„Wyszłam za mąż z »rozsądku«, rozpaczy i zemsty. Wolałam być rozwódką lub wdową niż starą panną, której nikt nie chciał”

Kobieta, która wzięła ślub z rozsądku fot. Adobe Stock
„Kajtek miał być plastrem na zranione serce, ucieczką przed wspomnieniami o Krzysiu, który porzucił mnie bez ostrzeżenia i bez skrupułów. Z dnia na dzień, ot tak, po prostu, bez podania przyczyny. Straciłam mężczyznę, który był moim ideałem, więc było wszystko jedno, komu urodzę dzieci i z kim spędzę życie”.
/ 28.05.2022 07:27
Kobieta, która wzięła ślub z rozsądku fot. Adobe Stock

Nie lubię samotności. Z dwojga złego wolę także być rozwódką niż starą panną. Właśnie dlatego zdecydowałam się na ślub z Kajtkiem. Miał być plastrem na zranione serce, moją ucieczką przed wspomnieniami o Krzysiu, mężczyźnie idealnym, który porzucił mnie bez ostrzeżenia i bez skrupułów. A jednak, mimo że naprawdę oboje bardzo się staraliśmy, nasze małżeństwo okazało się totalną pomyłką.

Kajtek dobrze rokował

Powiedzcie, czy ślub z facetem, który akurat jest pod ręką, do tego niespecjalnie protestuje (mogłabym nawet zaryzykować twierdzenie, że ochoczo aprobuje zmianę swego stanu cywilnego), może być lekarstwem na złamane serce? Wydawało mi się, że tak. Zwłaszcza że facet ów dobrze rokował. Łagodny, dobroduszny, w miarę gapowaty; akurat tyle, ile trzeba, abym mogła przejąć dominację w związku. I zależało mu na mnie. To miła odmiana wiedzieć, że facetowi zależy.

– A co z uczuciem?! – dramatycznie pytała Alka, moja przyszła druhna. – Przecież ty nawet nie wychodzisz za mąż z rozsądku, bo za grosz nie ma w tym rozsądku. Ty wychodzisz za mąż z rozpaczy, głupoty i chyba tylko jeden Bóg wie z jakiego jeszcze powodu.

Miała rację, przecież myślała logicznie, czego o mnie na pewno nie można było wówczas powiedzieć. Wiedziałam też, że życzy mi jak najlepiej. Lecz nawet Ala, najlepsza przyjaciółka, nie mogła sobie wyobrazić, co przeżywam od czasu, kiedy Krzysiek porzucił mnie z dnia na dzień, ot tak, po prostu, bez podania przyczyny. Z tego powodu wpadłam w zrozumiałe przygnębienie. A właściwie to w czarną rozpacz, gdyż niespodziewanie moje życie straciło sens. Ja nie tylko utraciłam mężczyznę, którego kochałam – rzecz w tym, że utraciłam mężczyznę, który był moim ideałem. A to, przyznacie, różnica kolosalna.

Krzysiek był przystojny, czarujący, zabawny, lecz również inteligentny, zdroworozsądkowy i bardzo we mnie zakochany. Wszystko w jednym. Czy możecie to sobie wyobrazić? Tyle szczęścia w jednym. Był ideałem, z którym przeżyłam 3 najpiękniejsze miesiące mojego życia i który właśnie porzucił mnie bez ostrzeżenia i bez znieczulenia.

Nie mogłam zrozumieć, dlaczego mi to zrobił

Znacznie później dowiedziałam się, że jest krótkodystansowcem. Stąd jego miłość do mnie, choć wielka i porywająca, tak szybko zgasła. A moja miłość wprost przeciwnie – była niezniszczalna. I kiedy Krzysiek przeżywał kolejne uniesienia z całkiem inną dziewczyną, ja potwornie cierpiałam, marząc, by choć na chwilę zmienić się w bezmyślną amebę, której życie emocjonalne nigdy nie przekracza wartości zero.

