„Wymieniłem nudną żonę na gorącą, czułą i marudną kochankę. Liczyłem na upojne noce, a wylądowałem sam na kanapie”

Mężczyzna, który żałuje zdrady fot. Adobe Stock, JustLife
„Jej słowa mile połechtały moje męskie ego. I po tej nocy kompletnie oszalałem na jej punkcie. Była w łóżku zupełnie inna niż moja żona. Nienasycona, odważna, pomysłowa… Kiedy nad ranem wsiadłem do samochodu, by ruszyć do domu, wiedziałem, że to nie był jednorazowy skok w bok”.
/ 01.08.2022 09:00
Mężczyzna, który żałuje zdrady fot. Adobe Stock, JustLife

– Zabawisz się, pośmiejesz się, powspominasz dawne, beztroskie czasy. Przyda ci się trochę rozrywki – przekonywała.

Prawdę mówiąc, nie miałem za bardzo ochoty wlec się z Warszawy do Gdańska, by spotkać się z koleżankami i kolegami z roku, ale w końcu się zdecydowałem. Na co dzień byłem bardzo zapracowany i nie miałem czasu na przyjemności. Pomyślałem więc, że żona ma rację i należy mi się odmiana. Kiedy ruszałem w drogę, nawet przez myśl mi nie przeszło, że to początek końca mojego małżeństwa.

Ciągle kochałem Dorotę

Na pewno nie tak mocno jak w dniu ślubu, ale trudno wymagać, by płomienie miłości strzelały pod niebo. Zwłaszcza gdy na co dzień trzeba się mierzyć z wieloma problemami, które przynosi los.

Doceniałem jednak jej starania. Byłem wdzięczny, że mimo trudności dba o mnie, naszego syna, psa. Czasem oczywiście się kłóciliśmy, zwłaszcza gdy żona próbowała zrzucić na mnie zbyt dużo domowych obowiązków lub zarzucała mi, że za mało czasu poświęcam Kacprowi i mimo obietnic nie wyprowadzam Brutusa na długie spacery, ale w końcu dochodziliśmy do porozumienia. Byłem bardzo związany z rodziną i nie sądziłem, że to się kiedykolwiek zmieni. A jednak…

To nie ja zaczepiłem Ankę. Było dokładnie na odwrót. Może właśnie dlatego po imprezie zamiast grzecznie pojechać do hotelu, wylądowałem u niej w mieszkaniu. Kiedy jeszcze razem studiowaliśmy, kochałem się w niej na zabój, ale ona nie zwracała na mnie uwagi. Cierpiałem w milczeniu, marząc o chwili, w której spojrzy na mnie łaskawiej. No i właśnie na tym spotkaniu moje marzenie się spełniło. Dostrzegła mnie w tłumie, podeszła.

– Bardzo się zmieniłeś, Pawełku. Wydoroślałeś, zmężniałeś, wyprzystojniałeś… Już żałuję, że cię kiedyś nie zauważałam i koniecznie chcę to naprawić – wyszeptała mi do ucha.

Mimo upływu lat była ciągle bardzo piękna i seksowna, jej słowa mile połechtały moje męskie ego, więc skorzystałem z zaproszenia. I po tej nocy kompletnie oszalałem na jej punkcie. Była w łóżku zupełnie inna niż moja żona. Nienasycona, odważna, pomysłowa… Kiedy nad ranem wsiadłem do samochodu, by ruszyć do domu, wiedziałem, że to nie był jednorazowy skok w bok, że jeszcze do niej wrócę.

Zaczęliśmy się spotykać. Raz ja jechałem do Gdańska, następnym razem ona przyjeżdżała do Warszawy i zatrzymywała się w hotelu. Im częściej się widywaliśmy, tym z coraz większą niechęcią wracałem do domu. I nie chodziło tylko o lepszy seks. Anka nie zrzędziła, nie zawracała mi głowy problemami. Gdy byliśmy razem, śmialiśmy i wspominaliśmy stare, beztroskie czasy.

Czułem się tak, jakbym znowu miał 20 lat 

I chciałem tak się czuć przez cały czas. Tymczasem w domu było coraz gorzej. Dorota zaczęła podejrzewać, że te moje częste delegacje do Gdańska i trwające do późnej nocy narady w pracy to jedna wielka ściema, zasypywała mnie więc gradem pytań i pretensji. Gdzie byłem, co robiłem… Doprowadzało mnie to do białej gorączki, więc nie było dnia, by nie dochodziło między nami do awantury. O wszystkim oczywiście opowiadałem Ance.

– To po co się męczysz? Zostaw żonę i przeprowadź się do mnie do Gdańska. O pracę się nie martw. Mój znajomy, właściciel dużej firmy, potrzebuje takiego dobrego handlowca jak ty. Będziesz zarabiał nawet więcej niż w tej twojej Warszawie – zaproponowała któregoś razu, gdy po raz kolejny żaliłem się na Dorotę.

– Słucham? To nie jest takie proste… Muszę sobie wszystko na spokojnie przemyśleć… – zacząłem się plątać.

– Wiem i dlatego poczekam. Ale niezbyt długo. Rola tej drugiej przestaje mi już wystarczać – ucięła stanowczo.

Z jej miny wynikało, że naprawdę chce mieć mnie tylko dla siebie. I nie zgodzi się na żadne kompromisy. Nie podobało mi się, że stawia mnie pod ścianą, ale na samą myśl, że mogę ją stracić, robiło mi się słabo. Wtedy mi się wydawało, że nie potrafię bez niej żyć.

Nie podjąłem decyzji od razu

Minęło jeszcze kilka miesięcy, zanim przeprowadziłem się do Gdańska. Wahałem się nie ze względu na Dorotę. Wiedziałem, że ją zostawię bez żalu, bo dopiekła mi tymi awanturami, pytaniami, pretensjami. Chodziło o syna. Bałem się, że żona z zemsty nie pozwoli mi się z nim widywać lub choćby pogadać przez internet.

Od rozwodzących się kolegów słyszałem, że to bardzo częste. Zwlekałem więc i zwlekałem. Ale Anka robiła się coraz bardziej niecierpliwa i napastliwa. Gdy któregoś dnia oświadczyła, że już nie zamierza dłużej czekać i to nasze ostatnie spotkanie, podjąłem decyzję. Spodziewałem się, że Dorota wpadnie w histerię, będzie mnie błagać, żebym został, zagrozi, że nie da mi rozwodu. Albo urządzi jakąś inną scenę. Tymczasem ona zareagowała dość spokojnie.

– Skoro chcesz rozwodu, proszę bardzo. Składaj wniosek w sądzie. Pamiętaj tylko, że masz syna. Nie chcę, żeby Kacper pomyślał, że już go nie kochasz – powiedziała.

Nie ukrywam – kompletnie mnie tym zaskoczyła. Ba, poczułem się nawet trochę zawiedziony, że oddaje mnie innej bez walki. Gdy już trochę ochłonąłem, podziękowałem jej, że zachowała spokój i rozsądek. I obiecałem, że będę się starał kontaktować z synem jak najczęściej i oczywiście regularnie przysyłał pieniądze.

Początki wspólnego życia z Anką były cudowne

Cieszyliśmy się sobą oraz z tego, że jesteśmy razem. Robiliśmy sobie romantyczne wycieczki za miasto, chodziliśmy do restauracji, klubów… Nocami kochaliśmy się do utraty tchu. Tak się zachłysnąłem nowym życiem, że aż zapomniałem o pozwie rozwodowym. I całe szczęście, bo ta sielanka nie trwała długo.

Kiedy spadły mi z nosa różowe okulary i wrócił rozum, dostrzegłem, że moja ukochana nie jest takim ideałem, za jaki ją uważałem. Że jest nerwowa, wymagająca, zapatrzona w siebie. Przekonana o tym, że skoro przyjęła mnie pod swój dach, to mam obowiązek nosić ją na rękach i spełniać wszystkie jej zachcianki.

