„Wypadek zniszczył mi życie. Myślałam tylko o tym, że gdy dojdę do siebie, narzeczony zostawi mnie dla zdrowej i pięknej”

Załamana kobieta po wypadku fot. Adobe Stock, stokkete
„Nie mogłam przestać płakać, a później po prostu zamknęłam się w sobie. Nawet kiedy narzeczony mnie odwiedzał, unikałam kontaktu. Bo wyglądałam jak potwór, a czułam się jeszcze gorzej. Mój ukochany nie zasługuje na normalną, zdrową i atrakcyjną partnerkę, a nie związek z obowiązku”.
/ 23.06.2022 17:30
Załamana kobieta po wypadku fot. Adobe Stock, stokkete

Tamtej soboty pogoda była kiepska, ale nie mogliśmy w nieskończoność odkładać zakupu nowej pralki. Ustaliliśmy z Marcinem, że odwiedzimy kilka sklepów, a później pojedziemy do jego rodziców na obiad. Narzeczony odpalił silnik i ruszyliśmy. Za oknem lało jak z cebra, więc po kilkunastu minutach drogi przymknęłam oczy i oparłam głowę o zagłówek.

Usłyszałam dziwny pisk i jakiś huk

Oczy paliły mnie żywym ogniem, a w ręce ktoś wetknął mi igły. Bolało jak diabli…

– Eee – usłyszałam własny jęk.

– Nic nie mów, nie możesz się ruszać. Spokojnie – wyszeptał ktoś obok, łapiąc mnie za dłoń.

To wywołało tylko kolejną falę napierającego bólu. Uchyliłam powieki, ale wszystko było ledwo widoczne, zamazane.

– Gosieńko, to ja, mama. Tylko się nie denerwuj i nie ruszaj za bardzo, kochana moja… – jej głos się załamał. – Mieliście wypadek samochodowy, ciężarówka wypadła z drogi.

Znów spróbowałam się odezwać, ale bezskutecznie.

– Co? Co mówisz? – dopytywała mama.

– Pewnie chce wiedzieć, co z Marcinem – wyjaśnił rozsądnie mój przyszły teść, którego poznałam po głosie. – Żyje, niedługo go zobaczysz.

Zasnęłam. Nie wiem, ile spałam, ale gdy odzyskałam przytomność, obok był tata.

– Gosiu, wyjdziesz z tego, będzie dobrze. Lekarze mówią, że za jakiś czas wrócisz do zdrowia…

Mówił, a ja tylko słuchałam. Zrozumiałam, że mam pokaleczone powieki, jakieś druty w obu rękach, złamane piszczele i uszkodzone nerwy w okolicy kręgosłupa. Nie wspomniał, że szkło przecięło mi policzek, aż do skroni, i trzeba było założyć szesnaście szwów. Marcin skończył z kilkoma szwami, krwiakami i złamaniem nogi. Ucieszyłam się, że nie stało mu się nic poważniejszego.

Kiedy tydzień później po raz pierwszy zobaczyłam się w lustrze, załamałam się. Nie mogłam przestać płakać, a później po prostu zamknęłam się w sobie. Nawet kiedy narzeczony mnie odwiedzał, unikałam kontaktu. Bo wyglądałam jak potwór, a czułam się jeszcze gorzej.

Wiedziałam, że teraz mogę zapomnieć o planowanym weselu. Marcin nie weźmie przecież ślubu z kimś, kto wygląda tak okropnie…

Co za wkurzająca baba!

W szpitalu spędziłam wiele tygodni, zanim pojawiła się ona.

– Cześć. Jestem Marta. Zajmuję się fizjoterapią. Pomogę ci dojść do siebie, jeśli będziesz chciała ze mną współpracować.

„Zwariowała. Gips dopiero mi zdjęli, a ta chce mnie rehabilitować” – pomyślałam z irytacją.

– Za wcześnie – powiedziałam z trudem.

– Słucham?

– Za wcześnie! – jęknęłam z wyrzutem, bo trudno było mówić, używając tylko połowy twarzy.

– No, jak uważasz. Będę do ciebie zaglądała co dwa dni. Wiem, że wszystko cię boli. Zaczniemy, jak będziesz gotowa. Tylko nie ma co zbyt długo zwlekać.

