„Żyję od pierwszego do pierwszego, bo kocham zakupy. Całą wypłatę roztrwaniam w drogeriach i butikach”

kobieta na zakupach fot. Getty Images, Tom Werner
„Podliczyłam wszystkie swoje nieopłacone rachunki, zaległości oraz potencjalne wydatki i złapałam się za głowę. To były naprawdę duże pieniądze. A przecież nie zarabiałam mało i spokojnie powinno mi na wszystko starczyć”.
/ 09.04.2024 18:30
kobieta na zakupach fot. Getty Images, Tom Werner

W dzieciństwie wszystkiego mi brakowało. Nasza rodzina nie miała zbyt dużo pieniędzy, więc nie mogłam liczyć na markowe ciuchy, drogie kosmetyki, wyjazdy czy płyty ulubionych piosenkarzy. Pewnie dlatego obiecałam sobie, że jak zacznę zarabiać, to nie będę ograniczać się w kupowaniu. I tak się stało.

Pierwszą wypłatę przeznaczyłam na modne ciuchy i szałowe buty. I pewnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że wpadłam w zakupoholizm, a każda kolejna wyprawa do sklepu pozbawiała mnie sporej części wypłaty. Na szczęście w porę zorientowałam się, że mam duży problem.

Moje antidotum na wszystkie smutki 

Stanęłam przed witryną sklepu i zapatrzyłam się na manekina.

– Anka, chodź, bo spóźnimy się do pracy – usłyszałam z boku głos koleżanki.

Pracowałyśmy w biurze rachunkowym, a ponieważ mieszkałyśmy na jednym osiedlu, to zazwyczaj razem jeździłyśmy do pracy.

– Patrz, jaka piękna sukienka – powiedziałam, nie zwracając uwagi na utyskiwania Baśki.

Było jeszcze wcześnie, więc spóźnienie do pracy raczej nam nie groziło. Koleżanka przystanęła obok mnie i spojrzała na manekina niechętnym wzrokiem.

– No owszem, jest całkiem ładna – przyznała po kilku sekundach. Zaraz jednak usłyszałam głośne westchnienie.

– Ile ona kosztuje?! – Baśce aż zaparło dech w piersiach.

– No co, tyle trzeba zapłacić za takie cudo – powiedziałam beztrosko. I zaraz przeliczyłam stan swojego konta. „Muszę poczekać do wypłaty” – pomyślałam rozczarowana.

– Daj spokój. Musiałabym oszaleć, żeby zapłacić tysiaka za kawałek szmatki – oburzyła się Baśka.

A potem szybko ruszyła w dalszą drogę. Musiałam nieźle przyspieszyć, aby dogonić ją jeszcze przed drzwiami naszego biurowca.

Potem nie miałam czasu, aby myśleć o pięknej sukience, którą widziałam na wystawie. Zajęłam się tabelkami, wyliczeniami, podatkami i wszystkim tym, co zajmuje czas pracy każdej księgowej. Ale to była tylko chwilowa przerwa. W drodze do domu ponownie przystanęłam przy witrynie i zaczęłam przyglądać się sukience. „Będzie moja” – pomyślałam w duchu.

I tak było za każdym razem. Gdy tylko zobaczyłam jakąś rzecz, która mi się podobała, od razu musiałam ją mieć. Zresztą zakupy to był stały element mojego życia. Chodziłam po sklepach niemal każdego dnia. I chociaż wcale nie musiałam mieć nowej spódnicy, butów, perfum czy kremu do twarzy, to rzadko kiedy potrafiłam powstrzymać się od ich zakupu.

Najgorzej było wtedy, gdy miałam zły dzień. Wtedy szalałam po galeriach handlowych, gdzie wydawałam niemal wszystkie pieniądze. Wtedy czułam się dobrze. W efekcie miałam całe szafy ciuchów, butów, torebek, kosmetyków i perfum. W chwilach otrzeźwienia uświadamiałam sobie, że jest tego za dużo. Ale co z tego? Po kilku dniach znowu udawałam się na zakupowe łowy, które znowu czyściły mi konto z jakichkolwiek oszczędności.