Kiedy to robiłem, była słodka jak miód. Mówiła, jaki jestem wspaniały, jak mnie uwielbia. Kiedy się jednak w jakikolwiek sposób jej sprzeciwiałem, wpadała w szał. Krzyczała, że się na mnie zawiodła, że nie tak zachowuje się zakochany mężczyzna. A potem wyrzucała mnie z sypialni na kilka dni.

I jakby tego było mało, wiecznie czepiała się o pieniądze. Nie podobało jej się, że miesiąc w miesiąc wysyłam Dorocie okrągłą sumkę na utrzymanie Kacpra. Tłumaczyłem jej, że to mój syn, że czułbym się jak ostatnie bydlę, gdybym tego nie robił. Ale nie słuchała.

– Inni faceci nie są tak hojni. Większość staje na głowie, by uniknąć płacenia na dzieci. A ty nie dość, że dajesz dużo, to jeszcze robisz to dobrowolnie. Wybacz, mój drogi, ale jesteś głupcem –  wypaliła któregoś razu.

To chyba wtedy po raz pierwszy przebiegła mi przez głowę myśl, że rozstanie z Dorotą było błędem. Ale szybko ją odpędziłem. Jeszcze nie potrafiłem i chyba nie chciałem przyznać się do błędu. Wmawiałem sobie, że to tylko złe dobrego początki, że jak się dotrzemy, to wszystko się ułoży.

Nie ułożyło się. Zamiast lepiej, było coraz gorzej

Choć dla świętego spokoju starałem się sprostać wymaganiom Anki, ona i tak była niezadowolona. Czepiała się o najmniejsze drobiazgi, stroiła fochy. I urządzała awantury. Po roku życia pod jednym dachem właściwie ze sobą nie sypialiśmy, bo ciągle lądowałem za karę na kanapie w salonie. Leżąc i gapiąc się w sufit, myślałem wtedy o żonie, synu, a nawet o psie.

Łapałem się na tym, że za nimi tęsknię. Zastanawiałem się, czy Dorota już kogoś ma. A jeśli nie, to czy mi wybaczy i da jeszcze jedną szansę. Tak, tak, choć sam nie mogłem w to uwierzyć, coraz częściej myślałem o powrocie do domu. Chciałem, żeby żona znowu zarzuciła mnie domowymi obowiązkami, kazała zajmować się Kacprem i wyprowadzać na długie spacery Brutusa.

I w końcu ta myśl zwyciężyła. Miałem już serdecznie dość Anki! Nie mogłem na nią patrzeć! Któregoś dnia, gdy znowu zmyła mi głowę za jakiś drobiazg, wyjąłem walizki z szafy i zacząłem się pakować.

– Co ty wyprawisz? – spojrzała na mnie zaskoczona.

– Odchodzę! Związek z tobą to był wielki błąd! Bardzo żałuję, że zostawiłem dla ciebie rodzinę! – odparłem.

– Tak? To do nich wracaj! Droga wolna!  Nie będę tęsknić i płakać! Tylko ciekawe, czy żona wpuści cię za próg? Bo ja na jej miejscu przegoniłabym cię na cztery wiatry – zachichotała złośliwie.

– Może i przegoni i zostanę sam. Ale to lepsze niż życie z kimś takim jak ty! – odparowałem, a potem chwyciłem walizki i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Gdy wsiadłem do samochodu, wykasowałem z komórki wszystkie telefony do Anki. Chciałem jak najszybciej zapomnieć o jej istnieniu.

Pozamykałem sprawy w Gdańsku i wróciłem do Warszawy. Zamieszkałem u kumpla, znalazłem pracę. No i zacząłem wreszcie regularnie widywać syna. Gdy mieszkałem w Gdańsku, rozmawialiśmy głównie przez internet, bo udało mi się wyrwać do Warszawy tylko dwa razy. Teraz mogliśmy się spotykać codziennie, bo Dorota, zgodnie z obietnicą, nie robiła żadnych trudności.

