„Moja szefowa porzuciła rodzinę po 50-tce i wyjechała z kochankiem w świat. Jak tak można?”

Moja szefowa porzuciła rodzinę po 50-tce fot. Adobe Stock, micromonkey
„Nie mieściło mi się w głowie, żeby kobieta w jej wieku, matka rodziny o stabilnej pozycji w małomiasteczkowych układach, żeby ona… Wyobraziłam sobie w tej roli swoją matkę i zrobiło mi się niedobrze. Zostawiła swoją rodzinę, mieszkanie i pracę, i po prostu wyjechała. Zostawiła im jedynie kartkę”.
/ 28.07.2022 15:15
Moja szefowa porzuciła rodzinę po 50-tce fot. Adobe Stock, micromonkey

Studiowałam w Poznaniu, ale potem postanowiłam wrócić do swojej pipidówki na Pomorzu z nadzieją na dobrą posadę. Przeliczyłam się jednak.

– Dziesięć lat temu – słyszałam od potencjalnych pracodawców – całowałbym panią po rękach, gdyby pani złożyła u nas podanie. Ale dzisiaj mamy aż nadto chętnych.

Moje nadzieje opadły

Do biblioteki miejskiej poszłam więc bez jakichkolwiek oczekiwań. Na prowincji można się uważać za szczęściarza, pracując w takim miejscu: pewne wynagrodzenie, stałe godziny zatrudnienia, stosunkowo mała odpowiedzialność i ciepłe, przytulne miejsce pośród książek. Kocham czytanie i, jeśli chodzi o mnie, mogłabym spędzić resztę życia w bibliotece, odkrywając nowe tytuły i autorów.

– Ma pani szczęście – usłyszałam, kiedy zaniosłam tam podanie. – Właśnie jedna z pracownic jest na macierzyńskim. Możemy panią przyjąć na ten okres. Pasuje?

Przydzielono mnie do pani Ali, bibliotekarki z dwudziestoletnim stażem. Mimo że niewiele młodsza od mojej matki, była jeszcze atrakcyjną kobietą, choć za wszelką cenę starała się to ukryć pod nijakimi ciuchami. Z pewną nieufnością wpuściła mnie do swojego królestwa, ale widząc, z jakim namaszczeniem traktuję słowo drukowane, zaczęła mi okazywać coraz większą sympatię. Moim głównym zadaniem było przenoszenie katalogu księgozbioru na dysk komputerowy, dość nużące zajęcie, ale w przerwach mogłyśmy porozmawiać i, ku obopólnemu zdziwieniu odkryłyśmy, że mamy podobny gust literacki.

Wydawało się, że obie znalazłyśmy w tym miejscu to, czego oczekiwałyśmy od świata…

Za ich sprawą całe miasto ożyło

Wszystko się zmieniło, kiedy w naszym mieście pojawili się wędrowni rzemieślnicy – ludzie o zdolnych dłoniach, wesołym usposobieniu i poczuciu nieskrępowanej niczym wolności. Zrzeszeni w cechu rzemiosł, które już odchodzą w zapomnienie: kamieniarze, cieśle, dekarze, murarze. Większość tych oryginałów, z kolorowymi apaszkami na szyi i dziwnymi fryzurami, pochodziła z Niemiec, ale było też dwóch całkiem przystojnych Francuzów, Włoch i Kanadyjczyk. Pracowali za tak zwany „wikt i opierunek”, jeżdżąc po całej Europie i nabierając doświadczenia zawodowego. Tego wymagał od nich cech, zanim osiągnęli tytuł mistrza.

Swoją pracę oferowali tylko przy obiektach użytku publicznego. Tego wszystkiego dowiedziałam się z internetu. Ludzie ci mieli pracować przy budowie altany naprzeciw biblioteki, więc pani Ala, jako że mówiła po niemiecku, awansowała do roli tłumacza.

– Polecenie samego burmistrza – mruczała gniewnie, niechętnie przekazując mi część obowiązków. – Jakbym nie miała tu nic do roboty!

Nie było jej parę godzin, a gdy wróciła, nie wydawała się już taka zła.

– Wiesz – powiedziała z podejrzanym błyskiem w oczach. – To ludzie z innej epoki. Kończą szkołę zawodową, a potem muszą zdobywać doświadczenie jako czeladnicy. Od cechu dostają chyba jedno euro, przez parę lat podejmują się prac związanych z zawodem, ale po powrocie nie mogą mieć przy sobie więcej niż jedno euro. Czyż to nie romantyczne? W tym materialistycznym świecie coś takiego?!

Też mi się to podobało, ale nienaturalne ożywienie u pani Ali świadczyło chyba nie tylko o nowych wrażeniach. Zaraz też się przyznała:

– Wznieśliśmy parę toastów na powitanie, ale jestem kryta, burmistrz też pił – chichotała.

Przez następne dni Ala rzadko zaglądała do biblioteki

Jak twierdziła, było dużo spraw do ogarnięcia. Przez okno widziałam, jak dyskutuje z długowłosym mężczyzną w średnim wieku, sprawiającym wrażenie kogoś w rodzaju szefa całej ferajny. Mnie osobiście wpadł w oko jeden z Francuzów z irokezem na głowie i kolczykiem w uchu… Do parku przed biblioteką zaczęto zwozić materiał budowlany: cegły, bloki piaskowca, drewniane belki. Plac budowy się ożywił, kamieniarze chwycili za dłuta i młotki, cieśle za siekierki i każdy zajął się robotą. Wprost z trawnika zaczęła wyrastać piękna, murowana altana z kamiennymi wykończeniami i drewnianą podłogą.

