„Wyszłam za mąż za biedaka, więc ojciec mnie wydziedziczył. Umarł więc jako chciwiec pozbawiony rodziny”

załamana córka fot. iStock, RubberBall Productions
„Latami nie dawałaś o sobie znać, a teraz przychodzisz mnie oskubać? Czy ty nie masz skrupułów? Mam teraz oddać ci ostatnią koszulę, bo ty chcesz spadku? Czy może zazdrościsz mi, że mam rodzinę, podczas gdy ty jesteś samotna jak palec?”.
/ 07.12.2023 10:30
załamana córka fot. iStock, RubberBall Productions

– Chciwość to grzech, który ostatecznie zwraca się przeciwko człowiekowi, przynosząc mu nieszczęście – mówił ksiądz na uroczystości pogrzebowej moich rodziców. Wszyscy się z nim zgodzili.

Rodzice zginęli w wypadku drogowym. Mieli dom i mały zakład produkujący ubrania ochronne niedaleko Zielonej Góry. W ich domu mieszkał mój brat, Bronisław, wraz z żoną i dwojgiem dzieci. Prowadził też razem z ojcem firmę. Od wielu lat nie miałam z nimi kontaktu, ponieważ w wieku 18 lat opuściłam dom, a właściwie zostałam z niego wyrzucona.

Kiedyś wróciłam do domu grubo po północy. Ojciec uderzył mnie w twarz i złamał mi nos. Nie potrafił zaakceptować, że spotykałam się z Frankiem, który był maszynistą. Sądził, że Franek chcę się wżenić w naszą rodzinę, ponieważ prowadzimy własny biznes.

Franek, który szczerze mnie kochał, zdecydował się następnego dnia wyjechać ze mną do Zielonej Góry, gdzie szybko wzięliśmy ślub. Początkowo zamieszkaliśmy u jego cioci, a potem otrzymaliśmy mieszkanie od PKP. Niestety, dziesięć lat później Franek zmarł na atak serca, co zmusiło mnie do przeprowadzki do mniejszego mieszkania komunalnego.

Moim jedynym źródłem utrzymania była skromna renta, ponieważ podczas pracy w fabryce straciłam lewą stopę. Choć moja sytuacja była trudna, nigdy nie zwróciłam się o wsparcie do rodziców czy brata. Od czasu do czasu udawało mi się zarobić kilka groszy na haftowaniu serwetek.

Po śmierci rodziców zdecydowałam się jednak domagać swojego udziału w spadku. Nie sporządzili testamentu, więc musiałam dojść do porozumienia z bratem, lecz on uważał, że nic mi się nie należy z majątku rodziców

– Zostałaś wydziedziczona przez ojca, a w dodatku jesteś nieślubnym dzieckiem. Mama poślubiła tatę, jak miałaś trzy lata. To ja jestem prawowitym spadkobiercą – wykrzyczał mi to ze złością prosto w twarz.

Próbowałam dojść z nim do porozumienia, aby uniknąć procesu sądowego, ale on i jego żona nie chcieli słyszeć o porozumieniu. Nawet nie zaprosili mnie do pokoju, tylko krzyczeli na mnie w holu. A moja szwagierka, Marianna, której nawet wcześniej nie znałam, wyrzuciła mnie z domu.

– Nalegam, nie nękaj nas więcej. Mamy dwoje małych dzieci, dlatego duży dom jest dla nas niezbędny, a utrzymujemy go z dochodów z firmy. Ty jesteś sama, więc nie masz takich wymagań – oznajmiła Marianna.

Szybko opuściłam dom rodzinny

Nie chciałam, aby widzieli, jak łzy napływają mi do oczu. W domu przez długi czas nie mogłam odzyskać równowagi i zaczęłam zastanawiać się nad kolejnymi krokami. Nie chciałam po prostu odpuścić i pozwolić im traktować mnie jak intruza, pozbawiać moich praw. Skonsultowałam się z prawnikiem, który oferował bezpłatne konsultacje w klubie seniora na moim osiedlu.