W końcu jednak zebrałem się na odwagę

Za każdym razem myślałem o tym, by porozmawiać z nią o ewentualnym powrocie, ale w ostatniej chwili rezygnowałem. Bałem się, że mnie wyśmieje, będzie się nade mną pastwić, a na koniec przegoni na cztery wiatry. Tak jak prorokowała Anka. Gdy więc przychodziłem po Kacpra, mówiłem tylko „dzień dobry”, potem  „do widzenia” i na tym nasze kontakty się kończyły. W końcu jednak zebrałem się na odwagę.

Miałem już dość życia w niepewności. Kiedy więc któregoś razu przyprowadziłem Kacpra do domu, nie pożegnałem się szybciutko, jak zwykle, tylko zapytałem, czy mogę na chwilę wejść, bo chcę z nią porozmawiać. Gdy to wykrztusiłem, skuliłem się w sobie, bo spodziewałem się ataku albo wybuchu złości, ale nic takiego nie nastąpiło. Dorota zaprosiła mnie do środka, zrobiła kawę. Nie ukrywam, mile mnie tym zaskoczyła i trochę ośmieliła.

– Słucham więc – powiedziała, gdy już postawiła filiżanki na stole.

– Na początek chciałbym cię przeprosić z całego serca… Najgoręcej, jak tylko potrafię… Nie wiem, co mnie opętało… Ale już przejrzałem na oczy… Tamtej kobiety nie ma już nawet w moich wspomnieniach… – mówiłem z trudem.

– I chcesz, żebym ci wybaczyła i pozwoliła wrócić? – przerwała mi.

– No właśnie! – odetchnąłem z ulgą, że tak mi ułatwiła sprawę. – Wiem, że to nie jest proste, bo cię skrzywdziłem i zraniłem, ale ciągle jesteśmy małżeństwem. Nie złożyłem pozwu o rozwód…

Czy ona zechce dać mi szansę?

– I może mam z tego powodu rzucić ci się z wdzięcznością na szyję? Natychmiast o wszystkim zapomnieć? – warknęła, patrząc na mnie groźnie.

– Nie, pewnie, że nie… – spłoszyłem się.

– Chcę cię tylko poprosić, żebyś dała mi szansę. Kocham cię i myślę, że możemy jeszcze być razem szczęśliwi.

– A ja wcale nie jestem tego pewna. Dlatego nie ma mowy o powrocie. Przynajmniej na razie. Muszę sobie najpierw wszystko na spokojnie poukładać, przemyśleć… Gdy się zastanowię i podejmę decyzję, dam ci znać – odparła, a potem zabrała filiżanki ze stołu i zaniosła do kuchni, dając mi do zrozumienia, że to koniec rozmowy.

Minął miesiąc, potem drugi i trzeci. A Dorota ciągle nie dawała mi odpowiedzi. Za każdym razem, gdy przychodziłem po syna czekałem na jakiś znak, uśmiech czy dobre słowo. A tu nic. Powoli traciłem nadzieję…

I kiedy już niemal przestałem wierzyć, że ta historia skończy się happy endem, dostałem od niej esemesa „Brutus już dawno nie był na długim spacerze. Przyjdź jutro po pracy i go wyprowadź”. Pobiegłem jak na skrzydłach i spacerowałem z nim przez dwie godziny. I jutro też będę spacerował. Bo skoro Dorota powierzyła mi jeden z dawnych obowiązków, to chyba chce mi dać szansę? Oby!

Czytaj także:
„Gdy dowiedziałam się, że będę babcią, odzyskałam chęci do życia. Wcześniej moja samolubna synowa nie chciała być matką”
„Stał się cud, NFZ wyznaczył mi szybki termin badania. Był tylko jeden problem - wyjazd z okazji 40 rocznicy ślubu...”
„Syn trafił do szpitala ze złamaną kostką. Mąż miał go odebrać, ale... sam miał wypadek. Nieszczęścia jednak chodzą parami”

Redakcja poleca

REKLAMA