Powinnam go nienawidzić. A jednak nic nie poradzę na to, że na jego widok szybciej bije mi serce. Moje dzieci także są nim zachwycone. Co jednak będzie, kiedy dorosną i w końcu zrozumieją, że to właśnie ten mężczyzna odebrał im ojca? Wszystko rozegrało się pewnego deszczowego dnia.
Jarek miał wrócić z pracy jak zwykle
Szykowałam więc obiad, pilnując, czy przygotowana rano zapiekanka doszła już w piekarniku. Rumieniła się z wierzchu, więc skręciłam ogień, patrząc coraz bardziej nerwowo na zegarek. Czteroletni Krzysio oglądał tymczasem bajkę w telewizji, a jego o dwa lata młodszy braciszek, Pawełek, bawił się w kojcu zabawkami.
– Kiedy wróci tata? – starszy synek zadał w końcu głośno pytanie, które ja już od dłuższego czasu stawiałam sobie w myślach.
Wiedział równie dobrze jak ja, że tata powinien już być w domu, bo duża wskazówka zegara minęła dawno godzinę, o której zawsze rozlegał się dzwonek do drzwi. Ten dzwonek rozległ się w końcu prawie dwie godziny później, kiedy już odchodziłam od zmysłów. Zapiekanka dogorywała w piekarniku, chyba już całkiem niejadalna, a ja po raz setny dzwoniłam na komórkę męża i zaciskałam nerwowo zęby, kiedy odzywał się beznamiętny głos, że abonent jest czasowo niedostępny. Kiedy więc rozbrzmiał ten dzwonek, doskoczyłam jak głupia do drzwi, sama nie wiedząc, czy od progu chcę robić Jarkowi wyrzuty, że się tak spóźnił bez uprzedzenia, czy też rzucić mu się na szyję z ulgi, że jednak w końcu jest w domu. Tylko że to wcale nie był Jarek, a dwóch facetów w niebieskich mundurach. Policja… Wymienili moje nazwisko. Kiwnęłam głową i w tym momencie coś we mnie umarło, bo intuicyjnie poczułam, że stało się coś bardzo złego…
– Pani mąż miał wypadek. Został potrącony przez samochód – usłyszałam.
– Żyje? – wyszeptałam zbielałymi wargami.
Milczeli. I już wiedziałam
Osunęłam się po ścianie, a z mojego gardła wydarł się nieludzki ryk. Obaj policjanci podtrzymali mnie, abym nie upadła na podłogę. Podprowadzili mnie do pokoju, gdzie stał i patrzył na mnie przerażony starszy synek. Młodszy jeszcze nic nie rozumiał. Wiedziałam, że muszę się natychmiast opanować. Przyszło mi to z trudnością. Z jednej strony czułam, że chce mi się wyć, a z drugiej myślałam obsesyjnie, że jeśli to zrobię, to w umyśle Krzysia pozostanie uraz na całe życie…
Późniejsze wydarzenia pamiętam jak we mgle. Zadzwoniłam do siostry, która rzuciła wszystko i przyjechała natychmiast. Blada jak ściana zajęła się moimi kochanymi chłopcami, a ja pojechałam z policjantami do szpitala, aby rozpoznać ciało męża. Po drodze dowiedziałam się, że ten wypadek zdarzył się zaledwie dwie przecznice od naszego domu. Podobno z winy Jarka. Mój mąż bowiem wtargnął na jezdnię, chcąc przebiec ją w niedozwolonym miejscu. Nie mogłam w to uwierzyć, bo on był przecież zawsze taki… praworządny!
W szpitalu musieli mi dać coś na uspokojenie i dopiero wtedy mogłam spojrzeć na ciało Jarka. Do końca życia nie zapomnę jego poobijanej, zakrwawionej twarzy bez okularów, które mu się zbiły podczas upadku. Podobnie jak komórka, która mu wypadła z kieszeni. Gdyby się nie rozbiła, być może wiedziałabym dużo wcześniej, co się stało z moim mężem. A tak miałam podarowane jeszcze dwie godziny. Wprawdzie spędziłam je, umierając z niepokoju, ale nie z rozpaczy. Pogrzeb Jarka, który odbył się kilka dni później, wydał mi się czymś kompletnie nierzeczywistym. Czułam się tak, jakbym oglądała wszystko zza jakiejś pancernej szyby.
