Sytuacja, w której się znalazłam, była po prostu beznadziejna. Nieoczekiwanie wróciła do mnie przeszłość, która uderzyła mnie z wielką mocą. Nie wiem, jak mam się z tego wyplątać... Przecież nie mogę przyznać się mężowi, w jaki sposób zarabiałam na życie.
Założyłam konto na pewnym portalu
Nigdy nie miałam szczęścia w życiu zawodowym. Ostatnio znowu zmieniłam robotę, a mimo to zarabiam najniższą krajową. Jestem na próbnym, nie wiadomo jeszcze, czy mnie nie wywalą. Mój były pracodawca to zresztą klasyczny januszex. A tu synek, córka, do przedszkola każą kupić to czy tamto, mąż zresztą też ma najniższą. Ktoś mógłby powiedzieć – ale macie dwie pensje. Niby tak, lecz ja de facto utrzymuję jeszcze jedną osobę.
Moje dzisiejsze problemy wiążą się z czasami, kiedy miałam więcej kasy
Któż to taki – jeden się zdziwi, a inny zacznie zgadywać. Czy utrzymuję kochanka? Nie, stanowczo nie mam czasu na romanse. A może utrzymankiem jest piesek lub inna słodka kicia? Cóż, także nie, bo zwierzęta dzisiaj dużo kosztują. Paradoksalnie, mój dodatkowy utrzymanek łączy się z czasami, kiedy miałam zdecydowanie więcej szczęścia do pieniędzy. Albo szłam na łatwiznę. Nie miałam też wtedy partnera, co ułatwiało sprawę...
Byłam dziewiętnastolatką, pracowałam na pełen etat, a i tak ledwo ogarniałam mieszkanie, studia i życie. Pewnej majowej soboty założyłam konto na portalu internetowym. Pisałam z ludźmi na tematy codzienne – o pogodzie, życiu, a przy okazji przedstawiałam oczekiwania. Budowałam zaufanie, zanim weszłam z kimś w poważny kontakt. Dokładnie sprawdzałam każdą osobę, aby nie mieć problemów. Badałam granice. Dokładnie omawiałam warunki współpracy... Ale, jak to mówią – człowiek strzela, a pan Bóg kule nosi. Ktoś nie był tak godny zaufania, jak mi się początkowo wydawało.
Pojawił się całkiem nieoczekiwanie
Od tamtego czasu minęło siedem lat. Wyszłam za mąż i urodziłam dwoje dzieci. Moje życie toczyło się spokojnie, powiedziałabym nawet, że ślamazarnie. Jakieś pół roku temu znalazłam taką oto wiadomość na Facebooku:
– Hej, pamiętasz mnie jeszcze?
Kompletnie nie kojarzyłam, kto to taki.
– Niestety, ale nie – odpisałam.
– Szkoda, bo ja cię pamiętam doskonale... – zmroziło mnie.
Już wiedziałam. Powinnam spodziewać się, że coś tak niespodziewanego może się wydarzyć. Ja jednak od lat żyłam w błogiej nieświadomości, że wszystko będzie już ok. Że nic się nie wyda. W jednej sekundzie wszystko runęło.
– Czego oczekujesz? – zapytałam.
– A jak myślisz? – szybko przyszła odpowiedź.
– Chcesz pieniędzy? – stukałam szybko w klawiaturę.
– Pojętna jesteś...
Co robić? Myślałam o tym cały wieczór, ale nie wymyśliłam niczego szczególnego. Aż bałam się zalogować na messengera. Przełamałam się jednak. Rankiem znowu napisał:
– Nieźle się urządziłaś. Mąż, dzieci. Praca w urzędzie. Dobry kamuflaż. Jeśli nie chcesz, aby rodzina i pracodawca dowiedzieli się o wszystkim, czekam na przelew tysiaka. Podaję numer konta.
Gnida!
Skąd miałam wziąć takie pieniądze?
Z nerwów rozbolał mnie brzuch. W pierwszej chwili chciałam odwzajemnić szantaż, ale szybko poklikałam, że facet nie jest w związku. Nie miałam nic na niego. Akurat do jadalni wszedł mój Rafał, szybko zamknęłam laptopa.
– Co jest na kolację?
– Ryba po grecku, zaraz podaję. – wyjęłam z szafki seledynowe talerze.
