„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”

zrozpaczona wdowa fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Poldek objął mnie i przyciągnął do siebie. Trwaliśmy tak chwilę. Myślę, że wyglądało to tak, jakbym zasłabła i on mnie podtrzymywał. Odsuwając się ode mnie, musnął dłonią moje włosy. A może tylko tak mi się wydawało. Tak, to musiało mi się przywidzieć. Takie rzeczy nie mogą się wydarzać. Są niezgodne z naturą. Co się ze mną dzieje?”.
/ 26.08.2022 07:15
zrozpaczona wdowa fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Adam zmarł nagle. To był rozległy zawał, pogotowie przyjechało nawet szybko, ale nic nie dało się już zrobić. Mój świat się zawalił. W głowie miałam wyłącznie ciemną pustkę szarpaną kolejnymi napadami paniki. Co mam robić? Co mogę zrobić? Jak dam sobie radę?

– Mama, nie mogę… nic na to nie poradzę. Taki układ. Sorry, nic się nie da zrobić, nie w tej chwili. Przyjadę, jak tylko to będzie możliwe, nie wiem, za dwa, trzy tygodnie najwcześniej.

Nasz syn, Borys, od lat mieszka w Australii i załapał się do jakichś produkcji filmowych. Na asystenta, czy coś takiego. Rozgrzebana produkcja w toku. Nie mógł, a zapewne też nie chciał przerywać dobrej passy, na którą tyle lat ciężko pracował. Rozumiałam go, ale co z tego. Kto mi pomoże? Zostałam sama. Muszę pochować Adama, muszę przeżyć i… co dalej?

Zakład pogrzebowy znalazł się sam. Czytałam kiedyś, że mają wszędzie swoich ludzi, żeby wiedzieć szybciej. Nie mam o to pretensji, było mi przecież wszystko jedno, kto zorganizuje pogrzeb. Zupełnie mechanicznie podpisywałam jakieś podsuwane mi papiery. Przyjmowałam wszystkie sugestie, jaka trumna, jak zdobiona. Jakie to ma znaczenie? Całe szczęście, że Adam kilka lat temu kupił miejsce na cmentarzu. Wtedy pukałam się w głowę.

– Ale ty jesteś głupi! O czym ty myślisz? To nie lepiej za tę kasę polecieć na Majorkę?

– Anusiu, a kto może wiedzieć, co nam i kiedy pisane? A tak przynajmniej z tym nie będziemy mieli kłopotu. To znaczy któreś z nas. Ani Borys w razie czego.

– W razie czego?

– No wiesz, gdyby na przykład samolot na Majorkę spadł z nami w środku…

– Ty chory chyba jesteś. Kto normalny tak myśli? Zobaczysz, że jeszcze coś na nas ściągniesz tym bezmyślnym gadaniem.

– Nie przejmuj się, skarbie. Miejsce mamy na wzgórzu, wśród drzew. A na Majorkę też nam wystarczy.

Nic nie zostało z mojego życia

Adam. Mój mąż i największy przyjaciel. Całe swoje dorosłe życie zbudowałam wokół niego. Obrosłam go jak bluszcz. Nie musiałam pracować, nie musiałam kopać w ogródku. Nie potrzebowałam znajomych ani przyjaciół. Adam był moim światem. Adam i Borys. Nie jestem idiotką, rozumiałam, że miłość do dziecka ma w sobie ten cholerny paradoks. Kochasz kogoś, ale nie po to, żeby go mieć, tylko po to, żeby mógł od ciebie odejść. Rozumieć nie zawsze znaczy godzić się. Tak szybko z mojego małego chłopca stał się mężczyzną. Silnym, zdecydowanym, pełnym planów i energii.

– Rozumiem. Wszystko, co do mnie mówisz, ale czy jesteś pewien, że właśnie Australia? Dlaczego tak daleko? Będę tęsknić, synku!

