„Rodzice się mnie wstydzą, bo wypisałam się z Kościoła i teraz jestem >>bezbożnicą<<. Na wsi mnie wyklęli”

ksiądz, który wyczytał z ambony parafiankę fot. Adobe Stock, Daniel Jędzura
Ludzkim gadaniem się z tatą nie przejmujcie. Za kilka dni wybuchnie nowa sensacja i kogoś innego wezmą na języki – pocieszałam mamę. - Zapomniałaś już, jak to u nas jest? O pijaństwie i złodziejstwie ludzie zapominają bardzo szybko. Ale o takim grzechu nie!
/ 15.09.2021 08:44
ksiądz, który wyczytał z ambony parafiankę fot. Adobe Stock, Daniel Jędzura

Jestem wściekła na naszego proboszcza. Mógł tę sprawę załatwić po cichu, żeby ludzie o niczym się nie dowiedzieli. A on co? Wszedł na ambonę podczas niedzielnej mszy i jednym zdaniem zrujnował życie moim rodzicom.

Wszystko zaczęło się rok temu. To właśnie wtedy wyjechałam do pracy do Niemiec

Rodzice nie byli zachwyceni moją decyzją, ale nie protestowali. Rozumieli, że nie mam innego wyjścia. W naszym miasteczku większość ludzi żyła od zasiłku do zasiłku. A ja chciałam czegoś więcej. Marzyłam o godnym życiu i o tym, by pomóc mamie i tacie. Urabiali się po łokcie, by wychować mnie i trójkę mojego rodzeństwa. Próbowałam zaczepić się gdzieś w Warszawie, ale szybko wróciłam do domu. Zorientowałam się, że wysokie pensje w stolicy to legenda, że nawet na wynajęcie lichej kawalerki nie zarobię. A gdzie reszta?

Gdy więc zadzwoniła kuzynka i powiedziała, że ma dla mnie wolny pokój w swoim niemieckim mieszkaniu i zaklepane miejsce w fabryce, nawet się nie zastanawiałam. Spakowałam swoje rzeczy i ruszyłam w drogę.

Moja rodzina zawsze było mocno związana z kościołem

Praca rzeczywiście na mnie czekała. Była ciężka, ale dobrze płatna. Przynajmniej w moim pojęciu. Kinga co prawda przyznała ze smutkiem, że żaden Niemiec nie pracowałby za takie grosze, ale ja i tak byłam zachwycona. Miałam zarabiać tysiąc osiemset euro miesięcznie. Dla mnie majątek! Gdy więc po okresie próbnym zaproponowano mi umowę na rok, podpisałam ją natychmiast. Szybko policzyłam, że jak będę dobrze gospodarować pieniędzmi, to nie dość, że wystarczy mi na w miarę spokojne życie, to jeszcze pomogę rodzicom. Z tego ostatniego cieszyłam się najbardziej. Należała im się pomoc. Za miłość i trud.

Gdy podpisywałam umowę o pracę, w jednej z rubryk musiałam podać swoje wyznanie. Nie rozumiałam, po co ta informacja, ale wpisałam: katolik. Moja rodzina zawsze była mocno związana z kościołem. Tata w trakcie procesji baldachim nad księdzem nosił, mama regularnie pomagała w sprzątaniu kościoła. Ja byłam u komunii świętej, przyjęłam bierzmowanie… Gdy po pracy zjawiłam się w domu, od razu zapytałam Kingi, po co kazano mi ją wypełniać.

– Jakby ci to wytłumaczyć… To taka deklaracja, że będziesz co miesiąc płacić podatek na kościół. U nas jest co łaska, a tu obowiązek.
– O rany, dużo?
– W tym landzie osiem procent pensji.
– Aż tyle? Trudno, jak mus, to mus.
– Niekoniecznie. Jest pewien sposób, by nie płacić.
– Poważnie? Jaki?
– Wystarczy pójść do sądu okręgowego i złożyć oświadczenie, że odstępujesz od wiary katolickiej. A potem zanieść je do urzędu podatkowego. Ja tak zrobiłam i pieniądze zostają u mnie w kieszeni.
– I nie masz wyrzutów sumienia?
– A niby dlaczego mam mieć? Kościół i tak jest bardzo bogaty… A poza tym, to tylko papierek. Nie zabrania ci wierzyć w Boga, modlić się. Najważniejsze jest to, co czujesz w sercu, a nie ile pieniędzy oddajesz. Nawet księża mówią, że zbawienia za forsę nie kupisz. Tak czy nie?
– Tak.
– No właśnie. Śmigaj więc do sądu i załatw sprawę. Wielu Polaków tak robi – uśmiechnęła się.

Nikomu z bliskich nie przyznałam się do tego, co zrobiłam

Początkowo nie posłuchałam rady Kingi. Mimo że jej argumenty wydawały się przekonujące, jakoś było mi głupio wyrzec się wiary. Ale po pół roku zmieniłam zdanie. Uznałam, że zamiast płacić podatek, wolę wysyłać więcej pieniędzy rodzicom. Tak bardzo cieszyli się z każdego przelewu, dziękowali za pomoc. I nie wprost, ale prosili o więcej. Młodsi bracia potrzebują nowych butów, kurtek… Któregoś dnia podpisałam więc w sądzie sformułowane po łacinie oświadczenie, że odstępuję od wiary katolickiej. Nikt mnie o nic nie pytał, niczego nie komentował. Urzędnik wręczył mi zaświadczenie i sobie poszłam.

