„Wyjechałem w poszukiwaniu natchnienia, a wróciłem z ukochaną. Na drodze do miłości stała jedna przeszkoda – jej tatuś”

mężczyzna na wyjeździe za miastem fot. Adobe Stock, Khorzhevska
„Myślałem, że uspokoiłem Dianę, ale... ona rozpłakała się jeszcze bardziej! I wciąż powtarzała, że zaraz ją na pewno zostawię. Zdezorientowany i zmęczony po podróży, oświadczyłem, że idę spać, a rozmowę dokończymy rano. To spowodowało kolejny wybuch płaczu Diany, ale ja już nie miałem siły na niego reagować”.
/ 02.06.2023 16:30
mężczyzna na wyjeździe za miastem fot. Adobe Stock, Khorzhevska

Ten dom nad jeziorem kupiłem jakieś siedem lat temu. Ale nie miałem czasu do niego przyjeżdżać częściej niż dwa, trzy razy do roku na kilka dni. Cały czas pochłaniała mi praca scenarzysty telenoweli, z powodu której musiałem być właściwie non stop w Warszawie.

Bo niestety tego zawodu nie da się uprawiać na odległość, usiąść na tarasie nad jeziorem i pisać, co w duszy człowiekowi gra. Trzeba być cały czas do dyspozycji producenta i pracować niemal w systemie fabrycznym. Tekstu do napisania jest dużo a jeszcze życie często wprowadza w ostatniej chwili poprawki. A to aktor zachoruje, a to dostanie nagle dobrą propozycję z fabuły albo teatru.

A ty siedź człowieku i pisz, poprawiaj...

Oczywiście za darmo, bo stawka za odcinek jest jedna i nikogo nie obchodzi, że czasem napisze się w sumie parę odcinków więcej. Ale, oczywiście, nie mogę narzekać na zarobki, są bardzo przyzwoite. Tyle że system pracy nie pozwala cieszyć się z zarobków, które zapewnia mi moje zajęcie. I co z tego, że mam piękny dom nad jeziorem, jak nie mam czasu, żeby do niego przyjeżdżać?

Jednak teraz miałem przerwę w produkcji i postanowiłem spędzić ją w moim mazurskim domu. „Trzy miesiące słodkiego leniuchowania” – marzyłem sobie. „Tylko spacery nad jeziorem i wyprawy na grzyby. Będę korzystał z uroków prowincji na całego! No i może wreszcie zacznę pisać powieść, z tym zamiarem nosiłem się już od lat, ale brakowało mi czasu”. Pisanie powieści też zaliczałem do relaksu.

Przez pierwszy tydzień pobytu nad jeziorem nie zbliżałem się jednak do mojego laptopa, skupiając się na zupełnym nicnierobieniu. Wstawałem koło południa a kładłem się dobrze po północy. Dopiero potem, któregoś wieczora, wyniosłem swój sprzęt na taras, wszedłem w utworzony plik i zacząłem myśleć nad pierwszym zdaniem, które jest niesamowicie ważne w powieści.

To myślenie zajęło mi dobre dwie godziny

Słońce zaszło, za to na niebie ukazał się księżyc. Chciałem nawet przerwać już tę moją niby pracę, kiedy zjawiła się Diana.

Miała naprawdę tak na imię, ale gdyby miała inne, i tak bym ją tak nazwał w myślach. Liczyła sobie nie więcej niż dwadzieścia lat i nawet gdy stała, jej wspaniała sylwetka zdradzała kipiącą w niej energię. Wyglądała zupełnie jak swoja imienniczka, rzymska bogini. Tylko zamiast łuku i kołczanu pełnego strzał miała w ręku wędkę i siatkę z rybami.

– Dobry wieczór. Nie przeszkadzam? – zapytała.

– Nie, skądże.

– Zobaczyłam pana i postanowiłam podejść i zapytać… – urwała i spojrzała na mój laptop. – Pan jest pisarzem?

– Niestety, tylko scenarzystą. Marek, miło mi – podałem jej rękę.