Nawet głosy dochodziły do mnie jak przez mgłę
Wiedziałam, że mój mąż już nigdy nie wróci do domu, ale potem, irracjonalnie, tak jak moje dzieci, nadal czekałam na popołudniowy dźwięk dzwonka do drzwi. To właśnie dla chłopców Jarek zawsze dzwonił, a nie otwierał cicho drzwi kluczem. Krzysio rzucał się wtedy do korytarza na powitanie taty, mały Pawełek zaczynał klaskać w ręce i podskakiwać w kojcu. To było takie nasze codzienne małe święto, taki rodzinny rytuał. A teraz tego dzwonka zabrakło i malcy nie potrafili zrozumieć, dlaczego się nie rozlega! Wydawało mi się, że tysiące razy powiedziałam Krzysiowi, iż tatuś jest w niebie i już nie zadzwoni, ale on ciągle i ciągle się dopytywał, kiedy wróci.
– Nigdy! Rozumiesz? Nigdy! – chciałam mu wrzasnąć, potrząsnąć nim, aby do niego wreszcie dotarło. Ale przecież wiedziałam, że tak się nie postępuje z czterolatkiem.
Cokolwiek bym zresztą wtedy nie zrobiła, on i tak mi nie uwierzy i będzie czekał na ojca… Czasami zazdrościłam mu tej wiary. Dlatego kiedy pewnego dnia jednak rozległ się dzwonek do drzwi, myślałam, że z rozpaczy mam już omamy!
– Tatuś wrócił! – wrzasnął w dodatku Krzysio i spojrzał na mnie z wyrzutem, jakby mówił: Widzisz? Nie miałaś racji!
A potem radosnym pędem rzucił się do drzwi! Ja za nim z jakimś takim naiwnym, niewytłumaczalnym oczekiwaniem w głowie, że to może faktycznie Jarek. Ale na progu stał zupełnie obcy facet i nie wiem, jakim cudem, ale od razu wiedziałam, kim jest.
Kierowcą, który śmiertelnie potrącił autem Jarka
Cała zesztywniałam na jego widok. Mężczyzna miał spiętą twarz.
„Jak on śmiał tutaj przyjść?” – przebiegło mi przez głowę.
Moim pierwszym odruchem było natychmiast zatrzasnąć mu drzwi przed nosem! A jednak coś mnie powstrzymało… Co sprawiło, że tego nie zrobiłam? Może coś w oczach tego mężczyzny… Taki ogromny, wręcz fizyczny ból.
– Proszę wejść – zaprosiłam go cicho do środka.
Staliśmy potem tak niezręcznie w korytarzu, a ja tuliłam zawiedzionego Krzysia, który rozpłakał się z żalu, że to jednak nie tata. Trzymałam z całych sił to wiotkie, trzęsące się od płaczu ciałko, aż nagle… Mój synek odwrócił się, przechylił i… byłby mi spadł, gdyby ten mężczyzna go nie przytrzymał! Złapał chłopca, a ten się w niego natychmiast wtulił, zupełnie jak we mnie, jak kiedyś… wtulał się w ojca. Zamarłam z zaskoczenia. A potem nie pozostało mi już nic innego, jak zaprosić tego mężczyznę dalej, do pokoju. Wszedł, przedstawił się nieśmiało. Miałam gulę w gardle. Posadziłam uspokojonego Krzysia przed telewizorem, Pawełkowi dałam jego ulubioną zabawkę i zabrałam mężczyznę do kuchni, mówiąc, że tam będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Nie chciałam, aby to, o czym będziemy mówili, słyszał starszy synek. Mężczyzna przede wszystkim zapewnił mnie, że jest mu niezwykle przykro. Opowiedział mi swoją wersję wydarzeń, która zresztą pokrywała się dokładnie z tym, co przekazała mi policja. Mój mąż wybiegł mu nagle prosto pod samochód, którym wcale nie jechał szybko, tylko czterdzieści kilometrów na godzinę. Ale to była duża terenówka, ogromny wóz. Siła uderzenia była potężna, a w dodatku Jarek, upadając, uderzył głową w krawężnik.
– Próbowałem reanimować pani męża – powiedział mężczyzna.
Ukryłam twarz w dłoniach.
– Pójdę już – podniósł się, a ja go nie zatrzymywałam.
Sądziłam wtedy, że widzę tego człowieka po raz pierwszy i ostatni. Ale nie…
Kilka dni później przyszedł ponownie
Przyniósł zabawki dla chłopców i zapytał, czy może mi w czymkolwiek pomóc.
