„Wyrwałam przyjaciółkę ze szponów zaborczego męża. Urządziłam mu takie piekło, że uciekał, gdzie pieprz rośnie”

kobieta pomogła przyjaciółce fot. Adobe Stock, Marco
„Wypasiony, wypoczęty krzyczał na swoją żonę, a ona cichutko i skrzętnie próbowała ogarnąć całą sytuację po to, żeby go zadowolić. Wzięła płaczącego brzdąca na ręce, drugiemu kazała trzymać się wózka i sama zaczęła wstawiać zgrzewki piwa do koszyka. Z trudem jednak nimi manewrowała, bo były ciężkie, a do tego mały znów zaczął płakać”.
/ 27.03.2023 11:15
kobieta pomogła przyjaciółce fot. Adobe Stock, Marco

Moją wadą jest to, że łatwo się wzruszam. Byle co wystarczy, a ja już mam łzy w oczach. Tak było od dziecka, bo kiedy mama krzywo na mnie spojrzała albo powiedziała, że jest ze mnie niezadowolona, strasznie to przeżywałam. Mój brat miał wszystko w nosie, natomiast ja tak płakałam, że nie można mnie było uspokoić, choć mama nigdy mnie nie uderzyła ani naprawdę nie skrzyczała.

Mama mówiła, że tę wrażliwości i delikatność mam po babci Lucynie, która mając cztery lata, zgubiła się w lesie. Przez parę dni nie można było jej odnaleźć. Cała rodzina postawiła na babci krzyżyk, ale pradziadek, który nie chodził do kościoła, obiecał przed ołtarzem, że się nawróci, kiedy mu się odnajdzie córka. I tak się właśnie stało. Wprawdzie z dziewczynką nie można było nawiązać kontaktu – tak była głodna, podrapana i wystraszona – ale powoli i to minęło. Została jej tylko nadmierna płaczliwość i lęk przed ciemnością. Nie pozbyła się ich do końca życia.

Moja nieśmiałość nie wynika jednak z jakichś przykrych doświadczeń. Nie mam za sobą traumatycznych przeżyć, nikt mnie nie skrzywdził ani nie zranił, więc wszyscy w rodzinie uznali, że się po prostu taka urodziłam i już. W liceum próbowano mnie posyłać do szkolnego pedagoga, ale zawsze kończyło się tak, że siedziałam na brzegu krzesła i milczałam.

Gdy mnie za bardzo nagabywano, zaczynałam szlochać. Więc w końcu i szkoła uznała, że nie ma na mnie sposobu i że nie da się zrobić nic na siłę. Poradzono tylko mamie, żebym wybrała studia umożliwiające mi zdobycie pracy niezespołowej, cichej i na uboczu. Tak się stało, a ponieważ mam talent do języków, zarabiam tłumaczeniami, pracując głównie w domu. Nie są to wielkie pieniądze, ale ja nie mam wielkich potrzeb, dlatego mi wystarczają.

Widocznie nie chce mnie znać…

Do tej pory miałam tylko jedną bliską koleżankę. Przez całą szkołę średnią trzymałyśmy się razem, choć stanowiła moje przeciwieństwo: była głośna, żywiołowa, śmiała i wesoła. Miała na imię Ania, ale kazała się nazywać Żakliną. Nie dlatego, że to imię się jej szczególnie podobało, ale tak dla kawału… Nasza przyjaźń trwała jeszcze przez pierwsze dwa lata studiów, ale potem nagle się urwała – prawie dokładnie wtedy, gdy Żaklina poznała Kamila, zaszła z nim w ciążę i szybko wyszła za mąż.

Gdybym była bardziej przebojowa i odważniejsza, może bardziej bym się starała podtrzymać naszą znajomość, ale uznałam, że Żaklina ma mnie dosyć, że w jej nowym życiu nie ma miejsca dla płaczliwej przyjaciółki i że pora się wycofać. Bardzo to przeżyłam. Wiele razy trzymałam komórkę, chcąc zadzwonić i zapytać, co u niej słychać. Raz nawet to zrobiłam, ale telefon odebrał Kamil i dosyć opryskliwie powiedział, że jego żona jest zajęta i że jeśli będzie tego chciała, sama się do mnie odezwie.

Niestety, nic takiego się nie wydarzyło, więc jeszcze bardziej się utwierdziłam w przekonaniu, że nie jestem Żaklinie potrzebna i że nie wolno mi się jej narzucać. Minęło parę lat. Raz czy dwa ktoś z dawnych znajomych wspomniał, że moja przyjaciółka urodziła trójkę dzieci, że nie skończyła studiów, nie pracuje zawodowo, jest na utrzymaniu męża i że strasznie się zmieniła.

– Jest jak nie ta sama – usłyszałam. – I fizycznie, i psychicznie jest nie do poznania.

– Co to znaczy? – odważyłam się dopytać. – Schudła, przytyła, zmieniła kolor włosów?

– Nie. Niby jest, jak było, tylko w całości zrobiła się całkiem nie ta, co dawniej. Ledwo można ją poznać.