– Jeżeli pani nie może dojść do porozumienia z własnym bratem, konieczne jest zainicjowanie postępowania spadkowego przed sądem. Sędzia podejmie decyzję o podziale majątku, określi, kto ile powinien otrzymać. Nawet jeśli stwierdzi, że połowa spadku to zbyt dużo, biorąc pod uwagę, że pani tam nie mieszkała ani nie troszczyła się o rodziców, to zawsze przysługuje pani przynajmniej zachówek – wyjaśnił adwokat.

Pomógł mi złożyć odpowiedni wniosek. Majątek został oszacowany na 400 tys. Sąd orzekł, że mój brat, który tam mieszka z rodziną i prowadzi firmę, powinien mi wypłacić 180 tysięcy złotych.

Poczułam ulgę, ale moja radość nie trwała długo. Po opuszczeniu sali sądowej Bronisław zaczął mi grozić.

– Nie dostaniesz ode mnie złamanego grosza! – krzyczał. – Latami nie dawałaś o sobie znać, a teraz przychodzisz mnie oskubać? Czy ty nie masz skrupułów? Mam teraz oddać ci ostatnią koszulę, bo ty chcesz spadku? Czy może zazdrościsz mi, że mam rodzinę, podczas gdy ty jesteś samotna jak palec?

Czułam się zawstydzona, wiele osób patrzyło na nas i słyszało tę wymianę zdań. Bronisław aż poczerwieniał ze złości. Uświadomiłam sobie, że byłam naiwna, sądząc, że wyrok sądu da im do myślenia. W końcu nie chciałam im odbierać domu ani firmy. Zgodziłam się na spłatę przyznanej kwoty w małych ratach, tak aby nie musieć się martwić o przetrwanie od pierwszego do pierwszego dnia miesiąca i ewentualnie coś odłożyć na starość i emeryturę.

Moja dobra wola nie została doceniona. Przez kolejne dni ignorowali moje próby kontaktu, nie reagując na telefony czy listy. Kiedy zjawiałam się u nich, chcąc przedyskutować kwestie finansowe, udawali, że ich nie ma. Dzieci zamykały drzwi na klucz, krzycząc:

"Mamo, ta okropna kobieta znowu tutaj".

W końcu zdecydowałam się odwiedzić zakład prowadzony przez mojego brata. Na miejscu spotkałam Bronisława. Gdy mnie zobaczył, krzyknął na cały głos, tak aby słyszeli go nawet pracownicy:

"Znikaj stąd, inaczej wezwę policję. Nie dostaniesz od nas ani grosza. To jest mój spadek. Nie pozwolę ci na mnie pasożytować".

Chciwość nie popłaca, a karma wraca

Zaszokowały mnie jego słowa. Wydaje mi się, że zaskoczył także własnych pracowników, bo jak zamilkł, zapadła cisza. Zrozumiałam, że po dobroci nic nie osiągnę. Znowu zwróciłam się o pomoc do mojego prawnika. Odpowiedział:

„Jedynie komornik jest w stanie odzyskać te pieniądze od nich”.

Słyszałam mnóstwo historii o komornikach i wszystkie były przerażające. Moja koleżanka ze strachu przed niekończącymi się odwiedzinami komornika celowo zniszczyła dzwonek do mieszkania. Nic to jej jednak nie dało. I tak nieustannie pojawiał się i dobijał do jej drzwi tak długo, aż zirytowani sąsiedzi zaczęli grozić, że złożą na niego zażalenie. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mogłabym skazać Bolesława i jego rodzinę na coś takiego. Gdybym to zrobiła, znienawidziłabym samą siebie.

Początkowo postrzegałam ów spadek jako swoistą rekompensatę za odrzucenie ze strony rodziny. Miał mi pomóc na starość. Jednocześnie czułam się jak żebrak, mimo że domagałam się należnych mi pieniędzy. Gdybym jeszcze musiała nasłać na brata komornika, poczułabym się po prostu nikczemnie. Z tego powodu zdecydowałam się zrezygnować ze spadku.

