„Wyszedłem z więzienia i byłem pewny, że zaraz znów tam trafię. Od krat i zimnej celi wybawiła mnie miłość”

zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„Wyszedłem z więzienia i nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie znałem uczciwego życia i obawiałem się, że wkrótce znów trafię za kraty. Ale jedno spotkanie wszystko zmieniło”.
/ 22.02.2023 20:30
zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Całą bandą grasowaliśmy po osiedlu. Podobało nam się, że dorośli się nas boją.
Nie urodziłem się w czepku. Od początku miałem w życiu pod górkę i wiatr. Nie to, żebym się użalał nad sobą, ale tak właśnie było. Rodzice lubili zajrzeć do kieliszka, a jak pili, to bili. Zwłaszcza ojciec. A rękę miał ciężką…

Gdy byłem mały, uciekałem przed nim na klatkę schodową lub do piwnicy. Gdy trochę podrosłem, na ulicę. A tam nie brakowało takich dzieciaków jak ja… Zagubionych, niechcianych, rozpaczliwie poszukujących akceptacji. Z czasem zaczęliśmy razem wałęsać się po okolicy i od razu poczuliśmy się silni.

Ludzie na nasz widok przechodzili na drugą stronę ulicy lub grzecznie schodzili nam z drogi. Podobało mi się to. Mieliśmy tylko po dwanaście, trzynaście lat, a dorośli bali się nas jak ognia. Łącznie z moim ojcem. Jeszcze nie tak dawno lał mnie za byle co. A teraz? Gdy zjawiałem się w domu, uciekał do sypialni i zamykał się na klucz. Miałem z tego niezły ubaw.

Byłem najniższy i najszczuplejszy w grupie, ale to nie oznacza, że najsłabszy. Dość szybko odkryłem, że lubię, a przede wszystkim umiem się bić. Nie było takiego, który by mnie pokonał. Kolegom to imponowało, więc wybrali mnie na przywódcę. Przez następne lata razem piliśmy, bawiliśmy się, braliśmy narkotyki, rozrabialiśmy, wreszcie kradliśmy. Słowem – robiliśmy, co chcieliśmy, i nikt nie próbował nas zatrzymać.

Nawet policja specjalnie się nami nie interesowała. Co jakiś czas któryś z nas trafiał na komisariat, ale na umoralniających gadkach i straszeniu poprawczakiem zwykle się kończyło. Śmialiśmy się z tego. Myśleliśmy, że świat należy do nas, że możemy wszystko. Okazało się, że to tylko pozory.

Musiałem zgrywać twardziela

Idylla, przynajmniej dla mnie, skończyła się niedługo po dziewiętnastych urodzinach. Zgarnęli mnie po kolejnym napadzie i tym razem już nie wypuścili. Okazało się, że mają na mnie tyle, że nawet najlepszy adwokat by mnie nie wybronił. A ja miałem takiego z urzędu.

Areszt, sąd i wyrok: sześć lat za rozboje i narkotyki. Byłem pewien, że dostanę zawiasy, bo byłem bardzo młody, ale sędzia wysłał mnie za kratki. Gdy zamknęła się za mną brama więzienia, byłem przerażony, ale nie pokazałem tego po sobie. Wiedziałem, że jeśli okażę słabość, to mnie tam zniszczą. Kiedy więc trafiłem do celi i starzy więźniowie próbowali mnie ustawiać, rzuciłem się do bójki. Mocno oberwałem, ale zdobyłem szacunek, bo na nikogo nie doniosłem.

Przez całą odsiadkę grałem twardziela i nim byłem, ale gdzieś tam podświadomie pragnąłem zmian. Zwłaszcza po rozmowach z chłopakami, którzy trafili tu po raz kolejny lub odsiadywali dożywocie.

Chciałem, żeby ktoś wyciągnął do mnie rękę i powiedział, że gdy znajdę się na wolności, mogę żyć inaczej. Ale nikt taki się się znalazł. Wychowawca klepał ciągle te same teksty, psycholog też specjalnie się nie wysilał. Gdy mówiłem, że dymi mi się pod czaszką, przepisywał mi środki na uspokojenie. Miałem wrażenie, że nikomu nie zależy na tym, bym wyszedł na prostą. A to tylko potęgowało frustrację i złość.

Kiedy więc wyrok się skończył, wróciłem do dawnego życia. Wydawało się, że nie ma dla mnie ratunku, że po raz kolejny sobie nagrabię i trafię za kratki. A jednak… Jakieś dwa miesiące po wyjściu z więzienia spotkałem na ulicy Damiana, kumpla z dawnych lat. Ucieszyłem się, bo gdy poszedłem siedzieć, straciliśmy kontakt. Myślałem, że gdzieś razem wyskoczymy, napijemy się, zaszalejemy. Tymczasem on odparł, że spieszy się na spotkanie… wspólnoty modlitewnej.

– Gdzie? – wybałuszyłem oczy.

– Na spotkanie wspólnoty modlitewnej – powtórzył.

– Czyżbyś się nawrócił? Nie żartuj! Wiara jest dla frajerów! – zarechotałem.

