„Wypadek zrujnował mi wszystkie plany. Chciałam się poddać, ale w końcu do mnie dotarło: to nie koniec, a nowy początek”

smutna kobieta po wypadku fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„– Oliwia, po co tu przyjechałaś? Szukasz kolejnych osób, które będą się nad tobą użalać i głaskać cię po głowie? Potrzebujesz jeszcze więcej współczucia? – Nie chcę od nikogo żadnej łaski, zwłaszcza od ciebie! – byłam wściekła. – To może, zamiast robić z siebie ofiarę obrażoną na cały świat, weźmiesz się do roboty? – Tymon mówił podniesionym głosem. Zatkało mnie. Jeszcze nikt od czasu wypadku nie był ze mną tak szczery”.
/ 17.06.2023 09:15
smutna kobieta po wypadku fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Wypadek zrujnował moje życie i myślałam, że już nic dobrego nie może mnie w nim spotkać. Byłam wściekła na cały świat i krzywdziłam każdego, kto próbował mi pomóc. Na szczęście niektórzy nie zamierzali się poddawać. Nigdy nie przypuszczałam, że miłość można znaleźć nawet w tak trudnych momentach swojego życia.

Był piękny, słoneczny dzień

Od dziecka uwielbiałam sport. Nic więc dziwnego, że to właśnie z nim wiązałam swoją przyszłość. Po liceum zaczęłam studia na AWF i w międzyczasie zrobiłam kurs instruktora fitness. Po drugim roku studiów udało mi się znaleźć pracę na wakacje w jednym z klubów fitness. Wszystko układało się po mojej myśli, więc nawet przez chwilę nie pomyślałam, że mogłabym to wszystko stracić. Niestety letnia wycieczka rowerowa z przyjaciółmi zamieniła się w prawdziwy koszmar.

Nie pamiętam nic oprócz wielkiego huku i zamieszania. A potem zrobiło się ciemno i cicho. Kiedy się obudziłam, zobaczyłam rażąco biały sufit. Nie mogłam się ruszyć, a kiedy obróciłam delikatnie głowę w bok, mój wzrok napotkał czerwone od płaczu oczy mamy. Zaczęła mnie całować i zapewniać, że wszystko będzie dobrze, cały czas szlochając. To właśnie od niej dowiedziałam się, że potrącił mnie pijany kierowca dostawczego busa. Reszta moich przyjaciół niegroźnie się poobijała, a moje ciało przyjęło na siebie najgorsze uderzenie.

Lekarzom z trudem udało się poskładać moją roztrzaskaną miednicę i połamane nogi, w których teraz znajdowały się liczne śruby. Nie mieli jednak żadnego wpływu na moją psychikę, która była w zupełnej rozsypce. Obrażenia, których doznałam, oznaczały, że mogę zapomnieć o swoim wymarzonym życiu sportowca. Nie będę instruktorem fitness i tańca. Właściwie to będę szczęściarą, jeśli będę mogła swobodnie się poruszać bez bólu. Mój świat się zawalił i nie widziałam sensu w tym, żeby walczyć o to, co z niego zostało.

– Oliwia jeszcze całe życie przed tobą! Ja wiem, że nie będzie dokładnie tak, jak sobie to wyobrażałaś, ale masz nas i razem przez to przejdziemy! – zapewniała mnie łamiącym się głosem mama.

– Nie mam już nic... nic już nie ma sensu mamo – odparłam pozbawiona sił.

– Musisz walczyć! Razem musimy walczyć, żebyś była sprawna, bo to jest teraz najważniejsze. A potem znajdziemy inny sens, obiecuję ci! – przekonywała mama.

– Nie chcę walczyć! Nie ma o co walczyć, nie rozumiesz? Sport był całym moim życiem, bez tego jestem nikim! Nie chce mi się żyć, jeśli nie mogę spełniać swoich marzeń! – krzyczałam.

– Nie mów tak! Masz nas! Masz przyjaciół, którzy wskoczą za tobą w ogień! Będziemy ciężko pracować i wygramy kochanie – mówiła zdesperowana mama, ale ja już nie odpowiedziałam.

