„Mąż wyparł się córki, bo nie była wymarzonym synem. Nie uratowała go od śmierci, bo dla niej od dawna był martwy”

Ciężko chory mężczyzna fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Ona się starała. Chciała zasłużyć na miłość ojca, ale… to tak nie działa. Ktoś cię kocha albo nie. Nigdy jej nie przytulił, nie pocałował, zawsze odpychał i traktował gorzej niż obce dziecko. Nie miałam prawa, prosić ją o ten przeszczep, dla niej ojciec nie istniał”.
/ 26.01.2022 09:25
Ciężko chory mężczyzna fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Z bólem muszę przyznać, że nasza mała rodzina nigdy nie była zgodnym, kochającym się stadłem, choć bardzo się starałam, żebyśmy przynajmniej się szanowali i wzajemnie doceniali. Urodziłam tylko jedno dziecko, dziewczynkę.

Mój mąż miał do mnie o to pretensje, jakby to była moja wina, że po porodzie pojawiły się komplikacje i nie mogłam mieć więcej dzieci. Problem w tym, że Wiesiek zawsze marzył o synu, któremu – jak powtarzał – mógłby przekazać geny i nazwisko. Podśmiewałam się z niego, bo zachowywał się niemądrze i miał przedpotopowe ambicje jak jakiś wielki hrabia.

– A prócz nazwiska, wątpliwych zalet i niewątpliwych wad coś jeszcze twój potomek odziedziczy? – kpiłam.

Tylko prychał urażony, z tą swoją zerową autoironią i brakiem dystansu do samego siebie. Traktował tę sprawę bardzo poważnie. Aż za poważnie, niestety. Kiedy byłam w ciąży nie wiedziałam, czy urodzi się chłopiec, czy dziewczynka, ale mój mąż mówił wszystkim wokół, że to będzie syn.

Skąd ta pewność? Nie mam pojęcia. Kiedy okazało się, że to dziewczynka, Wiesiek wyszedł ze szpitala i nie wrócił, póki nie trzeba było nas odebrać. Wstydził się powiedzieć znajomym, że ma córkę, a ja zupełnie nie mogłam tego zrozumieć.

Przecież najważniejsze, że dziecko urodziło się zdrowe, co za różnica, jakiej jest płci. Dla niego to była różnica – zasadnicza, fundamentalna. Łudziłam się, że z czasem zmądrzeje, zmieni nastawianie, bo Anielka była przecież takim słodkim dzieckiem. Niejeden ojciec dałby sobie rękę uciąć za taką córkę. Nie Wiesiek.

Ty nie masz córki, ja nie mam ojca – powiedziała mu

Aniela zawsze czuła tę rezerwę, by nie powiedzieć niechęć, ojca. Dzieci mają szósty zmysł, jeśli chodzi o takie sprawy, a mój mąż nawet nie próbował być dobrym tatą. Nie zabierał małej na spacer, plac zabaw czy sanki, nie czytał bajek, nie uczył jeździć na rowerze, nie odwoził do szkoły, nie odrabiał z nią lekcji.

Wszędzie chodziła ze mną, zawsze to ja jej towarzyszyłam i pomagałam, jakby miała jednego rodzica. Wiesiek rzadko z Anielką rozmawiał, najczęściej słyszała od niego jedno zdanie: nie przeszkadzaj mi. A więc nie przeszkadzała, bawiła się sama lub siedziała ze mną w kuchni.

Cicha, grzeczna, posłuszna, bardzo dobra uczennica. Ona się starała. Chciała zasłużyć na miłość ojca, ale… to tak nie działa. Ktoś cię kocha albo nie. Na miłość nie da się zasłużyć, bo wtedy to już nie jest miłość.

W ciągu minionych lat, jeśli o coś się kłóciłam z męża, to właśnie o to, jak traktował Anielkę. Nigdy jej nie przytulił, nie pocałował, zawsze odpychał i traktował gorzej niż obce dziecko. A ona cierpiała, bo widziała, że inni tatusiowie noszą na rękach swoje córeczki i traktują je jak królewny.

Więc starała się być jeszcze lepsza, żeby usłyszeć z ust ojca, że jest z niej dumny, że jest dla niego ważna. Tyle razy pękało mi serce, kiedy tuliła się do mnie i płakała, pytając, czemu tata jej nie kocha. Tyle razy tłumaczyłam go przed nią…

Aż przestała płakać i pytać, a w dniu swoich osiemnastych urodzin stanęła przed ojcem i wygarnęła, co o nim myśli. U progu dorosłego życia powiedziała mu, że skoro nigdy nie był dla niej prawdziwym ojcem, to dla niej właśnie umarł.

– Nie chciałeś córki? No to jej nie masz.

Po maturze wyjechała na studia. Studiowała i sama zarabiała na swoje utrzymanie. Podsyłałam jej pieniądze, które udało mi się zaoszczędzić, choć mąż burczał, że skoro on umarł dla „tej dziewuchy”, to ona dla niego też.

– Gadaj zdrów – odburkiwałam rozżalona.

