„Wynajęłam pokój podejrzanemu typowi, bo płacił z góry. Niby codziennie mówił >>dzień dobry<<, ale miałam na niego oko”

zestresowana kobieta w oknie fot. Adobe Stock, highwaystarz
„Szybko doszliśmy do porozumienia, już mieliśmy podpisać umowę wcześniej przygotowaną przez Ewelinę. Problem zaczął się w chwili, gdy trzeba było spisać dane z dowodu. Mój gość przez moment przeszukiwał kieszenie, w końcu wydobył portfel – dowodu i tam nie znalazł. Wtedy zakłopotany zaproponował, że opłaci dwa miesiące z góry.”
/ 06.05.2023 11:15
zestresowana kobieta w oknie fot. Adobe Stock, highwaystarz

Kiedy usłyszałam w aptece, ile kosztują leki, które zapisał mi lekarz – czarno mi się zrobiło przed oczami. Nawet marzyć nie mogłam o ich wykupieniu ze skromnej emerytury.

– A Grześ? Nie może ci pomóc? – spytała Ewelina, która właśnie wpadła na chwilkę.

Nie, mój syn akurat nie mógł. Od lat mieszkał w Stanach i dotąd pomagał mi, kiedy mógł. Ale teraz jego żona urodziła trzecie dziecko…

Poza tym nie chciałam wiecznie siedzieć u niego w kieszeni

– Muszę sama stanąć na nogi. I chciałam cię prosić o radę… Bo wiesz, myślę o wynajęciu pokoju. I tak zajmuję tylko ten większy.

– Oczywiście! – Ewelina tak gwałtownie odstawiła filiżankę, z której piła kawę, że mały stolik, przy którym siedziałyśmy, zachybotał się niebezpiecznie. – Świetny pomysł.

– Ja nie jestem taka pewna – mruknęłam. – Przecież wpuszczam do domu obcego człowieka. A teraz tyle tych rozbojów…

– Przecież już kiedyś wynajmowałaś. Pamiętam tę miła dziewczynę, chyba Anię…

Fakt, parę lat temu wynajmowałam pokój studentce poleconej przez kogoś z rodziny. Rzeczywiście miła z niej była dziewczyna.

Zresztą do dzisiaj o mnie pamięta, zawsze przysyła życzenia świąteczne…

– Tak – przyznałam z westchnieniem. – Myślałam o jakiejś studentce. Nawet chciałam cię prosić, żebyś mi zamieściła ogłoszenie w Internecie, bo ty jesteś w tym lepsza.

– A dlaczego nie chcesz faceta? Tu przecież aż prosi się o chłopa, który by wszystko doprowadził do porządku – stwierdziła Ewelina, wskazując na stolik. – I w łazience woda kapie. Teraz do byle uszczelki musisz sprowadzać fachowca. A lokator raz-dwa to załatwi.

– Facet? No co ty, Ewa! Jak samotna kobieta może wynająć pokój mężczyźnie?

– Dziewczyno, w średniowieczu żyjesz?!

Stanęło na tym, że Ewelina, dając ogłoszenie, nie wspomni o płci ewentualnego lokatora. Ja sama też dałam ogłoszenie do lokalnej gazetki.

Dwa dni po rozmowie z Eweliną i tego samego dnia, kiedy ukazało się moje ogłoszenie, zadzwonił telefon. Męski głos w słuchawce – dziwnie przytłumiony, jakby głuchy – wyraził zainteresowanie moją ofertą. Umówiliśmy się na następny dzień.

Pierwszą rzeczą, jaka mnie uderzyła, kiedy stanął w moich drzwiach, była bladość przybysza, jego niezdrowa, ziemista cera.

Biedak, pewnie długo chorował

Poza tym kandydat na lokatora nosił ciepły płaszcz, czarny garnitur, koszulę i krawat.
Wyglądał, jakby wracał z pogrzebu… Zaprosiłam go do środka i wtedy zastanowiło mnie coś jeszcze – podejrzany zapaszek, jaki się za nim wlókł. Jakby stęchlizny.