I tak mijały kolejne tygodnie, kiedy moi bliscy musieli znosić moje niezliczone ataki. Byłam wściekła na cały świat i każdy ich pełen miłości gest uważałam za obłudny. Przecież oni mieli się świetnie. Byli sprawni, mogli dalej się uczyć i pracować, ćwiczyć, biegać i korzystać z życia. A ja byłam przykuta do łóżka, czekając na kolejne wyniki badań.

Potem przyszedł czas na żmudną rehabilitację. Wiedziałam, że progres nie przyjdzie z dnia na dzień, ale mimo to, nie mogłam pogodzić się z tym, że moje ciało odmawia mi posłuszeństwa. Dziwię się, że rodzina i przyjaciele pozostali przy mnie mimo tych wszystkim obelg, którymi obrzucałam ich każdego dnia. Czasem przepraszałam, ale jaką miało to wartość, skoro za chwilę znowu na nich wrzeszczałam. Z pewnością z ulgą przyjęli więc to, że wyjeżdżałam na miesięczny turnus rehabilitacyjny. Oczywiście byłam do niego negatywnie nastawiona, ale się zgodziłam. Teraz wiem, że ten turnus uratował mi życie.

Rehabilitacja życia

Ośrodek rehabilitacyjny był bardzo nowoczesny i zapewniał kompleksową opiekę. Co prawda poruszałam się już z pomocą chodzika, ale nadal potrzebowałam wsparcia w wykonywaniu wielu czynności. Jak można się domyślić, proszenie o pomoc doprowadzało mnie do szału. Moje wrogie nastawienie nie było jednak niczym szczególnym dla ekipy pracujących w ośrodku specjalistów. Byli niezwykle wyrozumiali i cierpliwi. Doceniałam to, ale z pewnością tego nie okazywałam.

Najwięcej czasu miałam spędzać z Tymonem. Kilka lat starszy ode mnie rehabilitant, nie miał zamiaru mi współczuć, ani obchodzić się ze mną jak z jajkiem. Co było jak powiew świeżego powietrza po tym, z jaką łagodnością traktowali mnie najbliżsi.

– Nie mam już siły. Ileż można powtarzać jedno ćwiczenie, to bez sensu – marudziłam.

– Spoko, nie chcesz, to nie rób. Ja wiem, że to pomaga, ale jak chcesz łazić całe życie z podpórką, to proszę bardzo – odpowiedział, zupełnie niewzruszony moim cierpieniem.

– Jasne, że nie chcę, ale nie dam już rady – byłam coraz bardziej wkurzona.

– Przecież widzę, że możesz jeszcze ćwiczyć, tylko ci się nie chce – ciągnął.

– Jak śmiesz! Wiesz, przez co przeszłam?! Straciłam wszystko, a ty mi mówisz, że mi się nie chce ćwiczyć? – wrzeszczałam.

– Możesz się uspokoić? Te dramatyczne krzyki naprawdę nie robią na mnie wrażenia – mówił pełen spokoju Tymon.

– Jesteś bezdusznym potworem! – niemal zaczęłam płakać.

– Oliwia, po co tu przyjechałaś? Szukasz kolejnych osób, które będą się nad tobą użalać i głaskać cię po głowie? Potrzebujesz jeszcze więcej współczucia?

– Nie chcę od nikogo żadnej łaski, zwłaszcza od ciebie! – byłam wściekła.

– To może, zamiast robić z siebie ofiarę obrażoną na cały świat, weźmiesz się do roboty? Może powalczysz o to, żeby być sprawną, bo tylko dzięki temu nie będziesz musiała na każdym kroku prosić innych o pomoc – Tymon mówił podniesionym głosem.

Zatkało mnie. Jeszcze nikt od czasu wypadku nie był ze mną tak szczery. Wszyscy otaczali mnie troską, opieką i miłością, a ja potrzebowałam, żeby ktoś mną w końcu potrząsnął.