Przez pewien czas, liczyłam po cichu, że emocje opadną i mój brat zechce ze mną porozmawiać. Nie czyniłam jednak żadnych kroków w tym kierunku. Regularnie odwiedzałam miejsce spoczynku rodziców, ale ani Bronisława, ani członków jego rodziny nigdy tam nie spotkałam. Prawdopodobnie rzadko odwiedzali cmentarz, skoro jedyne świeże kwiaty i znicze stojące na grobie, to te, które sama tam zostawiłam.

Wiele razy rozmawiałam ze stałymi bywalcami cmentarza, którzy opowiadali mi co słychać u Bronisława i jego rodziny. Wszystko wskazywało na to, że spadek nie przyniósł mu szczęścia.

Bronisław nie był jak mój ojciec

Bronisław nie dorastał do roli szefa. Nie był pod tym względem lubiany. Inaczej niż mój ojciec. Zwalniał pracowników nawet za 10 minut spóźnienia i oszukiwał ich. Zmuszał pracowników, aby przychodzili do pracy w soboty, tłumacząc, że wpadło specjalne zamówienie, a potem nie płacił im za nadgodziny, tłumacząc, że klient wycofał się z zamówienia.

Prawie każdy mieszkaniec wsi miał na swoim koncie doświadczenie z pracą w jego zakładzie – taki był poziom rotacji pracowników. Na pełny etat zatrudniał jedynie swoje potomstwo, Bartka i Basię, ale to była absolutna fikcja, ponieważ w ogóle nie pojawiali się w zakładzie. Porzucili studia i roztrwaniali pieniądze, nie licząc się z konsekwencjami.

– Bartek otrzymał od swojego ojca na urodziny samochód, jednak nie miał okazji cieszyć się nim długo, ponieważ rozbił go, będąc pod wpływem alkoholu. Dodatkowo spędził jeszcze trzy miesiące w szpitalu – opowiadała mi pani Wanda, sąsiadka Bronisława.

Bartek był pod stałym nadzorem policji. Spędzał całe dni błąkając się po wsi, w towarzystwie osób o wątpliwej reputacji i ciągle wpadał w kłopoty związane z bójkami. Bolesław tolerował wybryki swojego syna, dopóki ten nie trafił do więzienia za napad na stację paliw. Po powrocie syna z odsiadki ojciec odciął go od „łatwych” pieniędzy, zmuszając do zarabiania na siebie. Kazał mu nauczyć się szycia rękawic i codziennie przychodzić do pracy.

– Mogę prowadzić tę firmę, ale nie zamierzam być zwykłym pracownikiem – oznajmił wtedy ojcu Bartek.

Tak samo, jak kiedyś mój ojciec, Bronisław wyrzucił go z domu. Był nieugięty i dotrzymał słowa. Kiedy jego syn przestał przychodzić do pracy w zakładzie, przestał mu płacić. Bartek był niezadowolony i zapowiedział, że Bronisław go jeszcze popamięta.

Kilka dni później w zakładzie wybuchł pożar. Sprawcę podpalenia natychmiast aresztowano. Był to Bartek. Znaleziono go nieopodal spalonego zakładu, w stanie nietrzeźwym, z osmoloną twarzą i kurtką, która śmierdziała benzyną. Gdy policjanci założyli mu kajdanki, krzyczał do swojego ojca:

„Nie chciałeś przekazać mi zakładu, więc ci go zabrałem”.

Wyrzucił ją, jak kiedyś mój ojciec mnie

– Właściwie nieustannie bywała w Zielonej Górze w centrum handlowym, i wracała z torbami pełnymi ubrań. Czasami nie wracała na noc do domu. Potem Bronisław robił jej głośne awantury – opowiadała mi pani Wanda.

Wreszcie pewnego dnia Basia przyznała, że jest w ciąży i nie wie, kto jest ojcem dziecka. Bronisław wpadł w szał. Wyzywał ją od najgorszych.

– Wychowałem ladacznicę. Natychmiast opuść mój dom. Nie mam zamiaru utrzymywać twojego dziecka. Niech płaci ten, kto jest jego ojcem – krzyczał.