No i właśnie w tym pożałowania godnym stanie ducha wpadłam na pomysł zawarcia związku małżeńskiego z będącym na podorędziu Kajetanem. On tylko czekał na okazję, gotowy i chętny do założenia ze mną rodziny. Wiedziałam, że jestem dla niego ważna, mnie zaś było wszystko jedno komu urodzę dzieci i z kim spędzę życie. Bo skoro Krzysiek stał się nieosiągalny, to już naprawdę nieważne się stało, kto zajmie jego miejsce. Ktoś jednak musiał zająć, ponieważ panicznie bałam się samotności. Poza tym zawsze uważałam, że lepiej być rozwiedzioną czy nawet wdową niż starą panną, której nikt nie chciał.

Teraz przyznaję – pomysł był absolutnie desperacki, ale zrobiłam to. Wyszłam za Kajtka. Obiecaliśmy sobie żyć długo i szczęśliwie oraz kochać się i szanować, póki śmierć nas nie rozłączy. „Dlaczego akurat śmierć?” – zawahałam się na chwilę, składając przysięgę. „Dlaczego nie na przykład rozwód, który ja – ze względu na osobiste motywy zawarcia małżeństwa – akurat bym wolała? Przecież możemy żyć również długo i szczęśliwie oraz szanować się, dopóki nie weźmiemy rozwodu. A niewykluczone, że i po rozwodzie”.

To było jak skok na główkę do nieznanej wody

Pięćdziesiąt procent szans, że nie skręcę przy tym karku. Bardzo chciałam wierzyć, że ten skok będzie dobry, choć niekoniecznie na medal – aż taką optymistką nie jestem. Niemniej liczyłam na to, że jednak jakoś nam się uda. A potem starałam się. Nikt nie może mi zarzucić, że nie wykazałam dobrej woli. Jednakże dziwnie się czułam w tym małżeństwie z rozsądku. Kajtek był mi obcy...

Pierwsza zauważyła to oczywiście Alka.
– Jakoś nie widzę entuzjazmu młodej mężatki – szepnęła konspiracyjnie, przyglądając mi się uważnie po naszym powrocie z krótkiej podróży poślubnej.
W jej głosie pobrzmiewała nutka satysfakcji, jakby chciała powiedzieć: „A nie mówiłam?!”.
– Ja tylko potrzebuję trochę czasu – wyjaśniłam wymijająco, nie rozwijając tematu.
– Taa? – zdziwiła się i spojrzała na mnie badawczo. – A konkretnie ile? – domagała się doprecyzowania.
Najlepsza przyjaciółka nie powinna być taka wrednie dociekliwa, prawda? Na szczęście w tym momencie pojawił się Kajetan z walizami i przesłuchanie zostało odroczone, a potem już Alicja odpuściła.

Dawniej myślałam, że małżeństwo ma w sobie coś wyciszającego, uspokajającego. Że człowiek zyskuje poczucie bezpieczeństwa, bo buduje przyszłość na solidnych podstawach. Osiąga spełnienie i stabilizację. Ale byłam mężatką i... nic takiego nie czułam. Raczej miałam wrażenie, że znalazłam się na nie swoim miejscu. Jakbym tu wpadła na chwilę. Wydawało mi się, że tylko gram rolę żony. No cóż, nie była to moja życiowa rola.

Nie mogę powiedzieć, żebym miała jakieś konkretne zastrzeżenia do naszego małżeństwa. W zasadzie wszystko było okej. Kajetan też był okej. Jednak czasem okej to za mało. No i to „czasem” zaczęło powtarzać się częściej.

