Nigdy wcześniej nie brałem udziału w takiej imprezie. W ogóle nie bywałem w tego typu miejscach i nie miałem pojęcia, że ludzie mogą tak żyć.
W salonie spokojnie zmieściłyby się ze trzy mieszkania mojej matki. Istna sala balowa. Facet, który przystanął koło mnie na krótką pogawędkę o niczym, już na pierwszy rzut oka wyglądał, jakby podszewka w jego marynarce była uszyta ze studolarówek. I ten zegarek… Pewnie za roczne dochody statystycznej rodziny. Inny świat. Kosmos. Szybko do niego przywykłem. Za szybko…
W dzieciństwie byłem zwyczajnym chłopakiem
Wychowałem się na jednym z blokowisk, jakich są w Polsce tysiące. Chodziłem z kluczem na szyi, bo matka i ojciec zasuwali od rana do wieczora. Po lekcjach w szkole biegałem z kumplami po podwórku, jeździłem na rowerze pamiętającym lepsze czasy, za garażami piłem pierwsze, nielegalnie zdobyte piwo.
Niczym specjalnym się nie wyróżniałem. Może jedynie tym, że nauka przychodziła mi łatwo, więc nauczyciele motywowali mnie, bym uczył się jak najwięcej, interesowali się moimi postępami. Dzięki temu bez trudu dostałem się do najlepszego liceum w mieście, takiej kuźni intelektualistów.
Tam to się dopiero za mnie wzięli, piłowali, że hej! Otoczony ich opieką i uwagą startowałem w olimpiadach z kilku dziedzin i przed maturą miałem już w kieszeni indeksy trzech wyższych uczelni.
Kiedyś wyznałem wychowawczyni, że marzę, by założyć własną firmę, a nie przelewać płyn z fiolki do fiolki w jakimś laboratorium, ale nie wykazała przesadnego entuzjazmu. Rodzice też próbowali mnie odwieść od tego pomysłu. Bo co to za praca – biznesmen? Może w Ameryce, ale nie u nas.
Potrzeba układów, kasy na początek, kupy szczęścia i sprzyjającego interesom prawa. Nie u nas. Na medycynę idź – słyszałem. Lekarz to jest zawód. Porządny, uczciwy, szanowany. Uważali, że syn lekarz będzie nobilitował całą rodzinę, a mrzonki o własnej dochodowej firmie szybko zderzą się z cyniczną rzeczywistością, w której „pierwszy milion trzeba ukraść”.
Chciałem po swojemu. I postawiłem na swoim
Tak jak mnie ostrzegano, marzenia szybko ustąpiły realiom. Jeśli masz dużo szczęścia, to nie zbankrutujesz w pierwszym roku. Rynek jest nasycony, ciężko się przebić. Do tego mnóstwo skomplikowanych, wciąż zmieniających się i nierzadko nieżyciowych przepisów.
Wędrówki po urzędach, wystawanie w kolejkach w czasie, kiedy powinno się zarabiać pieniądze. A to, co zarabiasz na początku, mimo najlepszej woli nie pozwala przetrwać do pierwszego. Żeby jeść, zaczynasz tyrać po dwadzieścia godzin na dobę, jesteś w niekończącej się podróży z miasta A do miasta B, wiecznie walczysz z dostawcami i z odbiorcami.
Natomiast duże pieniądze… Ileż to spektakularnych biznesów mamy w tym kraju? A ilu chętnych, by spać na forsie? Co niby miałoby skłonić inwestora do wybrania takiego gościa jak ja – bez dorobku, bez nazwiska?
Ludzie chcą kupować produkty wielkich koncernów, które znają z reklam, a nie u pana Rafałka z osiedla obok. U niego to mogą nabyć marchewkę. I byłbym już ten mój wymarzony biznes rzucił w cholerę, gdyby nie Anita, moja dziewczyna.
Ona zawsze mnie wspierała
Znaliśmy się od zawsze. Najpierw jako kumple, potem przyjaciele, a pod koniec podstawówki zapytałem ją, czy chce ze mną chodzić. Zgodziła się. Przeszliśmy razem szkołę średnią, studia i wkroczyliśmy w dorosłość. Anita była zwykłą dziewczyną, ja byłem zwykłym chłopakiem, pasowaliśmy do siebie.
Do spraw życiowych podchodziła bardzo poważnie, ale i z nadzieją. Wierzyła we mnie i była gotowa wspierać mnie do skutku, bo rozumiała, że mój wybór wymaga sporych inwestycji oraz czasu, zanim zacznie przynosić upragnione kokosy.
Pracowała ciężko, a mimo to zawsze miała w zanadrzu słowo pocieszenia, potrafiła mnie podnieść na duchu, zachęcała do cierpliwości i wysiłku. Tłumaczyła, że spełnianie marzeń to orka na ugorze i że nie od razu Kraków zbudowano. Właściwie to, co osiągnąłem, zawdzięczam głównie jej. Bez Anity poddałbym się dawno temu.
I w końcu nadeszła ta upragniona szansa. Sam nie wiem, czemu spośród tylu opcji inwestor wybrał właśnie mnie. Moje zdolności, samozaparcie i umiejętności miały oczywiście znaczenie, ale najważniejszy był chyba łut szczęścia.
