Mój szef złamał nogę, ale to ja miałem popsute lato. Żona wywiozła dyrektora Morawskiego na działkę i przez bite dwa miesiące mógł od rana do wieczora delektować się spokojem i świeżym powietrzem, a ja, jako jedyny jego zastępca, pilnowałem firmy, kiedy wszyscy porządni ludzie mieli wakacje i odpoczywali.
Zrezygnowaliśmy z wyjazdu do Turcji
W pierwszej kolejności musieliśmy z Martą zrezygnować z wyjazdu do Turcji, ale na szczęście udało się tam wysłać szwagra i jego nową miłość, więc nie straciliśmy pieniędzy. Potem trzeba było odwołać wyjazd w góry, na który cieszyła się nasza pociecha. Przepadła zaliczka, a Ola, która dotąd nigdy nie widziała Tatr, po prostu się załamała. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności żonie udało się wkręcić córkę na obóz jeździecki na Mazurach, więc nasze dziecko zapomniało o górach i jakoś dało się udobruchać.
Najgorsze jednak było to, że oboje z Martą czuliśmy się już bardzo zmęczeni i miałem wrażenie, że moja żona po prostu dłużej nie wytrwa, czekając na mój urlop, i sama w końcu gdzieś pryśnie w dzikie ostępy.
W połowie sierpnia zobaczyłem światełko w tunelu: szefowi zdjęto z nogi już drugi z kolei gips i podobno tym razem wszystko wyglądało świetnie. Po złamaniu nie było śladu.
– No, Zbychu, już się nie martw. Niedługo wracam i będziesz mógł pojechać na te swoje wymarzone wakacje – pocieszał mnie Morawski. – Zaczynam rehabilitację, więc już pewnie we wrześniu wrócę do firmy – oznajmił radośnie, a mnie szczęka po prostu opadła. Nie mogłem w to uwierzyć.
– Początek września…? – wymamrotałem. – No to… wspaniale – powiedziałem grzecznie, ale byłem zły.
Naiwnie liczyłem na powrót dyrektora w drugiej połowie sierpnia, nawet zarezerwowałem pokój w drogim ośrodku na Mazurach, no i kolejny raz musiałem to odwoływać.
– Nie, nie przepadnie panu zaliczka, po prostu proszę podać, kiedy państwo będą mogli przyjechać, zmienimy rezerwację. Ciągle odbieram telefony od spóźnialskich, więc na pewno pokój nie będzie stał pusty – przynajmniej recepcjonistka w ośrodku na Mazurach mnie nie dobiła.
Już naprawdę obawiałem się, że kolejny raz stracę nie tylko szansę na wypoczynek, ale i ciężko zarobione pieniądze. Ale nawet najgorszy koszmar kiedyś się przecież kończy.
Delektowaliśmy się ciszą i spokojem
Szef wrócił na stanowisko dowodzenia, a my z Martą raźno zabraliśmy się za pakowanie. Nawet pomyślałem, że dobrze się stało, bo teraz na Mazurach będzie zdecydowanie mniej ludzi.
– Jedziemy jutro – usłyszałem żonę.
Rozmawiała przez telefon z wujkiem, który z jakiegoś powodu bardzo szczegółowo wypytywał, gdzie tym razem spędzimy urlop. Gratulował wyboru, choć w tej sytuacji nam już naprawdę było obojętne, gdzie w końcu jedziemy. Oboje czuliśmy się zmęczeni po całym roku stresującej pracy i tym nerwowym czekaniu na wolne, więc cieszyliśmy się jak dzieci, że już następnego dnia wrzucimy torby do bagażnika samochodu i w drogę.
Ola została pod opieką siostry żony, pomachały nam radośnie na do widzenia, życząc szerokiej drogi.
Już oczami wyobraźni widziałem jezioro, wypożyczalnie sprzętu z kajakami, łódkami, żaglówkami i nas dwoje, a wokół tylko cisza i spokój… Naprawdę się rozmarzyłem.
