Marzyliśmy oboje o takiej wycieczce po Bałtyku. No ale na marzeniach się skończyło. Po wyprowadzce córki oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej. Każde z nas żyło po swojemu, jakby na dwóch wyspach.
Weszłam do naszego nowego centrum handlowego, zachęcona plakatami reklamującymi posezonowe wyprzedaże. Nie miałam zamiaru niczego kupować, chciałam tylko jakoś zapełnić sobie nadmiar wolnego czasu. Nasza jedynaczka poszła na swoje, a tego lenia na tapczanie, który od ponad trzydziestu lat był moim mężem, interesował wyłącznie pilot od telewizora, a ja czasem nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. I wtedy nosiło mnie po mieście.
Tamtego dnia znalazłam się więc w tej galerii handlowej. W pewnym momencie zaczepiła mnie hostessa, ubrana w stylizowany, galowy mundur kapitański.
– Przepraszam panią – zagadnęła mnie z uśmiechem. – Czy pani jest mieszkanką naszego miasta? – spytała.
– No, jestem – odparłam z rezerwą. – I to nawet od sześćdziesięciu lat.
– A czy miała pani kiedykolwiek okazję żeglować po Bałtyku? – pytała dalej.
Jak to mówią, szewc bez butów chodzi
Przyjrzałam się uważniej jej marynarskiemu mundurowi i dopiero teraz spostrzegłam, że dziewczyna stoi przed wielką makietą promu pasażerskiego.
– Czy pani chce mi sprzedać jakieś bilety? – zapytałam bez entuzjazmu.
– Nasze linie mają kampanię promocyjną wyłącznie dla mieszkańców miasta – powiedziała. – Zazwyczaj nasi pasażerowie są spoza regionu, a przecież to właśnie jego mieszkańcy powinni znać swoje okolice, a przede wszystkim morze – wręczyła mi kolorowy folder. – Rejs jest dwudniowy, oferta obejmuje nocleg, ubezpieczenie i lampkę wina powitalnego, a wieczorem darmową zabawę i opiekę wodzireja – zachęcała. – Ceny biletów są bardzo atrakcyjne, a oferta dla dwóch osób.
Schowałam folder do torebki, z góry już zakładając, że nigdzie nie pojadę. Niby po co na stare lata miałabym poznawać morze i okolice, też coś! Co prawda, ta dziewczyna miała rację – my, mieszkańcy miasta portowego, a zwłaszcza kobiety i wszyscy ci, którzy nie byli marynarzami i rybakami, niewiele wiedzieliśmy o morzu. Tyle tylko chyba, czego nauczyli nas w szkole…
Nagle przyszło mi do głowy, że chociaż tutaj się urodziłam, w portowym mieście, tutaj przeżyłam prawie sześćdziesiąt lat, to nigdy nie wypłynęłam na Bałtyk. W dawnych latach, kiedy między mną i Mietkiem nie było jeszcze tej przygnębiającej pustki i nudy, nieraz obiecywaliśmy sobie, że kiedyś popłyniemy w kilkudniowy wycieczkowy rejs. Gdzieś na Bornholm czy dalej, do Szwecji, żeby spędzić romantyczne chwile na dansingu na pokładzie, zasnąć obok siebie, pozwolić się ukołysać do snu morskim falom…
Codziennie widzieliśmy promy stojące w porcie, mieliśmy je niemal na wyciągnięcie ręki, a jednak nigdy nigdzie nie popłynęliśmy. Najpierw pieniędzy nie było, potem przyszła na świat Kasia, zawsze znalazły się jakieś ważniejsze sprawy i wydatki. Ale pragnienie wypłynięcia w rejs, na pełne morze, pozostało we mnie, gdzieś w sercu.
Chodząc między regałami w centrum handlowym, podjęłam decyzję. Popłynę, skorzystam z tej oferty, a co mi tam! „Już nie muszę oszczędzać, małe dzieci w domu też nie płaczą – myślałam buntowniczo. – A poza tym, ile można siedzieć z tym leniem! Przecież on się zachowuje jak mój sublokator, a nie jak mąż!”.