– Czuję się odpowiedzialny za to, co się stało – powiedział. – Za sytuację, w jakiej pani się znalazła…
Akurat popsuł mi się wózek Pawełka. Odpadło jedno z kółek. Mój Jarek naprawiłby go w kilka chwil, fachowiec chciał kilkadziesiąt złotych. Nie miałam takich pieniędzy…. Po śmierci męża było krucho z pieniędzmi. Czekałam na to, aż chłopcom zostanie przyznana renta po tacie, ale to musiało potrwać. Pokazałam wózek. Mężczyzna zreperował go błyskawicznie. Podziękowałam mu skinieniem głowy. Gdy wyszedł, poczułam, że stanie się częstym gościem w naszym domu. I tak właśnie było. Tadeusz wpadał co kilka dni, zawsze przynosząc coś dla dzieci. Dopytywał się, czy czegoś mi nie potrzeba, bawił się z chłopcami. Oni go bardzo polubili… Co czułam, kiedy widziałam ich razem? Miałam mieszane uczucia, malcy przecież nie mogli wiedzieć, że bawią się z człowiekiem, który w jakiś sposób ma związek ze śmiercią ich ojca. A z drugiej strony zdawałam sobie sprawę, że tęsknią za tatą, więc potrzebują mężczyzny i te zabawy z Tadeuszem dobrze im robią. A czy rozmowy z nim robiły dobrze mnie? Tadeusz okazał się w gruncie rzeczy spokojnym i miłym człowiekiem.
Był bardzo uważny, w tym, co robił. Starał się ze wszystkich sił, aby mnie niczym nie urazić, a jednoczenie być pomocnym. Nie mogłam tego nie docenić, w końcu wiedziałam, że nie ponosi winy za śmierć Jarka. Mógł do mnie w ogóle nie przychodzić, nie musiał. A już na pewno nie musiał mi w niczym pomagać. Tylko chciał. Po kilku miesiącach złapałam się na tym, że zwyczajnie lubię jego wizyty. A nawet na nie czekam. I kiedy sobie to uświadomiłam, zaczęłam mieć wyrzuty sumienia… Postanowiłam powiedzieć mu, aby przestał przychodzić, jednak kiedy zaczęłam, głos uwiązł mi w gardle. Tadeusz jednak bez trudu domyślił się, o co chodzi.
– Jeśli tego chcesz, to odejdę z waszego życia – usłyszałam.
Tak właśnie powiedział
Z waszego. A więc z mojego i chłopców. Pomyślałam o moich synach, o tym, że pozwoliłam na to, aby się do niego przywiązali. Jak zareagują, gdy go nagle zabraknie? Już przecież stracili ojca, a teraz jeszcze mieli zostać bez Tadeusza, który stał się nagle najważniejszym mężczyzną ich życia? Wyobraziłam to sobie i pokręciłam przecząco głową.
– Zostań – zdecydowałam.
Wtedy po raz pierwszy mnie przytulił. Poczułam z bliska zapach jego wody toaletowej i… ciepło, rozchodzące się po ciele.
„To przecież chore, nie mogę się zakochać w tym człowieku… Tylko nie w nim!” – pomyślałam w panice.
Ale wiedziałam już, że jest za późno. Stało się. Wiem, że Tadeusz poczuł to samo. Nie, nie rzuciliśmy się od razu sobie w ramiona, bo każde z nas miało opory. Podjęliśmy nawet rozpaczliwą próbę niewidywania się, ale… Wytrzymaliśmy bez siebie tylko dwa tygodnie.
– Nie mogę już żyć bez ciebie i chłopców – powiedział mi Tadeusz szczerze.
I wtedy się poddałam. Uznałam, że nie będę walczyła z tym uczuciem, bo zwyczajnie nie potrafię. Jesteśmy z Tadeuszem razem od kilku tygodni. Jeszcze nieoficjalnie, tak naprawdę nikt o nas nie wie. Nie powiedziałam mojej rodzinie, bo prawdę mówiąc, bardzo się boję, jak to przyjmą. Moja siostra powinna zrozumieć. A rodzice? Oni uwielbiali Jarka, więc to może być problem. Ale z drugiej strony są bardzo religijni i być może dojdą do wniosku, że widać Bóg tak chciał, aby to właśnie Tadeusz zaopiekował się mną i sierotami. Najtrudniej będzie z rodzicami Jarka, bo oni na pewno nie zrozumieją mojego wyboru. Jak potoczą się sprawy? Wyklną mnie, odsądzą od czci i wiary? Zaczną nastawiać przeciwko mnie moich synów? Jakoś będę musiała to znieść i tłumaczyć chłopcom, dlaczego zadecydowałam tak, a nie inaczej. Na pewno nie odbiorę im dziadków, ale też nie zrezygnuję z prawa do własnego szczęścia. Bo jestem szczęśliwa z Tadeuszem. I moi chłopcy też są z nim szczęśliwi. Jeśli bym mogła wymarzyć sobie jakiegoś nowego ojca dla moich dzieci, to Tadeusz jest właśnie takim idealnym kandydatem. Wierzę, że swoim postępowaniem zjedna sobie moich synów na tyle, że kiedyś wybaczą i jemu, i mnie to, że się w sobie zakochaliśmy – na przekór losowi.
Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”