„Mały gest sprawił, że byłem ustawiony do końca życia. Obca staruszka w spadku przepisała mi wszystko, co miała”

mężczyzna czyta list fot. Getty Images, Natalia Gdovskaia
„Pewnego dnia zadzwonił do mnie nieznajomy mężczyzna. Powiedział, że jest adwokatem, wykonawcą testamentu pani Laury. Poprosił o spotkanie w jego biurze następnego dnia. Na początku nie zrozumiałem, że moja sąsiadka nie żyje. Miałem wrażenie, że widziałem ją przez okno zaledwie tydzień temu”.
/ 27.02.2024 11:15
mężczyzna czyta list fot. Getty Images, Natalia Gdovskaia

Moja sąsiadka, oprócz znajomej mieszkającej poza miastem, która była w jej wieku, nie miała żadnej bliskiej osoby. Przypadkowo stałem się więc, chociaż niechętnie, jej jedynym opiekunem. Wspierałem Panią Laurę bez oczekiwania na coś w zamian, najwyżej na słowo dziękuję. Ale otrzymałem znacznie więcej.

Opuściłem dom moich rodziców...

Ufff, odetchnąłem z ulgą. Nie, że mam jakiekolwiek problemy z nimi, absolutnie nie. Moi rodzice są naprawdę w porządku. Są wyrozumiali, dość nowocześni, a do tego obydwoje wciąż pracują, więc na pewno nie są typowymi telewizyjnymi maniakami. Ale przecież mam już trzydzieści lat i nadal nie znalazłem swojego miejsca na ziemi. Pierwsza szansa na próbę samodzielnego życia pojawiła się dopiero wtedy, gdy mój szef, który prywatnie jest moim dobrym przyjacielem, niespodziewanie dostał ofertę pracy za granicą. Przyznam, że początkowo trochę mnie to przestraszyło i zasmuciło.

– Bez obaw, Maciek, nie opuszczę Cię na zawsze – żartobliwie powiedział, kiedy wyznałem  mu, że bez niego będzie mi po prostu przykro i smutno. – Podpisałem umowę na dwa lata, a co dalej? Zobaczymy. W każdym razie obecnie nie zamierzam sprzedawać mieszkania i chciałbym Ci zaproponować, abyś mieszkał w nim podczas mojej nieobecności.

Nie zastanawiałem się ani chwili. Gdy tylko samolot z Bogusiem na pokładzie wzbił się w powietrze, przewiozłem swoje rzeczy do jego mieszkania. Kolejnego wieczoru zaprosiłem Monikę na małą domówkę tylko we dwoje.

– Fajny dom... Szkoda, że nie jest Twój – powiedziała z niesmakiem w głosie.

– Przez dwa lata jest mój... Płacę za wszystko – odpowiedziałem pełen dumy, otwierając butelkę wina – więc czuję się tu jak u siebie.

Wypiliśmy po jednym kieliszku wina, zjedliśmy moją specjalną sałatkę i szybko znaleźliśmy się w sypialni.

– Zaraz wracam – Monika zniknęła w łazience, zanim zdążyłem rozpiąć wszystkie guziki jej koszuli.

W momencie, kiedy weszła do środka, usłyszałem jej krzyk.

– Maciek, tu jest całe morze wody! – wrzeszczała jak szalona.
Od razu rzuciłem się do łazienki. Monika stała tam na bosaka, otoczona wodą, która w zastraszającym tempie zalewała podłogę.

– Do licha, to od sąsiadów... – zobaczyłem, że sufit jest tak nasiąknięty wodą, że wygląda na spuchnięty.

Tak poznałem starszą panią

Bez zastanowienia, zarzuciłem na siebie spodnie i pędem zbiegłem po schodach na piętro wyżej. Zacząłem głośno stukać do drzwi mieszkania, które znajdowało się tuż nad lokum Bogusia. Nie miałem zielonego pojęcia, kto tam przebywa. Za drzwiami panowała kompletna cisza. Pociągnąłem za klamkę i, ku mojemu zaskoczeniu, drzwi niespodziewanie się otworzyły. W ciasnej przestrzeni między lekko uchylonymi drzwiami, które były zabezpieczone łańcuchem, ukazała się twarz starszej pani.

– Proszę o ciszę. To środek nocy – powiedziała donośnym głosem. – Wydaje mi się, że się Pan pomylił – dodała, marszcząc nieprzyjemnie czoło. Proszę odejść, inaczej wezwę policję!

Była już o krok od zamknięcia drzwi, ale dosłownie w ostatniej chwili udało mi się zablokować je swoją stopą włożoną między skrzydło a futrynę.

– Nie ma żadnej pomyłki, z Pani mieszkania woda leje mi się na głowę. Albo pozwoli mi Pani zobaczyć, co się stało, albo natychmiast musi ją Pani sama zakręcić – powiedziałem.

