„Wyszłam za bogatego faceta, czułam się jak w czepku urodzona. Nadziany kochanek szybko okazał się przekleństwem”

załamana kobieta fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih
„Mnie tak wychowano, że w związku partnerskim, takim, jak to Dorota rozumie, to źle bym się czuła. Mężczyzna ma być w domu mężczyzną, a kobieta ma swoje miejsce. I tyle. A jeśli mąż nie pije i nie bije, to co tu więcej chcieć? Tak więc byliśmy szczęśliwym małżeństwem przez 25 lat”.
/ 29.12.2022 09:15
załamana kobieta fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih

Siedzę na tarasie domku w lesie, patrzę na przebłyskujące między drzewami jezioro i powinnam się czuć spokojna, bezpieczna. Jednak tak nie jest. Szarpią mną uczucia dalekie od spokoju – poczucie krzywdy, upokorzenie, ból. A przecież miało być inaczej, przyjaciółki mi zazdrościły.

– Kaśka, złapałaś takiego faceta…! – cmokała Jadźka i kręciła głową.

– Jak to jest… – zastanawiała się druga, Różyczka. – Jak która ma jednego dobrego męża, to jej Bóg podsyła drugiego, jeszcze lepszego. A jak która miała takiego padalca jak mój Zenek, niech mu ziemia na płuca się kamieniami wali, to potem dostaje gorszego. Zupełnie jakby Bóg chciał się przekonać, jak ona zniesie ten eksperyment na miarę samego Hioba.

Różyczka jest jedną z tych kobiet, które wierzą całym sercem, że jak przed ołtarzem powiesz tak, to już masz przechlapane do końca życia. No, chyba że mąż po pijaku będzie koniecznie chciał naprawiać dach domu (do czego nota bene nie mogła go namówić, gdy był trzeźwy), co skończyło się szybkim pogrzebem. Jako całkiem wolna kobieta znów wyszła za mąż
– i znów nie słuchała rad przyjaciółek, a nawet matki nowego oblubieńca, która szczerze i uczciwie powiedziała, że jej syn to pijus, cham i damski bokser. Więc właściwie nie do Boga, tylko do siebie może mieć pretensje. No ale ja jej tego nie powiem.

Mój mąż, Franek, był miłością mego życia

Byliśmy razem od piętnastego roku życia. Uważam, że to było szczęśliwe małżeństwo, choć moja córka Dorota mówi, że nie rozumie, jak mogłam być szczęśliwa z facetem, który traktował mnie jak kucharkę i nałożnicę.

– No a jak miał mnie traktować? – pytałam. – Jako żona zajmowałam się kuchnią, dziećmi, no i byciem… żoną. Tak normalne życie wygląda.

– Mamo – wzdychała. – Nigdy nie pytał cię o zdanie w sprawach innych niż dom i dzieci. Uważał, że masz „za mały rozumek”. Nigdy nie traktował cię jako partnera w życiu.

Związek partnerski. Równe prawa i obowiązki. Może to przejdzie w Warszawie, ale u nas? Nawet jak oglądałyśmy razem z Jadźką i Różyczką te nowomodne seriale, rozumiałyśmy, że to po prostu film, taka fantazja, a życie idzie własnym trybem. Nie to, żeby u nas kobiety nie rządziły. Rządzą. Taka K., na przykład.

Chłopy w jej domu, mąż i dwaj synowie, chodzą jak szwajcarskie zegarki pod jej wzrokiem i krzykiem. Ale kiedy jej mąż powiedział, że ma głosować na R., i że będzie polował z sołtysem, to tylko trzaskała rondlami, ale nic nie powiedziała. Bo są sprawy, w które kobieta może ingerować, i takie, w które nie może, jeśli chłop ma zachować resztę szacunku wśród innych mężczyzn.

Mnie tak wychowano, że w związku partnerskim, takim, jak to Dorota rozumie, to źle bym się czuła. Mężczyzna ma być w domu mężczyzną, a kobieta ma swoje miejsce. I tyle. A jeśli mąż nie pije i nie bije, to co tu więcej chcieć? Tak więc byliśmy szczęśliwym małżeństwem przez 25 lat. Franek zmarł na atak serca, w pracy, kiedy wymieniał silnik w traktorze.

Byłam wdową przez pięć lat, kiedy w kościele na mszy zaczęłam zauważać spojrzenia Mariana. Od siedmiu lat był dyrektorem naszej niewielkiej przychodni i jednocześnie internistą. Również wdowiec, przyjechał do naszego miasteczka po śmierci żony, nie mogąc, jak mówił, żyć w mieście, gdzie każdy kąt mu o niej przypominał. Niemal od samego początku został uznany przez tutejsze kobiety za pożądanego kawalera. Ale on na żadną nie spoglądał. Aż zauważył mnie.

Jestem dość drobna, na granicy pulchności, stąd moja twarz prawie pozbawiona jest zmarszczek i nie wyglądam na swoje lata. Mówili, że jestem atrakcyjna, że powinnam znaleźć sobie męża, ale ja nie myślałam o zaczynaniu od nowa. Miałam czterdzieści siedem lat, kiedy Franek zmarł, gospodarstwo na głowie, gdzie mi tu dumać o takich sprawach. Dorota wyjechała na studia do Wrocławia i już nie wróciła, jedynie na święta czy wakacje, i zostałam ze wszystkim sama.