– Diana… A co pan pisze?

– Seriale, które wzruszają miliony Polaków – uśmiechnąłem się ironicznie– Pewnie czasem je pani ogląda.

– Ja raczej nie oglądam telewizji, tylko czytam książki – zmartwiła się.

– To się chwali. Chciała mnie pani zapytać tylko o to, czy jestem pisarzem?

– Nie – uśmiechnęła się. – Ma pan ładny dostęp do wody. Ta zatoczka nie jest zbyt głęboka, rano przychodzą tu żerować leszcze i liny… Stąd jest najłatwiej zarzucić wędkę.

– Proszę przychodzić i łapać, ile pani chce – domyśliłem się, o co chodzi.

– Świetnie, mogę panu potem podrzucić jakąś ładną rybkę w ramach rewanżu.

– Nie, dziękuję.

– Aha, nie lubi pan ryb.

– Bardzo lubię. Ale nie potrafię ich obierać i kucharz ze mnie też żaden.

– To ja panu mogę usmażyć, jak pozwoli mi pan tu czasem rano wpadać.

– Jesteśmy umówieni.

Patrzyłem, jak odchodzi, kołysząc biodrami

I obiecałem sobie, że będę wstawał wcześnie, żeby móc popatrzeć, jak Diana łowi ryby. Tak też robiłem przez trzy kolejne dni. Już o dziewiątej rano parzyłem sobie kawę i wychodziłem z laptopem na taras. Ona jednak nie przychodziła. Dopiero trzeciego dnia wieczorem pojawiła się na moim podwórku.

– Ma pan ochotę na rybkę? – zapytała.

– Jasne. A gdzie ją pani złapała?

– U pana. Dzisiaj rano.

Niemożliwe. Cały ranek spędziłem na tarasie i… pisałem.

– To musiał się pan dobrze ukrywać, panie Marku. Siedziałam tu od czwartej do siódmej i pana nie widziałam?

– O której?! – zdziwiłem się. – Wydawało mi się, że ma pani łowić rano, a nie w nocy – roześmiałem się.

– Później już ryba gorzej bierze. Poza tym o ósmej zaczynam pracę na poczcie.

Lin przyrządzony przez Dianę był pyszny

Zjedliśmy go wspólnie, na tarasie. Ja popiłem go winem a ona herbatą, bo jak mówiła „wino za łatwo idzie jej do głowy”. Przy posiłku miło gawędziliśmy. Ona wypytywała mnie o Warszawę a ja o okolicę, której właściwie nie znałem.

Potem opowiedziałem jej trochę o sobie, o tym, że żałuję, iż przez ten mój kierat scenariuszowy nie piszę rzeczy naprawdę ważnych, ale właśnie przyjechałem tu na całe trzy miesiące, żeby to zmienić. Bardzo się tym zainteresowała i chciała wiedzieć coś więcej o powieści, którą piszę. Ja jednak byłem bardzo enigmatyczny.

Nie dlatego, że chciałem coś przed nią ukryć, ale po prostu wciąż nie miałem nawet pierwszego zdania. Zresztą o samej treści tej powieści miałem też na razie raczej mgliste pojęcie.
Pożegnaliśmy się bardzo późno.

Za to następnego dnia rano obudziłem się naprawdę wcześnie i poczułem, że mam wielką ochotę pisać. Wprawdzie pierwsze zdanie sobie „odpuściłem”, ale kolejne same zdawały się wypływać spod moich palców. I czułem, że napiszę coś naprawdę dobrego.

Przestałem pracować dopiero koło drugiej po południu, kiedy zgłodniałem. Wstawiłem jak zwykle frytki do mikrofalówki, a na patelni podgrzałem resztki wczorajszego lina. I pomyślałem, że bardzo by mi się przydał ktoś do ugotowania, posprzątania i w ogóle „do pomocy w gospodarstwie”, bo po półtora tygodnia pobytu tutaj nie miałem żadnej czystej rzeczy. I gdyby nie ryba przyrządzona przez Dianę, żywiłbym się samym śmieciowym żarciem.