– Nie, jest dla wszystkich. Nawet takich jak my. Daje siłę i czyni cuda. Chodź ze mną, to sam się przekonasz – odparł spokojnie.

Nie mam pojęcia, dlaczego się zgodziłem. Może z nudów, ciekawości, a może Bóg mnie dostrzegł w tłumie i wyciągnął pomocną dłoń, na którą tak czekałem? Sam nie wiem… Spodziewałem się, że wszyscy będą tam patrzeć na mnie jak na kosmitę. Tymczasem przywitali mnie z uśmiechem i życzliwością: „Dobrze, że jesteś” – usłyszałem.

Po chwili rozmawiali ze mną, jakby mnie znali od lat. Nikt nie pytał mnie, skąd się wziąłem, po co przyszedłem. Byłem tak oszołomiony, że nie bardzo wiedziałem, jak się zachować. Ja, postrach dzielnicy, stałem i czerwieniłem się jak uczniak przy tablicy. W tamtej chwili jeszcze nie wiedziałem, że to początek mojego nowego życia.

Znalazłem pracę i mieszkanie

Zacząłem regularnie chodzić na spotkania. Modliliśmy się, ale też dużo rozmawialiśmy. O Bogu, życiu, nadziei na lepsze jutro… To właśnie te rozmowy przynosiły mi największe ukojenie, pozwalały uporządkować kłębiące się w mojej głowie myśli. W pewnym momencie złapałem się na tym, że gdy kończyło się jedno spotkanie, ja już myślałem o następnym. Minęło jednak sporo czasu, aż przekonałem sam siebie, że Bóg może kochać takich jak ja i że warto Mu zaufać, iść drogą, którą nam wyznaczył.

Im głębiej w to wierzyłem, tym większy spokój czułem. Krok po kroku zmieniałem swoje życie i zbliżałem się do Boga. Nie dlatego, że ktoś mnie do tego zmuszał, ale dlatego, że czułem taką potrzebę. Chciałem być dobry, nie zły.

Dzięki pomocy przyjaciół ze wspólnoty znalazłem pracę na budowie i wynająłem malutkie mieszkanko. Żyłem skromnie, ale byłem szczęśliwy. Nie mogłem uwierzyć, że to możliwe… Przecież kiedyś śmiałem z ludzi, którzy uczciwie zarabiali na swój byt.  Któregoś razu na spotkanie wspólnoty przyszła młoda dziewczyna. Spojrzałem na nią i aż mnie zamurowało. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Zauważyła to, rzuciła pytające spojrzenie, a potem nagle ruszyła w moją stronę.

– Coś ze mną nie w porządku? Mam jakąś plamę na ubraniu? Jestem brudna na twarzy? – spytała lekko przestraszona.

– Nie, wszystko jest OK… Ja po prostu… – zamilkłem, bo zabrakło mi słów.

– Chcesz mnie potem zaprosić na kawę? Jeśli tak, to się zgadzam – uśmiechnęła się.

Po spotkaniu poszliśmy na tę kawę. A potem kolejną i jeszcze jedną. Im lepiej poznawałem Dorotę, im dłużej z nią rozmawiałem, tym mocniej czułem, że jestem w niej zakochany. A i ona, jak mi się wydawało, odwzajemniała moje uczucie. Martwiło mnie tylko jedno: jak zareaguje na wiadomość, że siedziałem w więzieniu. Kilka razy zbierałem się, żeby jej o tym powiedzieć, ale w ostatniej chwil rezygnowałem. Bałem się, że ją stracę. W końcu jednak zebrałem się na odwagę.

Od tamtego czasu minęły 4 lata

– Pewnie teraz powiesz, że nie chcesz mnie więcej widzieć – wykrztusiłem, gdy już wyznałem jej prawdę.

– To nie ma znaczenia. Dla mnie liczy się nie to, jaki byłeś, ale to, jaki jesteś.

– A jaki twoim zdaniem jestem?

– Dobry, czuły, opiekuńczy. Słowem taki, jakiego sobie wymarzyłam.

Gdy to usłyszałem, to aż mi się w głowie zakręciło. Ja dobry, czuły i opiekuńczy? Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek to usłyszę. Od tamtego czasu minęły cztery lata. Od trzech jesteśmy z Dorotą małżeństwem. Niedawno urodził się nam synek, Jaś.

Staram się być dobrym mężem i ojcem i codziennie dziękuję Bogu za to, że dał mi tak wspaniałą rodzinę. Staram się także pomagać dzieciakom, które, tak jak ja kiedyś, szukają wrażeń na ulicy. Jeżdżę po szkołach, opowiadam swoją historię… Ku przestrodze, ale też by dać nadzieję, że można odmienić swoje życie. Wystarczy tylko chcieć i w to uwierzyć

Czytaj także:
„Zakochałam się w Pawle do szaleństwa, a on z dnia na dzień mnie rzucił. Drań miał dziewczynę, która właśnie wróciła zza granicy”
„Chciałam być lojalna wobec przyjaciółki, ale od 3 miesięcy spotykałam się z jej chłopakiem. Zakochaliśmy się nie wiadomo kiedy"
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”

Redakcja poleca

REKLAMA