– Nie ma mowy, chłopcze. Po pierwsze, kłamiesz. Na dole mieszka zupełnie inna osoba... a Ciebie nie znam. A poza tym, nic nie kapie. Wiedziałabym o tym, zgadza się? – odpowiedziała prowokująco.

Rozpocząłem tłumaczenie, że Boguś, który jest właścicielem mieszkania na dole, wyjechał, a teraz to ja zamieszkuję parterowe lokum. Ale starsza pani nie chciała ani mnie wysłuchać, ani wpuścić do środka. Stwierdziła, że przy wejściu do bloku znajduje się numer do osoby odpowiedzialnej za dozór budynku, z którą mogę ewentualnie negocjować. Niestety, nie mogłem się do niej dodzwonić, a woda nieustannie kapała z sufitu. Znów pobiegłem do sąsiadki z pierwszego piętra i błagałem ją, żeby mi pozwoliła wejść do mieszkania. Zgodziła się, lecz zanim odczepiła łańcuch z drzwi, musiałem jej pokazać swój dowód osobisty, żeby mogła zapisać moje dane.

Wydawało się, że to trwało bez końca

Po tym, jak skończyłem dopełniać wszystkich formalności, podałem adres zamieszkania, który na nowych dowodach osobistych nie jest już przecież umieszczany, i numer telefonu, przekroczyłem próg mieszkania sąsiadki, która była nad wyraz ostrożna. Od razu pobiegłem do łazienki znajdującej się tuż nad mieszkaniem Bogusia. Szybko zauważyłem, skąd pochodziła cała awaria: woda wciąż wyciekała cienkim strumieniem ze starego zaworu pod umywalką i znikała pod podłogą.

Gdy ja bezskutecznie starałem się przekręcić zardzewiały zawór, starsza kobieta przedstawiła mi się – pamiętam tylko, że jej imię to Laura. Szybko też przeprosiła za wszelkie wyrządzone przez siebie straty („jeśli to, co mówię, jest prawdą”) i z ujmującą szczerością przyznała, że nie planuje pokrywać kosztów potencjalnego remontu w mieszkaniu pana Bogusia...

Pechowo musiałem zapłacić za naprawę zaworu u pani Laury (w tamtym momencie nie byłem w stanie domagać się zwrotu kasy), jak i za renowację w mieszkanku mojego kumpla (które niestety nie było ubezpieczone). Te wydatki pojawiły się w zupełnie nieodpowiednim dla mnie momencie. Miałem trochę pieniędzy odłożonych na „czarną godzinę”, ale przecież planowałem je przeznaczyć na wyjazd z Moniką do Grecji... I nagle taka niemiła niespodzianka!

Zaakceptowałem swój los

Po zakończeniu remontu od razu udałem się na piętro, aby sprawdzić, czy u sąsiadki jest wszystko w porządku. Przy tej okazji zaoferowałem, że mogę zrobić jej zakupy, ponieważ i tak mam zamiar niedługo jechać do sklepu. Grzecznie mi podziękowała, a potem z niewinnym uśmiechem zapytała, jak się czuję w moim nowym mieszkaniu. Przyznałem, że remont dał mi w kość i teraz chciałbym pojechać na wakacje na Rhodos z Moniką, tak jak to planowałem, ale niestety, skończyły mi się fundusze.

– Grecji nie widziałam na oczy, a jakoś żyję... – rzuciła z irytacją pani Laura. – No i do tego, pana Monika... – zmarszczyła czoło. – Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, by była odpowiednią osobą do zabierania na romantyczne wypady – stwierdziła bez emocji i tradycyjnie bez uprzedzenia zamknęła mi drzwi przed nosem.

Komentarz na temat Moniki zignorowałem. Starsza pani z pewnością była po prostu o nią zazdrosna. Na chwilę zapomniałem o sąsiadce z piętra wyżej. Aż do jednego ranka. Zbierałem się wówczas do wyjścia do pracy.

– Panie Macieju, proszę – usłyszałem ciche wezwanie z góry.

Pani Laura pojawiła się w drzwiach. Do tej pory zdarzyło się tylko kilka momentów, kiedy mogłem przyjrzeć się starszej kobiecie. Pomimo swoich lat zawsze była starannie ubrana, z uczesanymi włosami, jakby właśnie wróciła z salonu fryzjerskiego, a jej usta były pomalowane szminką. Tego dnia wyglądała jednak na zmęczoną i bladą, jej włosy były nieuporządkowane, a na piżamę założyła szlafrok.

– Czy coś jest nie tak? – zapytałem niepewnie.

– Nie, wszystko jest tak jak powinno... Mam tylko jedną prośbę... Tutaj jest recepta, skończyły mi się leki na wysokie ciśnienie. Czy mógłbyś je kupić przed pójściem do pracy?

