„Podsłuchałam prywatną rozmowę szefowej. Bałam się, że od tego czasu będzie traktować mnie inaczej i… nie pomyliłam się”

Moja szefowa wszystkich zwalniała fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock
„Moja szefowa zwalniała i krytykowała bez litości. Bałam się, że wkrótce i mnie może podziękować. W końcu pracodawca zawsze znajdzie powód, żeby rozwiązać z pracownikiem umowę, jeśli zechce. Wzięłam się do roboty. Odbywało się to kosztem moich dzieci, ale nie chciałam dać tej małpie pretekstu do wręczenia mi wypowiedzenia”.
/ 27.06.2022 07:30
Moja szefowa wszystkich zwalniała fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock

Moja szefowa była kobietą sukcesu. Twarda, zimna, wymagająca. Nie liczyła się z cudzymi kłopotami – jeżeli byłeś w pracy, miałeś być w pracy. Nieważne, czy twoje dziecko ma przedstawienie, matka ci choruje czy małżonek cię zdradza.

Nie podoba się? Tam są drzwi…

Była młodsza od sporej części pracowników, a jednak to ona nimi kierowała. I czułam, że mnie nie lubi. To nie ona mnie zatrudniła, przeszłam do jej działu, ponieważ z racji łączenia jednostek w strukturze firmy zlikwidowano moje poprzednie stanowisko pracy. Byłam niemal pewna, że gdyby to od niej zależało, nigdy by się na taki transfer nie zgodziła. Samotna matka z dwójką dzieci? Będzie biegać ze zwolnienia na zwolnienie, do przedszkola, szkoły, na zebrania… Takie myśli widziałam wyświetlone na jej czole, gdy na mnie patrzyła. Zawsze miała zmarszczone brwi, gdy ze mną rozmawiała. Jakby pytała: co ty tu, kobieto, robisz? I jakby tylko czekała na pretekst do zwolnienia mnie. Tyle że nie dawałam jej powodów.

Potrzebowałam tej pracy. Wychowując samotnie dwójkę dzieci, nie miałam czasu ani ochoty na szukanie nowego zajęcia. Przykładałam się więc do pracy i starałam się nie popełnić żadnego błędu, który surowa szefowa natychmiast by wykorzystała do pozbycia się mnie z zespołu. Nie chodziłam na zwolnienia, bo moje dzieci na szczęście nie chorowały. Ale czasami żałowałam, że znowu opuściłam wywiadówkę albo jakiś popis publiczny któregoś z synów, bo musiałam zostać w pracy na nasiadówce.

– Słyszałaś? Wywaliła Bartka – Zosia stanęła obok mnie w kuchni i wyszeptała mi najnowszą nowinę.

– Co ty mówisz, naprawdę? Przecież dopiero co urodziło mu się dziecko! – takie posunięcie było szokujące nawet jak na tę harpię.

– Naprawdę. Chciał pójść na urlop ojcowski, a tu projekt do skończenia. Znalazła jakiegoś haka na niego. Wczoraj dostał wypowiedzenie. Podczas nadgodzin, żeby było śmieszniej…

Nie mieściło mi się to w głowie! Jasne, ten projekt był ważny dla firmy i każdy z nas o tym wiedział. Ale będzie się ciągnąć przez kilka miesięcy, dalibyśmy sobie radę bez jednej osoby przez 2 tygodnie. No a teraz też będziemy musieli sobie dać radę bez niego, chyba że harpia zatrudni jakiegoś japiszona, bez rodziny, obowiązków i zastrzeżeń co do pracy po godzinach.

Obawiałam się, że niebawem podzielę los kolegi

W końcu pracodawca zawsze znajdzie powód, żeby rozwiązać z pracownikiem umowę, jeśli zechce. Nie ma ludzi bez skazy, a mało komu chce się włóczyć po sądach i wykłócać o swoje. Wzięłam się do roboty. Jakby od tego zależało moje życie. Odbywało się to kosztem moich dzieci, ale nie chciałam dać tej małpie pretekstu do wręczenia mi wypowiedzenia. Przynajmniej nie w najbliższym czasie. Zanim znajdę lepszą, mniej stresującą i bardziej przyjazną posadę, za którą pora się rozejrzeć, czy mi się to podoba, czy nie.