Niewiele już mieliśmy wspólnego, oddaliliśmy się od siebie straszliwie, widać to było wyraźnie, odkąd Kasia wyprowadziła się do własnej kawalerki. Mietek łaził, gdzie chciał i kiedy chciał, obiady jadał w firmowej stołówce, więc nawet wspólny stół nas już nie łączył, nie mówiąc o łóżku. Każde z nas robiło to, na co miało ochotę, z tym że ja zawsze byłam ciekawa ludzi i świata, a on najbardziej lubił trzymać w ręce pilota od telewizora.
Ani Marysia, ani Kasia nie popłyną ze mną
Jeszcze tego samego dnia kupiłam bilet przez internet, w folderze była dokładna instrukcja, jak to zrobić. Pieniądze też przelałam natychmiast ze swojego konta. Sama się sobie dziwiłam, że tak się z tym pośpieszyłam, ale to chyba dlatego, żebym nie mogła się już wycofać. Pomyślałam, że zabiorę ze sobą Maryśkę, moją najlepszą kumpelę. To świetna, rozrywkowa babka, wiedziałam, że w jej towarzystwie nuda mi nie grozi. A ta oferta przeznaczona była dla dwojga, wyłącznie mieszkańców naszego miasta.
Niestety, Marysia bardzo mnie rozczarowała. Najpierw ucieszyła się z mojej propozycji, ale gdy doszło do ustalania szczegółów, oznajmiła, że wilgoć na pewno zaszkodziłaby jej reumatyzmowi. Pozostała mi tylko Kasia. Zadzwoniłam do niej z nadzieją na wspólny wypad…
– Mamusiu, dziękuję za zaproszenie, ale nie mogę – usłyszałam. – W firmie tak się porobiło, że pracujemy nawet w soboty.
– Ojej, co ja zrobię – westchnęłam z zawodem. – Będę musiała sama…
– Naprawdę nie masz z kim popłynąć? Przecież tata zawsze marzył o takiej wycieczce. Co, teraz nie chce?
– No coś ty, córeczko – prychnęłam. – Jego bym wołami od telewizora nie odciągnęła, a poza tym wiesz, jak między nami jest – westchnęłam. – Odmówiłby chociażby po to, żeby mi na złość zrobić.
– To może ja z nim pogadam… – zaczęła, ale nie pozwoliłam jej dokończyć.
– Ani mi się waż rozmawiać z ojcem! – krzyknęłam. – Popłynę sama, i już.
Tydzień później serce szybko mi biło, gdy wchodziłam na pokład. Byłam z siebie bardzo zadowolona, ze swojej decyzji, zwłaszcza że po wizycie u fryzjera, ubrana w swoje najlepsze sportowe ciuchy, wyglądałam z dziesięć lat młodziej i tak też się czułam. Nic nie mogło zepsuć mi humoru, no chyba że zaskoczyłaby nas burza. Miły marynarz w recepcji odszukał moje nazwisko na liście pasażerów, po czym podał mi klucze do kajuty i polecił zjechać na dół windą. Coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że jednak dobrze zrobiłam, decydując się na ten samotny rejs.
Dotarłam do kajuty, zajęłam jedną z koi. Miałam nadzieję, że nikogo mi nie dokwaterują. Rozpakowywałam się właśnie, gdy poczułam delikatne szarpnięcie statkiem. To znaczyło, że odpływamy… Musiałam to zobaczyć! Wybiegłam z kajuty, wsiadłam do windy, która zawiozła mnie na pokład widokowy.
Pierwszy raz w życiu oglądałam swoje miasto od strony morza. To było naprawdę niezwykłe doświadczenie. Nagle poczułam żal, że Mietka nie ma ze mną. Ileż to razy marzył, żeby zobaczyć nasz port od strony wielkiej wody…
„Gdyby nie jego upór, lenistwo, mógłby tutaj stać obok mnie i razem podziwialibyśmy ten piękny widok” – pomyślałam, czując napływające do oczu łzy.