I rzeczywiście, przychodziła co dwa dni. Opowiadała, jak będzie wyglądała rehabilitacja. Mówiła, czym dokładnie się zajmuje. Gadała, krótko mówiąc. A ja ją ignorowałam. Robiłam to przez trzy dni, tydzień, dwa tygodnie… Ale ona i tak przychodziła.

– Wkurzasz mnie! – warknęłam półgębkiem któregoś dnia.

– Przepraszam

– Mówię, że jesteś wkurzająca.
– Aaa. Tak, wiem, bywam irytująca. A co cię wkurza najbardziej? – spytała beztrosko.

– Ty – wysyczałam.

– A poza mną? – parsknęła śmiechem.

Aż się we mnie zagotowało.

– Twarz! Moja twarz mnie wkurza…

– No rzeczywiście, świeże rany nigdy nie wyglądają zbyt atrakcyjnie. Ale się goją…

Jestem egoistką?

I ciągnęła wywód, obmacując moje nogi, dodając co chwila „aha” albo „mhm”. Pomyślałam wtedy, że jest jakaś stuknięta. A ona tylko kiwnęła  głową z zadowoleniem, pożegnała się i wyszła. Kiedy opuściła salę, wpadła moja mama.

– Jak się masz? Umyjemy cię, prawda? – mówiła jak do małego dziecka. – Marcin pytał, czy chcesz go zobaczyć…

– Nie chcę. Patrz, jak wyglądam.

– Oj tam, jak wyglądasz. On cię kocha! Sam jest w kiepskiej kondycji, a zamartwia się tylko o ciebie. O wiele bym cię podejrzewała, ale nie o to, że jesteś egoistką – oznajmiła oskarżycielskim tonem. – Ale przekażę mu, że nie chcesz go widzieć

W nocy nie spałam. Myślałam tylko o tym, co powiedziała moja matka. „Jestem egoistką. Do tego szkaradną i zupełnie niepotrzebną. Może gdybym w tym wypadku zginęła, byłoby lepiej?”. Następnego dnia upierdliwa fizjoterapeutka zastała mnie zaryczaną. Podeszła do łóżka i pogładziła po zdrowym policzku.

– No już, już. Wypłacz się, to pomaga. Pewnie myślisz, że już zawsze taka zostaniesz, ale to nieprawda. Zobacz.

Podstawiła mi pod nos fotografię kokonu z nogą na wyciągu. Następne zdjęcie: szwy przez cały kręgosłup. Opatrunek pod łopatką. Kolejne: szwy wzdłuż lewej nogi, od kostki po udo.

– Kto to?

– To ja. Dwanaście lat temu miałam z chłopakiem wypadek na motocyklu. Trzy miesiące w szpitalu, półtora roku rehabilitacji – wyjaśniła z uśmiechem. – Z tobą nie jest tak źle… – machnęła ręką, znów pochylając się nad moimi nogami.

Marta chyba tylko na to czekała

„Niech robi, co chce” – stwierdziłam z rezygnacją.

Przychodziła codziennie i rehabilitowała mnie, chociaż ból bywał okropny. W końcu wypisali mnie ze szpitala. Przyjechał po mnie Marcin z rodzicami.

– Wrócisz ze mną do domu? – zapytał.

– Chyba nie powinnam…

– Czuję się dobrze – mówił, patrząc w ziemię. – Zajmę się tobą. Tylko mi pozwól.

Zgodziłam się, chociaż niechętnie. Rodzice, ignorując nasze protesty, ustalili grafik. Każdego dnia któreś z nich miało do nas przychodzić, pomagać w domu, przynosić obiady i sprawdzać, czy nie potrzebujemy pomocy.

Kolejne tygodnie to była udręka. Co dwa dni przychodziła Marta i robiła mi masaże. Odwiedzali nas rodzice i krewni. A ja codziennie myślałam tylko o tym, że jak tylko wyzdrowieję, narzeczony mnie porzuci. Że jest ze mną z litości. Żyłam z tym strachem przez wiele tygodni.

Spałam w salonie, Marcin w sypialni. Kiedy od czasu do czasu z nim rozmawiałam, odwracałam głowę, żeby nie widział szpecącego śladu na policzku. Zasłaniałam kocem blizny na nogach i robiłam wszystko, żeby mnie przypadkiem nie dotknął i nie zobaczył. Nie pozwalałam mu się oglądać nago. Kąpała mnie mama, co dwa dni, bo nie byłam jeszcze całkiem samodzielna.