„Przechowywał ubranie w wilgotnym miejscu. Pewnie wyciągnął je dzisiaj, żeby zrobić jak najlepsze wrażenie”– tłumaczyłam sobie. Poza tym gość spodobał mi się: nie był wymagający, wyglądał na spokojnego.

Szybko doszliśmy do porozumienia, już mieliśmy podpisać umowę wcześniej przygotowaną przez Ewelinę. Problem zaczął się w chwili, gdy trzeba było spisać dane z dowodu.

Mój gość przez moment przeszukiwał kieszenie, w końcu wydobył portfel – dowodu i tam nie znalazł. Wtedy zakłopotany zaproponował, że opłaci dwa miesiące z góry. To zadecydowało. Zgodziłam się, by wprowadził się natychmiast.

Po jego wyjściu zapaszek stęchlizny (czy diabeł wie czego) unosił się w mieszkaniu jeszcze długo. Nie pomogło nawet wietrzenie na przestrzał ani najmocniejszy odświeżacz.

– I co? I co? – dopytywała  Ewelina, kiedy do niej zadzwoniłam, żeby zdać sprawozdani z dotychczasowego przebiegu wydarzeń.

– Niby w porządku, spokojny gość – zaczęłam. – Tylko dziwny jakiś.

– Dziwny? Dlaczego dziwny? Żonaty? Dzieciaty? Ile ma lat? Dlaczego wynajmuje?

– Nie wiem, zapłacił za dwa miesiące.

– I to ci wystarczy? Przecież nic o nim nie wiesz. Może to morderca?!

– Oj, sama mnie namawiałaś na faceta. Ale na mordercę nie wygląda, raczej na chorego…

– Grunt, że płaci! – podsumowała Ewa.

Następnego dnia zabrałam się do „zagospodarowania” wręczonego mi przez lokatora zadatku. Zaczęłam od banku. Po wzbogaceniu konta poszłam do apteki i wykupiłam leki, te droższe. A potem do centrum handlowego po buty, do których wzdychałam już od miesiąca…

Ukoronowaniem, była gorąca czekolada

Już od dawna nie czułam się tak dobrze! Do domu wracałam w różowym humorku. Gdy otworzyłam drzwi mieszkania, znowu uderzył mnie ten zapach, który teraz już był stanowczo nieprzyjemny – jakiś piwniczny, w dodatku zalatujący pleśnią… Na stoliku leżały klucze lokatora. Zapukałam do jego pokoju. Cisza.

– Nie wziął kluczy. Będę musiała czekać na niego, aż wróci – powiedziałam do siebie.

Coś mnie tknęło, zajrzałam do pokoju. Facet leżał na wznak na tapczanie, kompletnie bez ruchu, a bladość jego twarzy była w tym momencie wręcz trupia… Aż wrzasnęłam ze strachu.

– Jak pan tu wszedł? Klucze leżą na stoliku!

Wydało mi się, że intensywnie zastanawia się nad odpowiedzią:

– Dorobiłem od razu na zapas. Proszę zabrać te z przedpokoju… Przepraszam, źle się czuję – powiedział i odwrócił głowę do ściany.

Usiadłam w salonie, gdzie silna woń kwiatów nie dopuszczał tamtych piwnicznych zapaszków. I było tak przyjemnie ciepło. Nagle uświadomiłam sobie, że w pokoju mojego lokatora panował jakiś nienaturalny chłód…

„Może czymś schłodził? Jakimś wiatraczkiem? Tylko po co?” – zastanawiałam się.

Trochę za dużo było tych dziwactw

Mogłam zadzwonić do Eweliny, ale ona zaczęłaby pewnie znowu o tym zaproszeniu na kolację… O rany, przecież ten gość zupełnie nie korzystał z kuchni! Coraz mniej mi się to wszystko podobało. Czułam się, jakby ktoś rozsypał przede mną fragmenty układanki, z których żaden nie pasował do drugiego.

„Blady jak trup, bez apetytu, ciągle poleguje. Wrzodowiec!” – zawyrokowałam wreszcie i uspokojona zmierzyłam nowe buty. Wydały mi się jeszcze ładniejsze niż w sklepie. Pasowałaby do nich torebka, którą widziałam na wystawie. Moje wątpliwości co do lokatora topniały jak śnieg na wiosnę.

Następnego dnia nie miałam głowy już do niczego – w naszym bloku, dokładnie na parkingu, jeden z lokatorów nagle zmarł. Fakt, nie był młodzieniaszkiem, ale chłop jak dąb. Typ odludka, chyba niezbyt lubiany przez współlokatorów. Jednak co człowiek, to człowiek. Wiadomo przecież, zawsze żal.

Przyjechała policja, pogotowie na sygnale.

– Zawał – stwierdził podobno lekarz pogotowia, a sąsiadka, która była świadkiem zdarzenia, uznała, że wyglądało to tak, jakby ofiara śmiertelnie się czegoś przestraszyła.

– Wracałam ze sklepu, wszystko widziałam – mówiła podekscytowana. – Właśnie jakiś mężczyzna szedł w jego kierunku. Porządnie ubrany, w garniturze, ale potwornie blady. I ten nieboszczyk… nasz sąsiad znaczy, spojrzał na niego i siup! Upadł.

– I wie pani – mówiła dalej już tylko do mnie, gdy policja i pogotowie odjechały, a tłumek gapiów stopniał. – Jest jednak na tym świecie sprawiedliwość. Nie życzę nikomu śmierci – przeżegnała się – ale ten to zły człowiek był. Na tym samym parkingu przygniótł samochodem chłopaczka. Na oczach matki małego. Pijany był jak bela. Umorzyli sprawę, że przypadek, że chłopiec sam wybiegł pod koła. A ten drab? Żeby choć skruchę okazał! Ale nie, on rodzicom dzieciaka śmiał się w oczy. Kobieta wylądowała w psychiatryku, mąż sprzedał mieszkanie i wyjechał. Przed wyjazdem odwiedził podobno tego, przez którego zginął jego synek, i zapowiedział, że nie spocznie spokojnie w grobie, dopóki drania nie spotka kara. Ktoś mi mówił, że zmarł niedawno – przypomniała sobie sąsiadka. – I wie pani co? Gdzieś nawet mignął mi jego nekrolog. W gazecie jakiejś chyba.

Poczułam, że robi mi się zimno

Gardło miałam tak ściśnięte, że z trudem wykrztusiłam:

– Pamięta pani, jak się nazywał?

– Pierwsza litera na pewno „W”, końcówka „cki”..

Raz-dwa pobiegłam do siebie, znalazłam umowę z moim lokatorem. Podpis był niewyraźny, ale nazwisko z całą pewnością zaczynało się na „W”! Choć w mieszkaniu nikogo nie było, wciąż unosił się w nim ten dziwny, stęchło-piwniczny zapach.

Natychmiast zadzwoniłam do Eweliny.

– Zapaszek stęchlizny? – zastanowiła się. – Pewnie biedak gdzieś na działkach mieszkał. Może bezdomny, któremu nagle spadło skądś trochę gotówki. Taki w czterech ścianach nie wytrzyma – przekonywała.

– Na pewno – mruknęłam.

„Nieważne, kim był; ważne, że jest jednak na tym szalonym świecie jakaś sprawiedliwość – pomyślałam sobie. – Nawet jeżeli jej wymiar miałby odbywać się w tak tajemniczy sposób… To pocieszenie, ale i przestroga”.

A dziwnego lokatora nie zobaczyłam już nigdy. Może Ewelina miała rację? A może to był jednak ktoś nie z tego świata?

Czytaj także:
„Mój syn chciał zaszpanować przed dziewczyną. Skończył w śpiączce, z której może już nigdy nie wyjść. A przed nim całe życie”
„Tamta kobieta zupełnie zawróciła mi w głowie. Chciałem jej pomóc, oczywiście, ale przede wszystkim chciałem ją poznać”
„Podczas wyjazdu źle się poczułam. Myślałam, że to zatrucie, ale nie. Franek, zamiast mnie wspierać, uciekł w podskokach”

Redakcja poleca

REKLAMA