Dzień był pogodny, niezbyt ciepły, wprost idealny na podróż. Dojechaliśmy bez większych korków po drodze, rozgościliśmy się w wygodnym pokoju, potem odbyliśmy pierwszy spacer po terenie ośrodka. Posiedzieliśmy trochę nad wodą, zjedliśmy kolację i zmęczeni poszliśmy wcześnie spać. Następny dzień zapowiadał się słoneczny, więc zaraz po śniadaniu wynajęliśmy rower wodny i leniwie pedałując, opalaliśmy się, a przy okazji podglądaliśmy wodne ptactwo.
– Jak tu cicho – zachwyciła się Marta. – Słyszę, jak mi serce bije, a ty?– spytała mnie prawie szeptem.
Mruknąłem coś niezrozumiale, bo właśnie z zamkniętymi oczami odpoczywałem od pedałowania i na chwilę wprost odpłynąłem. Tak jak żona upajałem się ciszą i perspektywą niezmąconego wypoczynku. Przed nami dwa tygodnie sielanki, żadnego pośpiechu, żadnych służbowych telefonów, napiętych terminów, pilnych zakupów, niespodziewanych wizyt i próśb o pomoc od dalszych lub bliższych członków rodziny.
Na wodzie kołysaliśmy się prawie do obiadu
Słońce rozleniwiło nas zupełnie, nawet nie czuliśmy głodu. Jednak punkt druga ruszyliśmy raźno na posiłek. W ośrodku na szczęście nie było tłumów, w jadalni mnóstwo wolnych miejsc, więc trochę się zdziwiłem, widząc już z daleka, że przy naszym stoliku siedzi jakiś siwy mężczyzna. Trudno, kogoś nam dosadzili, zdążyłem pomyśleć, gdy nagle usłyszałem za plecami znajomy głos.
– Niespodzianka! – odwróciliśmy się z Martą równocześnie i chyba równocześnie pomyśleliśmy to samo: „Skąd, u licha, ona się tu wzięła?”.
– No co, zdziwieni!? – zawołała ciocia żony i wyciągnęła ręce do serdecznego powitania. – Przyjechaliśmy na osiem dni, nie będziecie się nudzić. Nie mogliśmy wydusić z siebie ani słowa. Dowiedzieliśmy się, że poprosili o miejsca przy naszym stoliku. No tak, ten siwy pan, to przecież nikt inny jak poczciwy wujek Wiesiek…
Niezapowiedziany przyjazd wujostwa zupełnie mnie zaskoczył. Żona pierwsza odzyskała zimną krew i ucałowała ciocię, potem wujka, który na nasz widok wstał od stolika.
– Cieszycie się? – spytał przekornie, widząc nasze miny. Oboje byli najwyraźniej zachwyceni sytuacją.
My na pewno mniej, ale w końcu zdobyliśmy się na radosne uśmiechy. Wyglądało na to, że spokojny urlop, tylko we dwoje, właśnie się skończył. Już wieczorem, po kolacji z winem zafundowanym przez wuja Wiesława czuliśmy się zmęczeni miłym towarzystwem.
Następnego dnia ciocia i wujek pouczyli nas, dokąd mamy pojechać na wycieczkę, co zwiedzać, gdzie warto wpaść na obiad, gdzie serwują najlepsze ryby, gdy już zdecydujemy się na dłuższy wypad z ośrodka.
– Może zaczekamy z wycieczkami na gorszą pogodę, a na razie nacieszymy się jeziorem? – próbowała protestować Marta, ale bezskutecznie.
– Szkoda czasu na siedzenie w jednym miejscu – oświadczył wuj. – Zostawcie swój samochód, pojedziemy moim. Już obmyśliłem marszrutę na dziś. Pokażę wam kilka uroczych miejsc. Nie będziecie żałować. A po drodze wpadniemy na jagodzianki do Olsztynka – popatrzył na nas z szelmowskim uśmiechem. – Tak czułem, że jeszcze ich nie próbowaliście. A to największy przysmak w okolicy!
Mieliśmy już dosyć wyjazdów z nimi
Wzmianka o jagodziankach zupełnie zepsuła mi humor. Oboje ważymy trochę za dużo i w czasie urlopu chcieliśmy stracić chociaż po kilogramie. Mam słaby charakter, ulegam pokusom i zdawałem sobie sprawę, że jeśli w mojej obecności wuj zacznie się napychać ciastkami, to nie będę umiał się oprzeć i zrobię to samo.