Tymon nie czekał na moją odpowiedź. Powiedział, że na dzisiaj kończymy, pożegnał się i wyszedł, zostawiając mnie z tą uwierającą mnie myślą. Miał rację, musiałam dać z siebie wszystko, żebym znów mogła być samodzielna. Wszyscy wokół mnie tak naprawdę o to walczyli, a ja byłam rozkapryszoną gówniarą, która staje na drodze do własnego szczęścia. Teraz byłam wściekła na samą siebie i zamierzałam przekuć ten gniew w coś dobrego.

Mój prywatny rehabilitant

Następnego dnia po naszej ostrej wymianie zdań, przeprosiłam Tymona i przyznałam mu rację. Ucieszył się, że chcę zmienić swoje podejście do rehabilitacji i zapewnił, że mi nie odpuści. Czułam, że mam w nim prawdziwe oparcie i w pełni mu zaufałam. To była najlepsza decyzja w moim życiu.

Podczas naszych długich spotkań, dużo rozmawialiśmy. Nie tylko o moim dawnym życiu, ale też o doświadczeniach Tymona, który również miał inne plany na życie. Okazało się, że był doskonałym piłkarzem i nawet grał w młodzieżówkach prestiżowych klubów, ale kontuzja kolana przekreśliła jego marzenia. Doskonale wiedział więc, z czym się mierzę. Rozmowy z nim były jak sesje terapeutyczne u najlepszego psychologa i zauważyłam, że z ekscytacją wyczekuję ich każdego dnia. Byłam więc bardzo zawiedziona, gdy zorientowałam się, że mój turnus dobiega końca.

– Słuchaj, za tydzień wyjeżdżam, ale chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć. Może mogłabym zaprosić cię wieczorem na kawę, drinka albo kolację? – zapytałam nieśmiało w trakcie naszych zajęć.

Czy ty mnie podrywasz? – uśmiechnął się łobuzersko Tymon.

– Nie, nie! Nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało – zrobiłam się cała czerwona.

– Szkoda, bo chętnie poszedłbym z tobą na randkę – odpowiedział.

– Yyy naprawdę? – zatkało mnie.

– Czemu się dziwisz? Jesteś piękną i inteligentną dziewczyną, który facet nie chciałby pójść z tobą na randkę – mówił poważnie.

W takim razie zapraszam cię na randkę – odpowiedziałam nieśmiało, bardzo zawstydzona jego komplementami.

– Super, nie mogę się doczekać – uśmiechnął się szeroko.

Na naszej pierwszej randce czułam się całkiem swobodnie. Przecież znaliśmy się już bardzo dobrze, dzięki naszym codziennym rozmowom. Byłam nawet lekko przerażona tym, że to się wkrótce skończy. Na szczęście Tymon nie miał zamiaru odpuszczać. Codziennie do mnie dzwonił i co kilka dni przyjeżdżał w odwiedziny. Byłam znowu szczęśliwa i z radością patrzyłam w przyszłość.

Telefony i szybkie odwiedziny w końcu przestały nam jednak wystarczać. Tymon znalazł więc nową pracę w moim mieście i za miesiąc się tu przeprowadza. Szukamy wspólnie mieszkania, w którym zaczniemy zupełnie nowe życie. Ja natomiast zaczęłam aktywnie działać w grupach wsparcia oraz w fundacji pomagającej osobom, które przechodzą przez to, co ja. Chyba znalazłam swój nowy cel i mam zamiar dać z siebie wszystko. Z takim kompanem u boku, nie może się nie udać.

Czytaj także:
„Po śmierci męża nie miałam za co żyć. W wieku 46 lat zostałam bez domu i pracy, bo całe życia byłam kurą domową”
„Pokochałam faceta odpowiedzialnego za śmierć mojego męża. Nie wiem, czy kiedykolwiek powiem dzieciom, kim on jest”
„Śmierć męża była dla mnie tragedią. Kiedy znowu się zakochałam, poczułam się jak zdrajczyni”

Redakcja poleca

REKLAMA