Któregoś dnia siedziałam w pracy do późnego wieczora, kończąc wyliczenia za kwartał. To miało być moje popołudnie, chłopców zabrali dziadkowie. Miałam odpocząć, wypić lampkę wina, obejrzeć jakiś film i poczytać w łóżku przed snem. Dzieciaki miały wrócić nazajutrz, po lekcjach. Piękny plan nie wypalił – siedziałam i tropiłam błędy w raporcie. Gdy wreszcie skończyłam, była już prawie 21. Cudnie. Zanim dojadę do chaty, coś zjem, wykąpię się… Ech, żegnaj komedio romantyczna, żegnaj lekturo…

Wydrukowałam raport, by podrzucić szefowej na biurko. Chciała mieć go z samego rana. Włożyłam żakiet, chwyciłam torebkę i ruszyłam do gabinetu przełożonej. Zdziwiłam się, że nadal świeci się w nim światło. Boże, ona też tu jeszcze jest? Sprawdza mnie?

– Nie, nie zgadzam się! – usłyszałam jej poddenerwowany głos. – Nie, Robert! To, że postanowiłeś odejść i zabrać mi dzieci, bo byłam lepsza w pracy od ciebie, to nie powód, żebym teraz mściła się na tobie ich kosztem. Ale nie zgodzę się na odebranie mi władzy rodzicielskiej tylko dlatego, żebyś mógł wyprowadzić się na drugi koniec świata. A ja? Ja się nie liczę? Nie chcę widywać dzieci tylko przez ekran telefonu. Żaden sąd się na to nie zgodzi. Wybij to sobie z głowy! Co…? Jak to jutro? Oszalałeś?! Jeśli złożyłeś jakiś głupi wniosek, to nie znaczy, że już możesz zabrać dzieci, jeszcze zanim go rozpatrzą! Robert nie wolno ci! To jest porwanie! Robe…

O, cholera, nie chciałam tego wszystkiego słyszeć. I nie powinnam była. Ale gdy usłyszałam jej głos, to jakby mnie sparaliżowało. Czyli nasza harpia ma harpiątka…

Nigdy bym nie pomyślała

W jej gabinecie nie było żadnego zdjęcia, a jej idealnie wyrzeźbiona figura nie sugerowała żadnych ciąż. U mnie pozostał brzuszek, którego nijak nie mogłam się pozbyć. Tymczasem życie pani perfekcyjnej wcale nie było tak idealne, jak by się mogło wydawać. Zawsze pierwsza w pracy, w starannym makijażu, wspaniale skrojonych kostiumach. A tu proszę, rysa na wizerunku. Co tam rysa, solidna krecha. Taka, która sprawiła, że moja szefowa wreszcie zaczęła przypominać ludzką istotę, kobietę, mającą swoje słabości i czasem poddającą się przeciwnościom losu. Zapukałam do drzwi, udając, że dopiero teraz się tam znalazłam.

– Przepraszam, że przeszkadzam, chciałam tylko zostawić raport na rano. Ustaliłam, gdzie był błąd. Proszę – wyciągnęłam w jej stronę plik kartek.

I zostałam z zawieszoną powietrzu ręką.

– Słyszałaś wszystko? – spytała, nadal stojąc za swoim biurkiem.

– Słyszałam – wolałam się przyznać, a zresztą nie umiem kłamać, zaraz po mnie wszystko widać. – Przepraszam, nie chciałam podsłuchiwać.

Szefowa usiadła przy biurku, schowała twarz w dłoniach i… rozpłakała się. Stałam jak wmurowana w podłogę, nie wiedząc za bardzo, co powinnam zrobić. Tego się nie spodziewałam. Słuchając jej płaczu, spojrzałam na nią inaczej, nie jak na bezlitosną boginię tego biura, która mogła zadecydować o moim losie, ale jak na drugą kobietę i matkę, która jak każda z nas czasem ma pod górkę, czasem się potyka, a czasem wpada w dołek. Tym razem to był głęboki, czarny dół. Położyłam raport na blacie biurka i usiadłam naprzeciwko szefowej.