Tego dnia pisałem jeszcze wieczorem

A kolejnego obudziłem się o szóstej z ogromną ochotą do pracy. Wyszedłem na taras i zobaczyłem Dianę. Z przyjemnością patrzyłem, jak zgrabnie zarzuca swój sprzęt. I choć była ubrana w mało ponętny strój wędkarski mnie wydała się nad wyraz piękna. Podszedłem do niej.

– Dzień dobry – przywitała mnie z uśmiechem. – Co się stało, że pan tak dzisiaj wcześnie wstał?

– Obudziła mnie chęć pracy.

– Pańska tajemnicza powieść? – domyśliła się.

– Tak. Chociaż nie jest już tajemnicza. Wcześniej nic o niej nie mówiłem, bo miałem tylko mgliste wyobrażenie i nie mogłem zacząć pracy. Ale po tym, jak pani przygotowała tego pysznego lina, odblokowałem się i teraz czuję, że muszę pisać.

– Lin dał panu natchnienie?

– Raczej pani.

Zarumieniła się lekko i żebym tego nie zauważył, zajęła się czymś przy kołowrotku jednej ze swoich wędek. A kiedy chciałem o coś zapytać, akurat miała branie. Po kilku minutach wyciągnęła na brzeg leszcza.

– Ma pan dzisiaj na niego ochotę? – zapytała.

– Oczywiście. Ale właściwie mam do pani prośbę. Przydałaby mi się jakaś osoba do pomocy, która by posprzątała, poprała, poprasowała i ugotowała mi coś. Znalazłaby mi pani kogoś? Dobrze zapłacę.

– Chętnie sama panu pomogę.

– Bardzo dziękuję, to miłe z pani strony. Ale pani ma pracę…

– Za to nie mam co robić po pracy. Tu u nas ciężko o jakąś rozrywkę. Ot, taki urok prowincji. Nudzę się popołudniami. A tu u pana co jest do zrobienia? Dom nieduży, pranie pewnie ze dwa razy w tygodniu starczy zrobić. A obiad ugotuję panu poprzedniego dnia, pan sobie tylko odgrzeje. No chyba że woli pan świeży.

Wolałem cokolwiek, byleby ugotowała go Diana

Od tej chwili odwiedzała mnie prawie codziennie. Tak naprawdę nie było takiej potrzeby, ale nie protestowałem. Jej obecność sprawiała, że miałem dużo energii i bardzo chciało mi się pracować. Przez miesiąc miałem gotową wstępną wersję mojej książki, której pierwszą czytelniczką była Diana.

Właściwie każdą wizytę u mnie zaczynała od przeczytania tego, co powstało od wczesnego ranka. Zaś ja żyłem w złudnym przeświadczeniu wyniesionym z wielkiego miasta, że to, co łączy dwoje ludzi, jest ich prywatną sprawą.

Ale to przecież była prowincja, która miała i taki swój urok, że nikt tu nie był anonimowy. Tu każdy o każdym wszystko wiedział i częste wizyty Diany nie uszły uwagi miejscowych. Przekonałem się o tym któregoś dnia, gdy robiłem zakupy w sklepie. Stojąc w kolejce, nagle zauważyłem, że przyglądają mi się dwie starsze panie i coś między sobą szepczą.

Zanim przyszła moja kolej, panie wyszły i w sklepie pozostaliśmy tylko ja i ekspedientka. Ponieważ, dzięki regularnie robionym zakupom, była to jedyna osoba obok Diany, którą jako tako znałem, pozwoliłem sobie zapytać:

– Nie wie pani, czemu te panie tak mi się przyglądały?

A wie pan, ludzie gadają... – machnęła lekceważąco ręką.

– Ale co gadają?

– Że pan całkiem Dianie w głowie zawrócił. I dlatego nie chce za Gozdyrę wychodzić, chociaż jej ojciec nalega… To co podać?

To zdarzenie uświadomiło mi nie tylko, że teraz mieszkam w małym, plotkarskim środowisku, ale również to, że w gruncie rzeczy nic o Dianie nie wiem. Rozmawialiśmy głównie o mojej książce, czasem o pracy scenarzysty.

Albo o zupełnie neutralnych tematach. Podczas gdy ona była członkiem tej lokalnej społeczności, w której ja byłem ciałem obcym.

– Kto to jest G.? – zapytałem Dianę jeszcze tego samego wieczoru.

– Skąd o nim wiesz?

– Ludzie gadają, że za niego nie wychodzisz, bo ci w głowie zawróciłem.

– To nieprawda! – zaprzeczyła. – Nie wychodzę za niego, bo go nie chcę!

– Czyli ludzie nie mają racji, że ci w głowie zawróciłem? – zapytałem.

– Nie mają racji… To znaczy… Może i trochę mi zawróciłeś. Ale oni myślą, że ja nie mam wyjścia. Stefek G. to rzeczywiście, jak to mówią, dobra partia. Ma duże gospodarstwo, jest szefem tutejszego OSP chociaż jeszcze, nie ma trzydziestu lat. Ludzie go szanują.

– A ty nie?

– Ja też. To naprawdę bardzo miły facet i wiem, że mu się podobam. Chodzi za mną już od dwóch lat i nawet mi go szkoda, bo zasługuje na jakąś miłą kobietę. Ale mnie on się nie podoba.

– A ja?

Tego wieczoru po raz pierwszy nie odmówiła wina

Wprawdzie potem nie została do rana, bo tego by jej ojciec nie darował, ale i tak była wystarczająco długo. I tak było przez kolejny tydzień. Aż w końcu przyszła do mnie zapłakana.

– Co się stało?

– Ojciec mi zabronił tu przychodzić.

– Jesteś dorosła, masz dwadzieścia jeden lat.

– Ale wciąż mieszkam z nim. Gdzie ja pójdę, jak mi się każe wynosić z domu? Do G.?! – wybuchła płaczem.

– Możesz zamieszkać tutaj. Zresztą, chyba nie przejmujesz się tym, co ludzie powiedzą? Możesz tu mieszkać, ile chcesz…

– Czyli ile?! Ty za miesiąc wracasz do Warszawy do pracy. A ja tu zostanę sama.

– Wracam. Albo i nie wracam.

– Nie kłam! Sam mówiłeś, że nie możesz być scenarzystą na odległość.

– Sęk w tym, że ja chwilowo nie pracuję. Tylko dlatego mogłem sobie pozwolić na tak długie wakacje. Pokłóciłem się z producentem, bo byłem wściekły, że jedziemy z poziomem serialu na dno. A on mnie wyrzucił. W dodatku z wilczym biletem. Bo jaki producent będzie chciał pracować ze scenarzystą, który się stawia?

– Ty tu przyjechałeś… na stałe?

– Nie wiem. Na początku na trzy miesiące, odpocząć. Mam 42 lata i czułem się kompletnie wypalony i zmęczony. Odłożyłem trochę pieniędzy, a poza tym jeszcze przez parę lat będę dostawał wysokie tantiemy za seriale. A może ta powieść okaże się bestsellerem i w ogóle nie będę się musiał o nic martwić?

Tej nocy Diana nie wracała już do domu

I tak było przez kolejne dwa tygodnie. Ja szlifowałem swoją powieść, a ona po powrocie z pracy na poczcie to czytała i dzieliła się ze mną swoimi uwagami. A wieczorami uczyła mnie łowić ryby. I wtedy nagle zadzwonił do mnie pewien producent. Słyszał, że mam „wolne moce przerobowe” i chciał mi dać pracę przy nowym serialu.

Musiałem tylko przez najbliższy tydzień być w Warszawie. Niestety, jak to bywa w takich przypadkach, wiele rzeczy się przedłużyło i wróciłem po dwóch tygodniach. Liczyłem na ciepłe przywitanie, a zamiast tego zastałem Dianę całą we łzach.