Nie żałował kasy na przyjemności

Ja jednak poznałam Żaklinę, i to natychmiast, kiedy tylko ją zobaczyłam w alejce wielkiego dyskontu robiącą zakupy. Było tuż po otwarciu sklepu, dlatego i ja właśnie o tej porze się tam znalazłam, żeby uniknąć tłoku, którego nie znoszę. Już wpakowałam do koszyka swoje zakupy i skręcałam w kierunku kas, gdy z naprzeciwka wyszła na mnie Żaklina. Faktycznie, była nie do poznania: szara, biedna, smutna i przygarbiona.

Jeden maluch siedział w wózku zakupowym, dwóch starszych dreptało obok niej. Dwa metry przed nimi stał Kamil, którego też poznałam natychmiast, i zdejmował z półek zgrzewki piwa. To było drogie piwo, a więc Kamil sobie nie żałował. Przypomniałam sobie, że zawsze taki był – najdroższe ciuchy, papierosy, alkohole i gadżety. Widocznie tak zostało… 

– Czego się tak wleczesz? – usłyszałam.

Nie hamował się, na mnie nie zwracał uwagi, wrzeszczał w kierunku Żakliny, która przyspieszyła, ale jeden z malców się wtedy poślizgnął i upadł, zanosząc się płaczem.

– Uspokój go! Nawet z tym nie umiesz sobie dać rady? Do czego ty się w ogóle nadajesz? Co za niemota!

Nie wierzyłam własnym uszom

Wypasiony, wypoczęty krzyczał na swoją żonę, a ona cichutko i skrzętnie próbowała ogarnąć całą sytuację po to, żeby go zadowolić. Wzięła płaczącego brzdąca na ręce, drugiemu kazała trzymać się wózka i sama zaczęła wstawiać zgrzewki piwa do koszyka. Z trudem jednak nimi manewrowała, bo były ciężkie, a do tego mały znów zaczął płakać. Starsi, wyraźnie już znudzeni, zaczęli jeden przez drugiego dopytywać, kiedy wreszcie pójdą do domu. Zrobił się harmider.

– Cisza, do cholery! – wrzasnął na nich Kamil. – Bo będzie kara! Który pierwszy?

Dopadł do najstarszego syna i zaczął nim potrząsać, a ja wtedy… naprawdę nie wiem, co mi się stało. Nie mam pojęcia, skąd wzięła mi się taka odwaga i jakim cudem nie schowałam się za regałami, żeby tylko nie być na widoku i nie musieć na to patrzeć. Ja – normalnie bojąca się własnego cienia, lękliwa jak zając, płochliwa jak kuropatwa – nagle zamieniłam się w gdaczącą gniewnie kurę osłaniającą swoje pisklęta i idącą na przeciwnika z rozpostartymi skrzydłami.
Tak wrzeszczałam, że przybiegli ludzie z obsługi.

– Ty draniu! – krzyczałam. – Będziesz bił dzieci?! Spróbuj tylko!. Zaraz wzywam policję i oskarżę cię o przemoc w stosunku do kobiety i nieletnich! Jestem świadkiem, że im groziłeś, a na pewno znajdą się również inni, którzy to słyszeli. Mało tego; jestem przekonana, że kupujesz to piwsko, żeby leczyć kaca, bo śmierdzisz na odległość sfermentowanym alkoholem! – dodałam, choć nic od niego nie czułam i nie wiem, skąd mi się wziął taki pomysł, ale uznałam, że tak trzeba, żeby go dobić i wystraszyć. – Chcesz się z kimś bić albo kogoś obrażać słowem, to spróbuj ze mną, a tak dostaniesz, że do końca życia tego nie zapomnisz. To jak?!

Pamiętam jego wybałuszone oczy i głupią minę. Pamiętam również zdumienie Żakliny, która mnie oczywiście poznała i która wyraźnie nie wiedziała, jak się zachować. Pamiętam także pracownika ochrony, który kazał Kamilowi przejść do pomieszczenia służbowego, a Żaklinę zapytał, czy potrzebuje pomocy. Odpowiedział, że da sobie radę, tylko prosi o odnotowanie incydentu, bo to się może jej przydać.

– Chce pani, żebym wezwał patrol policji? – zapytał.

Długo milczała. Widać było, że walczy z sobą, ale w końcu powiedziała, że tak, chce tego, że ma dosyć i że chodzi jej głównie o dzieci.

– Czemu tylko o dzieci? – zapytałam.

Podeszłam bliżej i pomogłam jej uporządkować cały bałagan zakupowy w wózku. Zgrzewki z piwem odstawiłam, nie pytając, czy mi wolno, ale Żaklina nie zaprotestowała.

– Wyjmij jeszcze te napoje i fajki – dodała. – To nie są moje zakupy. Nie mam zamiaru za to płacić.

Wtedy poproszono mnie do pomieszczeń służbowych w celu złożenia zeznań, bo podjechał radiowóz. Zanim odeszłam, poprosiłam Żaklinę o jej numer telefonu.

– Mogę zadzwonić? – zapytałam. – Odbierzesz?

– Zadzwoń. Odbiorę – powiedziała.