– Wiem, że to nie moja sprawa, ale może mogłabym ci jakoś pomóc? Nie wiem…Choćby wysłuchać?

Spojrzała na mnie, zamrugała powiekami, chyba zdziwiona, że nie wyszłam i nie zostawiłam jej samej. Tusz spływał jej po twarzy, zmęczonej i poszarzałej. Już nie była taka wymuskana i nieskazitelna. Wyglądała jak każda z nas, kiedy ma jakiś problem, kiedy jest, bezsilna, bezbronna i podatna na zranienie.

– Wolałabym tego nie roztrząsać w biurze.

Zrobiłam symboliczny gest zasuwania zamka na ustach.

– Nic nikomu nie powiem. Nie umiem kłamać, ale potrafię dochować tajemnicy – powiedziałam spokojnie. – Zostawiam raport. Gdybyś jednak chciała pogadać albo… cokolwiek, po prostu daj znać – wstałam z krzesła i skierowałam się do wyjścia.

Dogoniło mnie ciche:

– Dziękuję.

– Nie ma za co – odwróciłam się do niej i uśmiechnęłam najcieplej jak umiałam. – Babki powinny trzymać się razem.

Nie powiem, żeby od tej pory w pracy zmieniło się wszystko jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Ale powoli odczuliśmy zmiany

Jakby nasza harpia dobrnęła do ściany i zrozumiała, że czasem trzeba się cofnąć albo zrobić objazd, bo nie da się rozbić skały głową ani zażądać, żeby sama się usnęła. Po pierwsze, Bartek został w zespole. Wieść gminna niosła, że cofnięto mu wypowiedzenie, a szefowa osobiście go przeprosiła i nalegała, żeby został. Po biurze chodziły też inne, dziwne plotki na temat szefowej – raczej dalekie od prawdy – których nie komentowałam. Choć oczywiście widziałam zmianę w jej podejściu i nastawieniu do nas.

Skończyły się nadgodziny do oporu i przedkładanie pracy ponad rodzinę. Nie zadziało się to w jeden dzień, ale po kilku tygodniach już każdy musiał zauważyć, że jest inaczej, lżej, przyjaźniej, bezpieczniej.… I świat się dalej kręcił, a firma nie zbankrutowała.

– Mogę cię prosić? – szefowa stanęła nad moim biurkiem.

– Jasne, już idę.

Idąc do niej, robiłam rachunek sumienia. Coś zawaliłam? O czymś zapomniałam? Czy też może wreszcie doczekałam się odwleczonego w czasie rewanżu za poznanie jej tajemnicy?

– Chciałabym z tobą porozmawiać. O… tamtym – powiedziała, gdy już zamknęłam za sobą drzwi. Więc jednak!

Nikomu nic nie powiedziałam – zastrzegłam od razu.

– Wiem i bardzo ci za to dziękuję – uśmiechnęła się niepewnie. – Chodzi o to, że… Nie mam z kim porozmawiać, a chyba tego potrzebuję. Nie wiem, czy w ogóle powinnam cię w to mieszać, bo razem pracujemy, ale… Ja po prostu nie mam przyjaciółek ani bliskich koleżanek, a ty już się dowiedziałaś, no i powiedziałaś, że mogę… – urwała i zarumieniła się.

Zrobiło mi się jej szkoda, tak po ludzku, po babsku. Życie jej się sypie, a ona nawet nie ma z kim o tym porozmawiać, wyrzucić z siebie emocji. Wyciągnęłam rękę, chwyciłam jej dłoń i uścisnęłam.

– Jasne, że możesz.

Pod maską twardej i zimnej jak stal korporacyjnej karierowiczki tkwiła przerażona matka i kobieta, którą zdradzono. Okazało się, że mamy ze sobą więcej wspólnego, niż by się wydawało. Czasem warto rozejrzeć się wokół siebie i sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje naszej życzliwej obecności. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA