Zrobiłam wielką krzywdę własnemu mężowi. To przeze mnie nasze życie zamieniło się w koszmar. Zawładnęła mną chciwość.
Ciągle było mi mało
Podobno są na świecie ludzie, którzy zadowalają się tym, co mają. Wiecie, te wszystkie kobiety w dwupokojowych mieszkankach, które mówią ściszonym głosem, jak bardzo są wdzięczne Bogu, że ich mąż nie pije, nie bije i nie zdradza. Ja na pewno do nich nie należę. I wcale się tego nie wstydzę. Od zawsze chciałam więcej, niż miałam. Tyle że jakoś nic mi z tych moich marzeń nigdy nie wyszło.
Wcześnie jak na dzisiejsze czasy wyszłam za mąż. Sławek był moim kolegą z sąsiedztwa, znamy się od dzieciństwa. W pewnej chwili między nami zaiskrzyło. Po ekonomiku oboje stwierdziliśmy, że oto nadszedł czas na ślub. To była pierwsza z naszych dobrych decyzji.
Drugą było to, że wyprowadziliśmy się z tego naszego podlaskiego grajdołka do stolicy. Nie mieszkamy może w centrum, jednak co Warszawa, to Warszawa. Tempo tu inne, ludzie inni, pieniądze inne. Szybko się do tego przystosowałam. Odpowiadała mi anonimowość wielkiego miasta, sklepy, kina, kolorowe ulice. Czasami, jak Sławek długo pracował, a mnie przykrzyło się w domu, to lubiłam sobie tak po prostu wyjść na te piękne, wielkie ulice, ludzi i wystawy pooglądać, pomarzyć sobie, że kiedyś i mnie na te wszystkie cuda będzie stać. Chociaż na razie się na to nie zapowiadało.
Mimo że intensywnie szukałam pracy, przez kilka miesięcy po przeprowadzce nie mogłam niczego znaleźć. To znaczy jakieś tam zajęcie może by i było, ale zawsze coś mi w nim nie odpowiadało. A to dojeżdżać za daleko, a to umowa nie na stałe, tylko taka, jak to teraz mówią, śmieciowa…
– Lepiej bierz, co ci dają – mówiły mi koleżanki. – Kto to widział, żeby w dzisiejszych czasach chłop dziewczynę po szkole utrzymywał!
Ale ja wiedziałam swoje. Mogłam uprać, obiad ugotować, lecz tak pracować – tego jakoś sobie nie wyobrażałam.
Sławek to co innego! On by nawet chwili w domu nie usiedział, a i ja przecież bym mu na to nie pozwoliła. W końcu ktoś musi zarabiać na dom!
Mąż nas utrzymywał
Już po miesiącu od przyjazdu mój mąż znalazł robotę w zakładzie dwa przystanki od domu. Pewnie, że to nie jest robota marzeń, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co jest. Zresztą w tej całej fabryce Sławek aż tak źle nie miał. Niby wpisane miał „pracownik taśmy”, ale on tam robił wszystko: a to palety rozładował, a to halę przetarł. Chociaż ta taśma jednak najlepiej mu się widziała.
Praca była na akord, więc jak porządnie popracował, to i pieniądze pod koniec miesiąca przynosił niezgorsze. Na tyle w każdym razie, że za pokój mogliśmy zapłacić i co nieco odłożyć też się udawało. Tyle że pracodawca męża to prawdziwy krwiopijca. Kapitalista, psia mać! Ja się szybko na nim poznałam, znam ja takich. I ciągle Sławkowi powtarzałam:
– Nie dawaj sobą pomiatać. Niech on sobie nie wyobraża, wielki pan, że jak ty przyjezdny, to jesteś jego niewolnikiem!
– O pracę teraz niełatwo – mówił mąż. – Dam radę, byle tylko zdrowie było.
Ja jednak nie odpuszczałam i dalej pomstowałam na szefa, był powód czy nie. Pewnego dnia obejrzałam w telewizji program o kobiecie, co podała do sądu swojego pracodawcę, że ją, wiecie, molestował. Co ja się uśmiałam! No bo jak to, on ją dotykał, robił co chciał, a ona nic? To pewne, że sprawę z góry ustawiła!
Jak już się śmiać przestałam, to wtedy właśnie wpadł mi do głowy ten pomysł. Od razu poczułam, że jest genialny. Tylko jeszcze musiałam męża do niego przekonać.
