Muszę sobie zrobić tomografię komputerową zatok. Od dłuższego już czasu trudno mi było oddychać, ból stał się nie do zniesienia, i w czerwcu lekarz wreszcie zdecydował się wypisać mi skierowanie. Ręce mu się przy tym trzęsły, bo to kosztowne badanie, i przez dwie czy trzy wizyty mnie zbywał. Miał chyba, cwaniaczek, nadzieję, że nie wytrzymam i zrobię tę tomografię prywatnie. Ale go przetrzymałem. Jestem emerytem i najzwyczajniej w świecie na taki wydatek mnie nie stać. Zresztą dlaczego mam płacić za coś, co mi się należy jak psu miska?
Ze skierowaniem w ręce poszedłem do jedynego w naszym powiatowym mieście centrum medycznego, które robi tego typu badania. Gdy wychodziłem z domu, założyłem się z żoną o butelkę wina, na kiedy dostanę termin. Ona, niepoprawna optymistka, obstawiała październik, ja drugą połowę grudnia. Mój przyjaciel czekał na tomografię głowy pół roku, inny znajomy jeszcze dłużej, więc dlaczego ja niby miałbym się dostać wcześniej?
Mam z tego zrezygnować? Nigdy w życiu!
Grzecznie stanąłem w (jak zwykle) gigantycznej kolejce do rejestracji i żeby zabić jakoś czas, zacząłem czytać gazetę. Kolejka posuwała się bardzo powoli, więc do okienka dotarłem mniej więcej po godzinie. Podałem pani skierowanie i poprosiłem o wyznaczenie terminu. Postukała w klawiaturę, poprzyglądała się tam czemuś na ekranie komputera i oświadczyła, że zapisuje mnie na… 17 sierpnia na godzinę dziesiątą.
– Tego roku? – chciałem się upewnić, bo myślałem, że się przesłyszałem.
– Tak jest. To poniedziałek. Tylko proszę być punktualnie, bo inaczej nie zostanie pan przyjęty – pouczyła mnie.
Teoretycznie powinienem skakać z radości. Rzucić się pani rejestratorce z wdzięczności na szyję i pobiec po kwiaty. Tylko półtora miesiąca czekania na tomografię? Nie znam nikogo, kto miałby takie szczęście… I pewnie faktycznie cieszyłbym się jak dziecko, gdyby nie jeden drobny fakt – 17 sierpnia zamierzałem odpoczywać nad morzem. Z okazji czterdziestej rocznicy ślubu córki wykupiły nam wczasy w Juracie. Wszystko dawno zarezerwowały, zapłaciły… Z niecierpliwością odliczaliśmy z żoną dni do wyjazdu. I teraz mielibyśmy z tego zrezygnować? Nigdy w życiu!
– Niestety, tego dnia nie będzie mnie w mieście. Poproszę o inny termin, po 31 sierpnia – uśmiechnąłem się przepraszająco.
Miałem nadzieję, że zapisze mnie na 1 września. Tymczasem spotkała mnie przykra niespodzianka.
– Przykro mi, nie mogę panu dzisiaj wyznaczyć innego terminu – usłyszałem.
– A to niby dlaczego?
– Bo NFZ każe zapisywać na takie badania po kolei, dzień po dniu. Gdybym złamała ten przepis, to w razie kontroli wlepiliby nam karę – powiedziała.
– Ale to jakaś totalna bzdura! Przecież ludzie mogą mieć inne plany! – zdenerwowałem się od razu.
– Nic na to nie poradzę. Dziś wolne terminy są na 17 sierpnia, więc zapisuję na ten dzień – wzruszyła ramionami.
– No to co mam w tej sytuacji zrobić? – jęknąłem, patrząc na kobietę bezradnie.
– A gdzie pan wtedy będzie? – zainteresowała się nagle.
– Na wczasach, nad morzem – przyznałem się cichutko mimo oporów.
– No to niech pan wsiądzie w samochód albo pociąg i przyjedzie na badanie. A po wszystkim pan sobie nad to morze wróci – doradziła mi kobitka niefrasobliwym tonem.
Straciłem mnóstwo czasu i nerwów
Zacząłem się zastanawiać nad tą propozycją. Z jednej strony bardzo chciałem zrobić badanie jak najszybciej. Ale z drugiej… Miałem psuć sobie urlop, wydawać pieniądze na benzynę albo bilety kolejowe, jechać ponad 500 kilometrów w jedną stronę, a potem tyle samo wracać, tylko po to, żeby zrobić tomografię?! Prawdę mówiąc, wcale mi się to nie uśmiechało.
– No to jak, zapisywać czy nie? – wyrwał mnie z zamyślenia głos pani z rejestracji.
– Nie, jednak nie skorzystam… Ale proszę mi w takim razie doradzić, co mam zrobić, żeby dostać się na badanie po 31 sierpnia – dopytywałem się.
– O Boże, jaki pan marudny… Musi pan zapolować na termin! – westchnęła.
– Słu… słucham?!
– No, trzeba przyjść do rejestracji w dniu, w którym będziemy zapisywać na przykład na 1 września – powiedziała lekko już zniecierpliwiona.
– A kiedy to będzie? – chciałem wiedzieć, lecz pani wyraźnie miała mnie już dość.
– Nie mam pojęcia! Może za tydzień, może za miesiąc. Wszystko zależy od tego, ilu pacjentów ze skierowaniami się zgłosi! – aż podniosła głos, nie kryjąc irytacji.
– Przepraszam, to znaczy, że mam codziennie stać godzinę w kolejce, żeby tylko dowiedzieć się, czy już zapisujecie na wrzesień? – chciałem się upewnić, bo sytuacja wydawała mi się szczytem absurdu.
– A co w tym dziwnego?! Przecież ja za pana stać nie będę, nie? – prychnęła rejestratorka i zerknęła znacząco na koleżankę. – Zresztą może pan próbować załatwić sprawę telefonicznie.
Polowałem na ten przeklęty termin ponad trzy tygodnie. Codziennie stawiałem się w centrum medycznym i odstawałem swoje w kolejce, bo dodzwonić się oczywiście nie mogłem. Straciłem mnóstwo czasu i nerwów. Ale udało się! Upolowałem 3 września! Teoretycznie powinienem się cieszyć, ale jakoś nie potrafię.
Czytaj także:
„Chciałam, by mężczyźni nosili córkę na rękach i wychowałam ją na księżniczkę. Efekt? Oliwia nie potrafi ugotować ryżu”
„Koleżanka pod niebiosa wychwalała swoją synową. Ciekawe, czy naiwniaczka wie, że ma pod dachem striptizerkę”
„Mój mąż szczyci się tym, że wiecznie pracuje. Uważa, że odpoczynek to lenistwo, a urlop – zmarnowany czas i pieniądze”