I po co mi to? Z kim miałabym zatańczyć?
Z zamyślenia wyrwał mnie płynący z głośników sympatyczny głos kapitana, który przywitał pasażerów i informował o programie podróży. Pierwszym punktem miała być prelekcja na temat flory i fauny Bałtyku, wieczorem zaś oficjalne przywitanie lampką czerwonego wina i zabawa na dwóch poziomach, z muzyką dostosowaną do wieku pasażerów. Dla każdego coś dobrego… „Kiedy to ja ostatnio tańczyłam? – przeleciało mi przez głowę. – Chyba na własnym weselu. Ale i tu się nie wybawię…”.
Jak zdążyłam zauważyć, wśród pasażerów były prawie wyłącznie pary, niby z kim miałabym tańcować? Zrobiło mi się smutno, zupełnie odeszła mi ochota na te pląsy. Gdy wróciłam do kajuty po wykładzie, nie zastałam w niej nikogo. Wychodziło więc na to, że zostanę tu sama przez cały rejs. No, ale przecież na to się przygotowałam. I na pewno nie miałam zamiaru przesiedzieć go samotnie w kajucie! Zaczęłam się przebierać w elegancką wieczorową suknię, żeby skosztować tego powitalnego wina…
W spiętych do góry włosach i czarnej sukience wyglądałam naprawdę nieźle. Jeszcze tylko korale i odrobina francuskich perfum, które trzymałam na specjalne okazje. Patrząc na odbicie w lustrze, uśmiechnęłam się sama do siebie, wrócił mi dobry humor, tak że nawet skłonna byłam zatańczyć, tam na górze, sama ze sobą. Przecież samemu też można tańczyć, prawda? Byle muzyka mi się spodobała.
Idąc korytarzem do windy, znowu pożałowałam, że nie ma tu ze mną Mietka. Nie może mnie zobaczyć w tej sukni, z upiętymi włosami. No ale jego strata. Kapitan wzniósł toast, potem światła przygasły, popłynęła muzyka. Grano jakiś utwór z czasów mojej młodości, tak, to był „Dom wschodzącego słońca” czy jakoś tak. Kawałek, przy którym Mietek prawie czterdzieści lat temu tulił mnie do siebie po raz pierwszy, tańcząc ze mną na prywatce, na której się poznaliśmy.
Dziwnie mi się trochę zrobiło, poczułam ściskanie w gardle, zwilżyłam usta odrobiną wina. Te wspomnienia przyszły w nieodpowiednim momencie, i ta muzyka, nie spodziewałam się tego. Odstawiłam kieliszek na stolik, podniosłam wzrok... Zobaczyłam go w rogu sali. Gdy spostrzegł, że patrzę na niego, uśmiechnął się i zaczął iść w moją stronę. W przyciemnionym świetle, pośród szmeru rozmów, dźwięków tej dawnej muzyki, wydawało mi się, że śnię. Może to wino sprawiło? Ale przecież wypiłam tylko jeden kieliszek!
Specjalnie na rejs kupił sobie piękny garnitur
Nie wiedziałam, co się dzieje, w głowie mi wirowało, podłoga jakby uciekała spod nóg, morze chyba mocno falowało…
– Mogę panią prosić do tańca? – nachylił się w moją stronę w ukłonie.
– Mie… Mietek? Ale jak, skąd ty tutaj? – wyjąkałam, czując jak serce mocniej mi bije. – Czy mi się to śni?
– To nie sen, to tylko ja – roześmiał się, obejmując mnie w pasie. A potem tańczyliśmy, przytuleni, jak kiedyś, jak wtedy, gdy byliśmy młodzi i zafascynowani sobą. Wokół rozbrzmiewała muzyka naszej młodości, naszej miłości.