Brakowało nam porozumienia dusz i miłości

Po kilku miesiącach pojawiły się poważniejsze problemy. Chodziło o wady Kajtka. Nie chcę przez to powiedzieć, że ja nie mam wad. Każdy je ma. Lecz moje wady Kajetanowi nie przeszkadzały, natomiast jego były dla mnie nie do zaakceptowania. O ile przed ślubem mówiłam o nim: „Łagodny, dobroduszny, gapowaty”, o tyle teraz myślałam: „Co za ofiara losu!” albo: „Ale z niego nudziarz!” I gdy tylko taka myśl pojawiała się w mojej głowie, błyskawicznie opuszczał mnie dobry nastrój, bo w drugiej części zdania zazwyczaj zawarta była wymówka do losu: „Że też akurat mnie to spotkało! Po co ja z nim jestem?!”

Nie było w tym oczywiście winy Kajtka. Był, jaki był. To raczej ja powinnam się obwiniać za nieprzemyślaną, pochopną i egoistyczną decyzję o ślubie. W końcu oboje zaczęliśmy sobie uświadamiać, że prawie wszystko nas dzieli. I oboje nie czuliśmy się z tą świadomością dobrze.

Weźmy na przykład zainteresowania. Ja lubię czytać książki, on tylko gazety motoryzacyjne. Ja uwielbiam muzykę, więc bywam i w filharmonii, i w operze, on zaś cierpi tam katusze i co kilka minut zerka na zegarek, czym doprowadza mnie do furii. Ja lubię ruch, więc biegam, chodzę na aerobik i piesze wycieczki. Kajtek trenuje wyłącznie kciuk, zmieniając programy w telewizorze. No i do tego nasi znajomi pochodzą z dwóch różnych światów nie do pogodzenia. O wspólnych spotkaniach nie mogło być mowy.

W tej sytuacji każde z nas miało swoje życie. A to raczej nie zbliża. Wprawdzie Kajetan czynił starania, bo wciąż mu na mnie zależało, ale okazały się niewystarczające. I wówczas znów zaczęłam myśleć o Krzysiu. O tym, jak świetnie nam się rozmawiało. Jak pięknie grał na skrzypcach, choć – jak twierdził – grał pięknie tylko dzięki temu, że rodzice zmarnowali mu dzieciństwo szkołą muzyczną, której nienawidził.  Myślałam o szalonych pomysłach Krzysia, dzięki którym nigdy się z nim nie nudziłam. O jego błyskotliwej inteligencji i o tym, że przez te trzy wspólne miesiące byliśmy jak jedno ciało, jeden mózg, jedno serce. To było cudowne uczucie. Z Kajetanem nic takiego się nie zdarzyło.

Nie wiem, co czuł Kajetan. Wiem natomiast, co ja czułam. To było rozczarowanie, przygnębienie, wreszcie dojmujący smutek. Miałam wrażenie, że utknęłam w pułapce, z której już nigdy się nie wydostanę. Niby żyliśmy razem, a jednak osobno. Powoli docierało do mnie, że jedyne, co nas łączy, to mieszkanie. Wszystko inne dzieli. Coraz rzadziej rozmawialiśmy, ponieważ miałam wrażenie, że Kajetan potrzebuje lat na zrozumienie moich słów. Ja z kolei pojęcia nie miałam, o co chodzi jemu, i szczerze mówiąc, niewiele mnie to obchodziło.

Z dnia na dzień coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy. Aż w końcu zdałam sobie sprawę z tego, że żadnych „nas” nie ma. I tak naprawdę nigdy nie było. Przez dwa długie lata staraliśmy się znaleźć wspólny mianownik, lecz nam nie wyszło. W tej sytuacji decyzja o rozwodzie była tylko kwestią czasu.

Czytaj także:
„Przez prawie 20 lat nie miałem pojęcia, że mam córkę. Nie zdążyłem jej poznać, bo.... zmarła”
„Moją córkę zabił na pasach pijany kierowca. Zatraciłam się w swojej żałobie i odtrąciłam bliskie mi osoby”
„Mam żonę, dwójkę dzieci i kochankę. Żyję tak od kilku lat bez wyrzutów sumienia, bo żona wie o wszystkim”

Redakcja poleca

REKLAMA