– No, między innymi właśnie dlatego. Muszę się całkowicie oderwać. Chcę żyć na własny rachunek i na swoich zasadach.

– A kto ci kotleciki mielone zrobi?

– Mamo! Przecież ja nie jem mięsa już od roku! Nie zauważyłaś?

– A to nie jest taka przejściowa moda?

– Widziałaś zwierzęta w rzeźni? Widziałaś to, jak się boją?

– Przestań! Nie chciałabym na to patrzeć!

– No właśnie.

I wyjechał.

Znalazł sobie żonę i to nie Polkę, tylko miejscową, Australijkę. Ma swój dom i swoje zupy z soczewicy i sojowe kotleciki, które przygotowuje mu kobieta, której nie znam.

– Tak trzymaj! I nie daj sobie wejść na głowę tej kangurzycy – śmiał się Adam, gdy rozmawiali ze sobą przez Skype’a; Adamowi wyjazd Borysa wcale nie przeszkadzał.

– Chłopak ma jaja!

– Adam!

– Aniu!

A teraz nawet nie będę mogła się z Adamem pokłócić. Ani przytulić. Nic nie zostało z mojego życia. Nasz wielki i pusty dom, którego zaczęłam się bać. Tyle w nim podejrzanych odgłosów. Do tej pory cisza nie była tak dojmująca. Adam słuchał dużo jazzu, gadał, oglądał wiadomości i wrzeszczał na telewizor. Śmiał się. Śmiał się często i zaraźliwie.

– Przepraszam najmocniej, ale widziałam tu karetkę, mam nadzieję, że nic złego nie stało się panu Adamowi?

– Mąż nie żyje.

To sąsiadka. Nie utrzymuję żadnych kontaktów z sąsiadami. Do niczego nie było mi to potrzebne. Nie wiem, jakie mają imiona, nazwiska, czym się zajmują. Jak się spotykamy na uliczce to mówię „dzień dobry” i idę swoją drogą. Skąd ona zna imię mojego męża? Pewnie jakieś pogaduchy uskuteczniali. Jak kosił trawnik albo ganiał z sekatorem, podcinając żywopłot… Co ja zrobię z tym ogrodem?

O, idzie ten zarośnięty sąsiad z końca drogi. Wpadał czasami do Adama, pomagali sobie nawzajem, pożyczali kosiarki i inne takie. Skłamałam. To jedyna osoba, której imię znam. Adam czasami relacjonował te ich wspólne ogrodnicze sprawy: „Poldek to, Poldek tamto”. Chyba się lubili.

Czy naprawdę czuję to, co czuję? 

Nie wiem dokładnie, jak znalazłam się na cmentarzu, jakby mi odcięło świadomość. Była ze mną Krystyna, daleka kuzynka Adama. Pewnie ona zadbała, żebym się odpowiednio ubrała i dotarła do kaplicy. Albo zrobiłam to wszystko mechanicznie, Adam powiedziałby, że na autopilocie. Nie słuchałam księdza. Znów mnie odcięło. Potem szliśmy za trumną i zobaczyłam, że jest sporo ludzi. Kim oni są? Część pewnie z pracy Adama. Dlaczego tyle młodzieży? Może pomylili pogrzeby.

Najgorszy był moment, gdy spuszczali trumnę do grobu i zaczęli zasypywać. Ugięły się pode mną nogi. To naprawdę koniec. Nigdy już nie pogadamy, nie przytulę się do niego, nie spojrzę w jego oczy. Nigdy nie będę mogła przeklinać pod nosem, zbierając z umywalki włosy z przycinanej brody. Czy jest jeszcze coś, co będę mogła robić?

Moje najszczersze kondolencje.

– Tak, dziękuję bardzo.

– Proszę przyjąć od nas wyrazy najszczerszego współczucia.

– Dziękuję.

Nie wiem, jak dawałam sobie radęSłońce piekło bezlitośnie. Nie pomagały mi ciemne okulary.

– Trzymaj się. Mimo wszystko się trzymaj.