– Podobno identyczny budynek służył dawnym właścicielom naszego miasta jako podium dla orkiestry – z ożywieniem wykładała pani Ala, kiedy w końcu znalazła trochę czasu, by do mnie zajrzeć.

No, no, ależ się kobieta zaangażowała w ten projekt, a wydawało się, że nic oprócz książek jej nie obchodzi! Może to kwestia świeżego powietrza, na którym ostatnio spędzała tyle czasu, a może co innego? Barwna apaszka na szyi i długa kwiecista spódnica zamiast workowatych wdzianek w odcieniu beżu, wzbudziły u mnie typowo babskie podejrzenia. Czyżby któryś z wesołych rzemieślników wpadł jej w oko?

Romans tuż pod nosem męża?

Nie mieściło mi się w głowie, żeby kobieta w jej wieku, matka rodziny o stabilnej pozycji w małomiasteczkowych układach, żeby ona… Wyobraziłam sobie w tej roli swoją matkę i zrobiło mi się niedobrze. Następne dni miały jednak pokazać, że kobieca intuicja mnie nie zawiodła. Pani Ala młodniała z każdym dniem i nie była to zasługa dyskretnego makijażu ani nowych ciuchów. Coś zmieniło się w jej spojrzeniu, w wyrazie twarzy, w sposobie poruszania.

Było to tak oczywiste, że aż nieprawdopodobne, że nikt oprócz mnie nic nie zauważał. Nie śmiałam o nic pytać, bo niby kim byłam dla tej kobiety, żeby mi się spowiadała? Zresztą i tak wiedziałam, kto zawrócił jej w głowie.

– O rany! – wychwalała długowłosego kamieniarza. – Żebyś widziała, jak ze zwykłego kamienia jego ręce potrafią wydobyć dowolną formę. To po prostu niesamowite!

Przy słowach „jego ręce” bezwiednie przymknęła oczy, pewnie wyobrażając sobie długie palce artysty na swoim ciele. Fakt, kamieniarz, mimo iż dla mnie stanowczo za stary, prezentował się całkiem nieźle. Szczupłe, żylaste ciało, inteligentna twarz. Nawet szpakowate włosy dodawały mu powabu. „Ciacho” w porównaniu do faceta, który był mężem pani Ali.

Czy to jest szczyt moich marzeń?

Dni mijały i budowa altany zbliżała się do końca. To było prawdziwe dzieło sztuki z rzeźbionymi w piaskowcu maszkaronami wieńczącymi każdy z sześciu rogów altany! Pani Ala coraz mniej miała do roboty na placu budowy – nie mogła bez końca udawać niezbędnego tłumacza, skoro nie było nic do tłumaczenia. Z konieczności zachodziła więc do biblioteki, ale była przygaszona i nieskora do rozmów. Szła w najdalszy kąt pomieszczenia i udawała, że układa książki, ale wiedziałam, że cały czas spogląda przez okno na pustoszejący park. Cóż, jej romans dobiegał końca, nie miała powodu do radości. Lubiłam ją, ale uważałam, że pora najwyższa, by rzemieślnicy wynieśli się do diabła, bo ludzie zaczęli już gadać. Raz podeszłam niby przypadkiem do okna i wyjrzałam na zewnątrz.

– Naprawdę pięknie im to wyszło – powiedziałam. – Żal się pozbywać takich zdolnych ludzi, prawda?

Nie wiem, po co ją dręczyłam, zazdrościłam jej czy co?

– Ciekawe, dokąd teraz wyjadą… – rzuciłam w przestrzeń.

– Do Włoch – powiedziała pani Ala ze swojego kąta.

– Nigdy nie byłam we Włoszech, a pani? – ciągnęłam te tortury.

Ja? Ja nawet w Zakopanem nie byłam, kochana. Albo nie miałam czasu, albo pieniędzy na podróż, a teraz… – zawiesiła głos. – Sama się zastanawiam, jaką wymówkę powinnam wymyślić. Może zresztą dla mnie jest już za późno?

Naprawdę wyglądała na głęboko nieszczęśliwą, jakby nagle zdała sobie sprawę z upływu lat i ograniczeń, jakie niesie ze sobą życie. A ja, durna, myślałam, że ludzie w jej wieku mają już wszystko poukładane i są jak te skarbnice życiowej mądrości! No cóż, pani Ala zaskoczyła nas wszystkich.

Zostawiła swoją rodzinę, mieszkanie i pracę, i po prostu wyjechała z długowłosym kamieniarzem. Zniknęła z dnia na dzień, zwalniając swoje stanowisko w bibliotece, które, z głupia frant, przypadło mnie. Oczywiście, w miasteczku zawrzało i „głupota” pani Ali była tematem numer jeden przez dobre dwa miesiące. Potem powoli emocje opadły i ludzie zapomnieli o podstarzałej bibliotekarce, której „odbiło” i uciekła z artystą. Po roku na adres biblioteki przyszła do mnie kartka z Hiszpanii.

Dbaj o moje książki, Asiu – pisała pani Ala – ale nie zapomnij, że prawdziwy świat jest za oknami!”.

Powiesiłam tę kartkę nad biurkiem i często na nią spoglądam, podziwiając błękit nieba nad spieczonymi słońcem wzgórzami odległego kraju. Wczoraj dostałam w końcu stałą umowę o pracę, lecz, zamiast szaleć ze szczęścia, zaczęłam zadawać sobie pytanie: Czy praca bibliotekarki to szczyt moich marzeń? Czy to już wszystko, co życie ma mi do zaoferowania? Błękitne niebo na kartce przede mną zapewnia, że nie.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA