„Za męża wzięłam pierwszego lepszego, bo chciałam ukrócić tyrady rodziny. Zrobię wszystko, byle nie zostać starą panną”

mąż i żona fot. iStock, Kobus Louw
„Miałam 24 lata i byłam sama. Może w dużym mieście to nic strasznego, ale u nas, na wsi dla wszystkich byłam starą panną. A ja nie potrafiłam się tym nie przejmować”.
/ 23.07.2024 14:39
mąż i żona fot. iStock, Kobus Louw

Kiedy moja młodsza o dwa lata siostra zaszła w ciążę w wieku 17 lat, mama załamywała nad nią ręce i płakała, że zmarnowała sobie życie. A mnie chwaliła, że jestem rozsądna, że maturę robię i o chłopakach na razie nie myślę. Skończyłam więc to swoje technikum żywienia i z maturą w kieszeni zaczęłam szukać pracy.

Miałam szczęście, przyznaję, bo trafiło się wolne miejsce w zakładzie spożywczym, w miasteczku, niecałe 15 kilometrów od domu. Rodzice byli zachwyceni, ja też, bo wreszcie miałam własne pieniądze, no i jeszcze mogłam wesprzeć domowy budżet.

Pomagałam też siostrze

Razem cienko przędli i wciąż mieszkali z nami. Ale minął rok, drugi i moja mama zaczęła z kolei użalać się nade mną. Że nic, tylko w domu siedzę albo do pracy jeżdżę, że sama jak ten palec, że wszystkie moje koleżanki za mąż wychodzą, a ja jedna nikogo nie mam.

Fakt, że wesela odbywały się jedno po drugim. No i prawdą jest, że głupio się na nich czułam bez osoby towarzyszącej. Zazwyczaj z bratem chodziłam, ale to przecież nie to samo! Widziałam zresztą, że ludzie zaczynają patrzeć na mnie z ironicznym uśmiechem i niemal czułam, jak wytykają mnie palcami. Moje koleżanki „życzliwie” starały się mnie wyswatać, szukając dla mnie jakiegoś kandydata.

Jednak przeważnie były to jakieś wymoczki. Ale minęły kolejne dwa lata i zrozumiałam, że jeżeli nic nie zrobię ze swoim życiem, to naprawdę zostanę starą panną, o czym mi nieustająco przypominała rodzina i znajomi. Tym bardziej że wszyscy rozsądni faceci ze wsi i okolic byli już zajęci…

Zaczęłam się zatem przyglądać tym z pracy, spotykanym w zakładowej stołówce, poznawanym na konferencjach i delegacjach.

Większość z nich to bawidamki

Albo podstarzali mężowie, szukający odskoczni od zrzędzących żon. Nie o to mi chodziło. I właśnie wtedy moja przyjaciółka, która wychodziła za mąż, umówiła mnie na wesele ze swoim dalekim krewnym.

– To brat męża Aśki, mojej ciotecznej siostry – powiedziała. – Może nie jest to George Clooney, ale na pewno świetnie tańczy. Wpisałam go jako parę do ciebie.

„Znowu jakiś nudny typek, którego towarzystwo będę musiała znosić przez całe wesele” – myślałam.

Ale co miałam zrobić? Pocieszałam się, że przynajmniej sobie potańczę. Radek faktycznie do przystojniaków nie należał, był fatalnie ubrany, zabawiał mnie opowieściami o swojej praktyce weterynaryjnej i jedyne, co umiał, to tańczyć. Za każdym razem, gdy zaczynał przynudzać, wyciągałam go zatem na parkiet. I robiłam wszystko, by go do siebie zniechęcić.

Dlatego byłam zaskoczona, gdy kilka dni po weselu zadzwonił do mnie.

– Cześć, tu Radek, bawiliśmy się razem na weselu Pauliny, pamiętasz mnie? Sama nie wiem, jak udało mi się stłumić jęknięcie. – Wiesz, świetnie się z tobą bawiłem, pomyślałem, że moglibyśmy się spotkać?

– No nie wiem, jestem trochę zajęta – zaczęłam się wymigiwać i właśnie w tym momencie do pokoju weszła mama.

Nie mogła wiedzieć, z kim rozmawiam, ale spojrzała na mnie tak, że aż zrobiłam się czerwona.

– Myślałem o dyskotece – ciągnął niezrażony Radek. – Przyjechałbym po ciebie w sobotę wieczorem, co ty na to?

Oczywiście mogłam odmówić, a mamie powiedzieć, że to koleżanka chciała mnie wyciągnąć do kina. Ale miałam jakieś zaćmienie i zwyczajnie przestałam myśleć. Zgodziłam się, umówiłam, a mama o mało nie uściskała mnie z radości.

No, nareszcie zaczynasz gdzieś wychodzić – powiedziała uszczęśliwiona.