To Poldek. Ten zarośnięty od ogródka. Poczułam, że trzyma mnie za łokieć i po raz pierwszy chyba spojrzałam mu prosto w twarz.

– Dziękuję. Przynajmniej ty mnie nie zostaw… – powiedziałam.

Nie, nie ja to powiedziałam. Ktoś we mnie, ktoś obcy albo nowy, powiedział to moimi ustami. Poldek objął mnie i przyciągnął do siebie. Trwaliśmy tak chwilę. Myślę, że wyglądało to tak, jakbym zasłabła i on mnie podtrzymywał. Odsuwając się ode mnie, musnął dłonią moje włosy. A może tylko tak mi się wydawało.

– Na pewno dasz sobie radę? – spytał.

– Dam. Nie wiem, czy na pewno, ale dam. Jedź już, Poldek.

Patrzyłam przez okno, jak odjeżdża. Potem spojrzałam w przeciwnym kierunku. Tam, gdzie kończy się nasza uliczka. Było pusto. Nikogo w zasięgu wzroku. Zrobiłam sobie kawę. Siedziałam, piłam, gapiłam się na ściany. Wstawałam i szłam do okna. To przecież niemożliwe. To musiało mi się przywidzieć. Takie rzeczy nie mogą się wydarzać. Są niezgodne z naturą. Co się ze mną dzieje?

Obudził mnie dzwonek. Spałam w ubraniu na kanapie w salonie. Zebrałam się jakoś i wyjrzałam przez okno. Przy furtce stał Poldek. Machnęłam mu, że już idę.

– Aniu, pomyślałem, że możesz czegoś potrzebować. Nie krępuj się, dawaj znać. W każdej chwili. Cokolwiek, zakupy czy ogród. Albo jeśli będziesz chciała pogadać. Jestem…

Nagle poczułam, że cały mój ból, całe zagubienie i rozpacz, cały mój strach, wszystko to traci na znaczeniu.

– Adam na pewno by chciał, żebyśmy się przyjaźnili – dodał Poldek.

– Tak…

– W razie co wiesz, gdzie mieszkam. Po prostu wpadaj.

– Dobrze.

– Trzymaj się.

Poszedł powoli w stronę sklepu. Wróciłam do domu i wypiłam resztkę wczorajszej kawy. Co się dzieje? Stałam za zasłoną i gapiłam się na ulicę, czekając, kiedy będzie wracał. Kim on jest? Dlaczego?

Wieczorem rozmawiałam z Adamem. Z jego fotografią. Opowiedziałam mu to wszystko.

– Ty byś wiedział, co mam zrobić. Znałeś mnie jak nikt. Przecież to tak absurdalne, żeby zakochać się w obcym człowieku na twoim pogrzebie. Na pogrzebie osoby, która była całym moim światem. Może mi się coś poprzestawiało w umyśle? Ja zwariowałam. Przez ciebie. Przez to, że paliłeś i jadłeś tłusto. To wszystko cię zabiło, nawet twoje poczcie humoru ci nie pomogło. Zostawiłeś mnie. A teraz co?

– Nie marudź. Idź do Poldka, to równy gość.

Mogę przysiąc, że to właśnie usłyszałam. To był głos Adama. We mnie. Tak powiedział. Nacisnęłam dzwonek. Drewniane drzwi starego domku cicho zaskrzypiały.

Czytaj także:
„Doniosłem na syna, który popełnił przestępstwo. Wiem, że nie zrobił tego w złej wierze, ale liczę, że wyrok go zmieni”
„Ojciec pije ze strachu przed starością. Wszyscy o tym wiedzą, ale udają głupich. Po co coś mówić, skoro i tak nie posłucha?”
„Kumpel zaplanował mi randkę z dziewczyną moich marzeń. Gdy zobaczyłem, co wymyślił, miałem ochotę zatłuc jajcarza”

Redakcja poleca

REKLAMA