Po tym, jak pani Wanda zakończyła swoje opowiadanie, przypomniało mi się, jak mojego ojca gniew zmusił do uderzenia mnie w twarz, co było bezpośrednią przyczyną mojej ucieczki z domu.

– W naszej rodzinie tragedie zdają się mieć skłonność do powtarzania, gdyż nikt nie czerpie nauki z błędów starszych, tylko je powiela – odparłam i podzieliłam się z panią Wandą moją historią.

Serce mi się kroiło z bólu na myśl o tej biednej dziewczynie, zwłaszcza że nie mogła liczyć nawet na wsparcie ze strony matki, gdyż ta od kilku miesięcy zmagała się z rakiem i większość czasu spędzała w swoim pokoju, osłabiona po chemioterapii.

Nigdy nie jest za późno

Zmarła kilka tygodni po tym, jak Basia opuściła rodzinny dom. Wiadomość o jej pogrzebie uzyskałam z klepsydry, która wisiała na cmentarnej tablicy informacyjnej. Pogrzeb trwał krótko, a na czele procesji szedł jedynie Bronisław – stary człowiek, któremu życie wyraźnie dało mu się we znaki. Źle wyglądał mój brat, kiedy tak szedł, podpierając się laską. Wyglądał na przytłoczonego, ale nie tylko z powodu bólu po stracie małżonki. Wzbudzał we mnie litość, ponieważ za trumną podążało jedynie kilkanaście osób, a wśród nich nie było jego własnych dzieci.

Był samotny jak palec, ponieważ przez lata skutecznie odstręczał od siebie innych. Jego najbliższą sąsiadkę i moją przyjaciółkę, panią Wandę, również, ale ona mimo wszystko przyszła na pogrzeb, bo współczuła mu straty żony. To od Wandy dowiedziałam się, dlaczego jego dzieci nie były obecne na pogrzebie.

– Bartek siedzi za kratkami za podpalenie, a Basia skończyła w domu dla samotnych matek. Oddała swoje dziecko do adopcji po narodzinach i wyjechała za granicę – szepnęła mi do ucha Wanda.

Kilka dni później stało się coś, co było dla mnie największym szokiem od czasu śmierci rodziców. Do mojego domu przyjechał mój brat.

– Sprzedałem rodzinny dom i przeprowadziłem się do domu seniora. Nie potrzebuje już pieniędzy. Byle mieć co jeść i gdzie spać. Zrozumiałem, że moja chciwość zniszczyła naszą rodzinę. Zrozumiałem to niestety zbyt późno. Jedyną rzeczą, którą mogę teraz zrobić, to naprawić błąd, który zrobiłem wiele lat temu, dlatego przekazuję ci te pieniądze. Może tobie przyniosą szczęście – powiedział, podając mi grubą kopertę wypełnioną banknotami.

Niedługo po tym odszedł

Nie miał ochoty na rozmowę ani na słuchanie podziękowań. Wyglądał, jakby obawiał się bliskiego kontaktu. W kopercie znajdowało się 100 tysięcy zł, znacznie mniej, niż przyznał mi sąd, jednak nadal na tyle dużo, aby ułatwić mi życie na emeryturze.

Na te pieniądze czekałam długo, ale cieszyłam się z faktu, że kiedyś zdecydowałam się zrezygnować z walki o spadek za wszelką cenę. Szkoda jedynie, że musiało dojść do tylu nieprzyjemności, by chciwość, przed którą ostrzegał ksiądz podczas pogrzebu rodziców, zniknęła.

Czytaj także:
„Mąż cieszy się z awansu jak dziecko. Nigdy mu nie powiem, że to moja zasługa, bo przespałam się z jego szefem”
„Zarabiałam więcej od męża, ale udawałam utrzymankę. Miarka się przebrała, gdy zaczął leczyć kompleksy moim kosztem”
„Przyszła teściowa na urodziny kupiła mi pakiet badań. Chciała sprawdzić, czy jestem dziewicą wartą jej synka”

 

Redakcja poleca

REKLAMA