Nikomu z bliskich nie przyznałam się do tego, co zrobiłam. Byłam przekonana, że to zostanie tajemnicą… To było w niedzielę wczesnym popołudniem. Właśnie miałam wyjść, gdy zadzwonił telefon. To była mama.

– Córeczko, powiedz, że to nieprawda, że to jakaś pomyłka… – załkała do słuchawki.
– Ale o co chodzi? – nie rozumiałam.
– O to, że wyrzekłaś się wiary! Oficjalnie!
– Że co? A skąd ci to przyszło do głowy? – próbowałam zyskać na czasie.
– Ksiądz proboszcz ogłosił, pod koniec mszy. Wszedł na ambonę i z imienia i nazwiska cię wymienił. Wszyscy słyszeli! Mów natychmiast, zrobiłaś to?!
– Zrobiłam… Ale to tylko tak na niby… Żeby podatku kościelnego nie płacić. Bo tutaj jest taki obowiązek. A jak się złoży oświadczenie, pieniądze zostają w kieszeni.
– Dziecko, jakie na niby?! Ksiądz ekskomuniką cię obłożył! Ryczał na cały kościół, że już wykreślił cię z księgi chrztów, że nie będziesz w przyszłości mogła wziąć ślubu, posłać dzieci do komunii… Myśleliśmy z tatą, że się pod ziemię ze wstydu zapadniemy. Ludzie żyć nam teraz nie dadzą. Palcami będą wytykać i obgadywać za plecami! Dlaczego nam to zrobiłaś?
– Chciałam dobrze – zaczęłam się tłumaczyć. – Wolałam wam posłać więcej pieniędzy, niż płacić na kościół. Dla nich te sto czterdzieści euro miesięcznie to grosze, a dla was majątek. A ludzkim gadaniem się z tatą nie przejmujcie. Za kilka dni wybuchnie nowa sensacja i kogoś innego wezmą na języki – pocieszałam mamę.
– Pięknie by było, ale to niemożliwe. Zapomniałaś już, jak to u nas jest? O pijaństwie i złodziejstwie ludzie zapominają bardzo szybko. Ale o takim grzechu nie!
– Ale przecież wy nic złego nie zrobiliście. Jeżeli już ktoś zgrzeszył, to ja.
– I co z tego? Jesteś naszą córką. Kościelny po mszy od razu ojcu powiedział, że baldachimu nie będzie już w czasie procesji nosił. A jak podeszłam do kobiet, żeby umówić się na sprzątanie kościoła, to stara Karolakowa powiedziała, że im moja pomoc niepotrzebna. Choć jeszcze wczoraj narzekała, że jest nas za mało. Najlepiej więc idź tam, gdzie złożyłaś to oświadczenie, i je wycofaj. I to jak najszybciej. Wolimy już żyć w biedzie, niż narażać się na złe spojrzenia i ludzkie gadanie – chlipnęła na koniec i się rozłączyła.

Mama codziennie do mnie wydzwania. Wypytuje, czy już byłam w sądzie

Nie ukrywam, byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć, że przez jeden papierek wyniknie taka afera. Gdy Kinga wróciła z randki, natychmiast jej o wszystkim opowiedziałam. Była bardzo zdziwiona.

– Poważnie? Nikt z moich znajomych Polaków nie miał takich kłopotów. W mojej rodzimej parafii proboszcz też takiej szopki nie urządził. Rodzina do dziś nie wie, że podpisałam oświadczenie.
– Ksiądz nawet ich do siebie nie wezwał? Nie rozmawiał z nimi?
– Nie, tylko ze mną, jak przyjechałam do domu w odwiedziny. Zaczepił mnie na ulicy, wziął na stronę, powiedział że dostał dokumenty z Niemiec. A na koniec zapytał, czy naprawdę chcę wystąpić z kościoła, czy to przez podatek. Od razu przyznałam, że chodzi o to drugie. Wtedy powiedział, że w takim razie wstrzyma się z ekskomuniką, że przymknie oko. Bo nie chce robić przykrości moim bliskim.
– Czyli tylko mój jest takim cholernym służbistą?
– Wygląda na to, że tak – skinęła głową.

Od tamtej pory minął ponad miesiąc. Mama prawie codziennie do mnie wydzwania. Wypytuje, czy już byłam w sądzie i wycofałam oświadczenie. Bo sąsiedzi wciąż na nich krzywo patrzą, bo się oboje z tatą wstydzą z chałupy wychodzić. Zbywam ją i mówię, że jeszcze nie miałam czasu, że może jutro, ale tak naprawdę do sądu się nie wybieram. Jeszcze raz przemyślałam całą sprawę i uznałam, że nie pozwolę im żyć w biedzie. Dalej zamierzam przesyłać pewną sumę powiększoną o równowartość podatku kościelnego.

A jak przyjadę do domu na Wielkanoc, to natychmiast pobiegnę do księdza. I „podziękuję” mu pięknie za to, że skrzywdził moich rodziców. Narobię takiego rabanu, że mu guziki od sutanny poodpadają. Jak chciał mnie wykreślić z tych swoich ksiąg, to mógł zrobić to po cichu. A nie rozgłaszać na cały kościół!

Czytaj także:
Zosia myślała, że to wyrostek. Nikt nie wpadł na to, że dziewczynka rodzi - miała 14 lat
Moja żona była w dzieciństwie molestowana. Wyparła te zdarzenia i doszło do rozdwojenia jaźni
Podczas operacji przeżyłem śmierć kliniczną. Nie boję się śmierci - już byłem po drugiej stronie

Redakcja poleca

REKLAMA