Na początku nie chciała mówić, co się stało. Dopiero potem wyrzuciła na mnie swoje żale. Że ją teraz na pewno zostawię i wrócę do Warszawy. I że ludzie mieli rację, że chciałem się tylko zabawić, wykorzystać ją i tyle.

– Diana, skąd ci to przyszło do głowy? Przecież ci tłumaczyłem przez telefon, że parę rzeczy się opóźniło. Ale wszystko jest już dobrze. Muszę się teraz tylko wziąć ostro do pracy.

– Czyli wracasz do Warszawy?! Wiedziałam!

Nigdzie nie wracam. Wiem, że mówiłem, że nie da się być scenarzystą na odległość. Ale to było przy telenoweli. A to jest zwykły serial, trzynaście odcinków na rok. W Warszawie będę musiał być góra raz w miesiącu, przez dwa, trzy dni.

– Jesteś pewien? – zapytała Diana.

– Jasne. Wiesz, jak żyłem w ciągłym biegu, to myślałem, że nie da się inaczej. Ale kiedy przyjechałem tu, całe życie wydało mi się dużo prostsze i przyjemniejsze. I nie mam zamiaru z tego rezygnować. Mogę nie być scenarzystą. Za to chcę być z tobą. Oczywiście, dopóki ty będziesz chciała być z takim starym dziadem jak ja.

Myślałem, że uspokoiłem Dianę, ale... ona rozpłakała się jeszcze bardziej! I wciąż powtarzała, że zaraz ją na pewno zostawię. Zdezorientowany i zmęczony po podróży, oświadczyłem, że idę spać a rozmowę dokończymy rano. To spowodowało kolejny wybuch płaczu Diany, ale ja już nie miałem siły na niego reagować.

Następnego ranka obudziłem się w łóżku sam

Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, jak Diana łapie ryby nad jeziorem. Była już połowa listopada, a ona była ubrana bardzo lekko. Narzuciłem płaszcz, wziąłem ciepłą kurtkę i zaniosłem ją na brzeg. Diana nie zareagowała na moje przyjście.

Zauważyłem, że ma łzy w oczach. Zarzuciłem jej kurtkę na ramiona, ale ona cisnęła ją na ziemię.

– Diana, kochanie, powiedz mi, o co chodzi. Wydawało mi się, że robię wszystko, co chcesz, że jest nam dobrze, a ty…

– Bo ty nie rozumiesz!

– Chciałbym zrozumieć. Tylko musisz  mi powiedzieć.

– Bo ja wiem, że w tej Warszawie to teraz tak ludzie całe życie są ze sobą bez ślubu. Ale tu tak nie jest. Ja zresztą uważam, że jak się chce ze sobą żyć, to trzeba mieć ślub! Bo inaczej jaki się będzie dawać przykład dzieciom?!

– Jakim dzieciom? – spojrzałem na nią i nagle cała prawda do mnie dotarła. – Chcesz powiedzieć, że jesteś w ciąży?

– A jak tak, to co?!

– To cudownie! – krzyknąłem uradowany i chwyciłem ją na ręce. – Idziemy!

– Stój, nie mogę tak wędek zostawić! Gdzie mnie niesiesz, wariacie?

– Jak to gdzie? Do kościoła! Musimy dać na zapowiedzi! Mam nadzieję, że mają wolne terminy zaraz po Bożym Narodzeniu! Żeby brzucha za bardzo nie było widać, bo co by ludzie powiedzieli.

Czytaj także:
„Traktowałam ją jak rodzoną siostrę. Nigdy nie sądziłam, że zniknie z nowym facetem i wszystkimi moimi oszczędnościami”
„Sąsiad wmawiał nam, że u niego straszy, więc trzymaliśmy się z dala. Okazało się, że dziadek ma wiele za uszami”
„Rodzina chciała, żebym harowała w pracy po znajomości. Mieli w nosie moje ambicje, ważniejsze było ich ego”

Redakcja poleca

REKLAMA