Nie mogłam zostawić mojego dziecka bez żadnego wsparcia. Kochałam Anielkę i wiedziałam, że ona kocha mnie, choć prawdę mówiąc, nie zdziwiłabym się, gdyby zerwała kontakt także ze mną. To cud, że nasza więź nadal była silna, że córka nie ucięła jej jak nożyczkami. Bo tak zrobiła ze swoją relacją z ojcem.

Nigdy o niego nie pytała i przerywała mi, ilekroć zaczynałam o nim mówić. Nie przyjeżdżała do domu na święta, byle się z nim nie spotkać. Miałam pretensje do Wieśka, że przez niego straciłam możliwość spędzenia świąt z naszym dzieckiem.

– Nie przypominam sobie, żebym miał z tobą jakieś dziecko – odpowiadał hardo ten uparty osioł.

Jedno za bardzo zranione, by wybaczyć. Drugie zbyt dumne, by przyznać się do błędu. A ja między nimi.
Aniela skończyła studia, znalazła pracę, wyszła za mąż i układała sobie życie z kimś, kto ją doceniał i o nią dbał.

Od czasu do czasu jeździłam do nich w odwiedziny, czasem oni wpadali, by się spotkać ze mną, ale zawsze widywaliśmy się w restauracji. Aniela nie zamierzała przekroczyć progu domu „tego człowieka”, jak go nazywała. Że to był też mój dom i jej dom rodzinny, nie miało znaczenia. No nic. Ostatnio młodzi wspominali, że starają się o dziecko.

Cieszyłam się, że niedługo zostanę babcią

Może na wieść o wnuku Wiesiek zmięknie? – marzyłam. – Na ślub nie pojechał, ale na chrzciny może się jednak wybierze? Przeprosi córkę, już ja bym tego dopilnowała, a potem…

Naiwna. Dopilnuję? Wcześniej jakoś nie udało mi się go przekonać. A jak urodzi się wnuczka? A jak ten stary osioł powtórzy poprzednie błędy? A jak będzie marudził: „co z tego, że wnuk, skoro nie nosi mojego nazwiska?”. Mogę tak ryzykować? Aniela zaryzykuje? Wątpię.

Jej już nie zależało na aprobacie ojca. Z pewnością nie będzie używać swojego dziecka jako karty przetargowej. Ale może ten stary głupiec wreszcie pójdzie po rozum do głowy? Wnuki odmieniają najzatwardzialsze serca, kruszą najgrubsze mury…

Te rozważania zeszły na plan dalszy, gdy mąż trafił do szpitala. Zwijał się z bólu przez kilka dni, aż w końcu okazało się, że to wcale nie kamienie. Podobno nowotwory w nerkach rozwijają się niezwykle rzadko, to ledwie kilka procent wszystkich nowotworów, a Wiesiek wyhodował sobie guzy w obu nerkach. Podjął leczenie, ale niestety, niewiele dało się zrobić poza operacyjnym usunięciem obu organów i modleniem się o szybki przeszczep.

Niestety, ja nie mogłam mu oddać swojej nerki

Przepłakałam pół nocy, a potem zgłosiłam się jako potencjalny dawca. Lekarz nie ukrywał, że liczy się czas. Bałam się. Piekielnie. Ale miałam wybór, skoro na szali leżało życie człowieka, któremu przysięgałam przed Bogiem i ludźmi?

Który nie był aniołem, ale kochałam go i chciałam, by przed śmiercią pogodził się z córką, by mu wybaczyła, by zrozumiał, jakim był głupcem, ile stracił, i żeby ona uwolniła się od goryczy i żalu. Nie puszczę go z tego świata, zanim jej nie przeprosi. Więc powiedziałam, że to zrobię, oddam mu swoją nerkę. Jeszcze tego samego dnia trafiłam na badania.

I jeszcze tego samego dnia wykluczono mnie z grona dawców. Brak zgodności, a wyniki na tyle kiepskie, że powinnam zająć się swoim zdrowiem, by za kilka lat mnie nie trzeba było ratować.

– Macie państwo dzieci? Najczęściej one mogą być… – zaczął lekarz.

– Nie mamy! – krzyknął Wiesiek i aż cały poczerwieniał. Spojrzał na mnie i wycedził: – Ani się waż, słyszysz, ani się waż…

Nie wiem, czy chodziło o dumę, o wstyd, o podstawowe poczucie przyzwoitości czy jeszcze o coś innego, ale nie chciał, by córka, której nie okazał cieplejszych uczuć, oddała mu swoją nerkę. By się dla niego poświęcała, by musiał być jej wdzięczny…

Lekarz zignorował jego dylematy.

– Jeśli zależy pani na mężu, a córce na ojcu, niech pani szybko ją tu ściągnie – zwrócił się do mnie.

No więc nie patrząc na Wieśka, wyszłam na korytarz, wyciągnęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam do Anieli.

– Córeczko… – głos mi się załamał.

– Co się stało? Mamo, wszystko z tobą w porządku? – przestraszyła się.

– Chodzi o tatę…

Opowiedziałam jej wszystko, a ona długo milczała.