Ksiądz uznał, że to są moje fantazje

Marian jest postawnym mężczyzną, bardzo męskim, energicznym. Kiedy postanowił, że chce mieć żonę, to ją w końcu zdobył. Myślę, że z dużą pomocą innych kobiet, które zaczęły mi wmawiać, że oto przede mną szansa życia. Zupełnie jakbym dostała gwiazdorski kontrakt w Hollywood! Przyznaję, że awanse Mariana zawróciły mi w głowie. Ja, tylko z maturą, gospodyni domowa, była żona mechanika, i on – pan doktor ze Szczecina. Dziwny związek, powiedziałabym. Ale miłość, jak powiedział nasz proboszcz, do którego zwróciłam się po poradę, nie takie różnice wyrównuje, a nawet czyni z nich zalety.

No i wyszłam za mąż. Przeniosłam się do domu męża, gospodarkę sprzedałam, a pieniądze dałam córce, która marzyła o domu letniskowym nad jeziorem. Teraz miał utrzymywać mnie mąż. I utrzymywał, nie przeczę. Przez pierwsze miesiące wszystko wydawało się w porządku. Zajmowałam się domem, pomagałam w przychodni. Byłam żoną, jeśli wiecie, co mam na myśli, ale Marian nie miał, wbrew pozorom, zbyt wybujałego temperamentu.

Przez pół roku może trzy razy poczuł zew natury. Nie miałam o to do niego pretensji, w końcu nie byliśmy młodzi. I jak mój pierwszy mąż, raczej nie zwracał uwagi na to, co myślę i czego chcę, ale to było normą i niczego innego nie oczekiwałam. Stąd te zachwyty moich przyjaciółek, że mam szczęście.

Ja jednak miałam pewien problem. Od niemal samego początku małżeństwa czułam, że umykają mi godziny, całe wieczory albo dni. Zasypiałam, nawet nie mając świadomości, że zasypiam. Nic mi z tego małżeństwa nie pozostawało. Obejrzałam program w telewizji. Prowadząca mówiła coś o wypaleniu, walce o swoje prawa i przywileje. Coś mnie tknęło. Choć dotychczas uważałam, że to bzdury, poczułam, że chcę mieć inne życie. 

Chciałam pogadać o tym z mężem. Szukałam go w jego gabinecie i natknęłam się na coś, czego nie potrafię zmyć z moich oczu. To były zdjęcia. Zdjęcia z kobietami i to nie bylejakimi. To były panie lekkich obyczajów z miasta. Wiedziałam, że ukochany czasami sobie pofolguje, przymykałam na to oko, ale takie coś? 

Tamtego dnia zrobiłam błąd – kiedy mąż przyszedł do domu, pokazałam mu te zdjęcia i zażądałam, by się ze wszystkiego wytłumaczył.

– Chcę rozwodu – płakałam.

Marian podszedł, uderzył mnie i zabrał mi zdjęcia. Po czym je spalił.

– Nie masz dowodu – powiedział zimno.

– Wszystkim opowiem!

– I tak nikt ci nie uwierzy.

Miał rację. Naprawdę. Powiedziałam o wszystkim księdzu.

– Jesteś pewna, córko, że to ci się nie śniło? Diabeł często podsuwa nam obrazy naszych pragnień, a my, wstydząc się ich, oskarżamy o nie innych. Twój mąż to dobrodziej naszej parafii, za darmo leczy w ośrodku pomocy, nie wolno ci rzucać na niego kalumnii. To grzech, córko, to grzech.

Chciałam porozmawiać o tym z przyjciółką, ale mąż mnie uprzedził. Inaczej mówiąc, Marian zrobił ze mnie wariatkę. Nikt mi nie wierzył; chociaż to ja mieszkam tu całe życie, a on jest przybyszem. To mnie szanowano i wszyscy wiedzieli, że nigdy nie kłamię. A teraz nawet przyjaciółki nie stały po mojej stronie.

Może i wierzyły, ale…

– Kaśka, czego ty chcesz? – denerwowała się Jadźka. – Z kurnej chaty przeniosłaś się do willi, wyglądasz jak gwiazda z telewizji, chodzisz raz w miesiącu do fryzjera. Dobrobyt uderzył ci do głowy i pomieszał klepki? Przeproś męża i wracaj do domu.

– Jesteś kobietą – powiedziała moja córka, do której wreszcie zadzwoniłam. – Jakby doktorka oskarżył facet, toby uwierzyli. Bez zastrzeżeń. Ty nie masz szans bez zdjęć. Głupio zrobiłaś.

Ano głupio. Trzeba było robić kopie. Wyjechałam z miasta, do domku córki nad jeziorem. Nie zamierzam wracać. Biorę rozwód, i już wiem, że zostanę z niczym, bo to ja opuściłam męża i to z mojej winy małżeństwo się skończyło. Nikt nie wierzy kobiecie. 

Czytaj także:
„Nastoletni syn zamiast latać za dziewuchami, siedział w książkach. Gdy w końcu nam kogoś przedstawił, byłam w szoku...”
„Nasz syn nie widział świata poza internetem. Gdy zabieraliśmy mu telefon, wpadał w szał, przeklinał i bił na oślep”
„Przyjaciółka całe swoje życie poświęciła synom. Szukanie miłości odkładała na później, bo myślała, że ma jeszcze czas...”

Redakcja poleca

REKLAMA