– Powiesz mi wreszcie, skąd się tutaj wziąłeś? – spytałam Mietka, gdy utwór się skończył, ale on nie wypuszczał mnie z ramion, wciąż mocno mnie obejmował.
– Zadzwoniła Kasia, powiedziała, że kupiła bilet na fajną dwudniową wycieczkę, i żebym koniecznie pojechał – przyznał Mietek. – Pomysł mi się nawet spodobał, bo już dość miałem tego siedzenia w domu, ale czułem, że to jakiś podstęp, znam naszą córkę – puścił do mnie oczko. – No i w końcu się wygadała, o co jej chodzi. Jeszcze nagadała mi, że taki stary jestem i taki głupi, i nie wypada, żeby matka sama musiała płynąć w rejs.
– No – skinęłam głową. – I miała rację.
– To samo pomyślałem – spojrzał mi w oczy. – I wiesz, zobacz, jakie to głupie, że dziecko musi godzić swoich rodziców… Ale coś ci powiem, Halinko. Ja tu jestem nie dla niej, tylko dla nas. Przysięgam, naprawdę nikt mnie nie zmuszał.
– Nie wiem… Już ja sobie z Kasią pogadam, żeby mi taki numer wyciąć! – chciałam się wyrwać, ale mąż mnie nie puścił.
– Zostaw dziecko w spokoju, lepiej się napijmy – mówiąc to, podał mi kieliszek. – A Kasia wystarczająco dużo już dla nas zrobiła. Teraz czas, żebyśmy wzięli swoje sprawy w swoje ręce i nie marnowali już czasu, no nie? – Mietek mnie przytulił mocniej, tak ładnie się uśmiechnął.
– Przecież kiedyś było nam razem całkiem fajnie – pocałował mnie delikatnie w usta. Jak on dawno tego nie robił, wieki całe! W tym momencie poczułam wyraźnie zapach dobrych męskich perfum, a przecież Mietek nigdy takich nie używał, mówił, że to tylko dla elegancików, a nie dla facetów. I spostrzegłam, że ma na sobie nowy, elegancki garnitur.
– Kupiłem tuż przed rejsem – powiedział, widząc moje pytające spojrzenie. – Żeby znowu zrobić na tobie wrażenie.
– Naprawdę? wszystko to dla mnie? – spytałam cicho.
– Naprawdę – poprowadził mnie na środek sali, chociaż muzyka jeszcze nie grała.
Tej nocy byliśmy jedną z ostatnich par schodzących z parkietu.
– Jeżeli chcesz, obudzę cię na śniadanie – powiedziałam, kiedy doszliśmy do windy. – W której kajucie zamieszkałeś?
– Jeszcze w żadnej, moja torba została w recepcji – wskazał dłonią na zaciemniony kąt sali. – Właściwie to mam przydzieloną kajutę, ale… No wiesz, nie byłem pewien, czy ty nie będziesz miała nic przeciwko, że razem zamieszkamy – powiedział.
– Oho, kolejna niespodzianka! I to też zasługa Kasi? – zapytałam, lecz nie było w moim głosie złości, raczej rozbawienie.
Do kajuty zabraliśmy butelkę wina, a gdy schodziliśmy na ląd, trzymaliśmy się jak dawniej za ręce.
– Wiesz, to chyba był rejs naszego życia – powiedział mój stary, nowy mąż.
– Też tak sądzę – roześmiałam się, przytulając się do niego. I pomyślałam ze wzruszeniem, jaką mądrą i sprytną mamy córkę. Skąd ona wiedziała, że tak to wszystko się skończy? Wykazała się naprawdę dużą odwagą, no i wiarą w nas, rodziców… Natychmiast sobie odpowiedziałam, że Kasią kierowała zwyczajna, kobieca intuicja, najważniejsza chyba w życiu. Moja najwidoczniej mnie zawiodła! Sama powinnam była zaprosić męża na ten rejs.
Czytaj także:
Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnuki
Na własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temu
Sąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem