, że zajrzałem też do damskiej – nikogo. W pewnym sensie na szczęście, bo co by sobie panie o mnie pomyślały? Zrezygnowany wróciłem na miejsce. Pan Sławek głowę miał w papierach, ale jego wzrok śledził mnie pilnie, widziałem to, nie spuszczał ze mnie wzroku. Było mi wszystko jedno, niech się potem ze mnie śmieją, niech rechoczą złośliwie, zgryźliwie, zjadliwie.
– A ta pani sprzątająca? Poszła już? Dawno skończyła?
– O tak, od tego tygodnia ruch już taki duży, że przychodzą posprzątać wcześniej. Żeby się potem klientom pod nogami nie plątać. Z odkurzaczem…
– Tak, z odkurzaczem – powtórzyłem, bo już to słowo wprawiło mnie w błogostan.
Patrzyłem z napięciem, co jeszcze powie pan Sławek, bo jakby nie skończył, jakby chciał kontynuować, ale nie.
– I to tak… Raz w tygodniu? Dwa? A może codziennie?
– Co?
– Sprzątanie!
– A, sprzątanie? Trzy razy w tygodniu, ale ona przychodzi tylko w piątki.
– Ona?
– No tak, Asia. Chyba za nią się pan rozgląda? Jak wszyscy – spojrzenie ciągle w papierach, ale twarz coraz bardziej czerwona; jakby mu kto przez ucho burgunda wlewał, przez oba uszy.
– Jacy wszyscy?
– A co pan, panie Waldku myśli, że tylko pan jeden?
– Ale o co panu chodzi, panie Sławku? – zdenerwowałem się nagle.
Co sobie ten gówniarz wyobraża?
Trzeba się było jednak z kobitką którąś umówić na te podatki, to bardziej delikatne są jednak stworzenia, mają jakiś takt. I nie włażą w czyjeś życie uczuciowe z buciorami.
– Przepraszam, nic nie mówiłem – roześmiał się trochę nazbyt sztucznie.
Oczywiście że szyderczo. Szybko skończyliśmy. Z ulgą opuściłem ten ponury przybytek, od smrodu czyszczącej chemii kręciło mi się w głowie.
Co za głupi pomysł, sprzątaczka! Moje ramiona same się wzruszyły.
– Głupek – spojrzałem sobie w oczy w samochodowym lusterku.
Były takie smutne, matowe, zimne jak ocean w maju. Ruszyłem i wtedy, nagle… wyszła z kawiarni prosto w to wczesnowiosenne słońce. Stała przez chwilę oślepiona, olśniewająca. Zahamowałem i poczułem uderzenie w tył samochodu. Wyskoczył z niego jakiś baran, coś tam krzyczał, pieklił się, nic nie słyszałem. Widziałem tylko ją, a ona… Machała ręką na powitanie i śmiała się, bogini w rajtuzach. Też machnąłem, też się roześmiałem, uszczęśliwiony. Dopiero po pewnym czasie uświadomiłem sobie, że to nie do mnie, że to do kogoś zupełnie innego, po drugiej stronie ulicy. Wysiadłem z auta i poszedłem ocenić straty. Zmierzyć przeciwnika.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”