A może on jest ze mną tylko z litości

Po kilku miesiącach, już w gabinecie fizjoterapii, Marta zwróciła mi na coś uwagę.

– Wiesz, że to Marcin mnie znalazł? Że cała rodzina się zrzuciła, żeby zapłacić za twoje leczenie? – zapytała. – Nie mówię tego, żebyś poczuła się gorzej. Chcę tylko, żebyś zobaczyła, ilu ludzi się o ciebie troszczy. A to – wskazała moją twarz – to tylko ślad. Są operacje plastyczne, być może jest szansa na kasę z ubezpieczenia…

Siedziałam i gapiłam się w podłogę.

– Rozumiem, co czujesz, wierz mi. Ale przecież przeżyliście ten wypadek oboje. Z tego, co wiem, byliście szczęśliwi. Chcesz pozwolić, żeby to, co się stało, zniszczyło wasz związek? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć – oznajmiła.

A mną wciąż targały wątpliwości. Czy powinnam skazywać Marcina na życie u boku kogoś, kto wygląda obrzydliwie, kuleje i może nigdy nie będzie mógł samodzielnie podnieść kubka lewą ręką? Czy mój ukochany nie zasługuje na normalną, zdrową i atrakcyjną partnerkę? I czy mam prawo wymagać od niego trwania przy mnie tylko z poczucia obowiązku?

W końcu któregoś wieczoru usiadłam przed narzeczonym na kanapie i usiłowałam zdjąć ubrania. Pomógł mi.

– Co robisz? – zapytał trochę wystraszony.

– Tak teraz wyglądam, zobacz – powiedziałam wyzywająco. – Tego chcesz? Kuśtykającego potwora czy prawdziwej, zdrowej kobiety? No, przyjrzyj się!

– Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam – wyszeptał i dotknął mojej twarzy.

Rozpłakałam się, bo… czułam, że mówi prawdę

Zrobiło mi się wstyd za to, jak go traktowałam. Jakbym nie zauważyła, że w tamtym wypadku ucierpieliśmy oboje. I mimo mojego zachowania i wyglądu on wciąż był u mojego boku!

Tamten wieczór był dla mnie przełomem. Nie, nie wyleczyłam się z dnia na dzień, nic z tych rzeczy. Po prostu dostrzegłam to, o czym mówiła fizjoterapeutka.

Kilka tygodni później zaczęłam terapię u psychologa, żeby jakoś sobie wszystko poukładać w głowie. Marta wciąż prowadzi moją fizjoterapię. Przyznam, że bardzo polubiłam tę gadatliwą kobietę o wielkim sercu i cierpliwości.

Nadal jestem z Marcinem. Odłożyliśmy tylko ślub do czasu, aż wrócę do zdrowia i odłożę pieniądze na operację plastyczną, bo wciąż się wstydzę swojego wyglądu.

Napisałam o tym wszystkim, bo chciałabym dodać otuchy tym, którzy czują, że już nigdy nie wrócą do zdrowia. I nie chodzi tylko o zdobycie środków na leczenie, choć to oczywiście bardzo ważne. Trzeba dać sobie czas i pamiętać, że wokół jest wielu ludzi, którzy nas wspierają.

Więc nawet jeśli kulejesz albo jeździsz na wózku i czujesz się mało atrakcyjnie… Pamiętaj, że żyjesz i wszystko się jeszcze ułoży. Nie odrzucaj tych, którzy okazują ci miłość i troskę. Bo bez tego będzie jeszcze trudniej. Wiem, co mówię.

Czytaj także:
„Wybaczyłam mężowi pierwszą zdradę, ale drugiej kochanki nie przebolałam. Teraz prowadza się z młodszymi o 20 lat laskami”
„Mąż dobrze zarabia, a zapuścił dom jak ostatni menel. Mieszkamy w kompletnej ruinie, bo nie chce się zgodzić na remont”
„Narzeczony rzucił mnie, gdy dowiedział się, że jestem w ciąży. Żeby nie płacić alimentów, uciekł do innego kraju”

Redakcja poleca

REKLAMA