– Mamo, nie mogę… – odezwała się wreszcie. – Nie mogę. Ten człowiek nie istnieje dla mnie od prawie piętnastu lat. A ja… Chcemy mieć dziecko. Nie mogę teraz ryzykować… Nie mogę ryzykować, że coś się ze mną stanie w ciąży…

Wybacz, nie powinnam była cię o to prosić

Miała rację. Co ja sobie myślałam? Jak mogłam wyobrażać sobie, że moja córka odda nerkę znienawidzonemu ojcu… Jeśli chce być matką, nie powinna ryzykować dla nikogo!

– Wiem, córeczko. Wiem. Nie możesz. Rozumiem to. Przepraszam, że poprosiłam. Spanikowałam i…

– Nie złość się na mnie, proszę.

– Nie złoszczę się. Cieszę się, że zostanę babcią. Będziemy szukać dalej. Wiem, że masz do niego żal, i do mnie też, że go nie zostawiłam, że od niego nie odeszłam razem z tobą, ale… to mój mąż. Ojciec mojego jedynego dziecka. Nie popisał się w tej roli, zawalił na całej linii, ale…

– Wiem, mamo. Rozumiem, ale nie wymagaj ode mnie, żebym to zrobiła. Nie masz… – urwała.

Nie dokończyła, ale wiedziałam, co chce powiedzieć. Nie miałam prawa tego od niej wymagać. Była zdrowa, młoda, chciała mieć dzieci, chciała je wychować, dbać o nie i towarzyszyć im jak najdłużej. A do tego potrzeba silnego organizmu. Nie miałam prawa żądać od niej takiego poświęcenia, zwłaszcza dla ojca, który nigdy tak naprawdę prawdziwym ojcem dla niej nie był.

Wszystko to wiedziałam, a jednak nie mogłam przestać płakać, wiedząc, że jedyna realna opcja na ratunek dla mojego męża właśnie została skreślona. Wiesiek nie miał rodzeństwa, jego rodzice nie żyli. Pozostawał przeszczep od martwego dawcy, ale tu była kolejka, punkty, zasady wyboru biorcy i mój mąż nie był na szczycie listy… Zostało mu kilka tygodni życia.

I czułam, że tyle musi wystarczyć. Spędzałam więc każdą chwilę w szpitalu, dzieląc z nimi te ostanie chwile i starając się ulżyć mu w cierpieniu. 

Pewnego dnia w drzwiach sali stanęła Aniela

Niepewnie zajrzała do środka, a mnie od razu łzy napłynęły do oczu. Dotarło do mnie, że oto pierwszy raz od niemal piętnastu lat spotka się ze swoim ojcem. Nie mogłam się ruszyć, odezwać, byłam jak sparaliżowana. Cieszyłam się i bałam. A jak powie coś… bolesnego?

– Aniela… córuś… – to Wiesiek przełamał milczenie. – Dobrze, że jesteś… dużo za późno to powiem, ale powiem… przepraszam… po tysiąc razy… i nie chcę… nie zgadzam się – dyszał – nie zasłużyłem na taki dar… miłości od dziecka…

W jego wzroku było całe morze skruchy, żalu i cierpienia. Więc zrozumiał, i to bolało bardziej niż zabijająca go choroba.

– Tato… nie mogę… – wyszeptała na to Anielka i się rozpłakała.

Przyjechała, żeby porozmawiać z ojcem. Nie mogła oddać mu nerki, ponieważ już była w ciąży. Dowiedziała się tego podczas wstępnych badań, na które zgłosiła się nazajutrz po naszej rozmowie.

Mój mąż zmarł trzy tygodnie później. Zdążył jednak porozmawiać z córką, przeprosić ją, zdobyć jej przebaczenie. I trzymać za rękę, i żartować z nią, i poznać lepiej, i być jej ojcem choć ten niecały miesiąc przed śmiercią. Odszedł pogodzony z losem i spokojny, w otoczeniu najbliższych, nie zostawiając za sobą niedomkniętych spraw i jątrzących się ran.

Za kilka dni minie rok od jego śmierci. Gdy trzymam w ramionach naszą wnuczkę, żałuję jednego. Że nie umiałam odpowiednio postawić się mężowi w obronie naszego dziecka. Wszyscy na tym straciliśmy, a Wiesiek chyba najwięcej.

Dziękuję Bogu, że Aniela nie przeklęła mnie za to, ale od teraz będę bardziej bojowa. Wnuki zmiękczają serca i dodają odwagi. W obronie wnuczki postawię się całemu światu!  

Czytaj także:
„Kochanka syna ukradła chłopaka mojej wnuczce. Od początku wiedziałam, że jest z Romkiem tylko dla pieniędzy”
„Obiecałem sobie: żadnych romansów w pracy. Ale gdy zobaczyłem ciało Alicji, nie umiałem powstrzymać sprośnych myśli”
„Pomagałam sąsiadce, bo myślałam, że jest schorowana. Wykorzystywała mnie nawet do prania swoich brudnych majtek”

Redakcja poleca

REKLAMA