W końcu jednak zgodziliśmy się na krajoznawczą wycieczkę.
– Wyjazd za pół godziny – zapowiedział zdecydowanym głosem wujek.
Nie dotrzymał słowa, bo już po kwadransie zaparkował pod naszym oknem. Wyjrzałem. Oboje z ciocią wysiedli i nerwowo spacerowali, czekając na nas. Zwykle unikam spóźnień, ale nie znoszę, gdy ktoś się umawia i przychodzi za wcześnie, a na dodatek wprowadza taką atmosferę, jakbym to ja się spóźnił.
Następnego dnia było podobnie – czekała nas kolejna atrakcja.
– Pójdziecie dziś z nami na grzyby? Byłoby wspaniale znów razem spędzić trochę czasu – spytała ciocia przy śniadaniu.
Już miałem powiedzieć, że wolałbym popływać łódką po jeziorze, ale nie chciałem sprawić jej przykrości. Zupełnie nie znam się na grzybach, podobnie jak moja żona.
– Trzeba pójść z nimi – stwierdziła Marta, kiedy poszliśmy do pokoju, żeby się stosownie ubrać. – Wiesz, ostatecznie grzyby rosną w lesie, a ja uwielbiam las… No chodź, już daj spokój. Sama jestem zła, ale przecież nie powiem im, żeby się od nas odczepili – tłumaczyła mi spokojnie.
I tym sposobem zamiast zażywać relaksu na łódce, a planowaliśmy wypożyczyć taką z cichym silniczkiem i opłynąć całe jezioro, trzy godziny dzielnie wędrowaliśmy po lesie, wypatrując zdobyczy. Z każdym znalezionym egzemplarzem udawałem się do cioci lub wujka, żeby dokonali oceny.
Niestety, rzadko wydawali pozytywną opinię o moich grzybach. Nie zrażałem się jednak i gdy nadeszła pora obiadu, miałem w koszyku całkiem niezły zbiór. Byłem z siebie dumny.
– Po południu oczyścimy grzyby, trzeba je przygotować do suszenia. Już pytałam w recepcji. Mają suszarkę, można wypożyczyć za jedyne 10 złotych – oznajmiła radośnie ciotka, gdy wracaliśmy z lasu.
Marta skrzywiła się na te plany. Chyba wolałaby jednak zupełnie inaczej spędzić popołudnie.
Kolejny dzień przyniósł kolejny wyjazd
Tym razem mieliśmy odwiedzić pobliski zamek i lokalne muzeum. Umówiliśmy się na godzinę po śniadaniu, ale ciocia i wujek oczywiście zjawili się wcześniej. Byli pół godziny przed czasem i spoglądali z niemym wyrzutem w nasze okno. Psiakrew, ludzie, pozwólcie mi spokojnie skorzystać z łazienki! – pomyślałem zdenerwowany. Tym razem naprawdę wyprowadzili mnie z równowagi.
Do końca swojego pobytu jeszcze kilka razy zmusili nas do wspólnego spędzania czasu, choć oczywiście byli przekonani, że wyświadczają nam w ten sposób wielką przysługę. Po ich wyjeździe odetchnęliśmy z ulgą i wypoczywaliśmy według własnego uznania. W drodze powrotnej do domu złożyliśmy sobie solenną przysięgę, że w przyszłym roku będziemy się bardziej pilnować i nie ogłosimy całemu światu swoich urlopowych planów. Tegoroczne lato było bowiem średnio udane.
Czytaj także:
„Zdradziłem dziewczynę z... jej matką. Była dla mnie zakazanym owocem, a ja dla niej tylko tanią zabaweczką”
„Straciłam całą rodzinę, a narzeczony uciekł z kasą i zostawił mnie z brzuchem. Żyłam tylko dla dziecka"
„Matka uknuła plan ze swoim ukochanym. A w nim ja: służąca, opiekunka, darmowa masażystka, stara panna w jednym”