Gdy ja miałam już dom i rodzinę, moje koleżanki ciągle się dobrze bawiły. Po latach dopadł mnie smutek, że nie wykorzystałam swoich najlepszych lat, bo za wcześnie zdecydowałam się na poważne zobowiązania.
Po prostu się zakochałam
Nie analizowałam tego momentu, w którym uznałam z niezachwianą pewnością, że kocham Franka. Nie znałam go długo – chodziliśmy ze sobą raptem półtora miesiąca, ja dopiero co zaczęłam studia na uczelni z dala od domu i wszystko było dla mnie nowe. On, starszy ode mnie o cztery lata, chętnie się mną zaopiekował. Było mu łatwo, bo mieszkał piętro wyżej, tuż nad wynajmowaną przeze mnie kawalerką.
Spadł mi z nieba – tak właśnie myślałam. Nie dość, że bardzo mi się podobał, to jeszcze doskonale znał miasto, no i miał do mnie dwa kroki. Właściwie szybko zdecydowałam się zrezygnować z wynajmu i przeprowadzić się do niego. Miał przecież duże, trzypokojowe mieszkanie, a że z nikim go nie dzielił, chętnie skorzystałam. Rodzice trochę kręcili nosem, bo jak to tak – z chłopakiem? Takim zupełnie obcym?
Na szczęście, nie mieli na to zbyt dużego wpływu, bo znajdowali się kilkaset kilometrów od nas. Zresztą, Franek oświadczył mi się jeszcze przed końcem pierwszego roku studiów. Prawie skakałam wtedy z radości. Moją euforię podkręcały dodatkowo koleżanki, które zazdrościły mi takiego „dobrego startu”. Wydawałam się im taka dorosła. Cóż, taka też się czułam.
Nie myślałam, co będzie dalej
Kiedy w wieku dwudziestu lat brałam ślub z Frankiem, nie zastanawiałam się nad przyszłością. Przecież miałam obok siebie cudownego faceta, byłam zakochana po uszy, a on rozpieszczał mnie na każdym kroku. Co miałoby w tym wszystkim pójść nie tak?
Ślub wzięliśmy w sierpniu, więc w żaden sposób nie kolidował z zajęciami na studiach, a potem mieliśmy cudowny miesiąc miodowy we Włoszech. Sama pewnie nie mogłabym sobie pozwolić na taki wyjazd, ale rodzice Franka nalegali, żebyśmy spędzili czas w miłej scenerii i nacieszyli się sobą nawzajem. Wszystko sfinansowali.
Byłam niesamowicie szczęśliwa. Razem z moim świeżo upieczonym mężem korzystaliśmy z życia, cieszyliśmy się sobą nawzajem. Nie myśleliśmy jeszcze co prawda o dzieciach, ale byłam przekonana, że kiedyś pojawią się również one. Bo czemu nie mielibyśmy powiększać naszej rodziny? Zwłaszcza że Franek tak doskonale rozumiał się ze swoim młodszym rodzeństwem.
Wiedziałam co prawda, że po powrocie do Polski dopadnie nas codzienność, ale wcale mnie to nie przerażało. Byłam już przecież zupełnie inna niż miesiąc temu. I byłam szczęśliwą mężatką!
Inni się bawili, my mieliśmy dom
Kontynuowanie studiów nie było proste. Franek już pracował – najpierw zdalnie, ale z czasem dostał lepszą pracę w dużej korporacji, gdzie musiał przerzucić się na tryb stacjonarny. Nie było go więc w domu od ósmej rano do osiemnastej, a kiedy wracał, był bardzo zmęczony. Siłą rzeczy na mnie spadały wszelkie obowiązki, takie jak sprzątanie, gotowanie czy pranie.
– Nie masz wielu zajęć – skwitował zadowolony któregoś razu. – To dobrze, bo nie wiem, jakbyśmy inaczej dom ogarnęli.
Trochę mnie denerwowało, że on praktycznie nic nie robił, a ja musiałam o wszystkim pamiętać. Według Franka wystarczyło przecież, że raz w tygodniu w piątek po pracy pojechał na zakupy i przywiózł „zapasy”. A że ja nie miałam się kiedy uczyć? Cóż, przecież mogłam się inaczej zorganizować.
I tym sposobem, kiedy ja się zastanawiałam, jak ogarnąć mieszkanie, a potem zdążyć na popołudniowe zajęcia, koleżanki latały po galeriach handlowych czy wychodziły wspólnie na kawki i herbatki.
Wieczorami, podobnie jak Franek, byłam na tyle zmęczona, że nie miałam ochoty na nic innego, niż zakopanie się w pościeli i spanie do rana. Ze zdumieniem słuchałam opowieści rówieśniczek o dyskotekach, domówkach czy innych imprezach, na których co chwila się pojawiały. Nie miałam pojęcia, kiedy znajdują na to czas.
Kiedy skończyłam licencjat, pojawiła się perspektywa pracy u jednej ze znajomych teściowej. Nie było to nic trudnego – trzeba było siedzieć na recepcji w klinice dentystycznej i rejestrować kolejne wizyty. Nie zastanawiałam się długo, a posadę dostałam od ręki. Pozostawało tylko zrezygnować z dalszych studiów, które i tak nie były mi już potrzebne.