Wszyscy mówili mi, że zwariowałam

Kilka dni później przyszłam do pracy w swojej nowej sukience.

– Pięknie wyglądasz – powiedział kolega, którego spotkałam na schodach.

W jego oczach zobaczyłam zachwyt, co tylko upewniło mnie w tym, że dokonałam dobrego wyboru zakupowego.

– Anka, czy ty oszalałaś? – usłyszałam obok głos Baśki.

Spojrzałam na koleżankę, która kręciła głową i patrzyła na mnie, jakbym postradała rozum.

– O co ci chodzi? – zapytałam.

– Przecież ta kiecka kosztowała majątek – wykrzyknęła moja koleżanka.

„Pewnie mi zazdrości” – pomyślałam.

– I co z tego? Jest tego warta – odpowiedziałam.

Potem uśmiechnęłam się do kolegi i ruszyłam w stronę swojego biurka.
Tego dnia niewiele rozmawiałam z koleżanką. Trochę popsuła mi humor, przypominając o cenie mojej nowej sukienki. Faktycznie, może była trochę za droga, ale przecież za luksus trzeba płacić. A poza tym świetnie się w niej prezentowałam.

– Wpadniemy po pracy do galerii handlowej? – zapytałam Baśki, gdy zbierałyśmy się do wyjścia.

Koleżanka tylko spojrzała na mnie i pokręciła głową.

– Nie szkoda wydawać ci pieniędzy na kolejne ciuchy i kosmetyki? – zapytała. – Przecież to nie jest normalne – dodała.

Od razu poczułam złość. „Jakim prawem będzie mi mówić, na co mam wydawać swoje pieniądze?” – pomyślałam oburzona. I od razu spojrzałam na jej ciuchy, które widziałam u niej już od kilku lat.

– Jak chcesz – powiedziałam z wyższością i ruszyłam w stronę drzwi.

Od razu udałam się do największej w mieście galerii handlowej, gdzie przepadłam na kilka kolejnych godzin. I oczywiście wróciłam do domu z pełnymi siatkami. W mieszkaniu okazało się, że kupiłam piątą torebkę z cekinami, dziesiąty krem nawilżający, trzeci płaszcz w kolorze zgaszonej bieli i czwarty flakon swoich ulubionych perfum. Nawet nie chciałam patrzeć na stan konta. „Przecież zakupy są dla ludzi” – pomyślałam i od razu poprawił mi się humor.

Miałam problemy z opłatą rachunków

Kilka dni później dostałam zawiadomienie ze spółdzielni mieszkaniowej. Z pisma wynikało, że zalegam w opłatach czynszu za dwa miesiące i jeżeli nie ureguluję ich w najbliższym terminie, to zostaną podjęte odpowiednie kroki prawne. „Jak do tego doszło?” – zdziwiłam się. A potem sobie przypomniałam.

Od dwóch miesięcy nie robiłam przelewów do spółdzielni mieszkaniowej. Za każdym razem brakowało mi kilku stówek, więc zamiast zapłacić przynajmniej część, to odkładałam to na kolejny miesiąc. A to, co mi zostawało na koncie, to wydawałam na kolejne duperele.

Muszę przyznać, że to pismo trochę mnie przestraszyło. Dlatego od razu po wypłacie uregulowałam zaległości. Niestety, były one tak duże, że pochłonęły sporą część moich zarobków. A ponieważ znalazłam fajne promocje na kosmetyki i stroje kąpielowe, nie starczyło mi już pieniędzy na opłacenie telefonu i energii elektrycznej. Ale najważniejsze było to, że mogłam cieszyć się z dwóch kolejnych kremów w cenie jednego.

Telefonia komórkowa nie była tak ugodowa jak spółdzielnia. Niemal od razu po przekroczeniu terminu płatności dostałam SMS-a z ostrzeżeniem o wyłączeniu usługi. Podobnie było z zakładem energetycznym. Któregoś dnia w pracy dostałam telefon od miłej pani, która poinformowała mnie, że zalegam z opłatami i że istnieje ryzyko wyłączenia mi prądu. Wtedy przestraszyłam się nie na żarty.