– Pycha, kochanie. Jak dobrze, że cię mam – mąż popatrzył na mnie z zachwytem. – Aha, byłbym zapomniał, podnieśli ratę za przedszkole Stasia, widziałem, że zostało ci ostatnio kilka stówek na koncie, zapłacisz dzisiaj?
– Ale... – zaczęłam intensywnie myśleć, liczyć, dodawać...
– Co? Nie mów, że wydałaś na torebkę czy inne bzdury – mąż przyglądał mi się badawczo.
– No nie, ale... Dobrze, zapłacę – powiedziałam.
No to się porobiło. Musiałam intensywnie myśleć, skąd wziąć tysiąc złotych dla mojego szantażysty. Do wypłaty został jeszcze tydzień, może poczeka.
– Będę mogła dopiero w przyszłym tygodniu – napisałam.
– Ok – odpisał szybko. Uff, myślałam, że będzie się bardziej targował. – Ale... – dodał.
A jednak było jakieś „ale”!
– No? – zapytałam zniecierpliwiona.
– Zapłacisz 1500.
– Co?
– No co, za zwłokę. Inaczej....
– Dobra. Niech będzie – nie miałam siły dłużej rozmawiać z tym padalcem.
Mąż posądzał mnie o szastanie kasą
Sprawa wydawała się beznadziejna, ale pomyślałam, że to kwestia dni, ewentualnie tygodnia, kiedy znajdę rozwiązanie. Tymczasem z tygodnia na tydzień jakoś nic nie chciało się zmienić na lepsze, a wręcz pakowałam się w coraz większe zadłużenia. Ledwo udawało mi się spłacać to, co napożyczałam od koleżanek czy rodziny. Mój mąż z kolei zaczął podejrzewać mnie o zakupoholizm.
– Mam wrażenie, że część pieniędzy ostatnio przecieka ci przez palce – powiedział ostatnio w niedzielę, kiedy siedzieliśmy przed telewizorem.
– Nooo...
– Ty lepiej nie kombinuj, tylko przyznaj się, co nakupowałaś.
– Ale ja naprawdę nie... – odpowiedziałam trwożliwie.
Boję się, co jeszcze mogłoby się wydarzyć, wydać. Zastanawiam się nad tym, czy by nie powrócić do swojego dawnego fachu. Muszę przyznać, że brakuje mi tych łatwych pieniędzy. W jeden weekend byłam w stanie zarobić pół dzisiejszej pensji. Najgorzej było przed pierwszym spotkaniem. Denerwowałam się, bo nie wiedziałam, co się z czym je. Jednak ostatecznie wszystko poszło gładko. Sponsor został moim znajomym, spotkaliśmy się jeszcze wiele razy.
Drugi sponsor, dobrze go pamiętam, był impotentem. Preferował miłość francuską. Lubił eksperymenty. Umówiliśmy się w jego apartamencie. Pierwszego dnia zapłacił aż całego tysiaka, ale zostałam aż do popołudnia. Najczęściej umawiałam się w weekendy.
Kiedyś stać mnie było na wszystko
Czy to była prostytucja? Raczej właśnie sponsoring. Nie pracowałam przecież w żadnej agencji. Umiałam sama sobie zorganizować zlecenie. Dzięki temu mogłam zarobić całkiem sporo. Muszę przyznać, że to jedyna – jak dotąd – praca, która mi tak dobrze wychodziła. Do dzisiaj brakuje mi poczucia takiej swobody finansowej. Dwie godzinki i kilka stówek do przodu.
Pamiętam, jak często chodziłam sobie do restauracji i zamawiałam ulubione dania, na przykład spaghetti carbonara, czy krewetki w białym winie. Mmm... Dzisiaj, gdybym zaciągnęła mojego Rafała do restauracji na krewetki, to chyba z wrażenia spadłby z naszego kupionego w Ikei krzesła albo popukał się w swoją spracowaną głowę. Co robić?
Czytaj także:
„Na awans zapracowałam w sypialni szefa. Wiele osiągnęłam dzięki umiejętnościom w łóżku i znajomości języka miłości”
„Żyję od pierwszego do pierwszego, bo kocham zakupy. Całą wypłatę roztrwaniam w drogeriach i butikach”
„Teściowa to nie chwast na trawniku i nie można jej wyplewić. Moja dała wielki popis już w dniu naszego ślubu”