Chciałem im dać w gębę
Dostałem to! Mogłem się rozwijać, wypłynąć na szersze wody, dać wyobraźni pole do działania. Produkt, który wypuściłem na rynek, idealnie wpasował się w oczekiwania klientów i stał się hitem. A ja zostałem facetem, którym zawsze chciałem być.
Wreszcie miałem swój sukces i duże pieniądze. Przestałem być twarzą z tłumu, pojawiły się propozycje, grube ryby zapragnęły robić ze mną interesy. Wszystko się zmieniło.
Również to, że bycie biznesmenem wiąże się bywaniem w różnych miejscach. Więc zaczęliśmy bywać. Ja, wschodząca gwiazda rynku, oraz Anitka, zwykła dziewczyna z osiedla, księgowa z niewielkiej kancelarii.
Na początku nie dostrzegałem, że coś tu nie gra. Aż pewnego dnia spotkaliśmy się w męskim gronie, rozlaliśmy drogą whisky do szklanek i rozpoczęła się jedna z najbardziej kluczowych rozmów w moim życiu.
Ona jest… hmm, niewyjściowa
– Rafał, nie obraź się, ale musisz zrozumieć, że tak zwane bywanie jest częścią prowadzonej przez nas kampanii, i potraktować to serio – zwrócił się do mnie gość z wielkiej agencji reklamowej. – Wiem, że to wydaje ci się uciążliwe, ale musisz się pokazywać, wyglądać i pozować do zdjęć. Marka to ty. Ludzie uwielbiają takie klimaty.
– Rozumiem – odparłem. – Przecież jestem wszędzie, gdzie trzeba. Ćwiczę. Zdrowo się odżywiam. Chodzę do stylisty.
– Pewnie, pewnie, nie przeczę, zauważyłem, ale… no wiesz, ta dziewczyna, z którą przychodzisz… Ona się nie nadaje.
– Jak to się nie nadaje? To moja dziewczyna, kocham ją!
– Stary, nie bądź dziecinny. Kochaj ją sobie, ile wlezie, ceń za to, że jest miła, dobrze gotuje i była przy tobie, gdy nic nie miałeś. Właśnie, doceń ją, bądź hojny, żebyś nie wyszedł na niewdzięcznika, ale przejrzyj na oczy. Ona jest… hm, niewyjściowa, a ty stałeś się wręcz celebrytą. Ludzie chcą cię widzieć z piękną kobietą u boku, najlepiej modelką. A jakby się z tym wiązała jakaś burzliwa historia miłosna, jeszcze lepiej. Przemyśl to, bo nam forsa ucieka. Problem musi być rozwiązany. Nie żartuję. Sorry, chłopie, taka praca. Jak cię widzą, tak cię piszą.
W pierwszej chwili chciałem dać mu w mordę albo się obrazić i zmienić agencję, ale potem zacząłem się nad tym zastanawiać. Wcześniej nie analizowałem cudzych związków, ale rzeczywiście, moi koledzy z branży zawsze pojawiali się z wyjątkowo atrakcyjnymi kobietami.
Były młode, piękne, wpatrzone w nich jak w obraz. A nawet jeśli nie, to należały do grupy „znane, znaczące, z koneksjami”. Dotarło do mnie, że partnerzy w tym świecie służą jako ozdoba dodająca prestiżu albo jako trampolina, by wzbić się jeszcze wyżej, zarobić jeszcze więcej.
Była taka… zwyczajna
Moja dziewczyna nie należała do żadnej z tych grup, a ja zacząłem dostrzegać wytykane przez kolegów wady Anity i autentycznie się zdumiałem, że nie widziałem ich wcześniej.
Może to niesprawiedliwe, ale czułem, że z niej wyrosłem jak ze starego, niemodnego już i krępującego moje ruchy ubrania. Nie miała gustu i nie lubiła się stroić, a kiedy ludzie od wizerunku wciskali ją w jakieś wystrzałowe kiecki, wyglądała w nich jak w przebraniu.
No i wyraźnie się nudziła. Aż dziw, że wcześniej nie przeszkadzało mi jej marudzenie. Inne kobiety na spotkaniach błyszczały setkami uśmiechów i zgrabnie przeginały się do zdjęć, a ona poziewywała gdzieś w kącie. I zdecydowanie do nikogo się nie wdzięczyła.
Nawet jeśli wiedziała, że mi na tym zależy. Mogłaby się wysilić, ale uważała, że nie musi. Bo swoje zrobiła, bo mnie wspierała, a teraz ja muszę ją kochać i być jej wdzięczny do grobowej deski.
Wszystko to kładło się cieniem na naszym związku, by – co było do przewidzenia – doprowadzić do jego końca. Spektakularnego, bo dostałem po pysku, gdy zaproponowałem, że jej wynagrodzę lata poświęceń i trwania u mego boku.
Jeśli dotąd jej miłość do mnie się chwiała, to w tamtym momencie runęła z hukiem. Wyszedłem na dupka. Trudno. Przykre, że tak się rozstaliśmy, ale przynajmniej skutecznie.