– I dziękuję za pomoc. Jesteś niesamowita. W życiu bym nie pomyślała, że tak potrafisz…

– Ja też nie – uśmiechnęłam się. – Widocznie prawdą jest, że najmniej znamy samych siebie. A tak w ogóle masz cudne dzieciaki. Nie zmarnuj ich, bardzo cię proszę.

– I ich, i siebie – odpowiedziała. – Postaram się, chociaż to nie będzie łatwe, bo on mnie całkowicie zdominował i odciął od ludzi. Tak jest od lat. Nie wiem, czy sobie poradzę…

– Pomogę ci – obiecałam. – Na początek albo go wyrzuć z domu, albo weź dzieci i sama się wyprowadź. Masz gdzie?

– Chyba pod most. Nie mam!

– To się zabezpiecz. Zgłoś przemoc domową. Kamil to tchórz, widziałam, jak się skulił, kiedy na niego napadłam. Musi wiedzieć, że nie jest bezkarny. Inaczej was zniszczy…

Pomagam jej załatwiać sprawy

Oczywiście gdy opowiedziałam w domu o tym, co się stało, nikt mi nie wierzył.

– Ty? – pytali. – Ty?! Niemożliwe!

Dopiero gdy wszystko potwierdziła Żaklina, domownicy zaczęli na mnie patrzeć inaczej. Już się nie dziwili, że biegam z nią po różnych urzędach i instytucjach, śmiało wchodzę do gabinetów i rozmawiam z tymi, od których zależy bezpieczeństwo, a może nawet i los krzywdzonych kobiet i dzieci.

Byłam także w kurii, bo Żaklina ma ślub kościelny, a ponieważ jest wierząca i praktykująca, chciała się dowiedzieć, jaka będzie jej sytuacja w razie separacji lub rozwodu. Nie komentowałam i nie oceniałam jej problemów, bo każdy ma inne priorytety i nie należy na cudzy dramat lub kłopot patrzeć z własnej perspektywy.

Ja uważam, że jeśli ktoś przed ołtarzem przysięga drugiej osobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską, zobowiązuje się, że będzie dbał o drugą osobę, a potem bez przyczyny to wszystko niszczy i tapla w błocie, nie zasługuje na żadne względy. Ale nauka Kościoła mówi inaczej, więc ci, którzy za nią idą, muszą to rozsądzić we własnych sumieniach.

Żaklina ma trzech synów. Jeśli zostawi wszystko tak, jak jest teraz, to ryzykuje, że wyrosną oni na podobnych do swego tatusia drani i po latach innym kobietom zgotują podobny los. Choćby z tego powodu Żaklina powinna być twarda i nie pozwolić zniszczyć im charakterów i życia. Ale oczywiście ostateczny wybór należy do niej. Ja jej pomogę, na ile będę potrafiła, bo okazało się, że wcale nie jestem taka słaba i bezradna, jak wszyscy myśleli. Ostatnio Kubuś, najstarszy syn Żakliny, powiedział, że ze mną nie bałby się niczego, nawet stanąć oko w oko z wilkiem i tygrysem.

Powodzenia, Żaklina!

– Naprawdę myślisz, że dałabym sobie z nimi radę? – roześmiałam się

– Pewnie – odpowiedział. – Tak byś na nich nakrzyczała, że by się im wszystkiego odechciało. Ty, ciociu, jesteś odważna. Też chciałbym taki być.

– Tak naprawdę odważna jest twoja mama – wytłumaczyłam mu. – Ma na głowie cały dom, odpowiada za waszą trojkę, musi was wychować, wykształcić, zabezpieczyć waszą przyszłość i jeszcze pomyśleć o sobie, bo gdyby jej coś się stało, byłoby wam bardzo ciężko. Dlatego trzeba jej pomagać. Rozumiesz to?

Kuba powiedział, że rozumie. Faktycznie stara się być grzeczny, pilnuje braci, jest przemiłym, mądrym, wesołym i dobrym chłopcem Żaklina jest w separacji z Kamilem. Mieszkają oddzielnie, Kamil się wyprowadził do swoich rodziców, którzy mają dom i przyjęli do siebie syna. Żaklina mówi, że odpoczywa. Jeszcze nie wie, co dalej. Na razie poszła do pracy i jest zadowolona. Radzi sobie. Zaczęła się znowu uśmiechać. Mówi, że to dzięki mnie, ale to nieprawda.

Ja tylko trochę przypadkiem i na oślep pokazałam jej drogę. Resztę musi zrobić sama. Mam nadzieję, że jej się uda. Powodzenia, Żaklina!

Czytaj także:
„Mąż przyjaciółki stale ją poniża. Gdy zaprasza znajomych, każe jej siedzieć samej w kuchni, żeby nie robiła mu wstydu”
„Po śmierci męża nie miałam za co żyć. W wieku 46 lat zostałam bez domu i pracy, bo całe życia byłam kurą domową”
„O kochance męża dowiedziałam się od... plotkujących bab u kosmetyczki. Zbladły, gdy oznajmiłam, że mówią o moim życiu”

Redakcja poleca

REKLAMA