Zgodziłem się, biorąc receptę od pani Laury. Kiedy jednak wróciłem, drzwi do jej mieszkania były zamknięte, a w środku panowała martwa cisza. Skierowałem swoje kroki w stronę mieszkania pijanego dozorcy, ale zanim tam dotarłem, bez zastanowienia wykręciłem na telefonie numer 112. Okazało się, że to był dobry ruch... Dozorca, używając zapasowych kluczy, otworzył drzwi do mieszkania pani Laury. Znalazłem ją leżącą w nietypowej pozycji na łóżku w sypialni. W krótkim czasie na miejscu pojawiło się pogotowie. Kiedy zabierali panią Laurę do szpitala, usłyszałem jej polecenie:

– Zajmij się Guciem... To mój kot – wyjaśniła pani Laura, zauważając, że na początku nie zrozumiałem, co miała na myśli.

Kot spadł na moje barki

Odnalazłem pod meblami spłoszonego futrzaka, którego pomimo jego sprzeciwu, przeniosłem razem z całym jego kocim ekwipunkiem do mojego domu. Zdałem sobie sprawę, że niechcący stałem się głównym opiekunem sąsiadki. Okazało się, że nie miała ona żadnej rodziny czy znajomych. Jedyną osobą, którą znała, była Niusia, w podobnym wieku co pani Laura, mieszkająca poza miastem. Przez dwa tygodnie dostawałem telefoniczne wiadomości od Laury na temat jej stanu zdrowia. I kolejne zadania: zadbaj o rośliny, weź Gucia do weterynarza, odbierz buty od szewca...

Rzeczywiście, zgromadziło się tego sporo, ale nie miałem z tym dużo roboty. Szczególnie, że pani Laura wyraźnie mi powiedziała, że nie powinienem jej odwiedzać w szpitalu.

– Nie będziesz mi nic przynosił, chyba że Niusia zrobi pierogi…

Po wspomniane pierogi pojechałem do Józefowa dzień przed tym, jak sąsiadka miała wrócić do domu. Na początku nie mogła uwierzyć, że zdecydowałem się na tak długą podróż tylko po to, aby sprawić jej przyjemność. Pierogi zjadła ze smakiem, a potem powiedziała, że wyglądam na dobrego człowieka. Następnie bez żadnych ceregieli poprosiła mnie o opuszczenie mieszkania, nawet nie powiedziała „dziękuję”. Nadszedł czas jesieni, a potem zimy i już zacząłem myśleć, że moja sąsiadka w pełni wróciła do formy.

Często widziałem przez okno, jak z energią udaje się do sklepiku spożywczego czy elegancko ubrana, z kapeluszem na głowie, wsiada do tramwaju. Pod koniec marca złapała mnie jakaś choroba i przez kilka dni musiałem leżeć w łóżku. Pewnego dnia po południu zadzwonił do mnie nieznajomy mężczyzna. Powiedział, że jest adwokatem, wykonawcą testamentu pani Laury. Poprosił o spotkanie w jego biurze następnego dnia. Na początku nie zrozumiałem, że moja sąsiadka nie żyje. Miałem wrażenie, że widziałem ją przez okno zaledwie tydzień temu.

– No tak, niespodziewanie odeszła... Jej ciało odkryła żona dozorcy. Ale wracając do testamentu, pan jest jedynym, który odziedziczy wszystko po pani Laurze. Oczywiście, trzeba przeprowadzić pewne procedury, ale nie powinny one zająć dużo czasu... Wszyscy krewni pani Laury nie żyją, więc to tylko formalność...

Zawiązałem przyjaźń z Guciem, udało mi się opłacić podatek od spadku za pomocą kredytu, przeprowadziłem remont i teraz kończę urządzanie mojego własnego domu. Laura pojawiła się w moim życiu jakby za sprawą magicznej różdżki, jak dobra wróżka. Nie tylko przekazała mi wszystko, co posiadała, ale także ochroniła mnie przed zrobieniem wielkiego błędu w życiu...

Monika nie zasługiwała ani na romantyczne wczasy, ani na moje uczucia. W tej chwili siedzę w urokliwym lokum na parterze, przeglądam album ze zdjęciami pani Laury z okresu jej młodzieńczych lat i w duchu wyrażam wdzięczność:

– Wielkie dzięki, pani Lauro... gdziekolwiek teraz jesteś, serdecznie pani dziękuję.

Czytaj także:
„Radek najpierw mnie potrącił, a później poślubił. Cały czas myślę, że zrobił to tylko z litości”
„Mąż odszedł do kochanki, a ja związałam się z jej byłym mężem. Zrobiliśmy małe przetasowanie i powstał układ idealny”
„Siostra tkwiła w związku pełnym przemocy, bo przysięgała przed Bogiem. Plotki we wsi bolały bardziej, niż ciosy męża”

Redakcja poleca

REKLAMA