Zalogowałam się na konto bankowe i przeżyłam szok. Nie dość, że nie miałam na nim żadnych pieniędzy, to dodatkowo wykorzystałam wszystkie przyznane mi limity. „I co ja mam teraz zrobić?” – pomyślałam z przerażeniem. A najgorsze było to, że dodatkowo uświadomiłam sobie, że w domu mam pustą lodówkę.

Nikt nie chciał pożyczyć mi pieniędzy

Po powrocie do domu zaczęłam zastanawiać się, co mam zrobić, aby uniknąć katastrofy. Podliczyłam wszystkie swoje nieopłacone rachunki, zaległości oraz potencjalne wydatki i złapałam się za głowę. To były naprawdę duże pieniądze. A przecież nie zarabiałam mało i spokojnie powinno mi na wszystko starczyć.

Wtedy przypomniałam sobie, ile w ciągu ostatniego miesiąca wydałam na ciuchy, kosmetyki i inne niepotrzebne rzeczy. Przejrzałam operacje na karcie i wyszło mi, że wizyty w galeriach handlowych pochłonęły więcej pieniędzy niż rachunki czy jedzenie. Przeraziłam się nie na żarty.

Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to pożyczenie od kogoś pieniędzy, aby uregulować zaległości w rachunkach. Tylko od kogo? Wiedziałam, że na rodziców nie mam co liczyć, bo sami ledwo wiążą koniec z końcem. Zadzwoniłam do brata.

– Chciałbym ci pomóc, ale właśnie opłaciłem wakacje – usłyszałam. W sumie to nawet się nie zdziwiłam.

Została mi Baśka.

– Żartujesz sobie? – usłyszałam w słuchawce gdy tylko powiedziałam jej, o co chodzi. – Mam ci pożyczyć pieniądze na kolejne nieprzemyślane zakupy?

– Nie na zakupy – odpowiedziałam szybko. – Muszą opłacić rachunki – dodałam.

– To trzeba było myśleć o tym wcześniej – powiedziała koleżanka i się rozłączyła.

W ten sposób okazało się, że nie ma nikogo, kto mógłby wspomóc mnie w tej trudnej sytuacji. Ale sama byłam sobie winna. Wolałam wydawać pieniądze na głupoty i nawet nie wiem, kiedy straciłam nad tym kontrolę. „Muszę coś z tym zrobić” – pomyślałam. I doskonale wiedziałam o tym, że tak naprawdę to jest to już ostatni dzwonek, aby uniknąć prawdziwej katastrofy.

Następnego dnia udałam się do swojego banku. Trafiłam na miłą panią, której powiedziałam o swoich problemach finansowych. Pracownica banku zaproponowała mi pożyczkę, dzięki której mogłam stanąć na nogi. Popłaciłam wszystkie zaległości w rachunkach, co pozwoliło mi odetchnąć. Dodatkowo posprzedawałam mnóstwo ciuchów, torebek i innych gadżetów, które w ogóle nie były mi potrzebne. Okazało się, że dzięki temu zyskałam sporo gotówki, którą mogłam przeznaczyć na spłatę kredytu.

Od tamtej pory bardzo uważam na zakupy i inne wydatki. Czasami kusi mnie, aby kupić coś w promocji, ale zawsze długo zastanawiam się, czy naprawdę jest mi to potrzebne. I w większości przypadków okazuje się, że wcale tego nie potrzebuję. Długo trwało, zanim zrozumiałam, że jestem zakupoholiczką. Teraz wreszcie czuję się wolna.

Czytaj także:
„Brat nie wie, że wychowuje moje dziecko. Przecież nie przyznam się, że na weselu obskoczyłem pannę młodą i świadkową”
„Jan traktował mnie jak kryzysową narzeczoną. Gdy pokłócił się z żoną, przybiegał do mojego łóżka, abym go pocieszała”
„Małomiasteczkowa żona narobiła mi wstydu przed kolegami. Zrobiła z mojego modnego m4, babciną norę”

Redakcja poleca

REKLAMA