Potem już na nic nie miałam czasu, a raczej tak mi się wydawało. Nie bawiłam się, nie myślałam nawet o żadnych rozrywkach, choć przecież miałam dopiero niecałe 22 lata. Na pierwszym miejscu był dom, potem praca, a kiedy do tego wszystkiego doszło jeszcze dziecko, zupełnie wsiąkłam w codzienną monotonię.
Znajoma mnie zaskoczyła
Lata mijały, a ja jakoś tak trwałam w tym wszystkim. Właściwie nie zastanawiałam się nad swoim życiem, tylko próbowałam nadążyć za uciekającym czasem. Bo wiecznie gdzieś się śpieszyłam – a to do pracy, a to do przedszkola po małą Anię, a to, żeby podrzucić coś, czego zapomniał Franek. Nie zastanawiałam się nad tym, co mogłabym robić innego, bo wiecznie coś się działo. Moje życie było monotonne, ale nawet nie miałam się czasu nad tym zastanawiać. Franek z kolei, zajęty pracą, często tracił kontakt z rzeczywistością i naprawdę z rzadka mogliśmy sobie pozwolić na jakiekolwiek szczere rozmowy.
Dopiero tuż przed czterdziestką, kiedy Ania była już prawie dorosła, udało mi się wywalczyć kilka chwil dla siebie. A jak już zdołałam gdzieś wyskoczyć z dawną znajomą, rozpierała mnie duma, że tak świetnie się zorganizowałam.
– O kurczę, Monia, nie poznałabym cię! – zawołała Beata, moja rówieśniczka, witając mnie przy jednym ze stolików w modnej knajpce. – No tak, to już tyle lat…
– Rzeczywiście, chociaż ty nic się nie zmieniłaś – stwierdziłam, bo ja akurat nie miałabym problemu z rozpoznaniem jej na ulicy.
Nadal ładnie umalowana, modnie ubrana i szeroko uśmiechnięta. Może miała teraz tylko trochę zmarszczek wokół oczu. Mimo to, wyglądała, jakby była z dziesięć lat młodsza ode mnie.
– Fajnie, że chociaż teraz udało się spotkać.
Rozmawiałyśmy dłuższą chwilę. Beata opowiadała o mężu, z którym związała się przed siedmioma laty i o córce, która miała teraz sześć lat. Kiedy przyznałam, że moja Ania już niedługo będzie się rozglądać za uczelnią, była wyraźnie pod wrażeniem.
– Ja to cię podziwiam, Monia – stwierdziła poważnie. – Ślub przy dwudziestce, dziecko zaraz potem… ja bym tak nie umiała.
– A… – machnęłam ręką. – Samo się tak jakoś potoczyło…
– E, ja po prostu jestem mało zaradna – zaśmiała się. – I za grosz we mnie odpowiedzialności. Dopiero po trzydziestce się ustatkowałam. Wiesz, wcześniej musiałam się wyszaleć.
Kiedy się rozeszłyśmy, długo myślałam nad jej słowami. Bo czy ja nigdy nie potrzebowałam się wyszaleć? Czy rzeczywiście byłam aż tak odpowiedzialna? I czy to należało podziwiać?
Chyba coś mnie ominęło
W domu już po spotkaniu z Beatą zrobiło mi się jakoś smutno. Franek drzemał w fotelu, Ania poszła chyba do jakiejś koleżanki, więc mogłam spokojnie posiedzieć w samotności w kuchni i poprzyglądać się krajobrazowi za oknem. A jakiś nieokreślony ciężar zalegał mi w piersi.
Zrozumiałam, że przegapiłam swoją młodość. Te najlepsze momenty życia po prostu przeciekły mi przez palce. Zwyczajnie pozbawiłam się tego, za czym mogłabym tęsknić na starość. Na własne życzenie.
I niby wciąż mi było dobrze z Frankiem, ale… teraz chyba rozegrałabym to trochę inaczej. Przekonałabym Franka, że powinniśmy z tym wszystkim trochę zaczekać. Może… już na samym początku pozgrywałabym trochę niedostępną? Może zamieszkałabym u niego później, a on nie miałby odwagi tak szybko wyskoczyć z tymi zaręczynami? Z drugiej strony, czy w ten sposób nie zniechęciłabym go do siebie? A jakby jednak nie chciał czekać? Jakby poznał kogoś innego i nasze wspólne życie w ogóle nie doszłoby do skutku?
Wiem jedno – na pewno mogłam się więcej bawić. Bardziej docisnąć męża, żeby pomagał mi w domu i żebyśmy razem korzystali z wolnego czasu. Może wtedy w wieku czterdziestu lat nie byłabym taka zmęczona, zmarnowana i zniechęcona do wszystkiego. Może dawne koleżanki byłyby mnie w stanie rozpoznać. I pewnie znajdowałabym znacznie więcej radości w życiu. Choć przecież kocham moją rodzinę i nie zamieniłabym ją na nic innego.
Czytaj także:
„Mały gest sprawił, że byłem ustawiony do końca życia. Obca staruszka w spadku przepisała mi wszystko, co miała”
„Żona od lat się do mnie nie zbliżała. Przypominała sobie moje imię, gdy trzeba było naprawić kran i przepchnąć rury”
„Teściowa twierdzi, że jej syn zachorował przeze mnie. Uparłam się, żeby był przy porodzie, a jest na to zbyt delikatny”