Wzruszyłam ramionami, myśląc: właściwie co mi szkodzi? Przystojny to ten Radek nie jest, ale tańczyć umie. A na dyskotece będzie ciemno i hałas, więc nie będę musiała go oglądać ani słuchać. Nie wzięłam jednak pod uwagę, że Radek najpierw zaprosi mnie na kolację.

Na nic zdały się moje protesty, że nie jestem głodna. No i po chwili siedzieliśmy w jakiejś knajpie, coś tam jedliśmy, a on opowiadał mi o sobie. Żeby się rozluźnić, wypiłam dwa kieliszki wina, i chyba dlatego na dyskotece bawiłam się naprawdę świetnie. I pewnie z tego powodu zgodziłam się na kolejne spotkanie. Radek wyraźnie mnie podrywał. A ja… No cóż, nie podobał mi się zupełnie, ale w pewnym momencie złapałam się na tym, że lubię go słuchać.

Kochał zwierzęta

Potrafił o swojej pracy opowiadać godzinami. Sam miał dwa psy i trzy koty – porzucone przez właścicieli w klinice, w której pracował. Mogły trafić do schroniska albo ktoś mógł je przygarnąć. Więc on je wziął. Ujął mnie tym, prawdę mówiąc.

Podobnie jak swoim uporem. Wyraźnie dawałam mu do zrozumienia, że nie jest w moim typie. Nie godziłam się na żadne spotkania we dwoje u niego w domu, nie chciałam z nim jechać na weekend nad morze, nie przyjmowałam zaproszeń do jego rodziców na obiad i nie wykazywałam się żadną inicjatywą.

Ale jego to nie zrażało. Dzwonił, zgadzał się na wszystkie moje warunki, cierpliwie znosił humory i milczenie. I robił wszystko, żebym tylko się uśmiechnęła. A moi rodzice byli zachwyceni. Nie dość, że wreszcie z kimś się spotykałam, to jeszcze był to ktoś na poziomie! Miał własne dwupokojowe mieszkanie odziedziczone po babci, no i był weterynarzem!

Słyszałam, jak mama się chwali

– Marta może i długo była sama, bo byle kogo to ona nie chciała – mówiła. – Ale wreszcie poznała kogoś odpowiedniego. Weterynarz, z miasta!

– Ale czy z tego co będzie? – powątpiewały wiejskie plotkary.

– Taki w Marcie zakochany, że o to się nie martwię – mama od razu ucinała wszelkie spekulacje.

– Byleby ona była rozsądna.

Prawdę mówiąc, to wtedy pomyślałam, że gdybym zaręczyła się z Radkiem – czego on, nie miałam wątpliwości, oczekiwał – to wreszcie daliby mi święty spokój. Matka by nie zrzędziła, wieś przestałaby plotkować. A co mi to szkodzi? Zaręczyny zawsze można zerwać, a spotykać się przecież i tak spotykamy.

Nie wiem, jak to się stało, że po tych zaręczynach od razu zaczęliśmy planować ślub.

Radek zaczął, a ja się temu poddałam

Oprzytomniałam, dopiero gdy matka zabrała mnie do krawcowej na przymiarki sukni.

– Mamo, ale ja nie wiem, czy ja chcę tego ślubu, bo ja Radka nie kocham – wyjęczałam.

– Chcesz, chcesz – mama nie przejęła się moim gadaniem. – Boisz się, to normalne. Ale to dobry człowiek, poszczęściło ci się.

Fakt, Radek był cudowny! Nigdy mnie do niczego nie zmuszał, nigdy nie krytykował. Dobrze mi z nim było, bo świetnie się dogadywaliśmy. A dziś…

Za rok będziemy obchodzić dziesiątą rocznicę ślubu. Mamy dwoje dzieci, a tego lata przeprowadziliśmy się na wieś. I właśnie podczas jednego z letnich wieczorów coś odkryłam… Siedzieliśmy wieczorem z Radkiem na werandzie po upalnym dniu. I wtedy Radek powiedział:

– Wiesz, dobrze mi z tobą. Kocham cię.

– Ja ciebie też – powiedziałam odruchowo, jak przez wszystkie lata małżeństwa.

Ale nagle uświadomiłam sobie, że ja to naprawdę czuję! Że nie wyobrażam sobie życia bez tego faceta. Że gdy jest w pracy, to tęsknię, a gdy ma zły dzień, jest mi smutno. Że czekam, aż wróci do domu i mnie pocałuje. Że czekam na soboty, gdy gdzieś się razem wybierzemy. Że lubię przy nim być. No, to chyba to jest miłość?

Marta, lat 32

Czytaj także:
„Znalazłam portfel z pieniędzmi i postanowiłam go uczciwie zwrócić. Zamiast znaleźnego, dostałam jednak plik pretensji”
„Mąż po pracy nie kiwnie nawet palcem. Znudziła mi się rola sprzątaczki, więc zmusiłam go, by ruszył cztery litery”
„Moja kuzynka to królowa marud. Śpi na forsie ze spadku po bogatym wujku, a mimo to wciąż narzeka na swój los”

Redakcja poleca

REKLAMA