– Sławek – zagadałam – przydałoby się nam własne mieszkanie, co? Wtedy
i o dzieciach można by pomyśleć…
– Pewnie – westchnął, bo przecież nie pierwszy raz o tym rozmawialiśmy.
Na kredyt w naszej sytuacji nie mieliśmy szans, na rodzinę też nie było co liczyć – wyglądało na to, że do śmierci będziemy tkwili w tych wynajmowanych klitkach!
– Bo widzisz, ja mam taki pomysł… – zaczęłam. – Tylko on wymaga od ciebie dużej odwagi i zaangażowania…
Sławek spojrzał na mnie podejrzliwie. Nie wyglądał na zainteresowanego.
– Ten twój szef, ten cały pan Arturek, to ma dużo kasy, co? – ciągnęłam.
– Pewnie ma. W końcu zatrudnia dwadzieścia osób – Sławek znów westchnął. – Ale o co ci chodzi? Mam go zamordować i przejąć jego majątek? Albo może namówić go, żeby mnie adoptował?
– Pozwiemy go o odszkodowanie – wypaliłam, a mój mąż zbladł.
– Oszalałaś? Niby z jakiego tytułu? – zawołał z taką miną, jakbym go namawiała, żeby ożenił się z córką szefa albo zrobił coś równie absurdalnego.
Przestraszyłam Sławka swoim pomysłem
A ja to sobie dobrze przemyślałam. Teraz ludzie sądzą się o byle co. W takich na przykład Stanach to jeden facet wygrał odszkodowanie, bo mu się kawa na spodnie wylała i on udowodnił, że nie wiedział, że kawa może być gorąca. Nie ma się co z tymi krwiopijcami bawić. Ten Arturek zwolniłby Sławka pod byle pretekstem, gdyby tylko mój mąż przestał być mu potrzebny.
– Będziesz miał wypadek – poinformowałam męża rzeczowo. – Oczywiście niegroźny. I się z niego szybko wyliżesz. Ale – i tu jest najważniejszy punkt – to będzie wypadek z winy twojego pracodawcy!
– Ależ Kasiu, zlituj się! – jęknął Sławek. – W jaki sposób miałbym sam narazić się na wypadek i obwinić o to Artura?!
– Już moja w tym głowa – oznajmiłam mu i uśmiechnęłam się tajemniczo.
Sławek próbował ze mną jeszcze dyskutować, czy to całe przedsięwzięcie ma sens, lecz szybko go zgasiłam:
– Uczciwi ludzie nigdy nie dochodzą do pieniędzy. Jak dalej tak będziemy cicho siedzieć, to jak nic przyjdzie nam na wieś wrócić. A tego byś chyba nie chciał.
Kolejne dni upłynęły mi pod znakiem intensywnych poszukiwań. Przetrząsnęłam internet, podsłuchiwałam rozmowy kobiet na placu zabaw, jednym słowem – budowałam swój Wielki Plan. Po niespełna tygodniu był gotowy do realizacji.
– Szkolił cię Arturek z przechodzenia między paletami? – zapytałam znienacka Sławka, kiedy smarował masłem kanapkę.
– Przechodzenia... Co ty opowiadasz, kobieto? – Sławek spojrzał na mnie jak na wariatkę. – Nie ma takich szkoleń. Każdy normalny człowiek wie, że…
– To zrobimy tak – przerwałam mu. – Ustawisz te palety specjalnie wyżej
i jak będziesz jeździł wózkiem, to niby niechcący zahaczysz sobie o taką paletkę i ona spadnie ci na stopę. Ból do zniesienia, a o odszkodowanie to ja się już zatroszczę! Powiemy w sądzie, że szkolenia nie było, a ty, biedny, nowy pracownik, nie wiedziałeś, i bach – nieszczęście!
– Kasiu, przecież to absurd! – jęknął Sławek, ale ja wiedziałam swoje.
Przez następne dni chodziłam jak na szpilkach. Nic się jednak nie działo. Sławek codziennie wracał z pracy cały i zdrowy tłumacząc się, że albo nie ma potrzeby jeździć wózkiem, albo za dużo osób jest dokoła, żeby coś kombinować.
– Dziś musi ci ta paleta spaść – warknęłam w końcu. – Bo jak nie, to wymyślę coś z poparzeniem i wtedy zobaczysz!