Lata leciały, a ja wciąż szalałem
Wieść o tym, że jestem do wzięcia, poszła w świat. Niebawem przekonałem się, że jest naprawdę mnóstwo zainteresowanych mną kobiet, więc zrobiłem to, co na moim miejscu zrobiłby chyba każdy facet: rzuciłem się w wir zabawy. Korzystałem z życia, zmieniałem dziewczyny jak rękawiczki. Do tego stopnia, że czasem nie pamiętałem, jak ma na imię osoba snująca się po moim domu.
Co i tak nie miało większego znaczenia, bo wkrótce zastępowała ją inna. Młodsza, piękniejsza albo… bardziej ustosunkowana. Bo czasem to ja robiłem za ozdobę. Biznes jest biznes, a kto raz przedłożył karierę ponad uczucia, potem nie ma już z tym problemu. Sukces, seks i inne cielesne przyjemności zastępują miłość, bliskość, prawdziwą intymność, która bywa niebezpieczna, bo może być wykorzystana przeciwko tobie, więc lepiej jej unikać.
Sam przed sobą się nie przyznawałam, że tylko jednej kobiecie w pełni ufałem, i dobrowolnie z niej zrezygnowałem. Tym bardziej nie zaufam jakiejś obcej…
Odeszła, gdy przestałem być sobą
Lata mijały, interes się kręcił, wszyscy byli zadowoleni. Nawet te dziewczyny w roli meteorów. Nigdy żadna po mnie nie płakała, nie za długo przynajmniej. Łzy osuszałem drogim prezentem albo dawałem się zwyzywać od najgorszych, wedle woli.
I uwierzyłbym, że jestem zwycięzcą, gdyby nie pustka, która pojawiała się w okresach, gdy świat nieco zwalniał. Wtedy odkrywałem, że nie mam do kogo gęby otworzyć. Brakowało w moim pełnym sukcesów życiu kogoś, o ironio losu, zwyczajnego, na co dzień, nie na imprezę czy na rejs luksusowym jachtem.
Gdy osiągnąłem wiek średni, zatęskniłem za zwykłym, ludzkim ciepłem, szczerym zainteresowaniem, wzajemną troską, za szczęściem we dwoje nie na pokaz. Tego nie potrafiły mi dać te wszystkie „obce” kobiety, bo w swoim życiu kochałem tylko jedną dziewczynę.
Odepchnąłem ją, beztrosko lekceważąc nasze uczucie, bo sądziłem, że trafi mi się coś lepszego. Nie trafiło się. Anita nie była specjalnie piękna, zgrabna ani wielce mądra. Ziewała rozpaczliwie na przyjęciach i wyglądała dziwnie w balowych kieckach.
Nie chciało jej się godzinami przesiadywać w salonach urody ani szczerzyć zębów do „ważnych” ludzi. Ale wiedziała, co zrobić, gdy zaboli mnie gardło albo padam na twarz ze zmęczenia, umiała się mną zaopiekować, rozśmieszyć mnie, podtrzymać na duchu. No i znała mnie jak nikt inny na świecie. Dlatego odeszła, gdy przestałem być sobą.
Wyruszyłem więc na poszukiwania utraconej miłości, co w dzisiejszych czasach jest dość łatwe i wykonalne z poziomu kanapy. Odkryłem, że Anita odniosła sukces na swoją miarę: przepracowawszy jakiś czas w różnych kancelariach, założyła własną firmę i ze zwykłej księgowej stała się specjalistką w swojej dziedzinie.
Czy zrobiłbym taką samą karierę?
Kilka lat po naszym rozstaniu wyszła również za mąż i urodziła dwójkę dzieci, których zdjęcia odnalazłem w mediach społecznościowych. Przyglądałem się tym zdjęciom godzinami, zastanawiając się, jak potoczyłoby się życie, gdyby te ładne, uśmiechnięte dzieciaki były moje.
Czy bardziej satysfakcjonujące jest picie szampana na jachcie pełnomorskim czy tupot bosych stópek po podłodze kupionego na kredyt domku?
Wreszcie: jak to jest, gdy ktoś mówi do człowieka „tato”? Czy to w ogóle są wartości, które można porównać? Czy gdybym wtedy podjął inną decyzję, to dziecięce głosy i czułość żony zrekompensowałyby mi wszelkie frustracje? A może i tak bym osiągnął, co chciałem, tylko trwałoby to dłużej?
Wiem jedno – siedzę w moim wielkim, pięknym, urządzonym przez projektanta domu i rozważam, czy wygrałem, czy przegrałem życie. Sam. I tego pewnie nie da się już odkręcić…
Czytaj także:
„Nie kochałem Heleny, zależało mi tylko na jej synku. Odgrywałem rolę czułego faceta, a na boku miałem dziesiątki kochanek”
„Szwagier myślał, że trafił na >>jeleni<<. Chciał wydębić od nas oszczędności życia i wkręcić mojego męża w lewy interes”
„Przyjaciele z egoistycznych pobudek swatali mnie z byłym. Nie interesowało ich, że miałam ochotę wydrapać draniowi oczy”