Zrobił tak, jak mu kazałam
Sławek najwyraźniej się przestraszył, bo w drugi listopadowy piątek, zgodnie
z tym, czego się spodziewałam, zadzwoniła do mnie sekretarka z fabryki męża. Słychać było, że jest bardzo zdenerwowana. Wysłuchałam relacji pani Wioli o tym, że mój mąż jeździł wózkiem i przejeżdżał obok palet, a jedna z nich niefortunnie na niego spadła i… uszkodziła mu bark!
Choć oczywiście barku nie było w planie, uznałam, że to też jest dla lekarzy do naprawy. Pospiesznie się rozłączyłam i pojechałam do Sławka do szpitala. O dziwo, mojego męża nie było na oddziale ortopedii, gdzie spodziewałam się go zastać.
– Pan O.? – pielęgniarka posmutniała.
– A pani pewnie żona? Co za nieszczęście! To wszystko przez te fabryki, proszę pani, wiem, mój też w takich zakładach robi. Nie, nie ma go na ortopedii, pani męża operują. Proszę się nie martwić, jest szansa, że nie straci ramienia. Nikła, bo nikła, ale mieć nadzieję trzeba zawsze.
Nie myślcie, że taka ze mnie wiedźma, nie żona – w tym momencie rzeczywiście zaczęłam martwić się o Sławka. Z drugiej strony, co tu kryć, od razu przyszły mi na myśl pieniądze. Niesprawna ręka z winy pracodawcy równa się mieszkanie – kalkulowałam sobie w myślach. Na zewnątrz oczywiście nic nie pokazywałam. Ba, zalałam się nawet łzami jak
przykładna żona, a jednocześnie widziałam oczami wyobraźni, jak Sławek szybko wraca do pełnej sprawności i już oglądamy mebelki do wymarzonego mieszkania...
Moja głupota nie miała granic
Gdyby głupota mogła latać, fruwałabym po nieboskłonie niczym gołębica. Moja pazerność zgubiła Sławka. Po dwóch latach ręka męża, mimo aż trzech operacji, nadal nie wróciła do pełnej sprawności. O jakimkolwiek odszkodowaniu również nie ma mowy.
Okazało się, że w poprzednim roku, po serii wypadków w hali produkcyjnej, szef Sławka zainstalował kamery, o których mąż jako nowy pracownik nawet nie wiedział. Zanim zaczęłam się wtrącać w jego obowiązki, zajmował się po prostu pracą, a nie rozglądaniem po zakładzie. I ten nieszczęsny monitoring zarejestrował podejrzane manewry Sławka...
Sam moment spadania tej palety też zarejestrował, a jakże, i nawet ja w swojej chciwości muszę przyznać, że byłam skrajnie głupia, bo ten kawał drewna mógł spaść kilka centymetrów dalej i uderzyć mojego męża w głowę! Nie chcę nawet myśleć, co by to oznaczało…
Film z zachowaniem mojego męża był oczywiście oglądany przez specjalistów od bhp w zakładzie, ba, przez samego szefa. On chyba nawet nie podejrzewa, że Sławek mógł coś podobnego zrobić celowo! Przyszedł do niego do szpitala, współczuł, pytał, jak odpowiedzialny człowiek, za którego do niedawna miał mojego męża, mógł popełnić taki błąd! Co gorsza, nie ukrywał, że mimo sympatii do Sławka nie pozwoli pracować w takich warunkach człowiekowi z niesprawną ręką!
Mój mąż nigdy ani jednym słowem nie poskarżył się na to, co się stało; nie zrobił mi ani jednego wyrzutu. Nie musiał. To ja codziennie zmagam się ze świadomością, że przez moją chciwość i głupotę kochany przeze mnie człowiek może do końca życia pozostać kaleką. I bardzo żałuję...
Czytaj także:
„Potrzebowałam pieniędzy i ta propozycja spadła mi z nieba. Mało brakowało, a wpadłabym w ręce wyzyskiwacza i oszusta”
„Na ślubnym kobiercu stanęłam w ciąży i przysięgałam Piotrowi wierność. Sęk w tym, że nie on był ojcem mojego dziecka”
„Mój stalker okazał się mężczyzną z uwodzicielskim głosem. Wbrew rozsądkowi, chciałam się rzucić w jego ramiona”